Poznań (15.04.15)
Załoga nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r. Fatalna ocena systemu szkoleń w specpułku

„Dowódca kapitan Protasiuk z zawieszonymi wszystkimi uprawnieniami, bez ważnych dopuszczeń do lądowania. Nawigator pokładowy bez praktycznego przeszkolenia na samolocie Tu-154M i bez uprawnień. Drugi pilot przy niewielkim doświadczeniu. Załoga nie powinna być dopuszczona do lotu w dniu 10 kwietnia 2010 r.” – tak brzmi fragment ekspertyzy biegłych powołanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Biegli wskazują, że taki dobór załogi nie był przypadkiem, a jedną z przyczyn katastrofy smoleńskiej był rozkład elitarnego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego.
Fragmenty ekspertyzy wojskowi prokuratorzy omówili na konferencji prasowej 27 marca br. Najwięcej miejsca w opinii naukowcy cywilni i wojskowi poświęcili załodze kapitana Arkadiusza Protasiuka oraz jej przygotowaniu do lotów z najważniejszymi osobami w państwie.
Bez doświadczenia
Biegli wyliczają: 10 kwietnia 2010 roku, w dniu feralnego lotu do Smoleńska, dowódca załogi Tu-154M, kapitan Arkadiusz Protasiuk miał minimalne doświadczenie jako pierwszy pilot. Drugi pilot, major Robert Grzywna, wykonał w tej roli tylko trzy loty tupolewem. A nalot na Tu-154M nawigatora Artura Ziętka, wykonany z uprawnieniami – wynosił zero godzin i zero minut.
Dlaczego tych ludzi wyznaczono do lotu specjalnego przeznaczenia z parą prezydencką na pokładzie? Jak piszą eksperci, to efekt wielu nieprawidłowości, które miały miejsce, przez lata w 36. SPLT. „Takie podejście do nadzoru (nad specpułkiem – red.) nie pozwoliło na wykrycie wieloletnich i ciągle powtarzających się poważnych i oczywistych, groźnych dla bezpieczeństwa lotów wyżej opisanych niewłaściwości” – zaznaczyli eksperci.
W opinii stawiają oni także tezę, że proces ten zaczął się wiele lat wcześniej – w 2004 roku.
Żeby zrozumieć, na czym polegał rozkład elitarnego pułku przewożącego najważniejsze osoby w państwie, trzeba pochylić się nad szczegółowymi ustaleniami biegłych.
Program minimum
W ekspertyzie odtworzona została ścieżka kariery wszystkich członków załogi Tu-154M. Jej dowódca – kapitan Arkadiusz Protasiuk trafił do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wprost ze szkoły pilotów wojskowych w Dęblinie, w 1997 roku.
„Kierowanie do tego pułku pilota bezpośrednio po ukończeniu szkoły, by tam szkolić go od podstaw na wielosilnikowych samolotach transportowych/pasażerskich było niewłaściwe” – ocenili biegli.
Po dwóch latach kpt. Protasiuk mógł jako drugi pilot latać Jakami-40, a od roku 2007 już jako pierwszy pilot. Szkolenie na dowódcę samolotu Tu-154 M rozpoczął w 2008 roku. Jednak nie według pełnego programu nauki, a przyspieszonego. „Okrojony program zawiera tylko 30 proc. ćwiczeń przewidywanych w pełnym szkoleniu” – zauważyli biegli.
Pilot bez kategorii
Eksperci Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie odkryli jeszcze więcej: Arkadiusz Protasiuk nie miał nawet prawa, by rozpocząć takie szkolenie. Dlatego, że wcześniej nie zdobył drugiej klasy pilota wojskowego, co stanowi warunek niezbędny, by otrzymać klasę pierwszą. A tylko piloci z pierwszą klasą mogli wziąć udział w tym przyspieszonym kursie.
