Paradowska (12.02.15)
Ile kłamstwa w kłamstwie?
Konwencja wyborcza Andrzeja Dudy (Fot Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta)
Kłamstwo histeryczne występuje u niektórych dzieci, które nie odrobiwszy lekcji, mówią np., że nie mogły, bo „zostały porwane przez UFO”. Niektórych posłów w czasie debaty nad konwencją o zwalczaniu przemocy też porwało UFO. Nie kłamali, nie dawali się ponieść przez język. Oni histeryzowali. Unosili się nad salą jak prawdziwe freudowskie histeryczki, tracąc kontakt z jakąkolwiek rzeczywistością. Oprócz jednej: rzeczywistości urny wyborczej. Czy się opłaciło? Wybory pokażą.
Na jeszcze wyższy poziom histerycznego fantazjowania wznieśli się niektórzy hierarchowie Kościoła katolickiego. Jeśli chodzi o posłów, to mam dla nich dozę tolerancji, wielu nie ma pracy poza parlamentem. Muszą robić wszystko, by posadę w Sejmie utrzymać. Hierarchowie nie muszą, mają pracę dożywotnio. Dlaczego więc to robią? Skąd tyle histerii, fałszów, chorej fantazji wokół konwencji antyprzemocowej? To przykre zwłaszcza dla tych, którzy pamiętają czasy, gdy Kościół był opoką wolności, rozsądku i debaty, a księża byli ludźmi wykształconymi i otwartymi.
No i mamy jeszcze kłamstwo fantazyjne. W dwóch wersjach – pesymistycznej i optymistycznej. Ta pierwsza to np. fantazjowanie o straszliwej polskiej biedzie.
Kandydat na prezydenta Andrzej Duda, którego konwencję okrzyknięto szczególnie udaną (rzeczywiście, dużo konfetti), długo o niej mówił. Mówił też o ogólnej zapaści, o braku perspektyw, o tym, że górnikom zamyka się kopalnie, a rolnikom wydziera ziemię i zaniża ceny jabłek oraz wieprzowiny. Pochylał się nad emerytami, którzy muszą dłużej pracować, oraz nad dziećmi, które muszą emigrować i tęsknią, bo przecież wolałyby bronić polskiej ziemi przed obcym kapitałem, niż zarabiać w obcej walucie.
Fantazjowanie o biedzie to w PiS obowiązek partyjny. Aż dziw bierze, skąd kandydat Duda ma tak udaną córkę? Jak w tych strasznych warunkach udało mu się ją wyżywić i posłać na studia? To w Polsce są jeszcze jakieś studia?!
Wersja optymistyczna kłamstw fantazyjnych to obietnice wyborcze. Czekamy obecnie na ich wysyp. Kandydat Duda już obiecał, że w przeciwieństwie do kandydata Komorowskiego będzie negocjował ceny wieprzowiny w Brukseli, nieba przychyli górnikom i stoczniowcom oraz w ogóle wszystkim obywatelom i Polakom, którzy budowali nasz kraj (o obywatelkach i Polkach nie było ani słowa, w końcu kobiety nie budują, nie żywią, nie bronią). Nic dziwnego, że na tym tle konwencja Komorowskiego wypadła blado.
Jednak wszystkie barwy kampanii jeszcze przed nami. Przed nami fantazje, histeryczne lęki, obietnice, ułudy, kłamstwa w kłamstwie. Idą wybory!
Oskarża księdza o gwałty. Chce 500 tys. zł od niego i archidiecezji
Fot. 123 RF
„Sobie napyta więcej biedy”
– To oszczerstwa! Hańbiące i zniesławiające – odpowiada ksiądz S.
Piotr kłamie, że go pan wykorzystał? – pytam.
– Byłem tylko przyjacielem jego rodziców. On sobie napyta więcej biedy, bo mój adwokat namawiał mnie już dawno, żeby go podać za to, co o mnie mówi, do prokuratury – zaznacza.
– Jestem poza Lublinem i nie znam tego wniosku – tłumaczy z kolei ksiądz Krzysztof Podstawka, rzecznik archidiecezji.
Mecenas Głuchowski: – Archidiecezja ponosi odpowiedzialność za działania swojego podwładnego. Był i nadal jest jej kapłanem. Mamy też informacje świadczące o tym, że archidiecezja dostawała sygnały o tym, co robi ksiądz S.
