Prof. Wojciech Sadurski w „Wyborczej” pisze o wielkim zadaniu prof. Małgorzaty Gersdorf, I prezes Sądu Najwyższego. Wyrzucona drzwiami kontrola konstytucyjna wróci oknem, jeśli każdy najzwyklejszy sędzia zacznie oceniać zgodność ustaw z konstytucją. Dlatego prezes Gersdorf, która nawołuje: miejcie odwagę, musi dać głowę.
Wniosek posłów PiS sugerujących nielegalność wyboru prof. Małgorzaty Gersdorf na pierwszą prezes Sądu Najwyższego jest z prawnego punktu widzenia tak bezpodstawny, że jedynym jego wytłumaczeniem jest makiawelizm. Chodzi o „wypranie” sędziów dublerów Trybunału Konstytucyjnego, wybranych na już obsadzone stanowiska. Zasypując TK wnioskami groteskowymi (wpisuje się w tę listę także niedawny wniosek Zbigniewa Ziobry o uznanie nielegalności powołania trzech „starych” sędziów TK), daje się spacyfikowanemu Trybunałowi szansę okazania swej bezstronności, nic przy tym nie tracąc. Z drugiej strony, stwarza się w opinii publicznej wrażenie, że jakieś prezeski wybrane w sposób nie całkiem czysty są po obu stronach sporu, więc lepiej machnąć na to ręką.
Tym razem cel został jednak wybrany bardzo przemyślnie z punktu widzenia demonologii PiS-owskiej. W odróżnieniu od raczej anonimowych dla opinii publicznej trzech sędziów TK profesor Gersdorf wyrosła na czołową postać polskiego wymiaru sprawiedliwości. Nie godzi się z rozmontowywaniem państwa prawa, już od dłuższego czasu wypowiada się krytycznie o zamachu PiS na zasady konstytucyjne, a chwilą kluczową, która uczyniła ją w oczach władzy wrogiem publicznym numer jeden, stało się jej wystąpienie z 31 stycznia przed sędziami apelacyjnymi i okręgowych. Wystąpienie, które – można to powiedzieć bez przesady – przejdzie do historii polskiego prawa.
Oto bowiem bez owijania w bawełnę pierwsza prezes SN wypowiedziała trzy prawdy.
Po pierwsze, zapowiadane przez władzę wykonawczą „reformy” sądów zagrażają niezawisłości sędziowskiej. Choćby przez to, że w Sądzie Najwyższym ma powstać Izba Dyscyplinarna, w której zasiądzie również tzw. czynnik społeczny, a taki mieszany skład będzie mógł usunąć każdego sędziego, „który nie zgadza się z poddaniem prawa potrzebom bieżącej praktyki i woli politycznej”.
Po drugie, kończy się w Polsce zadekretowane w konstytucji demokratyczne państwo prawa, bo demokratycznie wybrana większość zmienia konstytucję bez wymaganej większości, przez ustawodawstwo zwykłe.
I po trzecie, w obliczu tych zagrożeń dla państwa prawa i trójpodziału władzy specjalna odpowiedzialność spoczywa na sędziach. „Środowisko sędziowskie może pokazać klasę, na jaką nie jest stać wielu obywateli”.
Te trzy bardzo proste prawdy sprowadziły na profesor Gersdorf nagonkę, a przekazy dnia, tygodnia i miesiąca określiły szerszą klasę osób, na której należy skupiać niechęć społeczną: „kastę sędziowską”. Profesor Gersdorf stała się jej demonicznym uosobieniem.
Zabij wroga, nim się rozmnoży
W ataku na profesor Gersdorf zawiera się jednak większy zamysł.
W obliczu faktycznego rozbrojenia TK coraz częściej w debatach prawniczych pojawia się wizja alternatywnej wobec trybunału kontroli konstytucyjności ustaw, a mianowicie przez sądy powszechne, z sądem najwyższym jako ich zwieńczeniem. To w istocie najstarsza na świecie forma sądowej kontroli konstytucyjności, zainicjowana w USA przez sędziego Johna Marshalla w 1803 roku. Parafrazując, Marshall powiedział: „Jeśli mam przed sobą dwa prawa, które powinienem stosować w danej sprawie, ustawę i konstytucję, a dostrzegam między nimi sprzeczność – muszę wybrać konstytucję”. W ten sposób sędzia odmawia uznania ważności niekonstytucyjnej ustawy.