Biegli zwrócili także uwagę, że Arkadiusz Protasiuk nigdy nie wykonał wszystkich ćwiczeń przewidzianych w i tak skróconym programie szkolenia. „Mogło to skutkować słabymi nawykami w zakresie pilotowania samolotu i dowodzenia załogą. Tym bardziej, że kpt. Protasiuk miał znikome doświadczenie jako dowódca Jaka-40 (102 godziny w okresie trzech lat)” – wyszczególnili biegli.
Kpt. Protasiuk między innymi nie odbył ćwiczeń z lądowań przy wykorzystaniu nieprecyzyjnych urządzeń. A w takie właśnie urządzenia było wyposażone lotnisko w Smoleńsku.
„Loty według ćwiczeń (…), które zgodnie z programem przyspieszonego szkolenia należało wykonać z wykorzystaniem nieprecyzyjnego systemu 2xNDB, zostały zrealizowane z użyciem precyzyjnego systemu ILS” – napisali biegli.
Sprawdzając dokumentację w 36. SPLT odkryli, że Arkadiusz Protasiuk odbył lot egzaminacyjny w lipcu 2008 roku na trasie Katowice – Belgrad.
„Podczas lądowania w Belgradzie pogoda była bardzo dobra: bezchmurnie, widzialność 10 kilometrów (…). Z kolei fałszując rzeczywiste warunki atmosferyczne na str. 550 osobistego dziennika lotów za podpisem dowódcy eskadry (…) wpisano warunki atmosferyczne: zachmurzenie 8/8, podstawa chmur 60 m, widzialność 800 m” – piszą w opinii.
Na tej podstawie ówczesny dowódca 36. SPLT rozkazem z lipca 2008 roku „bezpodstawnie nadał kpt. Protasiukowi uprawnienia do lotów dyspozycyjnych i treningowych na samolocie Tu-154 M z lewego fotela w charakterze dowódcy załogi”.
Seria fałszerstw
Podobne fałszerstwa biegli wykryli w całym procesie szkolenia kapitana Protasiuka.
Przykładowo: w trakcie serii 11 ćwiczeń 2 września 2008 roku w Mińsku Mazowieckiem ze „szkolenia na samolocie Tu-154M w nocy w warunkach atmosferycznych do lotów według wskazań przyrządów NIMC (Night Instrument Meteorological Conditions)” zdaniem biegłych sfałszowano warunki atmosferyczne, w których odbywało się kilka ćwiczeń. „WA (Warunki Atmosferyczne – red.) wpisane w ODL (Osobistym Dzienniku Lotów – red.) zostały zafałszowane” – podkreślono.
Następnego dnia kontynuowano ćwiczenia w ramach tego szkolenia w Bydgoszczy. Sytuacja się powtórzyła: „Stwierdza się, że zafałszowano wpis WA (Warunków Atmosferycznych – red.), dostosowując je do potrzeb szkoleniowych i nadania uprawnienia” – napisali biegli.
Dzięki takim szkoleniom Protasiuk otrzymał uprawnienia dowódcy Tu-154M, a także do lądowania w minimach atmosferycznych bez precyzyjnych przyrządów: zachmurzenie 8, podstawa chmur 120 metrów, widzialność 1500 metrów.
Z opinii biegłych nie wynika, czy osoby odpowiedzialne za fałszerstwa i ludzie, którzy akceptowali wyniki szkoleń i egzaminów, w których – według biegłych – doszło do fałszerstw, usłyszą zarzuty. To zależy od oceny dokonanej przez prokuratorów Naczelnej Prokuratury Wojskowej.
Drugi pilot
Podobną ścieżkę, jak Protasiuk, przeszedł major Robert Grzywna, który do 36. SPLT również trafił wprost z Dęblina. W elitarnym pułku przeszedł on takie same szkolenia, dzięki którym otrzymał uprawnienia drugiego pilota. On również nie przeszedł pełnego trybu szkolenia, a jedynie przyspieszony. I również w tym wypadku biegli dopatrzyli się nieprawidłowości.
„Istotnym zaniedbaniem w procesie szkolenia w chmurach, przy ich braku, było nie użycie zasłoniętej kabiny. Takie szkolenie niezawierające głównego czynnika, jakim jest brak kontaktu wzrokowego z ziemią, nie powinno być zaliczone” – brzmi ich opinia.