Przyzwyczaić dziecko do dotyku
34-letni Piotr 14 listopada ubiegłego roku złożył w prokuraturze w lublinie zawiadomienie dotyczące 81-letniego byłego już wykładowcy KUL. W latach 80. duchowny miał wielokrotnie dotykać, przytulać i całować Piotra, wtedy ucznia podstawówki. Do gwałtów doszło zaś dwukrotnie: w 1993 oraz 1994 r. Na poparcie swoich słów Piotr pokazał też opinie biegłego seksuologa. „Zachowanie duchownego wobec p. Piotra można interpretować jako proces groomingu. Grooming wyróżniają spośród innych form działania sprawcy trzy cechy: brak użycia przemocy fizycznej i przymusu bezpośredniego, stopniowe, długotrwałe działanie oraz wzbudzanie zaufania. Podstawową formą groomingu fizycznego jest przyzwyczajanie dziecka do dotyku sprawcy. Stopniowo sprawca zbliża się do intymnych części ciała dziecka oraz przechodzi z dotyku przez ubranie na dotyk bez ubrania. Ks. S., stosując różne bezdotykowe i dotykowe formy o charakterze seksualnym wobec p. Piotra, stwarzał sytuacje, wobec których jego rodzice i ich syn zostali przyzwyczajeni do jego sposobu funkcjonowania i mogli to uważać za swoistą normę” – napisała biegła.
Leczenie wrzodów dotykiem
– Po raz pierwszy zgwałcił mnie latem 1993 r., gdy miałem 13 lat. Drugi raz rok później, także latem. To było w jego domku nad jeziorem. Pierwszym razem wracaliśmy z rodzicami z łódki, z jeziora. Trzeba było przygotować obiad dla księdza profesora. Rodzice zajęli się posiłkiem, a on zaprosił mnie do siebie, powiedział, że później przyjdziemy – opowiadał Piotr. Twierdził też, że kapłan osłabił czujność jego rodziców wahadełkiem. – Zapewniał, że odkrył, jakobym miał na niego wspaniały, prozdrowotny wpływ. Wyciągał przede mną rękę i machał. Mama się z niego śmiała, że to mu tylko ręka drży. Jeśli wahadełko pląsało w poprzek, to było źle, jeśli w przeciwnym kierunku, to dobrze. Mówił, że mam niesamowicie dobrą energię, wyczuwalną z odległości kilku metrów, i jestem medium. Za chwilę okazywało się, że mogę mu leczyć wrzody, potem wyrostek robaczkowy, prostatę – wspominał 34-latek. – Wiem, że wiedza o skłonnościach księdza S., także do młodych kleryków, była powszechna, ale ani kuria, ani KUL nic z tym nie zrobiły – dodawał.
Ruch Watykanu
W lutym napisał o gwałtach do metropolity lubelskiego arcybiskupa Stanisława Budzika. Rozpoczęło się wewnątrzkościelne postępowanie. Jak mówi ksiądz Podstawka, kościelna komisja ma „w najbliższych dniach” przesłać swoje ustalenia do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, a ta instytucja zdecyduje, co zrobić z emerytowanym naukowcem z KUL.
Przeczytaj książkę „Lękajcie się. Ofiary pedofilii w polskim Kościele mówią”
Sony zrywa kontrakt z Kukizem, bo kandyduje na prezydenta. „Polityk nie może być wykonawcą”
Kutak miał argumentować, że polityk nie może być wykonawcą, że to będzie „klapa finansowa dla jego firmy”, mimo zapewnień Kukiza, że jego najnowsze piosenki nie zawierają treści politycznych. Kukiz nie może też nagrać gotowych piosenek w innej wytwórni, bo Sony ma z Janem Borysewiczem kontrakt na wyłączność.
„Oni po prostu chcą mnie finansowo wykończyć. Chcą, żebym się poddał. Nigdy! Po moim trupie! Przyjdzie wkrótce czas. Jeszcze nie zginęła!” – komentuje Kukiz.
Duda pewny siebie na stoku, gorzej poza nim. Spędziliśmy dzień na nartach z kandydatem PiS na prezydenta
Po dwudniowej przerwie Andrzej Duda wraca do Polski i do kampanii. Rabka Zdrój, narty, wspomnienia Lecha i Marii Kaczyńskich, a wokół mocny prawicowy elektorat. Warunki idealne, ale charyzma i pewność siebie kandydata PiS już nie taka sama, jak podczas sobotniej konwencji.
Na pierwszy rzut oka widać, że Andrzej Duda to kandydat „swój”. Mieszkańcy chętnie z nim rozmawiają, robią zdjęcia, a między sobą wartko dyskutują o sobotniej – w pełni ich zdaniem udanej – konwencji. Wspominają Marię Kaczyńską, nie kryją dumy z dobrej organizacji i dużego zainteresowania zawodami.