Taki system kontroli prawa, dokonywany przez sędziów wszystkich sądów, ale specjalnie (bo z mocą dla całego kraju) przez sędziów sądu najwyższego, przyjęty został w bardzo wielu państwach: Kanadzie, Japonii, Australii, Indiach… Jednak w większości państw europejskich przyjęto inny model – wyspecjalizowany trybunał. Co jednak czynić, gdy ten trybunał zostanie ubezwłasnowolniony?
Oczywista odpowiedź brzmi: obowiązek muszą przejąć na siebie sędziowie sądów powszechnych. Mają ku temu nie tylko prawo, ale także obowiązek. Konstytucja bowiem wyraźnie stwierdza, że jej przepisy stosuje się bezpośrednio (art. 8). Oznacza to, że w każdej sprawie, która ma konstytucyjne aspekty (a jaka ich nie ma?), sędzia musi uwzględniać nade wszystko konstytucję, a ustawę tylko w tej mierze, w jakiej jest z nią zgodna.
Taka filozofia jest śmiertelnym zagrożeniem dla PiS, bo kontrola konstytucyjności jego ustaw, właśnie wyeliminowana drzwiami, może wrócić oknem. Aby do tego nie dopuścić, należy skompromitować i zohydzić sędziów, którzy mogą się tego zadania podjąć. A jak skuteczniej to uczynić niż przez podważenie legalności urzędu pierwszej prezes?
Obie mają coś za uszami
Ale jest jeszcze jedna, wspomniana na początku, korzyść z ataku na Małgorzatę Gersdorf. Chodzi o to, by opinii publicznej zaszczepić przekonanie, że w przypadku obu prawniczek stojących na czele najwyższych sądów: Sądu Najwyższego i TK, jest coś tam nie w porządku z ich wyborem, a zatem zostawmy to prawnikom, niech się między sobą spierają do woli, a my z praktycznych powodów zaakceptujmy legalność wyboru obu pań.
Tymczasem między okolicznościami wyboru prof. Gersdorf i mgr Przyłębskiej nie ma żadnej symetrii. Gersdorf została wybrana na podstawie ustawy i regulaminu z 2002 roku, przyjętych 12 lat przed jej wyborem i nigdy niezakwestionowanych. Regulamin wyborów w SN został prawidłowo opublikowany, a w tym, że konkretyzacja ogólnych zasad wyboru zarysowanych przez Konstytucję RP i ustawę o SN została dokonana przez regulamin wewnętrzny, nie ma absolutnie nic dziwnego ani karygodnego. W istocie to normalna praktyka prawna.
Tymczasem mgr Julia Przyłębska została „wybrana” przez zgromadzenie, w którym zasiadali trzej dublerzy, o których TK jednoznacznie (3 i 9 grudnia 2015 r.) zawyrokował, że zostali wybrani nielegalnie, bo na miejsca już zajęte. Zabrakło głosowania nad formalną uchwałą o przedstawieniu kandydatur prezydentowi. Na dodatek mgr Przyłębska w żaden sposób nie spełnia konstytucyjnego wymogu „wyróżniania się wiedzą prawniczą”, jaki musi spełnić każdy sędzia TK, a więc tym bardziej – prezes.
Podważając legalność wyboru profesor Gersdorf, PiS pragnie propagandowo wybielić okoliczności wyboru mgr Przyłębskiej. Daje tej ostatniej możliwość okazania „wspaniałomyślności”, gdy Trybunał odrzuci wniosek posła Mularczyka. Ale jeśli tak się stanie, stanowić to będzie tylko potwierdzenie słów pierwszej prezes na spotkaniu z sędziami 31 stycznia: „Sądy łatwo przekształcić w igraszkę w rękach polityków”.
*Wojciech Sadurski – profesor prawa na Uniwersytecie Sydnejskim i profesor w Centrum Europejskim UW, obecnie gościnny profesor na wydziale prawa Uniwersytetu Yale w USA
Klasyka. W kraju udawać mocarstwo, uszy po sobie na zewnątrz. Ale żeby dać się zdominować Słowacji?
Janusz Lewandowski, eurodeputowany PO, pisze o PiS-ie, tj. psie ogrodnika.
