Kk (13.02.15)
„Z poważnej polityki zrobiła się małpiarnia. Kandydat PiS wyłonił się z chmury konfetti jak różowy jednorożec”
Zupełnie niefajna była za to – zdaniem publicysty „Polityki” – konwencja, podczas której „kandydat PiS wyłonił się z chmury konfetti jak różowy jednorożec i odegrał swoją rolę perfekcyjnie”. – Z wielkim uznaniem patrzyłem na talent aktorski pana Dudy i jego małżonki. Te wyciągnięte dłonie, reflektory, konfetti. Gdyby rozpatrywać to w kategorii widowiska cyrkowego, było to bardzo udatne.
Według Żakowskiego konwencja kandydata Prawa i Sprawiedliwości pokazała, że „jest deficyt powagi w tych wyborach”. – Z poważnej polityki zrobiła się tam małpiarnia.
Lepiej z głową niż z głowy
Prof. Wiesław Władyka przyznał, że narasta jego irytacja „z powodu zachwytu konwencją pana Dudy”. – Jego wystąpienie zrobiło na mnie fatalne wrażenie. Było nieszczere, wyuczone, sztuczne. Jakieś to było przesadzone. Do tego oparcie się na legendzie Lecha Kaczyńskiego i bezwzględny atak na Bronisława Komorowskiego… Żadnego świeżego pomysłu – ocenił publicysta tygodnika „Polityka”.
Tomaszowi Lisowi zabrakło w programowym wystąpieniu Andrzeja Dudy przede wszystkim odniesień do najważniejszych problemów, które leżą w kompetencji prezydenta – bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. – Kandydat PiS pokazał, że się nie nadaje. Nie wspomniał o tym, co jest główną domeną prezydenta, wrócił do wyjątkowo wulgarnego populizmu i języka charakterystycznego dla Andrzeja Leppera.
Redaktor naczelny „Newsweeka” przypomniał „zachwyt PiS-owskich publicystów” nad tym, że Andrzej Duda wystąpienie podczas konwencji wygłosił z głowy. Przy okazji zestawiono to z Bronisławem Komorowskim, który czytał z kartki podczas ubiegłotygodniowej Rady Krajowej PO. – Nie miałbym żadnych pretensji, gdyby Duda następne wystąpienie przeczytał z kartki, pod warunkiem że będzie mówił z głową, a nie z głowy.
Prezydent musi być aktywny
Nie tylko politykowi PiS dostało się od Tomasza Lisa. Dziennikarz nie jest zachwycony kampanią urzędującego prezydenta.
– Zdecydowanie więcej wymagałbym od Bronisława Komorowskiego. Chciałbym, żeby odpowiedział na pytanie, dlaczego zasługuje na reelekcję i co chce zrobić w czasie drugiej kadencji – mówił Lis.
Według sondażu TNS Polska dla TVP Info, 53 proc. pytanych chce w wyborach prezydenckich głosować na Bronisława Komorowskiego. Andrzej Duda może liczyć na 19 proc. głosów. Na trzecim miejscu w zestawieniu znalazła się kandydatka SLD Magdalena Ogórek, z 5 proc. poparciem.
„Tusk biegający po Łazienkach to kicz i medialna wrzutka. Co innego Duda na nartach! BLOG>>>
Leszek Jażdżewski: Desant Ogórek
13.02.2015
Najważniejszym pytaniem związanym ze startem Magdaleny Ogórek jest: czy jej start w wyborach będzie z punktu widzenia zaangażowania w politykę pokolenia 30-latków niedoskonałym, ale interesującym otwarciem, czy też kompromitacją?
Nie można nigdy zrobić drugi raz pierwszego wrażenia. Jednak to, co Magdalenie Ogórek się udało, to zostanie pierwszoplanową gwiazdą polskich mediów po 12 minutowej recytacji do kamery. Wystawia to dwuznaczne świadectwo, zarówno polskim mediom, jak i polskiej polityce. Przy okazji ujawniło się jak silnie nasza kultura, a nawet polski feminizm, podszyte są seksizmem i uprzedzeniami wobec atrakcyjnych kobiet.
Trudno wyobrazić mi sobie, żeby ktokolwiek wypadł dobrze w takiej roli – człowieka znikąd, ogłaszającego swój start w dniu śmierci historycznego lidera lewicy. Tak się po prostu nie robi, uwłacza to wyborcom i urzędowi prezydenta. Elementarny szacunek wymaga, żeby choć udawać, że stanowisko to traktuje się poważnie. Polityczny debiut Ogórek w roli kandydatki na prezydenta wyglądał skrajnie niepoważnie. Sojusz udowodnił wszystkim wątpiącym, że nie ma dziś polityka formatu prezydenckiego.
Nie mam pretensji do Ogórek, że brak jej politycznego doświadczenia. Gdyby od 10 lat udzielała się w partyjnej młodzieżówce byłoby to wyłącznie gwarancją jej oportunizmu. To co razi w wystawieniu jej na prezydenta to nawet nie fakt, że jest młoda i brak jej doświadczenia, ale to, że w żaden sposób nie zadbała o to, żeby stać się rzeczniczką programu, do którego próbuje przekonywać. Gdyby dała się poznać jako liderka pokoleniowej zmiany, stałby za nią jakiś ruch, intelektualny ferment, wówczas jej poparcie przez SLD byłoby wyciągnięciem ręki do pokolenia, które płaci wprawdzie polityczne rachunki, ale w polityce nie uczestniczy. Kiedy kandydatka niczego – nie w sensie swojego dorobku, ale w oczach publiczności – sobą nie reprezentuje wówczas wygląda na to, że schodząca ze sceny partia starców wykorzystuje młodą kobietę po to, żeby poprawić sobie nieco wizerunek przed nieuchronnym końcem. Jednak w ostatecznym rozrachunku to Ogórek może być górą.
Przy całym „hejcie” na nią wylanym, nie jest powiedziane, że wynik Ogórek musi być gorszy niż jej mentora i poprzedniego kandydata SLD na prezydenta, Grzegorza Napieralskiego, którego jedyną kompetencją była kariera w partyjnym aparacie. Sukces kandydatki SLD zależeć będzie od tego czy będzie potrafiła wyemancypować się spod toksycznego wpływu partii i znajdzie własny – świeży i autentyczny język, który trafi do pokolenia swoich rówieśników i tych wszystkich, którzy dziś w polityce nie widzą dla siebie miejsca.
Byłoby niedobrze, gdyby utrwaliło się przekonanie, że uczestnictwo młodych w polityce musi przypominać desant Magdy Ogórek. Tym bardziej, że potrzebujemy setek takich jak ona. Nie będzie to specjalnie trudne, jest wiele osób w jej wieku o podobnych albo większych kompetencjach. Tacy ludzie są potrzebni w polityce, ale nie jako kandydaci na prezydenta – jeszcze – ale też nie jako „teczkowi”. Powinni być liderami projektów, spraw, które są dla nich ważne, na których się znają i w ten sposób trafiać do polityki. Problem w tym, że polityka taka jaka jest dzisiaj – antyintelektualna, dworska i niepoważna jest na nich całkowicie zamknięta.
Najważniejszym pytaniem związanym ze startem Magdaleny Ogórek jest: czy jej start w wyborach będzie z punktu widzenia zaangażowania pokolenia 30 latków niedoskonałym, ale interesującym otwarciem, czy też kompromitacją?
Polska potrzebuje zmiany pokoleniowej. Ci, którzy dziś są w polityce gwarantują, co w zasadzie nie mieści się w głowie, że będzie to radykalna zmiana na gorsze.
Magdalena Ogórek przedstawi swój plan. „To będzie »nowe otwarcie« dla Polski”
– Dr Magdalena Ogórek pracuje obecnie nad treścią swojego wystąpienia, to będzie jej autorska propozycja dla wyborców. Po 25 latach transformacji nadszedł czas na zmiany, zaproponujemy Polsce nowe otwarcie – powiedział Tomasz Kalita. Rzecznik sztabu kandydatki SLD skrytykował także informacje, że w zależności od rezultatów wyborów prezydenckich w kierownictwie Sojuszu mogłoby dojść do zmian personalnych. – Muszę zdecydowanie zdementować takie doniesienia – podkreślił w rozmowie z Onetem.

Z Tomaszem Kalitą (SLD), rzecznikiem sztabu wyborczego dr Magdaleny Ogórek, rozmawia Przemysław Henzel.
Przemysław Henzel: Dlaczego dr Magdalena Ogórek zniknęła z tzw. przestrzeni publicznej? Kandydatka SLD na prezydenta, w przeciwieństwie do kandydatów innych partii, unika mediów i dziennikarzy. Jej kandydaturę zgłosiliście już 9 stycznia, ale od tego czasu publicznie wystąpiła tylko dwa razy i zamieściła kilka wpisów w mediach społecznościowych.
Tomasz Kalita: Dr Ogórek nie zniknęła, cały czas komunikuje się z wyborcami w internecie. W ostatni poniedziałek poprosiła internautów, aby pisali o każdym problemie, który chcą, żeby podjęła jako prezydent. To są przemyślane działania i element szerszej oferty. Opinie wyborców cały czas są zbierane za pośrednictwem mediów społecznościowych i zostaną uwzględnione w trakcie kampanii naszej kandydatki. Od samego początku podkreślaliśmy, że to będzie wyjątkowa kampania wyborcza, bo nasza kandydatka jest wyjątkowa. Prowadzimy kampanię, która, biorąc pod uwagę historię polityczną Polski po 1989 roku, jest mocno niestandardowa. W zdecydowany sposób stawiamy na obecność w internecie i dialog z obywatelami – także w mediach społecznościowych – oraz na spotkaniach z wyborcami.

Magdalena Ogórek oficjalną kandydatką SLD na prezydenta
Kto w Sojuszu podjął ostateczną decyzję o wystawieniu dr Ogórek jako kandydatki SLD na prezydenta? Ten wybór przyjęto z dużym zaskoczeniem, ponieważ jest to osoba spoza partii, bez doświadczenia politycznego, a z wykształcenia – historyk Kościoła.