Przekonani, że ich kandydat w maju odniesie sukces, chętnie rozmawiają i oprowadzają po okolicy. Wcześniej jednak dociekliwie pytają o poglądy i sympatię polityczne, bo te mają na południu Polski znaczenie kluczowe.
Przejazd Andrzeja Dudy•youtube.com/Andrzej Duda
Pewny Duda na nartach
Sam kandydat od rozmów, uśmiechów i uścisków z mieszkańcami również nie stroni, choć ich spontaniczność i naturalność nie zawsze do końca przekonują.
Andrzej Duda najlepiej czuje się na stoku. Jego narciarski duch sportowej walki sztuczny w żaden sposób nie jest, co widać chociażby w wynikach. Pierwszy wśród parlamentarzystów, czwarty wśród wszystkich vipów, w rozmowie z naTemat przekonuje: – Narty to moja pasja, miałem je na nogach odkąd pamiętam”.
Fot. Karolina Wiśniewska
Na stoku nie ma problemu z pewnością siebie i zdecydowaniem, lecz poza nim, owych cech jednak trochę brakuje. Ma sprzyjające warunki do tego by porwać tłum, a mimo wszystko – nie porywa. Niektóre gesty wydają się wymuszone, żarty średnio trafione, brakuje tego „czegoś”, co było na sobotniej konwencji.
Duda vs. Komorowski
Żarty Bronisława Komorowskiego również często pozostawiają wiele do życzenia, a on sam wpisuje się lepiej w rolę „ciepłego wujka” niż nowoczesnego przywódcy. Nie próbuje jednak na siłę tego zmieniać. Jest taki, jaki jest, a wyborcy albo to zaakceptują, albo nie. Bronisław Komorowski po wyborach będzie taki sam, jak i przed.
W przypadku wygranej Andrzeja Dudy mogłoby okazać się, że do Pałacu Prezydenckiego wprowadza się ktoś inny, niż kandydat, którego poznajemy teraz.
Fot. Karolina Wiśniewska
Niespodziewana końcówka
Poza Andrzejem Dudą swoich sił na stoku, jak co roku, próbowali także inni posłowie Prawa i Sprawiedliwości, m.in. Joachim Brudziński, Antoni Macierewicz czy Adam Kwiatkowski. Ten ostatni nie miał jednak szczęścia w swych narciarskich staraniach i pod koniec uległ wypadkowi. Duda jako pierwszy pospieszył mu z pomocą. Internet – jak zawsze w tego typu sytuacjach – odpowiedział szybko i zasugerował ustawkę.
Fot. Twitter
Fot. Twitter
Fot. Twitter
Duda szybko rozłożył narty na znak „X” i wezwał pomocy. Widziałam wszystko z niewielkiej odległości i na ustawkę to nie wyglądało. Warszawski poseł z kilkoma obrażeniami i złamaną nogą trafił pod opiekę specjalistów.
Duda wraca do pracy
Memoriał w Rabce nie był wydarzeniem politycznym. Jego głównym celem było upamiętnienie wychowanej tu Marii Kaczyńskiej i ten cel do końca został zachowany, choć wszyscy zamiast o prezydentowej, mówią o wypadku posła Kwiatkowskiego.
Sam Andrzej Duda przedstawiany był dziś częściej jako europoseł i zwycięzca poprzedniej edycji konkursu, niż kandydat na Prezydenta RP. Od jutra wraca jednak w wir kampanii i kontynuuje przejazd DUDABUSEM po polskich powiatach. Dzisiejsza impreza udowodniła, że przed kandydatem jeszcze dużo pracy. Przede wszystkim nad sobą.
Były poseł Samoobrony zakłada partię i zaprasza na Zgromadzenie Krajowe „gości z Noworosji”
Od wychwalania Hitlera do obserwowania wyborówMateusz Piskorski był posłem Samoobrony w latach 2005-2007, jej rzecznikiem prasowym, a nawet wiceprzewodniczący. Założył stowarzyszenie Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych, którego partnerem jest rosyjski Instytut Nowych Państw. INP jest zaś kierowany przez Modesta Kolerowa, właściciela agencji Regnum – tuby propagandowej Kremla.
Piskorski jeszcze jako asystent w Instytucie Politologii Uniwersytetu Szczecińskiego w broszurach wychwalał faszyzm i Adolfa Hitlera. Wcześniej związany był z neopogańskimi organizacjami współpracującymi z NOP.