A konkluzja biegłych jest taka: “Fakt niewykonania minimalnej liczby lotów nakazanej programem przyspieszonego szkolenia należy traktować jako niewykonanie tego programu”.
Nawigator
Porucznik Artur Ziętek nigdy nie uzyskał uprawnień do pełnienia funkcji nawigatora. W 2009 roku szef 36. SPLT ocenił, że Ziętek pomyślnie przeszedł szkolenie na ziemi i skierował go do dalszego etapu ćwiczeń, już w powietrzu. Ale Ziętek ich nie rozpoczął – zamiast tego zaczął po prostu latać jako nawigator. Do chwili katastrofy odbył 29 lotów, w tym 14 nocnych.
„Było to absolutnie niedopuszczalne ze względu wymogi bezpieczeństwa lotów” – brzmi konkluzja biegłych.
Artur Ziętek nie mógł być wyznaczony do pełnienia funkcji nawigatora, szczególnie podczas lotu HEAD (z najważniejszymi osobami w państwie – red). „Przez wyznaczenie go złamano przepisy instrukcji HEAD” – uznali biegli.
Tylko technik
Poraża inny wniosek ekspertów: wyłącznie technik pokładowy Andrzej Michalak odbył pełne szkolenie i miał prawo przebywać 10 kwietnia 2010 roku na pokładzie Tu-154M.
Odpowiedzialni: generał Błasik
36. SPLT bezpośrednio podlegał Dowódcy Sił Powietrznych – od 2007 roku generałowi Andrzejowi Błasikowi. Jemu oraz całemu kierownictwu sił powietrznych, biegli postawili liczne zarzuty:
– nie wykryli licznych, “występujących od wielu lat, w sposób ciągły groźnych dla bezpieczeństwa lotów” poważnych nieprawidłowości w zakresie szkolenia załóg,
– nie dopilnowali wprowadzenia w życie planu naprawczego po katastrofie samolotu CASA w styczniu 2008 roku.
Dalej biegli piszą: „powtórzenie się nieprawidłowości związanych z katastrofą CASA również w katastrofie samolotu Tu-154M świadczy o braku kontroli ze strony Dowódcy Sił Powietrznych (…) i przyczyniło się do zaistnienia katastrofy w dniu 10.04.2010”.
Zawinili też szefowie MON: Szmajdziński…
Biegli dokładnie opisują moment, w którym 36. specpułk zaczął tracić swoją elitarność.
Według nich, to efekt decyzji ministra obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego z 2004 roku. Wprowadził on wtedy nową siatkę etatów, czym spowodował obniżenie wynagrodzeń i zarazem „ograniczył możliwość rozwoju pilotów”. Podjęcie decyzji nie poprzedzała analiza skutków wprowadzenia nowych rozwiązań, a przynajmniej biegli nie odnaleźli ich w archiwach resortu obrony narodowej.
“Piloci, dowódcy i instruktorzy samolotów Tu-154M o dużym doświadczeniu, widząc konkurencyjne uposażenie w lotnictwie cywilnym, niejasną sytuację w odniesieniu do kadry wojskowej, zaczęli opuszczać wojsko” – napisali biegli, wyliczając, że tylko w okresie poprzedzającym katastrofę odeszło trzech pilotów: dwóch instruktorów i dowódca Tu-154M.
Konkluzja biegłych brzmi: „Dążąc do zagwarantowana realizacji lotów dyspozycyjnych stawianych priorytetowo przez ministra obrony narodowej, dowództwo 36 SPLT, mając akceptację dowódcy sił powietrznych, łamiąc przepisy i zasady szkolenia lotniczego, podjęło się realizacji oczekiwań przełożonych kosztem bezpieczeństwa lotów”.