Dr Ogórek, jako osoba spoza świata politycznego establishmentu jest Polsce bardzo potrzebna, bo nasz kraj zasłużył na zmianę warty w Pałacu Prezydenckim. Po 25 latach polskiej transformacji nadszedł czas na zmianę pokoleniową w polityce, a jej symbolem jest właśnie dr Ogórek. Decyzję o zgłoszeniu jej kandydatury podjął Zarząd Krajowy SLD. Nasza kandydatka otrzymała poparcie ze strony struktur lokalnych czy platformy kobiecej działającej w ramach SLD. Proponujemy Polakom nowe otwarcie; jeśli dokonamy zmiany, zaczynając od tej na stanowisku prezydenta, to będzie to także początek realnej zmiany jakościowej w polskiej polityce.
Co w takim razie robi teraz dr M. Ogórek? Pytam dlatego, że w mediach można przeczytać więcej o jej życiu osobistym niż o programie politycznym, który zamierza zaprezentować. Czy milczenie nie jest zatem błędem, tym bardziej że inni kandydaci prowadzą już swoje kampanie wyborcze?
Nasza kandydatka obecnie zbiera opinie wyborców za pośrednictwem mediów społecznościowych, przygotowując się do sobotniej inauguracji kampanii wyborczej. Chcę zaznaczyć, że dr Ogórek nie przechodzi żadnych szkoleń, ponieważ ma już doświadczenie, jako dziennikarka, a także imponującą wiedzę w zakresie tematyki krajowej, jak i międzynarodowej. Jest bardzo dobrze przygotowana do pełnienia funkcji prezydenta, takiego prezydenta, który w tej chwili Polsce jest potrzebny najbardziej. Choć nasza kandydatka, jako pierwsza, przedstawiła swój program wyborczy i swoje polityczne credo, a jej propozycje wzbudziły merytoryczną dyskusję, to od kilku tygodni, niestety, jest obiektem nagonki.
Jaki jest pomysł na sobotnią konwencję? Dlaczego na jej miejsce wybrano właśnie Ożarów?
Fakt, że inauguracja kampanii wyborczej odbędzie się w Ożarowie to symbol, ponieważ obecne elity polityczne patrzą na Polskę tylko przez pryzmat dużych miast, takich jak Warszawa, a przecież to tylko część naszego kraju. Dr Ogórek jest także kandydatką Polski lokalnej, a nie establishmentu rozgrywającego politykę w stolicy. Nie będziemy konkurować z innymi partiami w wysokości budżetu konwencji, tylko w jakości kandydatów. Dr Ogórek jest kandydatką na rzecz postępowych zmian. Zainteresowanie jej kandydaturą już teraz jest ogromne, także ze strony zagranicznych mediów. Prezydent Komorowski oraz inni kandydaci, mogą co najwyżej o tym pomarzyć.

Ale czy dr Ogórek jest w stanie rzucić wyzwanie Bronisławowi Komorowskiemu oraz innym kandydatom? To obecny prezydent prowadzi przecież zdecydowanie w sondażach. Czy w takiej sytuacji SLD może wierzyć w wyborczy triumf? Wydaje się, że szczytem marzeń byłoby doprowadzenie do drugiej tury z udziałem kandydatki Sojuszu.
Jest autentyczna wiara w wygraną, z uwagi na potencjał, jaki reprezentuje sobą dr Ogórek. Andrzej Duda walczy o wyborców PiS, Bronisław Komorowski – o reelekcję, odwołując się do elektoratu PO, ale to dla naszej kandydatki poparcie będzie stale rosnąć. W czasie ostatnich wyborów samorządowych rządząca PO nie zaoferowała przecież niczego nowego, wystawiając w nich przede wszystkim dotychczasowych prezydentów miast, wyleniałe koty, które nie wnoszą już nowej jakości do polskiej polityki. Kandydaci nowego pokolenia w trakcie kampanii wyborczej uzyskiwali za to coraz wyższe poparcie i właśnie tacy ludzie będą gośćmi naszej konwencji.
Żeby dr Ogórek mogła myśleć o drugiej turze, konieczne byłoby pozyskanie także wyborców głosujących na inne partie. Samo SLD cieszy się obecnie poparciem mniej niż 10 proc. wyborców. Czyje głosy może zatem pozyskać Wasza kandydatka?
Choć Magdalena Ogórek nie rozpoczęła jeszcze kampanii wyborczej, to według niektórych sondaży cieszy się poparciem rzędu 5-8 procent. Startując z takiego pułapu, może wejść do drugiej tury, a niewykluczone, że ostateczny wynik wyborów będzie sporym zaskoczeniem. W trakcie kampanii musimy obudzić tę część Polaków, którzy nie chodzą na wybory, bo są rozczarowani światem polskiej polityki. Pierwszym krokiem w tym kierunku musi być stworzenie nowej oferty dla Polski oraz zaprezentowanie jej wyborcom. I to robi Magdalena Ogórek.
W styczniu dr Ogórek ogłosiła ogólne założenia programu wyborczego. Pojawiły się głosy, że nie jest to program kandydata na prezydenta, ponieważ głowa państwa nie będzie w stanie zrealizować takiego programu.
Trzeba przede wszystkim jasno powiedzieć, że w Polsce możemy mieć albo prezydenturę aktywną, albo bierną, z jaką, niestety, mamy obecnie do czynienia. Nasza kandydatka opowiada się za prezydenturą aktywną i nowoczesną, która ma charakteryzować się konkretnymi działaniami. Chciałbym przypomnieć, że prezydent w Polsce dysponuje przecież inicjatywą ustawodawczą i wetem, które są potężnym orężem dla realizacji politycznego programu głowy państwa. A co robi od pięciu lat Bronisław Komorowski? Prezydent, poza uczestnictwem w konferencjach historycznych i nadawaniem odznaczeń, nie przedstawia żadnych inicjatyw, które mogłyby zdecydowanie popchnąć Polskę do przodu.
Prezydent potrzebuje jednak także zaplecza politycznego w parlamencie, by przeforsować swoje propozycje. Czy, Pańskim zdaniem, dr Ogórek mogłaby, teoretycznie, przekonać do współpracy polityków PO, PiS lub PSL? Samo SLD, nawet w ewentualnym taktycznym sojuszu z Twoim Ruchem, dysponuje obecnie zbyt małą liczbą głosów.
Myślę, że Magdalena Ogórek byłaby bardzo dobrym prezydentem także w czasie kohabitacji, a przypomnę, że taką sytuację już zresztą w Polsce mieliśmy. W takim scenariuszu prezydent, wywodzący się z innego obozu politycznego niż premier, swoją aktywnością wymuszałaby na większości parlamentarnej potrzebne zmiany. Jeśli kandydatka SLD wygra wybory, to postaramy się, by zorganizować wokół niej obóz prezydencki, tak by odniósł on sukces w wyborach parlamentarnych, które odbędą się jesienią.
Co będzie osią programu Magdaleny Ogórek w polityce wewnętrznej i zagranicznej? Z jednej strony mamy bowiem problemy polityczne, gospodarcze i społeczne, a z drugiej przybierającą na sile debatę na temat kwestii światopoglądowych.
Dr Ogórek pracuje obecnie nad treścią swojego wystąpienia i tylko ona zna jego treść. Będzie to jej zupełnie autorska propozycja. Nasza kandydatka przedstawiła swój program już w styczniu, teraz poszerza go o kolejne dziedziny, a główne założenia, także z dziedziny polityki zagranicznej, zostaną zaprezentowane podczas sobotniej konwencji. Mamy konsekwentny plan, pomysł i harmonogram kampanii, a poszczególne elementy programowe będziemy prezentować w odpowiednim czasie. Bez wątpienia, najważniejsze działania muszą zostać podjęte na płaszczyźnie społeczno-gospodarczej, tak by państwo stało się przyjazne obywatelom, by było dla nich użyteczne. To państwo musi być dla obywatela, a nie na odwrót. Państwo obecnie, niestety, utrudnia życie przeciętnego Polaka, gasi jego entuzjazm i inicjatywę, wygania ludzi w poszukiwaniu pracy za granicą. Taka sytuacja oznacza, że jego struktury należy stworzyć od nowa, tak by nie było „systemowej” wrogości między państwem a obywatelem.
Czy nie obawia się Pan, że szansom Magdaleny Ogórek zagrożą podziały na lewicy, której nie udało się wyłonić wspólnego kandydata w wyborach prezydenckich? Taka sytuacja może, potencjalnie, zniechęcić część wyborców.
Dr Ogórek jest ponad tymi podziałami, przede wszystkim musi walczyć o poparcie wyborców, a nie o partyjne etykietki. Janusz Palikot sam się wykluczył z możliwej współpracy, bo jak sam powiedział, już nie jest lewicą. Nie wierzę także, że Ryszard Kalisz czy Anna Grodzka uzbierają wymagane 100 tysięcy podpisów pod swoimi kandydaturami. Na placu boju, tradycyjnie, będzie kilku mocnych kandydatów do Pałacu Prezydenckiego. Warto również zauważyć, że z podziałem mamy do czynienia na prawicy, bo tam jest kilku kandydatów; w prezydenckim wyścigu uczestniczy przecież Bronisław Komorowski, Andrzej Duda z Prawa i Sprawiedliwości, a nawet koalicyjny PSL, który wystawił swojego kandydata w osobie Adama Jarubasa.
Nie brakuje doniesień, że od wyborczego wyniku Magdaleny Ogórek w maju zależą także losy kierownictwa SLD, a przede wszystkim Leszka Millera.
Muszę zdecydowanie zdementować takie doniesienia – przewodniczący Leszek Miller, tak jak pozostała część kierownictwa, będzie oceniany po wyniku wyborczym SLD w wyborach parlamentarnych, które odbędą się jesienią. Po wyborach prezydenckich nie będzie żadnych zmian personalnych we władzach Sojuszu, tym bardziej, że wierzymy w zwycięstwo naszej kandydatki.