PiS jak pies ogrodnika. Wersja eksportowa
Najnowsza wunderwaffe, w osobie Saryusz-Wolskiego, wzbogaciła arsenał środków PiS ds. zwalczania Tuska w roli szefa Rady Europejskiej. Pomysłowości w destrukcji trudno im odmówić. Bywają ludzie kreatywni w psuciu i szkodzeniu. Bielan i Czarnecki na pewno zasłużyli na uznanie niedościgłego mistrza w tej dziedzinie – Jarosława Kaczyńskiego.
Nie ma w tej intrydze, szkodliwej dla Polski, nawet śladu myślenia pozytywnego. Ani śladu refleksji o polskiej racji stanu w tych niespokojnych czasach! Jest tylko partyjna rozgrywka, na użytek krajowy, bez względu na szkody międzynarodowe. Autorzy tej międzynarodowej intrygi nie są aż tak głupi, by nie wiedzieć, że Saryusz-Wolskiego używają instrumentalnie, byle zamieszać. On sam nie jest tak głupi, by nie wiedzieć, że nie istnieje jako kandydat w świecie realnym. Istnieje tylko w zmyślonym świecie PiS, w nadziei, że lud smoleński to kupi. Z pomocą telewizji Kurskiego.
Funkcja szefa Rady Europejskiej nie jest zarezerwowana dla Polski. Niezwykłe przełamanie monopolu Zachodu na najważniejsze funkcje w UE – najpierw Buzek jako prezydent Parlamentu Europejskiego, teraz Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej, wzięło się z walorów osobistych jednego i drugiego, ale było też wyrazem uznania dla Polski, podziwianej jako kraj sukcesu. Aż do roku 2015. Te polskie pozycje to jest niedościgle marzenie innych krajów, które dołączyły do UE po roku 2004. Są to funkcje poza zasięgiem małych ludzi, którzy uczestniczą w małostkowej zemście Jarosława Kaczyńskiego na Tusku. Na szczęście, nieudanej…
Polska PiS 2017 jest jak pies ogrodnika, tyle że w wydaniu eksportowym. Bo nie chodzi o sąsiedzką zawiść i krajowe podwórko. Rzecz dzieje się na oczach zdumionej Europy. Polski rząd i politycy rządzącej partii ścigają się na pomysły, jak dokuczyć rodakowi, który sprawuje najwyższy urząd w Unii Europejskiej. Sami nie mają szans, więc chwytają się wszelkich sposobów, byle zaszkodzić. Brzydko się chwytają!
Udział Saryusz-Wolskiego w tej ponurej farsie to jakieś tragikomiczne nieporozumienie. Nie można go traktować jak dziecko, zagubione we mgle polityki. Miał szansę zaprzeczyć. Nie wyparł się swego udziału. Wszystko wskazuje na to, że był świadomym uczestnikiem ataku na swego rodaka. Dał swoje nazwisko, będąc wciąż wiceszefem EPP. Nie ma czego szukać w świecie europejskiej chrześcijańskiej demokracji. Jeśli dobrze się czuje w gronie sprawców zamachu na demokrację, rządy prawa i pozycję Polski w Europie – jego sprawa. My czekamy na potwierdzenia mandatu Tuska, już w przyszłym tygodniu. Będzie to optymistyczny zadatek na przyszłość, na przekór „dobrej zmianie”.
Waldemar Mystkowski pisze o Dudzie.
Prezydent Pomidor, a nie Duda
Nie wiem, czy Pan Bóg w niebiesiech śmiał się z Andrzeja Dudy, bo ten pierwszy wszak jest niebytem, dzisiaj nieprzydatnym społecznie, acz w metafizyce owszem, ale Duda i polscy hierarchowie nie mają zbytniego pojęcia o metafizyce, tylko o pilnowaniu swoich ziemskich interesów.
Nie wiem też, czy Panu Bogu zależy na poście (przefasowany rytuał koszerności, bo chrześcijaństwo jest z żebra wiary mojżeszowej), acz miał sens w Średniowieczu, lecz niebyt (figuratywny), w którego wierzy Duda, musiał zmartwić się „kiełbaską” Dudy na Kasprowym Wierchu, bo ta zamieniła się w faszerowany pomidor.