…Szczygło i Klich
Biegli wskazują, że również kolejni ministrowie obrony “wymuszali przyspieszenie szkoleń pilotów na samolocie Tu-154M”. Cytują faks ministra Aleksandra Szczygły z dnia 4 czerwca 2007 roku skierowany do dowódcy Sił Powietrznych, generała Andrzeja Błasika: „Polecam podjęcie w trybie pilnym działań zmierzających do zintensyfikowania szkolenia pilotów na samolocie specjalnym Tu-154M”.
Za znaczące uznają również pismo ministra Bogdana Klicha, który zgodził się, aby przez miesiąc piloci ćwiczyli na drugim egzemplarzu Tu-154 M. Pod warunkiem jednak, „że w przypadku konieczności wykorzystania samolotu Tu-154, szkolenia zostanie zawieszone a samolot oddany do dyspozycji osób upoważnionych”.
Eksperci uznali, że te pisma miały krytyczne znaczenie dla jakości pułku transportującego polskich VIP-ów: „Pomimo że dowódcy sił powietrznych wiedzieli, czym grozi niedoszkolenie załóg, tym bardziej tych, które wykonują loty o statusie HEAD – zamiast bezwzględnego żądania realizacji potrzeb związanych z ich szkoleniem zachowywali się pasywnie. Godzili się na niemożliwe do spełnienia, bez zagrożenia bezpieczeństwa lotów, decyzje przełożonych o priorytecie lotów dyspozycyjnych nad niezbędnymi lotami szkoleniowymi” – podkreślili.
Podsumowanie
Biegli Wojskowej Prokuratury Okręgowej wyszczególnili sześć konkretnych przyczyn katastrofy: dwie dotyczą pracy rosyjskich kontrolerów w Smoleńsku, a cztery są błędami zawinionymi przez polską stronę.
Stan prawny
To co opisujemy, to fragmenty opinii biegłych, którą omówili na konferencji prasowej 27 marca br. wojskowi prokuratorzy. Na jej podstawie Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, stwierdził, że część opinii biegłych dotycząca wyznaczenia do lotu o statusie HEAD „osób bez ważnych uprawnień” (chodzi o dowódcę załogi, drugiego pilota i nawigatora – przyp. red.) posłużyła do uzupełnienia zarzutów „dwóm osobom funkcyjnym 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego”.
Na podstawie całościowej opinii prokuratorzy uznali, że zarzucane im przestępstwo polegało na ”na niedopełnieniu obowiązków w zakresie m.in. dokonania analizy możliwości wykonania zadania lotniczego oraz oceny warunków atmosferycznych i niewłaściwego wyznaczenia składu załogi”.
– Żaden z podejrzanych nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Obydwaj skorzystali też z prawa do odmowy składania wyjaśnień – mówił płk Szeląg na konferencji prasowej 27 marca br.
Ta część opinii nie ulegnie już zmianie. Z kolei to, czy ktoś jeszcze usłyszy zarzuty w sprawie nieprawidłowości w działaniu 36. SPLT, jeszcze nie jest pewne. Wojskowi prokuratorzy zastrzegli na konferencji, że opinia w tym zakresie może być uzupełniona.
– W dalszym ciągu w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie trwa analiza kompleksowej opinii biegłych nadesłanej 6 marca. To trudny i żmudny proces. Prokuratorzy sprawdzają opinię pod kątem wychwycenia ewentualnych braków. Potem prawdopodobnie będą wnioskować o uzupełnienie tej opinii – powiedział nam ppłk Janusz Wójcik, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego.
Metoda pracy biegłych:
Naczelna prokuratura wojskowa powołała zespół 24 ekspertów, których zadaniem było stworzenie kompleksowej opinii na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku. Biegli dysponowali:
· 492 tomami akt sukcesywnie im przekazywanych przez wojskową prokuraturę
· brał udział w przesłuchaniach obywateli Rosji, przeprowadzanych na terenie Rosji
· wykonywali pomiary geodezyjne na miejscu katastrofy
· brali udział w konsultacjach z zagranicznymi ekspertami, m.in z firmy Universal Avionics System Co. USA dotyczących systemu o niebezpiecznym zbliżaniu się do ziemi samolotu TAWS.