Ale jeśli dr Ogórek nie uzyska satysfakcjonującego wyniku w maju to wyborcza walka SLD w wyborach do Sejmu i Senatu będzie znacznie utrudniona.
Nie wierzę w taki scenariusz. Uważam za to, że wybory prezydenckie wygra Magdalena Ogórek, dzięki czemu w następnych wyborach, czyli w wyborach parlamentarnych, wygra szeroko rozumiany obóz pani prezydent, z głównym udziałem SLD.
A co z informacjami na temat udziału Magdaleny Ogórek w spotkaniu liderów europejskiej lewicy w Madrycie?
Ostateczna decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła, choć, oczywiście, rozważamy tę propozycję. To bardzo prestiżowe spotkanie, bo jest to swoiste „konklawe liderów lewicy” – będą tam premierzy, możliwe, że pojawi się także prezydent Francji. Uczestnictwo w takim spotkaniu to znaczący fakt; jest przyjęte, że w takich konferencjach udział biorą kandydaci na prezydentów i premierów, którzy otrzymują wsparcie ze strony europejskiej lewicy.

(bs)
Jarosław Kaczyński: Polska policja łamie prawa obywatelskie

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
„Słowa premiera budzą niepokój”
„Nie chodzi bowiem o obronę poszczególnych obywateli, ale o zabranie głosu w kwestii zasadniczej, tj. kwestii coraz częstszego łamania w Polsce podstawowych praw obywatelskich przez policję” – stwierdził prezes PiS.
Kaczyński cytuje wypowiedź Tuska z ubiegłego roku, który podczas Święta Policji mówił: – Niezależnie od sytuacji, w jakiej się czasami musicie znaleźć, niezależnie od środków i narzędzi, jakich musicie czasami użyć, władza publiczna, państwo polskie będzie po waszej stronie.
„Były to słowa budzące niepokój, wskazujące na to, że obecna władza gotowa jest akceptować każde działania zmierzające do stłumienia społecznych protestów. Już przedtem dochodziło do interwencji politycznej wobec osób i grup, które korzystały z konstytucyjnego prawa do wolności słowa, uniemożliwiano rozwijanie transparentów z napisami krytykującymi lub wyśmiewającymi władze, dochodziło do karania ich przez sądy. Działania takie godziły w konstytucję, która nie przewiduje, by prawo do wolności słowa było ograniczone w jakichś miejscach, np. na stadionach” – podkreśla prezes PiS.
Przykłady: Śląsk i Wipler
„Dziś chodzi jednak o sprawy dalece poważniejsze. Na Śląsku ma miejsce wielokrotne użycie broni gładkolufowej wobec demonstrantów, wiele osób jest w szpitalach. Wielu poszkodowanych i świadków wydarzeń stwierdza, iż strzelano do ludzi z bardzo bliskiej odległości (kilka metrów). Że stosowano broń wobec osób uciekających, a więc niestwarzających żadnego zagrożenia. Najwyraźniej broń palna używana jest w celu zastraszenia demonstrantów, a nie dla ochrony życia, zdrowia lub mienia znacznej wartości. Mamy więc do czynienia z bardzo poważnym nadużyciem, przy braku reakcji zarówno ze strony MSW, jak i Komendy Głównej Policji, a przede wszystkim prokuratury” – pisze.
Szef PiS jako przykład „bezprawnych i godzących w elementarne prawa obywateli” działań wymienia też „scenę bicia pałką leżącego na ziemi bezbronnego mężczyzny”. Chodzi mu o Przemysława Wiplera i wydarzenia spod klubu Enklawa.
„Nie ma tu znaczenia jego status społeczny, tj. fakt, że jest on posłem na Sejm. Chodzi o sytuację, która bez najmniejszej wątpliwości jest przestępstwem, nadużyciem władzy. Reakcja prokuratury była zdumiewająca: oświadczono mianowicie, że z innej kamery scena wygląda inaczej. Była to więc w istocie akceptacja nadużycia, które powinno być przedmiotem postępowania karnego, i jednocześnie wyjątkowo bezczelna drwina z obywateli. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki potraktowano liczne afery obecnej władzy, i oceniając to w świetle przytoczonego fragmentu przemówienia Donalda Tuska, opisana reakcja wyraża istotę stosunku obecnych władz do obywateli, jaki ukształtował się w ostatnich latach” – ocenił prezes PiS.
Będą nowe „Resortowe dzieci”. A w nich: Dukaczewski, Petelicki, Czempiński…
– Pojawią się w niej też ludzie związani z mediami – zapowiada w „Pressie” Dorota Kania. Jej zdaniem „wiele osób związanych ze służbami zakładało w Polsce media”. Według portalu wPolityce.pl bohaterami książki mają być: Marek Dukaczewski, Henryk Jasik, Sławomir Petelicki, Gromosław Czempiński i Marian Zacharski.
Poprzednia edycja książki – poświęcona dziennikarzom – rozeszła się w 150 tys. egzemplarzy. Ale trudno mówić o sukcesie. Kolejni dziennikarze opisani w sprawie wnoszą do sądu sprawy o naruszenie dóbr osobistych i wygrywają. Fronda przeprosiła już Monikę Olejnik, w pierwszej instancji wygrał też Jacek Żakowski, któremu sąd przyznał 50 tys. zł odszkodowania. Ostatnio wydawnictwo zgodziło się też na ugodę w sprawie Piotra Pytlakowskiego.
Michał Jeżewski, prezes wydawnictwa, uważa jednak ten fakt za mało znaczący.
– Tylko w jednym przypadku sprawa dotyczyła treści, w pozostałych to była kwestia interpretacji. Ale oczywiście bardzo uważnie pochylamy się my i nasi prawnicy nad drugą częścią, żeby nie popełnić tych drobnych błędów, które wtedy popełniliśmy – mówi „Pressowi”.
„Muszą przepraszać za paszkwil” – komentarz Wojciecha Czuchnowskiego.
W pobliżu absurdalnej trasy z barierkami stanie rowerowa droga krzyżowa
Stację pierwszą i ostatnią obiecał sfinansować burmistrz Trzebnicy. Następne – koło łowieckie i właściciel firmy wędliniarskiej z okolicy – Tarczyński. Pomysłodawcy czekają na kolejnych chętnych. Założyli specjalnie Fundację Wspierania Dziedzictwa Kulturowego „Żarna”. Po jednej stacji otrzymają też okoliczne wsie Nowy Dwór, Brzyków, Ujeździec Mały i Wielki, Koniowo.
– Stacje razem z cokołem będą miały wysokość od 3 do 3,5 metra. Rzeźby będą trójwymiarowe, wykonane w dębinie, w starym stylu, ze smakiem – mówi Mariusz Gryniuk, wolontariusz fundacji. – Przy każdej stacji będą ławeczka i płotek, by zwierzęta nie załatwiały tam swoich potrzeb. Do tego stojak na rowery, miejsce na znicze i rabatka.
Na razie trwa projektowanie, ale jak zrobi się cieplej, zacznie się wylewanie fundamentów. – Przed Świętami Wielkanocnymi chcielibyśmy ją otworzyć – mówi Gryniuk. Całość ma być ukończona w dwa lata. – Prace budowlane trwałyby krótko, ale trzeba trochę porzeźbić – żartuje wolontariusz fundacji.
Na wsi można rozwinąć skrzydła
Mariusz Gryniuk ma 38 lat. Ukończył Politechnikę Wrocławską. Pracuje jako informatyk. Po przeprowadzce do Kuźniczyska zyskał jednak nową pasję. – Miasta przytłaczają, a na wsi można rozwinąć skrzydła – mówi. – W Kuźniczysku kupiłem przedwojenne gospodarstwo z młynem. Tak zaczęło się moje zainteresowanie lokalną historią.
Gryniuk chciałby zarazić tym bakcylem więcej osób. Rowerowa droga krzyżowa ma być dla nich magnesem. – Przy stacjach będą tablice z tekstami religijnymi, które opracują siostry zakonne lub księża z bazyliki w Trzebnicy. Jednak pojawi się też rys historyczny wsi, w której się aktualnie znajdujemy – zapowiada prezes. – Trasę wybraliśmy tak, by były to ciekawe miejsca, gdzie można się czegoś interesującego dowiedzieć, a przy okazji nasycić pięknem okolicy. Coś dla ciała i dla ducha.
Cokoły z S5
W inicjatywę zaangażowała się firma, która buduje w okolicy drogę ekspresową S5 z Wrocławia w stronę Poznania. Wykonawca przekazał fundacji cegły na cokoły. Pozyskał je podczas wyburzania budynków, które znajdowały się w miejscu przyszłej drogi. – Dobrze, że w dzisiejszych czasach są ludzie, którym nadal zależy na ochronie naszego dziedzictwa kulturowego i tak aktywnie działają na rzecz swojego regionu – mówi Tomasz Mołdysz, dyrektor kontraktu z firmy Astaldi. – Materiały z rozbiórek budynków nie są nam potrzebne. Dlatego cieszymy się, że będą mogły zostać wykorzystane do tak szczytnego celu.
Jeśli ktoś chciałby zostać fundatorem którejś ze stacji rowerowej drogi krzyżowej, może się skontaktować z pomysłodawcami, pisząc na adres fundacja@kuzniczysko.pl.
Duda do prezesa JSW: To pan doprowadził do tego, że strzelano do górników
– Proszę podjąć refleksję, że to pana działalność doprowadziła do eskalacji tego sporu. Jest pan, być może, sługą rządu i pani premier, ale nie kto inny tylko ona ponosi odpowiedzialność za sytuację z górnikami – zwrócił się Duda do Zagórowskiego, najpewniej licząc, że ten usłyszy te słowa za pośrednictwem mediów, bowiem pod kopalnią był nieobecny.