Chciałem przypomnieć Dudzie i jego niewydarzonym ludziom od public relations (niekwestionowani grafomani), iż to jeszcze gorzej, bo faszerowany pomidor jest mniej „postny” od kiełbaski, a to dlatego, że idea postu zakłada ubogość, czyli w tym wypadku – porównawczo – zamiast włosienicy Duda włożył na siebie garnitur od Armaniego. Niech Duda dowie się, jak ludzie ubodzy się pożywiają, raczej postną kiełbaską niż faszerowanym pomidorem, serwowanym zresztą u Ritza.
Ale prezydenta mamy złamanego, czyli w sprawowaniu funkcji zakłamanego. Wychodzi na to, że Duda nie chciałby łamać postu, ale Konstytucję owszem złamie, bo „pan” z Nowogrodzkiej mu kazał. I jeszcze warto byłoby przypomnieć Dudzie, że nie został wybrany na prezydenta Watykanu, ani nawet PiS-u, ale Rzeczpospolitej.
Z tej afery kiełbasianej wyszedł więc Dudzie jad kiełbasiany. Tak wygląda polska katolicka „poezja” lingwistyczna. a przy okazji: z powodu jadu kiełbasianego zmarł nasz wieszcz A. Mickiewicz. I może ta kiełbaska pomidorowa coś zawierała w sobie, jakieś toksyny umysłowe, bo oto Duda przemówił w Witowie k. Zakopanego na starcie biegu „Szlak bez granic”. Uwaga! – bo podejrzewam u Dudy coś pochodnego od choroby morskiej.
Oto Duda w swojej retoryce wraca do Kasprowego Wierchu, gdzie rozmawiał z prezydentem Słowacji Andrejem Kiską (stąd ta kiełbasa, bo drzewiej mówiono na nią kiszka), iż rozmawiał „o rozwoju więzi nie tylko pomiędzy Polską i Słowacją”, ale w znacznie szerszej formule „tzw. Trójmorza”. Ki diabeł? – może zapytać wierzący w piekło (kolejna idea zapożyczona z mitologii orfickiej) – słyszało się o Międzymorzu, takie endeckie farmazony, ale Trójmorze? I szybciutko poznajemy, jakie to fale szumią w głowie Dudy. Cytuję: „Aby były dobre połączenia pozwalające nam na sprawne przemieszczanie się, na taką spokojną i łatwą turystykę od Morza Bałtyckiego aż do Morza Czarnego i Adriatyckiego”.
Ktoś przytomny powie: ależ tak jest już od dawna w Unii Europejskiej, nie potrzeba jakiś nowych idei otwarcia przejść granicznych. Dalej Duda mówił: „Wystarczy, że wszędzie przeprowadzimy takie inicjatywy łączące czy likwidujące granice, że wszędzie będziemy mówili o potrzebie komunikacji, potrzebie spotkania. Ta wielka idea połączenia trzech mórz”. No, wycofuję się. Bo z wcześniejszego mojego wywodu można byłoby sądzić, iż Duda cofnął się do Średniowiecza. Tak daleko się nie cofnął, cofnął się do czasu, gdy Polska nie należała do Unii Europejskiej, gdy nie było strefy Schengen. Więc nie bądźcie zdziwieni, że Duda chce podnosić szlabany między Bałtykiem, Morzem Czarnym i Adriatykiem.
Takiego cofniętego mamy prezydenta. Czym nafaszerowano tego pomidora? A może jest tak, jak w tej dziecięcej zabawie, w której na każde pytanie dla rozśmieszenia odpowiada się: pomidor. I my Polacy nie mamy prezydenta tylko Pomidora. Acz poprawnie powinno być: Pomidor. Duda? Pomidor. Prezydent? Pomidor.
Jaki ten Gałczyński był przewidujący, gdy pisał satyrę na Polskę sanacyjną: „Skumbrie w tomacie”:
„Raz do gazety „Słowo Niebieskie”
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
przyszedł maluśki staruszek z pieskiem
(skumbrie w tomacie pstrąg)„. itd.
Dzisiaj tego staruszka z pieskiem należy tylko zamienić na staruszka z kotkiem. Tak walnięto Polskę pomidorem. A mnie osobiście na pewien czas odstręczać będzie zupa pomidorowa. Cofa mi się.