· biegli z zakresu mowy, cyfrowego przetwarzania dźwięku dokonali powtórnego zgrania taśmy magnetycznej, dzięki nowej technologii uzyskując lepsze efekty.Metoda pracy biegłych
Wielkie wyzwanie Kościoła, czyli święcenia kapłańskie kobiet
15.04.2015
Kościół katolicki stoi przed wielkim wyzwaniem, jakim są święcenia kapłańskie kobiet. Jedną z pierwszych kobiet-księży jest mieszkanka Bogoty, Olga Lucia Alvarez, która otrzymała w 2010 roku święcenia na Florydzie. Kolumbijka należy do Stowarzyszenia Kapłanek Rzymsko-Katolickich, czyli organizacji, która zszesza kobiety kapłanki na terenie Stanów Zjednoczonych i Ameryki Łacińskiej.
Jak twierdzi Olga „kapłaństwo jest jej powołaniem, dlatego płeć nie powinna stanowić problemu w Kościele katolickim”. – Czy tylko mężczyźni są przedstawicielami Chrystusa w Kościele?. Wszyscy jesteśmy stworzeni przez Boga, dlatego zarówno kobiety, jak i mężczyźni mogą głosić jego Ewangelię – tłumaczy.
Kościół katolicki sprzeciwia się święceniom kapłańskim kobiet. Watykan nie uznaje ordynacji kobiet, a na te spośród wiernych, które zostają w nieoficjalny sposób „księżmi”, nakładana jest ekskomunika. Tak również było w przypadku Olgi, jednak to nie przeszkodziło jej i kilku innym kobietom nadal piastować obowiązki kapłańskie.
Aida Soto jest matką czworga dzieci i również zdecydowała się wbrew doktrynie katolickiej na przyjęcie święceń. – Według mnie bycie matką dla swoich dzieci i innych ludzi jest powołaniem – mówi kobieta-ksiądz. Aida i trzy inne Kolumbijki walczą o równość płci w obrębie kościoła.
Tajemnica jasnych plam na planecie Ceres… pogłębia się
Okazuje się, że w podczerwieni nie wszystkie jasne plamy świecą tak samo. Naukowcy porównali z sobą plamę oznaczoną numerem nr 1, która znajduje się w okolicach równika, z parą plam o numerze 5, położonych na nieco wyższych szerokościach, które zrobiły furorę w internecie, bo do złudzenia przypominają jasno świecące kocie oczy lub reflektory samochodu. – Są niezwykłe, unikalne w skali całego Układu Słonecznego. Naprawdę jesteśmy nimi podekscytowani – mówiła z przejęciem na jednej z konferencji prasowych Carol Raymond, zastępca szefa misji.
Oto zdumiewająca para plam nr 5:
.
Co wynika z porównania termicznych obrazów plam nr 1 i 5?
Plama nr 1 jest w podczerwieni dużo ciemniejsza niż otoczenie, co oznacza, że jest także chłodniejsza. Z tego wynika, że to prawdopodobnie warstwa lodu, co jest zgodne z wcześniejszymi podejrzeniami, bo z analizy gęstości Ceres wynika, że lód musi stanowić sporą część wnętrza tego globu. Powierzchnia planety jest wprawdzie bardzo ciemna, pokrywa ją zapewne węglowy pył, ale uderzenia meteorytów mogą odsłaniać to, co leży głębiej. Na dnie kraterów można się więc spodziewać połaci lodu, które jasno błyszczą w słonecznym świetle.
Unikalna para jaskrawych plam nr 5 jednak wymyka się takiemu wyjaśnieniu, bo w podczerwieni w ogóle jej nie widać. A to oznacza, że w tym wypadku to raczej nie lód odbija światło. Naukowcy spekulują, że może tam być gejzer wodny lub lodowy, a nad nim chmura, która się mieni w promieniach Słońca. To by też tłumaczyło inną obserwacją – choć ta para plam leży w obszarze krateru o średnicy 92 km, jest widoczna także na zdjęciach robionych pod dużym kątem, a więc krawędzie krateru jej nie przesłaniają.