Kandydat PiS na prezydenta podkreślił, że w radiu słyszał „buńczuczną wypowiedź prezesa JSW, który pomstował na szefów związków zawodowych jego zdaniem podburzających górników i manipulujących załogą”. Dymisja Zagórkowskiego to jeden z głównych postulatów górników >>>
„Komorowski zareagował na moje apele”
Duda wyraził nadzieję, że cały „wywołany przez premier Kopacz” konflikt z górnikami zakończy się po myśli protestujących. – Jaka jest Polska w ostatnich latach, gdzie nie prowadzi się dialogu społecznego, a prezydent nie reaguje? – pytał Duda.
Odniósł się do informacji, że Komorowski dziś wybierze się do Katowic, by rozmawiać z przedstawicielami strajkujących górników. Duda uważa, że prezydent jedzie na Śląsk dzięki temu, że to właśnie on „wielokrotnie apelował do niego o podjęcie dialogu”.
„PO – totalne zło”
– Mam nadzieję, że Komorowski spojrzy wreszcie na sprawy społeczne tak, jak powinien to czynić prezydent, który jest wybrany przez naród. Do tej pory było wrażenie, że stoi jako prezydent PO, która prowadzi wojnę z górnikami i pracownikami – ocenił Duda. Dodał, że jego zdaniem Komorowski do tej pory nie miał odwagi spotykać się z różnymi protestującymi grupami społecznymi.
Kandydat PiS uważa, że w Polsce wciąż dzieje się źle mimo optymistycznych danych GUS dot. rozwoju naszego kraju. Zgromadzeni na konferencji Dudy górnicy nagrodzili słowa posła brawami. Wznosili też okrzyki: „PO – totalne zło!”.
Jarosław Kaczyński: Polska policja łamie prawa obywatelskie

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
„Nie chodzi bowiem o obronę poszczególnych obywateli, ale o zabranie głosu w kwestii zasadniczej, tj. kwestii coraz częstszego łamania w Polsce podstawowych praw obywatelskich przez policję” – stwierdził prezes PiS.
Kaczyński cytuje wypowiedź Tuska z ubiegłego roku, który podczas Święta Policji mówił: – Niezależnie od sytuacji, w jakiej się czasami musicie znaleźć, niezależnie od środków i narzędzi, jakich musicie czasami użyć, władza publiczna, państwo polskie będzie po waszej stronie.
„Były to słowa budzące niepokój, wskazujące na to, że obecna władza gotowa jest akceptować każde działania zmierzające do stłumienia społecznych protestów. Już przedtem dochodziło do interwencji politycznej wobec osób i grup, które korzystały z konstytucyjnego prawa do wolności słowa, uniemożliwiano rozwijanie transparentów z napisami krytykującymi lub wyśmiewającymi władze, dochodziło do karania ich przez sądy. Działania takie godziły w konstytucję, która nie przewiduje, by prawo do wolności słowa było ograniczone w jakichś miejscach, np. na stadionach” – podkreśla prezes PiS.
Przykłady: Śląsk i Wipler
„Dziś chodzi jednak o sprawy dalece poważniejsze. Na Śląsku ma miejsce wielokrotne użycie broni gładkolufowej wobec demonstrantów, wiele osób jest w szpitalach. Wielu poszkodowanych i świadków wydarzeń stwierdza, iż strzelano do ludzi z bardzo bliskiej odległości (kilka metrów). Że stosowano broń wobec osób uciekających, a więc niestwarzających żadnego zagrożenia. Najwyraźniej broń palna używana jest w celu zastraszenia demonstrantów, a nie dla ochrony życia, zdrowia lub mienia znacznej wartości. Mamy więc do czynienia z bardzo poważnym nadużyciem, przy braku reakcji zarówno ze strony MSW, jak i Komendy Głównej Policji, a przede wszystkim prokuratury” – pisze.
Szef PiS jako przykład „bezprawnych i godzących w elementarne prawa obywateli” działań wymienia też „scenę bicia pałką leżącego na ziemi bezbronnego mężczyzny”. Chodzi mu o Przemysława Wiplera i wydarzenia spod klubu Enklawa.
„Nie ma tu znaczenia jego status społeczny, tj. fakt, że jest on posłem na Sejm. Chodzi o sytuację, która bez najmniejszej wątpliwości jest przestępstwem, nadużyciem władzy. Reakcja prokuratury była zdumiewająca: oświadczono mianowicie, że z innej kamery scena wygląda inaczej. Była to więc w istocie akceptacja nadużycia, które powinno być przedmiotem postępowania karnego, i jednocześnie wyjątkowo bezczelna drwina z obywateli. Biorąc pod uwagę sposób, w jaki potraktowano liczne afery obecnej władzy, i oceniając to w świetle przytoczonego fragmentu przemówienia Donalda Tuska, opisana reakcja wyraża istotę stosunku obecnych władz do obywateli, jaki ukształtował się w ostatnich latach” – ocenił prezes PiS.
Poseł PiS chce całkowitego zakazu in vitro. „Z powodu tendencji eugenicznych”

Możliwość uchwalenia przez Sejm ustawy o in vitro bardzo niepokoi posła Jana Dziedziczaka (PiS). Według niego Polska powinna wprowadzić całkowity zakaz stosowania tej metody zapłodnienia. – Dajmy sobie spokój z drogim, nieskutecznym in vitro – zaapelował poseł.
Podczas rozmowy z portalem Fronda.pl Dziedziczak podkreślił, że metoda in vitro wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami i jest nieefektywna.
– Z powodu licznych błędów, tendencji eugenicznych, dramatów, jakie mogą się wydarzyć, metoda in vitro w ogóle powinna być w Polsce zabroniona – oświadczył poseł, który zasiada w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Jego zdaniem o wiele lepszym rozwiązaniem jest akceptowana przez Kościół katolicki naprotechnologia, która monitoruje fizjologiczną płodność i diagnozuje zaburzenia cyklu miesiączkowego. Naprotechnologia, jak zaznaczył parlamentarzysta, nie wywołuje żadnych zastrzeżeń moralnych.
– Postawmy na naprotechnologię, bo to skuteczniejsza pomoc: rodzi się tu procentowo więcej dzieci niż w przypadku in vitro – dodał Dziedziczak.
Ewa Kopacz chce ustawy o in vitro
O konieczności uregulowania kwestii in vitro w tej kadencji Sejmu premier Ewa Kopacz powiedziała w tym tygodniu dziennikarzom „Gazety Wyborczej”. Szefowa rządu przypomniała, ze obecnie konsultowany jest projekt ustawy, który przygotowało Ministerstwo Zdrowia.
– Jeśli dziś z pieniędzy publicznych refundujemy program in vitro, to muszą być ramy prawne. Wolność ponad wszystko: nikt nikomu nie powinien urządzać życia, nikt nie powinien decydować za niego. Ale powinniśmy tworzyć prawo, które wybór wolnego człowieka chroni – podkreśliła Kopacz.
źródło: Fronda.pl
Profesor KUL – „damski bokser” prawomocnie skazany. Wyleci z pracy
Katolicka uczelnia ukarała go jedynie upomnieniem, ale postępowanie dyscyplinarne się nie zakończyło. Przedstawiciele uniwersytetu postanowili czekać na wyrok sądu powszechnego, bo Sabina Bober wytoczyła profesorowi K. proces karny za naruszenie nietykalności cielesnej, pomówienie i znieważenie w obecności studentów na seminarium.
Równolegle doktor Bober toczyła sądowe boje z KUL, który ją zwolnił. Sąd pracy nakazał ją przywrócić, bo decyzja nie miała podstaw, a katolicki uniwersytet naruszył „zasady postępowania etycznego”. Uniwersytet odrzucił też jej habilitację, ale przyjął ją Uniwersytet Adama Mickiewicza. W tle były spekulacje, że KUL odgrywa się na pani doktor za to, że nie chciała ona wycofać prywatnego aktu oskarżenia przeciwko profesorowi K.
Nazwał ją „kawałem małpiszona”
Proces Jana K. zakończył się latem skazaniem go zarówno za naruszenie nietykalności cielesnej dr Bober (wypchnął ją z pokoju w styczniu 2010 r.), a także za pomówienie (w grudniu 2009 r. krzyczał, że została zwolniona z poprzedniej pracy) i zniesławienie (nazwał ją „kawałem małpiszona”) w obecności studentów. K. zgodnie z orzeczeniem dostał 4 tys. zł grzywny oraz nakaz zapłaty tysiąca złotych nawiązki dla pokrzywdzonej.
Tydzień temu adwokaci naukowca i on sam przekonywali, że należy profesorowi darować (uniewinnić, warunkowo umorzyć postępowanie lub nakazać powtórzyć proces).
– To osoba dojrzała, w podeszłym wieku, ojciec rodziny o nieskazitelnej opinii w swoim środowisku. Skazanie oznacza przekreślenie jego dorobku naukowego i dydaktycznego. Skutki, że się tak brzydko wyrażę, będą większe niż dla przeciętnego Kowalskiego – przekonywała pełnomocniczka prof. KUL.
– Ta sprawa mnie bardzo bulwersuje, bo wiele trudu sobie zadałem, żeby przyjąć do katedry moją oskarżycielkę – mówił z kolei Jan K.
Grzywna to nie surowa kara
W piątek Sąd Okręgowy w Lublinie w całości utrzymał orzeczenie z pierwszej instancji. – Apelacje [obrońców] są niezasadne w stopniu oczywistym – tłumaczył sędzia Wiesław Pastuszak.
Przypomniał, że sam Jan K. de facto przyznał się do jednego z czynów, choć oczywiście przedstawił przebieg wydarzeń inaczej, niż zapamiętała to Sabina Bober. Jednak to jej relacje potwierdzili świadkowie.
Sędzia Pastuszak zaznaczył też, że profesor dostał „karę najłagodniejszego rodzaju”. – Nie sposób ją uznać za niewspółmiernie surową.
W rozmowie z „Wyborczą” rzeczniczka KUL Lidia Jaskuła zapowiedziała, że prawnicy uniwersytetu bezzwłocznie wystąpią o odpis wyroku skazującego. – Ksiądz rektor skorzysta ze swoich uprawnień i rozwiąże z profesorem umowę o pracę bez wypowiedzenia – zapowiada Jaskuła.
Rok wyborczy, rock polityczny: Maleńczuk, Kukiz, Staszczyk, Kazik
Kraj stoczył się w błoto? Kukiz, czyli gniew ludu
Doraźność pożądana
„Dzisiaj pod klasztorem padał deszcz/ Nie idę na lewo i na prawo też/ Chciałbym ci pokazać wiele dróg” – śpiewa Muniek Staszczyk w numerze „Italia”. Ta piosenka, tytułem nawiązująca do dzielnicy Włochy, w której Muniek mieszka, to jeden z trzech nowych utworów dołączonych do rocznicowej wersji albumu T.Love „Prymityw”. Łatwo ją wziąć za wyraz zmęczenia polityczną wojną, która podmywa naszą parlamentarną demokrację. W „Polu garncarza” Zygmunt komentuje sytuację międzynarodową. „Zawsze się musi znaleźć jakiś kutas na świecie/ Który boga wojny ma za swego kolegę/ Płyną wielkie pieniądze, by nakarmić demona/ Europa Zachodnia pyta, gdzie leży Łotwa”. A trzecia nowa rzecz T.Love to… własna wersja „Jałty” Jacka Kaczmarskiego.
Polityczna doraźność nowych tekstów T.Love zaskakuje. Polska popkultura chętnie mówiła o polityce, ale to było dawno temu. W schyłkowym PRL-u scena rockowa była wręcz wolnościową trybuną, na której toczyła się podjazdowa wojna z cenzurą. To po tamtych czasach odziedziczyliśmy przekonanie, że rockowa piosenka może trzymać poziom literacki i mówić na ważne tematy. Po 1989 r. moc słów towarzyszących muzyce zaczęła słabnąć. Rolę komentatorów przejęli hiphopowcy, jednak ostatnio można ich znaleźć raczej wśród organizatorów Marszu Niepodległości i w innych środowiskach ogólnie antysystemowych. A ci, którym nie po drodze z tzw. prawdziwymi patriotami lub kibolstwem, na ogół wolą rapować nie o polityce.
Na tym tle weterani naszego gitarowego undergroundu, generacji roczników 60., to wzór zaangażowania. A mówimy o artystach, którzy wciąż trzymają rząd dusz. Ich słowa mają znaczenie nie tylko ze względu na dawne zasługi, to nie są styropianowi weterani – zachowali pozycję na scenie. Kukiz poświęca teraz muzyce mniej czasu, rozstał się z zespołem Piersi, ale jeszcze przed chwilą nagrywał przeboje w projekcie „Yugoton/Yugopolis”. Muniek i T.Love przyciągają tłumy na koncerty, a wszystkie ich albumy wydane w XXI w. osiągnęły status Złotej Płyty. Kazik i jego zespoły zapełniają dowolne sale w każdym polskim mieście. A Maleńczuk – który wylansował się na króla estrady, podsuwając nam własną wersję biesiadnej rozrywki – ma też niebywałe wyczucie koniunktury. Gdy konflikt na Ukrainie przybierał na sile, nagrał klip „Vladimir”. Kilka szyderstw z Putina podbitych ostrym, technowym rytmem na YouTubie szybko miało 2,5 mln odsłon.
Kukiz kontra Piersi, czyli żal lidera
Tata Kazika i lata 50.
Muniek nie jest osamotniony w dystansowaniu się od pęknięcia społeczeństwa na dwa obozy. Kazik Staszewski rok temu wyciął z ostatniej jak dotąd płyty Kultu singel „Prosto”. „Nienawidzę was z obu stron, psie syny/ za wasze występki, za wasze winy/ Idę prosto, nie biorę jeńców żadnych/ idę prosto, mam w dupie obie wasze Polski/ idę prosto, nie zbaczam ni w lewo, ni w prawo” – krzyczy, tworząc swoisty dwugłos ze Staszczykiem.
Publicystycznego zamysłu można by się doszukiwać również w najnowszym przedsięwzięciu, płycie „Zakażone piosenki”. To zbiór nowych wersji agitacyjnych piosenek komunistycznych, i absurdalnych tworów PRL–owskiej propagandy. Ale Kazik się nad tym projektem szerzej nie rozwodzi, o politycznym pęknięciu w Polsce natomiast mówił mi kiedyś: – Jeślibym mógł, chciałbym mieć coś wspólnego z ludźmi i z jednej, i z drugiej strony. Tymczasem zadeklarowanie, na którą partię się głosuje, kończy rozmowę.
Kazik Staszewski: Ja bym chciał, żeby po prostu przychodzili i słuchali, bo jeśli przestaną, to stracę największą pasję w życiu
Kazik tylko w ostatnich miesiącach krytycznie wypowiadał się o posyłaniu sześciolatków do szkoły czy o pomyśle podatku od mobilnych urządzeń elektronicznych. Rozstrzygający o zaocznym przypisaniu do prawej strony był chyba jednak moment, gdy w tygodniku „Do Rzeczy” opowiedział, jak zlustrował własnego ojca, który w latach 50. miał kontakty z bezpieką.
Wbrew entuzjazmowi prawicy publicystyczne zacięcie Kazika to jednak raczej wynik anarchizującej antysystemowości muzyka, który celebruje swój indywidualizm i krytykuje całą klasę polityczną. W numerze „Cztery pokoje” wytykał, że w Polsce 70 proc. ceny benzyny to podatki, zaś Warszawą rządzi kilkuset radnych, podczas gdy na Los Angeles wystarcza 20. – W wolnej Polsce głosowałem cztery razy. W wyborach prezydenckich na Korwin-Mikkego, a do parlamentu na UPR – mówił trzy lata temu.
Jak wylądować na okładce
O pochopnej politycznej „adopcji” każdego, kto wyraża publicznie jakiś pogląd, sporo do powiedzenia ma Muniek. – To manipulacja, wobec której stajesz się bezradny. Za komuny wystarczyło unikać „Trybuny Ludu”, a dziś w pułapkę możesz wpaść wszędzie. Przed ostatnimi wyborami do parlamentu zgłosił się do mnie jeden z tygodników. Powiedziałem, że bez entuzjazmu, ale głosuję na PO, jednocześnie uważam, że demonizowanie Kaczyńskiego, robienie z niego faszysty, to przesada. W leadzie wyciągnięto tylko to o Kaczyńskim – i natychmiast awansowałem na chłopca PiS-u. W „Newsweeku” szybko poszedł rysunek: Kazik, Kukiz i ja podpisani jako „Galaktyka PiS”. A gdy parę tygodni później jakiś PiS-owiec wziął sobie bez pytania utwór „Warszawa” do spotu, a ja zrobiłem wokół tego awanturę, w sieci w jednej chwili zamieniłem się w chłopca Tuska. I tak to jest.
Staszczyka można dziś zobaczyć w mediach prawicowych. Opowiada o wierze i Bogu. – Ale czy to powód, aby od razu dorabiać mi polityczną gębę? Życia nie można zamknąć w jednej idei, kosmos jest skomplikowany. Dlatego warto rozmawiać z każdym.
Kto układa playlisty
Kukiz już od lat nie przepuszcza żadnej okazji, by skrytykować rząd. Jest przeciwnikiem aborcji, można go spotkać na spotkaniach sympatyków Nowej Prawicy, ma na koncie felietony w tygodniku „Do Rzeczy”, był członkiem komitetu organizacyjnego Marszu Niepodległości. Najnowsza płyta, wydany w listopadzie album „Zakazane piosenki”, to porcja numerów, w których krytykuje III RP po całości – od Okrągłego Stołu („Dnia 4 czerwca”) po aferę restauracyjno-podsłuchową („Rozmowy u Sowy”). Singiel nosił zaś tytuł „Samokrytyka dla Michnika”, w którym ironizuje: „Jestem moherem, oszołomem/ nazistą, świnią, homofobem (…)/ Nacjonalistą zaślepionym i roszczeniowcem pomylonym/ durniem, co szuka dziury w całym/ w naszym systemie doskonałym”. Ma żal do liberalnych mediów, że bezrefleksyjnie przyklejają mu łatki. Gdy stacje radiowe odmówiły mu patronatu nad płytą „Siła i honor”, rozgoryczony mówił, że „playlisty układają Blumsztajn z Michnikiem, a TVN-y i >> Wyborcze” go sekują”. Ale z Marszu Niepodległości się wycofał, gdy w jego organizację zaangażował się znany z antysemickich poglądów polonijny działacz Jan Kobylański. Z facebookowego profilu regularnie wyrzuca ludzi o antysemickich poglądach, krytykuje Kaczyńskiego, staje w obronie atakowanej przez prawicę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Varga o „Zakazanych piosenkach”: Varga: Ołowiana głowa, czyli Kukiza poezja socrealistyczna
– Piosenkę „ZChN zbliża się” napisałem ponad 20 lat temu, ale do dziś prawicowi ortodoksi odbierają mi prawo głosu w sprawach Polski – bo kiedyś śpiewałem o księdzu, który po pijaku walnął autem w słup – mówi Kukiz. – W tym samym czasie inni ortodoksi, z lewicy, atakują mnie za to, że nie śpiewam tej piosenki i na dodatek się nawróciłem. A ja się nigdy nie odwracałem, po prostu zawsze atakowałem patologie. Media jednak potrzebują prostego przekazu, walą w lud tłustym drukiem: „Kukiz wspiera heilujących z Góry Św. Anny”. Żyjemy w państwie strasznie wyostrzonych komunikatów.
Zelig, syn Edwarda, jego głowa to bomba, a pięść to petarda
Gwiazdą prawicowych mediów przez moment był Maciej Maleńczuk. „W homoseksualizmie jest coś obrzydliwego. Jest jakiś taki wstrętny” – gdy powiedział to w rozmowie z „Do Rzeczy”, redakcja wybiła ten cytat wielkimi literami, a podchwyciła to Fronda.pl. Ale naczelny ironista polskiej sceny szybko skonfundował świeżych i dawnych wielbicieli, nagrywając prowokacyjną „Tęczową swastę”: „W kraju moim kraj, tam w jego stolicy/ Podpalili tęczę swasty zwolennicy/ Nie żal mi tej tęczy/ Inna rzecz mnie dręczy/ Czy by się nie dało wzajemnie zaręczyć/ W ten sposób z pedała zrobić radykała/ A znów z radykała wydmuchać pedała”. Po czym rozbrajająco przyznał, że w mediach jest jak Zelig: – Zmieniam poglądy w zależności od rozmówcy.