Inna hipoteza mówi, że mamy do czynienia z obszarem podobnym do dna słonego jeziora na Ziemi. Byłby to więc osad mineralny, ale to rodzi kolejne pytanie: skąd woda na powierzchni tego niewielkiego, pozbawionego atmosfery globu? Jest pozostałością po upadku komety czy może wytrysnęła spod powierzchni?
Prezentując najnowsze zdjęcia, Federico Tosi z Narodowego Instytutu Astrofizyki w Rzymie rozkładał ręce: – Nie mamy pojęcia, na razie nasze przyrządy obserwują to miejsce z niedostateczną rozdzielczością.
Poniżej porównanie plam w świetle widzialnym i w podczerwieni. W górnym rzędzie – zdjęcia plamy nr 1, a w dolnym – pary plam nr 5
Sonda Dawn została przechwycona przez pole grawitacyjne planety 6 marca i od tego czasu powoli, ruchem spiralnym zmierza do swej pierwszej stabilnej orbity na wysokości 13,5 tys. km. Około 23 kwietnia ma rozpocząć z niej szczegółowe naukowe obserwacje i być może wtedy rozwikła tajemnicę plam.
Pijani mężczyźni ostrzelali autobus w Poznaniu. Oto ich broń [WIDEO]
Policja sprawdza, czy na ten rodzaj broni potrzebne jest pozwolenie. Na razie postawiła mężczyznom zarzut uszkodzenia mienia. MPK Poznań szacuje straty na kilka tysięcy złotych.
To nie pierwszy taki incydent w Polsce.
W lutym tego roku policja ze Świdnicy zatrzymała dwóch mężczyzn, którzy podejrzani są o ostrzelanie czterech autobusów i busa, przewożących w sumie 150 pasażerów. Na szczęście nikt nie został ranny, jednak w pojazdach zostały rozbite szyby.
Wybory prezydenckie 2015. Duda ostro o Komorowskim: Służył rządowi i partii, Tusk przewidział, że będzie bezwolny
Komorowski „godził się na wszystkie antyspołeczne rozwiązania proponowane przez PO” – oświadczył w środę kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda. W tym kontekście wymienił: podniesienie wieku emerytalnego i posłanie sześciolatków do szkół.
Na środowej konferencji prasowej Duda nazwał 5 lat prezydentury Komorowskiego „festiwalem niespełnionych obietnic”. Według Dudy b. premier Donald Tusk, gdy w 2010 r. uzasadniał, dlaczego nie będzie startował w wyborach prezydenckich, z góry przewidywał, że głównym zadaniem przyszłego prezydenta będzie „zaklepywanie tego wszystkiego, co chce rząd”. W ocenie Dudy Tusk przewidział wówczas, że „prezydent będzie bezwolny i będzie się godził na wszystkie antyspołeczne rozwiązania proponowane przez PO (…). I tak się przez ostatnich pięć lat działo”.
„Podpisał wszystko, czego chciał od niego rząd Tuska”
Kandydat PiS na prezydenta stwierdził, że Komorowski „podpisał wszystkie ustawy, których żądał od niego rząd Donalda Tuska, i to były takie ustawy, o których trudno mówić, że miały służyć Polakom”.
– Gdyby pan prezydent rzeczywiście rozumiał to, że prezydent jest wybrany przez naród, i jego obowiązkiem podstawowym nie jest służenie rządowi czy partii, tylko społeczeństwu, to pierwszy zaprotestowałby [przeciw podwyższeniu wieku emerytalnego] – mówił Duda. Przypominał, że Komorowski podpisał ustawę podnoszącą VAT, a także zmianę stawki VAT na ubranka dziecięce z 8 do 23 proc. – Czy to jest polityka sprzyjająca polskim rodzinom? – pytał.
Duda o „demontażu polskiej armii”
Duda mówił także o „demontażu polskiej armii” przez „partyjnego kolegę” Komorowskiego, b. ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, i „milczącej zgodzie”, gdy b. minister finansów Jacek Rostowski ciął w budżecie wydatki na polską armię. – Proszę spytać Polaków, czy czują się bezpiecznie po pięciu latach prezydentury Bronisława Komorowskiego – mówił Duda.