Jak używać Maleńczuka uczy nas „Do Rzeczy”. Michalski znów się zawiódł. Który to już raz?
Finałem tego slalomu po mediach była listopadowa premiera albumu. Maleńczuk, alternatywny bard, potem rockman, a od kilku lat szansonista z wyboru, wrócił do dawnej formy. Dał przewrotny i ponury portret Polski – nietolerancyjnej, zaściankowej, pogrążonej w kompleksach.
– Te teksty to są wszystko historie przeczytane w tabloidach – mówi. – Kobieta z Hipolitowa, która w zamrażarce trzymała swoje dzieci. Casus mamy Madzi. Pułkownik, który niecelnie strzelił sobie w głowę na konferencji prasowej. Pan, który od lat prowadził rodzinny dom dziecka, a okazał się koneserem pornografii dziecięcej. „Kosa tango” – o chłopaku, który śmiertelnie dziabnął nożem swojego ojca. To jest właśnie Polska. Są za to odpowiedzialni tak zwani porządni ludzie. Ich właśnie boję się najbardziej. Tego, co dzieje się w zwykłym człowieku. Trzeba uważać na normalsów. Są zdolni do wszystkiego. Dlatego boję się sytuacji, w której demokracja zostanie zastąpiona ulicznymi marszami. Widziałem taki obrazek po Marszu Niepodległości: biało-czerwona leżąca na ulicy, a na niej odcisk ciężkiego faszystowskiego buciora. Jeśli nie będziemy z tym walczyć, przyjdzie jakiś führer, który weźmie nas wszystkich za gębę. Ja się z tym nie zgadzam. Lubię kolor, im go więcej, tym lepiej. Jeśli idę do Telewizji Republika, to po to, żeby podnieść poziom tej stacji. Poza tym pamiętam związanych z nią ludzi, dziś kaczystów, jako tych, którzy obalali komunę w tym kraju. I takimi chcę ich zapamiętać.
Orzeł z czekolady
Czy to na serio, czy nie – i tak może zaskakiwać kurs, jaki przyjęli dawni rebelianci. Staszczyk i Kukiz byli punkowcami. Maleńczuk grał na ulicy i siedział w więzieniu za odmowę służby wojskowej. Wszyscy kojarzą się z subkulturowym buntem lat 80. A ten był wolnościowy, rock’n’rollowy, liberalny.
Kukiz tłumaczy: – Kiedyś jako birbant i punk, w imię hasła „no future”, uważałem, że wolno prawie wszystko. Ale też zawsze byłem społecznikiem – członkiem-założycielem Kręgów Instruktorskich im. Małkowskiego na Opolszczyźnie, od kilku lat dokumentuję polskie i żydowskie cmentarze na Kresach na stronie Nieobecni.com.pl, jestem Kawalerem Orderu Uśmiechu, laureatem Medalu Św. Brata Alberta. W pewnych kwestiach zawsze byłem konserwatystą, po prostu tak zostałem wychowany. Jestem państwowcem, w związku z tym proszę się nie dziwić, że irytuje mnie orzeł z czekolady na różowym tle. Choć zauważyłem, że siła konserwatyzmu rośnie z wiekiem, to fakt.
Maleńczuk mówi podobnie: – Media nikomu nie pozwalają stać pośrodku. A ja chcę stać w środku. Nie zabraniam ludziom np. rozwodów, ale sam się nie rozwiodę, czuję odpowiedzialność za dom. Więc w tym momencie pewnie mam prawicowe poglądy?
Maleńczuk: Ugłaskali mnie
Głos z emigracji wewnętrznej
Z kolei dla Staszczyka zwrot ku tradycyjnym wartościom ma wymiar indywidualny. – Wiara to intymna sprawa, raczej kwestia uczuć niż intelektu. Zakładam, że mogę się mylić. Ale skoro ktoś mnie o to pyta, dlaczego mam nie mówić? Jednocześnie to nie zmienia moich lektur, nie leżę cały czas krzyżem w kościele. Moje chrześcijaństwo polega raczej na tym, żeby drugiego człowieka rozumieć, być otwartym. W dzisiejszym, niby nowoczesnym, ale rozmemłanym świecie, gdzie rzekomo prawie wszystko wolno, katolicyzm wydaje mi się dużo ciekawszy, bo jest poszukiwaniem trudnej prawdy w oparciu o wyraziste podłoże. W porównaniu z nim nowoczesny mainstream jest bezbarwną papką, w której w imię pseudowolności promuje się neodulszczyznę.
W listopadzie Muniek nie głosował. Po raz pierwszy od lat. – Wiem, że to nieobywatelskie, że należy chodzić na wybory . Może to pewien minus mojego zwrotu ku duchowości? Człowiekowi w takiej sytuacji łatwiej uciec w emigrację wewnętrzną… Ale kiedyś emocjonowałem się wieczorami wyborczymi, a teraz w telewizorze wszyscy mówili to samo, według sztancy, mieszanka gierkowskiej nowomowy z wykutym przekazem dnia. Kompletne pustosłowie.
Muniek Staszczyk: Rock and roll dzisiaj jest dziadkiem, stateczną rzeką
Kukiz też jest rozczarowany, ale dla niego to raczej powód do działania. „Trzeba chamom zabrać Złoty Róg” – śpiewa na nowej płycie w numerze „JOW!”. – W uproszczeniu: moje poglądy symbolizują jednomandatowe okręgi wyborcze. Jestem wierny jednej ideologii: Ojczyzna, dobroć, przyzwoitość i fachowość. To są proste zasady, które pozwalają się trzymać daleko od populizmu i propagandy. I lewica, i prawica są potrzebne, ale nie w tym garniturze, który istnieje. Dziś mamy do czynienia z partiami, które nie różnią się od PZPR-u – zhierarchizowane, z naczelną rolą wodza, który rozdaje „jedynki” na listach. Partyjne „elity” żyją w matriksie; posłanka Mucha na Twitterze potrafi się zdziwić, że po Polsce wciąż jeżdżą zdezelowane pociągi. Partie są oligarchiczne, odcięły się już nie tylko od obywateli, ale też od swoich partyjnych dołów. Wszyscy daliśmy się wmanewrować i podobni jesteśmy do tego typu kiboli, dla których nieistotny jest mecz, tylko to, żeby dać łupnia kibolom przeciwników. Stąd moja walka o JOW-y. W tej walce trzeba iść drogą Gandhiego: „Najpierw cię lekceważą, potem się z ciebie śmieją, potem z tobą walczą, a na koniec zwyciężasz”. Ja jestem już na tym trzecim etapie.
– Nie zgadzam się z poglądami Kukiza, ale mu kibicuję. Paweł jest trochę szalony, i to jest fajne. Przydałby się taki w parlamencie – mówi Maleńczuk. – Ludzie myślą dziś merkantylnie; żony i menedżerowie powtarzają im, żeby pisali takie numery, które puści radio. Mój merkantylny „Psychodancing” po latach klezmerowania wyszedł mi trochę bokiem. Muzyk to muzyk, ma służyć uciesze gawiedzi, ale ja bywam też poetą. A poeci powinni czasami zabierać głos.
W ”Piątku Ekstra” czytaj też:
Wielki brat podgląda coraz lepiej
Płacąc kartą kredytową czy przez internet, pisząc posty w internecie, zostawiamy za sobą okruszki informacji. Wystarczą cztery detale z twojego życia, byś poczuł się nagi w sieci
Jak zakończyć związek?
Krótki poradnik – zakochanym ku przestrodze, zdesperowanym – ku pomocy.
Widzieliśmy „50 twarzy Greya”. Gdzie ten skandaliczny seks? [RECENZJA]
W „50 twarzach Greya” seksu jest zdumiewająco niewiele. Film zapowiadany jako erotyczny skandal to w rzeczywistości kiczowata historia Kopciuszka, który zepsutego księcia uczy kochać. A raczej ma szansę nauczyć – w następnej części. Dziś polska premiera
World Press Photo 2015. Wśród laureatów Kacper Kowalski
Polski fotograf Kacper Kowalski za wykonane z lotu ptaka zdjęcie jeziora pod Gdynią zdobył drugie miejsce w kategorii projekty długoterminowe. Już po raz trzeci znalazł się wśród laureatów tego prestiżowego konkursu
Kurkiewicz w księgarni
Reportaż o postokolonialnym piekle Dominikany w „All inclusive” Mirosława Wlekłego, dowcipny zbiór opowiadań „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina”, opowiadania Tove Jansson w tomie „Wiadomość”, a dla dzieci piękna książeczka „Coś z niczego” Kanadyjki Phoebe Gilman
Jak pies z kotem. Kocia miłość do kartonu
Pudełko po butach, zabawce syna, karton po zgrzewce soku. Nie ma lepszego miejsca, by zapaść w kocią drzemkę.
Wielkie pytania małych ludzi. Po co są ludzie?
Pytanie: „Po co są ludzie?”, ośmioletni Julek, syn pani Marty, zadaje podobno od lat. Muszę uczciwie przyznać, że ja również zastanawiam się nad nim od dawna. Podobnie jak i wielu innych mieszkańców naszej planety.
Sankowski i Świąder w stereo
Prezentujemy płytowe nowości tygodnia: The Unthanks, Peace, Popsysze i Sławek Jaskułke
W TVN powstaje komisja, która zajmie się doniesieniami o molestowaniu. A pracownicy dostali „zbiór zasad”
W TVN komisja antydyskryminacyjna
O sprawę zapytaliśmy Emilię Ordon, rzeczniczkę TVN. Poinformowała nas, że zarząd firmy powołał „niezależną komisję składającą się z wewnętrznych i zewnętrznych ekspertów w celu zweryfikowania rozpowszechnianych publicznie twierdzeń, że osoby zatrudnione w TVN mogły być przedmiotem mobbingu lub molestowania w miejscu pracy”.
Komisja ma rozpocząć prace w poniedziałek, w ciągu dwóch tygodni wnioski mają zostać przekazane zarządowi. „Do tego czasu nie będziemy komentować ani działań komisji, ani spekulacji medialnych” – ucina Ordon w przesłanym komunikacie. Nie utrzymaliśmy też odpowiedzi, dlaczego akurat teraz TVN wprowadza nowe wewnętrzne zasady.
W środowisku huczy od plotek
Od kilku tygodni w środowisku medialnym huczy od plotek po tekście „Wprost” na temat dyskryminacji w pracy. „Znana dziennikarka” anonimowo powiedziała tygodnikowi o tym, jak molestował ją przełożony – „bardzo popularna twarz telewizyjna, szef zespołu jednej ze stacji”.
W środowisku dziennikarzy zawrzało. Na forach internetowych zaczęły się pojawiać kolejne historie o molestowanych kobietach, internauci wskazywali też rzekomego sprawcę. Jacek Żakowski tak komentował sprawę w „Gazecie Wyborczej”: „Nie mam powodu wierzyć ‚Wprost’ i postom. Ale tysiące ludzi mówią i piszą o tym w sieci. Pod nazwiskiem robią to ostrożnie ze względu na konsekwencje prawne. Anonimowo – z nazwiskami, nazwami programu i stacji, pikantnymi szczegółami oraz uzupełnieniami. Bo podobno ofiar było wiele.”
Do dziennikarzy publicznie mówiących o molestującej pracownicę „twarzy telewizyjnej” dołączyła także Omenaa Mensah. – Jak większość osób wiem, o kogo chodzi – stwierdziła w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Fragment dokumentu
Oto fragment wewnętrznego dokumentu TVN, do którego dotarliśmy:
1. Postanowienia ogólne. TVN opiera relacje z widzami, pracownikami, klientami i akcjonariuszami na przestrzeganiu zasad wynikających z przepisów prawa, poszanowania przekonań światopoglądowych i politycznych, przy jednoczesnym zachowaniu prawa do prywatności. Wobec swoich pracowników TVN stara się stworzyć bezpieczne, stabilne, atrakcyjne miejsce pracy, w którym relacje oparte są na szacunku dla godności osobistej. TVN zapewnia każdemu prawo do pracy w środowisku profesjonalnym, gwarantującym równość szans i niedopuszczającym praktyk dyskryminacyjnych.
Obowiązkiem wszystkich pracowników TVN jest równe traktowanie innych pracowników, współpracowników oraz klientów bez względu na wiek, płeć, stan cywilny, orientację seksualną, narodowość, wyznanie, przekonania polityczne, stan zdrowia, kolor skóry. Pracownik zobowiązany jest przeciwstawiać się praktykom niehumanitarnym lub dyskryminującym osobę czy grupę osób. Pracownik powinien rozwiązywać konflikty z innymi pracownikami oraz współpracownikami bez uszczerbku dla ich godności osobistej, kultury organizacyjnej firmy, a także bez szkody dla toku pracy. Zasada ta nie koliduje z normalnymi stosunkami towarzyskimi pomiędzy pracownikami. Jej celem jest zapobieganie jakimkolwiek przejawom dyskryminacji, molestowania, molestowania seksualnego, nękania, mobbingu itp. Pracownicy powinni zwracać baczną uwagę na wpływ, jaki wywierają na osoby z ich otoczenia, i nie dopuścić do aktów dyskryminacji lub molestowania współpracowników, a także nie tolerować tych zjawisk u innych.
2. Definicje. TVN nie toleruje żadnego z niżej opisanych zachowań. Pracodawca ma obowiązek przeciwdziałania niżej wymienionym zachowaniom. Zgodnie z przepisami obecnie obowiązującego Kodeksu pracy wszelka dyskryminacja w miejscu pracy jest zabroniona. Ponadto ustawodawca uznał, że należy wprost zabronić tak napastowania (mobbingu), jak i molestowania seksualnego.
Dyskryminacja
Zjawisko dyskryminacji występuje, gdy traktuje się kogoś gorzej z racji płci, stanu cywilnego, orientacji seksualnej, narodowości, koloru skóry, obywatelstwa, religii, niepełnosprawności itp. Dyskryminacja pracownika może przejawiać się w ogłoszeniu o pracę, rekrutacji, wyborze, ustaleniu warunków zatrudnienia, doradztwie, ocenie, szkoleniu, warunkach pracy, wynagrodzeniu lub jakimkolwiek innym aspekcie zatrudnienia.
Zabronione jest:
– działanie polegające na zachęcaniu innej osoby do dyskryminacji pracowników,
– dyskryminacja pośrednia, to znaczy sytuacja, gdy na skutek pozornie neutralnego postanowienia, zastosowanego kryterium lub podjętego działania występują dysproporcje w zakresie warunków zatrudnienia na niekorzyść wszystkich lub znacznej liczby pracowników należącej do grupy, która może być dyskryminowana z jakiegokolwiek względu wymienionego w pierwszym akapicie tego punktu, jeżeli dysproporcje te nie mogą być uzasadnione innymi obiektywnymi powodami. Przejawem dyskryminacji jest również molestowanie: zachowanie, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności lub upokorzenie pracownika.
Putin łamie atomowe tabu

Ćwiczenia te, jak i sama doktryna, zrodziły się z kompleksów mających źródła w latach dziewięćdziesiątych. Prężenie muskułów przez Rosję służy zastraszeniu międzynarodowej opinii publicznej. Chodzi o to, aby świat wierzył w determinację Rosji, która dla osiągnięcia celów politycznych ma nie cofnąć się przed użyciem atomu. Ta metoda przynosi efekty i Rosja jest bliska zdominowania Ukrainy. Kraje unijne niemające sprzecznych interesów z Rosją za wszelką cenę chcą spokoju. W rezultacie – jak zauważyła to „Gazeta Wyborcza” – jesteśmy blisko repliki Monachium wobec Ukrainy. Tam w 1938 roku także nie zadekretowano likwidacji Czechosłowacji, lecz jedynie odłączono od niej obszary z niemiecką większością.
Powraca więc pytanie, kiedy ostatecznie Ukraina ulegnie Rosji i zgodzi się na status, jaki dziś mają państwa Łukaszenki i Nazarbajewa. Jeśli zwycięży opcja pani Merkel, to aktualnego prezydenta Ukrainy czeka klęska. Przyjęcie zasady, że Ukrainy Zachód nie uzbroi, oznacza, że państwo to skazane jest na wchłonięcie przez Rosję.
W tej sytuacji ostatnią nadzieją Ukrainy jest Ameryka. Prezydent Obama nie jest Reaganem i jeśli zgodzi się na opcję pani Merkel i nie uzbroi Kijowa, to, niestety, wykonana zostanie część zadania postawionego samemu sobie przez Putina. Później będą zapewne zabiegi o podporządkowanie Moskwie tak zwanej Pribałtiki. Pamiętajmy, że po każdej smucie, a za taką uważa się obecny okres, Rosja powracała do swych starych granic i potęgi.
Dzisiejszy Zachód, pomimo że Ameryka dysponuje miażdżącą przewagą militarną nad resztą świata, nie jest zdolny do zdecydowanego działania. Brakuje mu ducha nieustępliwości i determinacji powojennych przywódców Zachodu. Zwracam uwagę, że ani NATO, ani Unia do dziś nie uznały Rosji za agresora i wciąż poprzestają na nowomowie uznającej za agresorów tzw. separatystów. Dalej Zachód nie spróbował wyłączyć za karę Rosji z międzynarodowego życia sportowego, naukowego i kulturalnego.
Stąd dla Rosjan ich agresja jest bezbolesna, a oni sami oddają się ułudzie, że silnemu wszystko wolno, a to, co plecie ich propaganda, jest prawdziwe. Nie skorzystano nawet z eliminacji Rosji z rozgrywek sportowych, na które Putin i Rosjanie są szczególnie wrażliwi. Zgodzono się na przeprowadzenie za dwa lata w Rosji piłkarskich mistrzostw świata. Jeśli do nich dojdzie, będzie to wydarzenie haniebne! W pucharach europejskich nikt dotąd, tak jak było po agresji na Czechosłowację w 1968 roku, nie relegował drużyn agresora z tych rozgrywek.
Podobnie jest z wymianą kulturalną i naukową. Wszędzie w niej uczestniczą obywatele kraju, który bezkarnie anektuje prowincje swego sąsiada i morduje jego obywateli. Dopóty, dopóki Rosja i jej obywatele nie odczują potępienia międzynarodowego, nie sposób jest wpłynąć miękkimi sankcjami na jej postępowanie. Dziś prezydent Putin i jego szef dyplomacji Ławrow, zamiast siedzieć w oślej ławce, są traktowani jak mężowie stanu. A ich partnerom nie przeszkadzają głoszone przez nich kłamstwa w stylu stalinowskiego prokuratora Wyszyńskiego czy wieloletniego szefa dyplomacji ZSRR Gromyki.
Zachód do dziś nie pokazał, że nie boi się agresora. To, co robi kanclerz Merkel, zapowiadając z góry, że jest przeciwna dozbrojeniu Ukrainy, jest politycznym samobójstwem Unii Europejskiej jako podmiotu politycznego. Ostatnie negocjacje w Mińsku pokazały, że ta droga wiedzie donikąd. Obietnice zawieszenia broni od 15 lutego zapowiedziane tam wczoraj nikogo już nie biorą. Rosja bowiem po wrześniowych negocjacjach pokazała, jak potrafi je łamać.
W tej sytuacji pozostaje jedynie czekać, kiedy USA postawią tamę agresywności Putina. Pytanie, czy usłyszy on, że po przekroczeniu linii demarkacyjnej NATO wyśle swe wojska na Ukrainę, a po przekroczeniu przez Rosjan Dniepru napotka oddziały zachodnie, jest kluczowe dla zachowania przez ten kraj niepodległości.