Kandydat PiS na prezydenta stwierdził też, że Komorowski podczas swojej kadencji kompletnie zmienił politykę zagraniczną wobec Rosji. – Jego rząd i on sam mówił o konieczności poprawy stosunków z Rosją, że Rosja jest państwem przyjaznym” – zaznaczył. – To jest stabilność w działaniu? – pytał Duda.
„W każdym mieście powiatowym słychać ten sam głos: młodzi ludzie wyjeżdżają”
Konferencja Dudy była odpowiedzią na podsumowanie pięcioletniej kadencji, które dziś wygłosił prezydent. Komorowski mówił m.in., że podstawą jego prezydentury jest dialog, a priorytetami: bezpieczeństwo, rodzina, konkurencyjna gospodarka, dobre prawo i nowoczesny patriotyzm. Zapowiedział też, że w najbliższym czasie przedstawi program dla młodych Polaków. Duda skrytykował te słowa.
– W każdym miejscu, mieście powiatowym, słychać ten sam głos: młodzi ludzie wyjeżdżają; płaczący rodzice, płaczący dziadkowie. Ludzie młodzi mówią, że nie mają tu do czego na razie wracać. Dopóki w Polsce nie będzie godnych możliwości rozwoju, dopóki tutaj nie będzie pracy, godnej płacy, oni wybierają inne kraje – mówił kandydat PiS na prezydenta.
– Pan prezydent miał możliwość sprawdzenia się przez ostatnie pięć lat. Tymczasem co robił? Dzisiaj pan prezydent mówi o młodych, nagle sobie o młodych przypomniał? – pytał Duda.
Nad Wartą można pić alkohol. Poznańscy radni nie wprowadzili zakazu

Poznańscy radni odrzucili projekt uchwały, który obejmował zakazem spożywania napojów alkoholowych tereny położone nad Wartą. O rozszerzenie zakazu prosiła policja.
– Niech policja najpierw upora się z hordami barbarzyńców, którzy opanowują Śródmieście, a szczególnie okolice Starego Rynku. Dopóki to zadanie będzie przerastało nasze służby, nie należy nakładać kolejnego –powiedział „Głosowi Wielkopolskiemu” radny Przemysław Alexandrowicz (PiS), przewodniczący Komisji Oświaty i Wychowania.
Za rozszerzeniem zakazu opowiedziało się sześciu radnych. Przeciwko projektowi oddano 19 głosów. Pięciu radnych wstrzymało się od głosu. Projektu nie poparł między innymi radny Łukasz Mikuła (PO). – To byłaby niepotrzebna i nadmierna gorliwość miasta, które byłoby bardziej restrykcyjne od ustawodawcy – wyjaśnił Mikuła „Gazecie Wyborczej”.
Stanowisko policji poparł Jakub Jędrzejewski, zastępca prezydenta miasta, który zauważył, że „alkohol i woda nie idą w parze”. Większość poznańskich radnych jest jednak odmiennego zdania.
W Warszawie też można pić
Temat spożywania alkoholu nad rzeką budzi spore emocje także w Warszawie. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi zabrania spożywania napojów alkoholowych na ulicach, placach oraz w parkach. Jeżeli nad rzeką nie ma ulicy, placu bądź parku, to zakaz nie obowiązuje (chyba, że samorząd w osobnej decyzji objął nim położony nad rzeką obszar).
Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy, powiedział portalowi Gazeta.pl, że wykonana na wniosek Zarządu Mienia opinia wskazuje, iż na bulwarach wiślanych można spożywać napoje alkoholowe. Bulwary nie zostały bowiem uznane za miejsce, w którym obowiązuje zakaz picia alkoholu.
– Na bulwarach można karać za zaśmiecanie, naruszanie porządku publicznego, ciszy nocnej, ale nie za spożywanie alkoholu – przyznał Olszewski.
źródła: „Głos Wielkopolski”, „Gazeta Wyborcza”