Kwestią otwartą jest, czy na groźby użycia atomu Zachód odpowie tym samym. Jest pewne, że gdyby politycy zachodni po II wojnie zachowywali się jak pani Merkel i pan Holland, dzisiejszy świat byłby jednym wielkim Związkiem Radzieckim. To, co się dzieje obecnie, jest odrażającą kapitulacją Zachodu i demokracji. O ile NATO i Unia ustąpią ostatecznie Putinowi, czeka nas prawdziwa tragedia, która wobec nieuchronnego rozzuchwalenia gospodarza Kremla i tak zagrozi bezpieczeństwu świata. Żal, że Moskwa ceni tylko nagą siłę i wobec niej ma jedynie respekt. Przeraża, że kraj ten mógł bezkarnie złamać zasadę atomowego tabu. Oswajanie atomu, a z nim mamy do czynienia, zagraża praktycznie istnieniu cywilizacji.
Janusz Rolicki – reporter, publicysta, komentator polityczny prasy i mediów elektronicznych, autor kilkunastu książek reportażowych i trzech powieści
O Władimirze Putinie i współczesnej Rosji przeczytaj w książkach >>
„Resortowe dzieci” – kolejna część już w kwietniu. Tym razem prawica lustruje dzieci pracowników służb specjalnych
Nieprawdziwe informacje na temat Olejnik mają dodatkowo zostać usunięte z internetu i ewentualnych przyszłych wydań książki.
Pozywać czy ignorować?
Nie wszyscy przedstawieni na okładce zdecydowali się na wytoczenie pozwu przeciwko wydawcy „Resortowych dzieci”. Redaktor naczelny „Polityki” Jerzy Baczyński, krótko po premierze książki, zastanawiał się czy lepiej jest „ignorować, bo wytknięcie wszystkich popełnionych w książce nadużyć wymagałoby setek stron sprostować i komentarzy, co technicznie jest niewykonalne i moralnie absurdalne, czy jednak spotykać się przez lata w sądach z autorskim tercetem”.
Z kolei Janina Paradowska pisała w „Polityce”, że choć „ani jej rodzice, ani dziadkowie nie byli w KPP, PZPR czy w SB”, to czuje się wyróżniona.
„Chociaż książka ma charakter listy proskrypcyjnej, gdyby mnie w niej nie było, poczułabym się pokrzywdzona. Znalezienie się w elicie polskiego dziennikarstwa (tak, to jest elita, czy się autorom prawym i niepokornym podoba czy nie) jest swego rodzaju uhonorowaniem. Wszystkie osoby, których fotografie zdobią okładkę, znam, lubię, cenię i rozumiem” – stwierdziła.
„Szkoda 40 zł”
Robert Kwiatkowski ograniczył się tylko do wydania opinii na temat książki na Twitterze, a pozostałe osoby, które wydawnictwo umieściło na okładce, nie zdecydowały się na wchodzenie w dialog z autorami „Resortowych dzieci”.
Dodruk pierwszej części?
– Mamy jeszcze trochę egzemplarzy w magazynie, więc jeśli pojawienie się na rynku drugiej części spowoduje, że będzie popyt na pierwszą, to ją dodrukujemy, uwzględniając wymogi tych ugód, które zawarliśmy – powiedział w rozmowie z „Pressem” Michał Jeżewski, prezes wydawnictwa Fronda.
Jednocześnie Jeżewski zapewnił, że prawnicy uważnie pochylają się nad drugą częścią, żeby „nie popełnić tych drobnych błędów, które wtedy popełniliśmy”.
Książka „Resortowe dzieci. Media” znalazła się na liście bestsellerów 2014 roku w kategorii „Literatura faktu”
Profesorowie i prezes Kaczyński. Nadają PiS upragniony sznyt partii inteligenckiej, ale na jej politykę wpływu i tak nie mają

Przedwyborcze problemy prezesa Kaczyńskiego. Tym razem to kadra profesorska PiS wypowiada niepopularne opinie. Na zdjeciu: wiec prezydencki Andrzeja Dudy (Fot Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

I tak będzie nadal. Miejsca na listach będą dostawać, bo załatwiają Kaczyńskiemu upragniony wizerunek partii inteligenckiej, a wielkiego wpływu na jego politykę i tak nie mają.
Zagraniczne media o Mińsku: Putin wygrał, ale równocześnie się zdemaskował
Putin mógłby bardzo szybko zakończyć wojnę w sąsiednim kraju – podkreśla komentator. Nie musiał „zakłócać snu Merkel, Hollande’owi i Poroszence”. Musiałby jedynie zaprzestać „pompowania ludzi i sprzętu” w tę wojnę.
Merkel zrobiła – zdaniem „FAZ” – w minionych dniach „wszystko, co było możliwe”, by doprowadzić do rozejmu na Ukrainie i zapobiec dalszej eskalacji między Zachodem a Rosją. „Oś niemiecko-francuska okazała się być wytrzymała, a Merkel stała w centrum wydarzeń” – zaznacza komentator, ostrzegając, że takiego wysiłku „nie można powtarzać w nieskończoność”.
Putin jest zbyt doświadczonym graczem, by nie wiedzieć, że podczas konfliktu liczba okazji do zakończenia go nie jest nieograniczona. „Pytanie brzmi, czy w ogóle szuka wyjścia” – czytamy w „FAZ”
„Europa mówi ustami Merkel”
„Bild” zwraca uwagę na centralną rolę Merkel w kryzysie na Ukrainie. „Świat patrzy na Angelę Merkel” – podkreśla komentator, pisząc z podziwem o jej 17-godzinnych negocjacjach. „Merkel nadaje ton w Europie, decyduje o sankcjach, prowadzi rozmowy telefoniczne. To ona włączyła prezydenta Francji Francois Hollande’a i naciskała na Obamę, by zaczekał z dostawami broni. Europa mówi ustami Merkel” – pisze „Bild”.
Zdaniem „Mitteldeutsche Zeitung” w przypadku utrzymania się zawieszenia broni Ukraina zyska najbardziej – niezależnie od tego, że warunki porozumienia są „twarde, niesprawiedliwe i upokarzające dla Kijowa”. Kontynuacja wojny na wschodzie Ukrainy miałaby jeszcze bardziej dramatyczne skutki. „Ukraina traci faktycznie po Krymie kolejną część swego terytorium. To rejon, którego Kijów i tak już wcześniej nie kontrolował” – pisze wydawana w Halle gazeta.
Financial Times: To promyk nadziei
Czwartkowe porozumienie z Mińska to „taktyczna przerwa” w ataku prezydenta Rosji Władimira Putina na Ukrainę. Zachód nie powinien zakładać, że ta umowa przetrwa – pisze z kolei dziennik „Financial Times”.
W artykule redakcyjnym gazeta nazywa mińskie porozumienie „promykiem nadziei” na rozwiązanie konfliktu na wschodzie Ukrainy, ale zastrzega, że postrzeganie go w bardziej optymistyczny sposób byłoby nierozsądne.
„Nawet jeśli obie strony zakończą walki, nadal pozostaje problem znalezienia bardziej trwałego porozumienia” – podkreśla „FT”. Czwartkowa umowa to zarys kompleksowego politycznego porozumienia, w ramach którego Kijów przekazałby uprawnienia prorosyjskim obwodom donieckim i ługańskim. „Tutaj też, jeśli Putin zechce, może wiele wykorzystać na swoją korzyść” – uważa brytyjski dziennik.
Rosyjskie media o kulisach spotkania
Najcenniejsze w nowych porozumieniach mińskich jest to, że zawierają harmonogram działań, a nie pakiet niezwiązanych ze sobą posunięć, jak miało to miejsce w wypadku tych z września 2014 roku – ocenia rosyjski dziennik „Wiedomosti”.
Z kolei inny rosyjski dziennik, „Kommiersant”, powołując się na własne źródła, informuje, że „prawie połowę czasu spędzonego przy stole negocjacji, a trwały one 16 godzin, przywódcy czterech krajów poświęcili dyskusji o tzw. kotle debalcewskim, przede wszystkim o tym, czy kocioł ten istnieje czy nie”.
„Władimir Putin uparcie twierdził, że kocioł istnieje i że w razie zawarcia porozumienia będzie dziwne, jeśli nie zostanie ono złamane: ci, którzy są w kotle, będą próbowali się z niego wydostać, a ci, którzy w kotle gotują, będą chcieli zebrać pianę” – relacjonuje gazeta.
„Petro Poroszenko utrzymywał, że żadnego kotła nie ma. Jego informacje kłóciły się z danymi wywiadu francuskiego, który – jak się okazało – nie jest bezczynny w obwodach ługańskim i donieckim. Dlatego Francois Hollande, choć aktywnie nie popierał żadnej ze stron, to jednak sugerował, że kocioł w Debalcewe jest” – pisze „Kommiersant”. Dziennik odnotowuje również, że w czwartek rano, po 14 godzinach negocjacji, były one bliskie fiaska – okazało się, że przywódcy Donbasu odmówili podpisania uzgodnionych dokumentów.
Prezydencki kartofel

Prezydent Bronisław Komorowski kontra konwencja antyprzemocowa. Co z tego wyniknie? (Fot Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)

Protestujący krzyczą, że rządzą nami złodzieje i bandyci, zupełnie w duchu ks. Stanisława Małkowskiego, który na „miesięcznicy” powiedział: „Rządzą nami złodzieje, kłamcy, złoczyńcy, częstokroć zresztą udający katolików. Oby przestali świętokradcy przyjmować komunię świętą, oby nie znajdowali duchownych, którzy grzesząc ciężko, takiej świętokradzkiej komunii świętej im udzielają”.
To naprawdę wstrząsające w ustach księdza. Kościół potrafił sobie poradzić z ks. Lemańskim, ale jak widać tym, którzy mają w sobie nienawiść, daje spokój. Być może czynią to zgodnie z sumieniem.
Oj, kampania nam się rozkręca.
[…] Kk (13.02.15) […]