Były poseł był obecny m.in. na krymskim referendum, skąd informował, że na półwyspie „nie było dotąd wyborów, które wzbudziłyby tak powszechny entuzjazm ludności”, podczas wyborów separatystów w Doniecku czy w Naddniestrzu.
SIENKIEWICZ: Po rozmowach w Mińsku
Po raz pierwszy od czasu II Wojny Światowej o bezpieczeństwie europejskim decydowano bez udziału USA
Nie znamy wszystkich okoliczności dotyczących porozumienia mińskiego. Nie wiemy, czy Rosja będzie chciała dotrzymać zawartych uzgodnień, czy też podzielą one los poprzednich prób pokojowego uregulowania konfliktu.
Żadne deklaracje na tym etapie nie są warte papieru, na jakim je spisano, póki nie dojdzie do faktycznego przerwania walk we wschodniej Ukrainie. To nie wypowiedzi polityków w Mińsku, Moskwie czy Berlinie będą znakami pokoju, lecz cisza na froncie.
Można mieć tylko nadzieję, że dla Rosji to porozumienie nie jest okazją do dalszej gry wojną jako naturalnym narzędziem politycznym. I że dla przywódców Niemiec i Francji porozumienie mińskie nie będzie wygodnym usprawiedliwieniem w stylu: „zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, więc już jesteśmy zwolnieni z dalszych działań”.
Ale w tej kwestii dwie okoliczności są oczywiste.
Pierwsza: dla Ukrainy pokój, choćby czasowy, jest lepszy niż konieczność reformowania upadającej gospodarki i równoczesne prowadzenie wojny, bo to zadanie ponad siły państwa ukraińskiego. Z wszelkimi konsekwencjami, także dla bezpieczeństwa i stabilności wokół polskich granic.
I druga: po raz pierwszy od czasu II Wojny Światowej o bezpieczeństwie europejskim decydowano między państwami zachodniej Europy a Rosją. Bez udziału USA. W ten sposób otwiera się furtka (brama?) do zupełnie innej rzeczywistości politycznej na kontynencie. Na zakończenie warto też dodać, że był to od lat nieosiągalny postulat rosyjskiej polityki zagranicznej.
Być może po latach uznamy, że boje wokół Debalcewa, Ługańska czy Mariupola toczyły się o inną stawkę. I to nie suwerenność Ukrainy była wtedy kluczowa, choć od niej wszystko się zaczęło.
*Bartłomiej Sienkiewicz – dyrektor Instytutu Obywatelskiego
Tekst opublikowany na: instytutobywatelski.pl
Kaczyński pisze list do Kopacz: „Ratujmy polską wieś”
Jarosław Kaczyński wysłał list do Premier Kopacz (Fot. Sławomir Kamiński, Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta)
W opinii Kaczyńskiego w takiej sytuacji rolnicy słusznie protestują. – Muszę z przykrością stwierdzić, że kryzys na polskiej wsi nie wynika z czynników obiektywnych, lecz jest następstwem złej polityki rolnej rządu albo wręcz braku takiej polityki – stwierdził szef PiS.
Sawicki sobie nie radzi, obraża i drażni rolników
Według niego eksport polskiej żywności systematycznie rośnie, nie spada znacząco konsumpcja krajowa, a jednak rolnicy zarabiają coraz mniej. – Najgorsze jest jednak to, że polska wieś biednieje i zadłuża się właśnie teraz, gdy zbliża się data 1 maja 2016 roku, od kiedy cudzoziemcy, obywatele Unii Europejskiej, będą mogli bez ograniczeń kupować polską ziemię. Jakby komuś zależało na tym, aby biedni i zadłużeni polscy rolnicy nie tylko nie mogli konkurować w nabywaniu ziemi rolnej w Polsce, lecz wręcz przeciwnie – aby z powodu biedy zmuszeni byli do jej sprzedaży – napisał Kaczyński. – Bieda może zmusić rolników do wyprzedaży obcym polskiej ziemi. To jest wielkie zagrożenie, nie tylko dla polskiej wsi, ale dla całego narodu – dodał szef PiS. Zaznaczył, że PiS dwa lata temu wniosło projekt ustawy preferującej polskich rolników w nabywaniu ziemi rolnej, który nie uzyskał poparcia koalicji rządowej. – Podległy pani premier minister rolnictwa i rozwoju wsi pan Marek Sawicki zupełnie sobie nie radzi z problemami polskiej wsi, lekceważy rolników i ich protesty, zachowuje się w sposób arogancki, obraża i rozdrażnia rolników – ocenił Kaczyński.
„Ratujmy polską wieś”
Prezes PiS zwrócił się do premier Kopacz „o podjęcie działań ratujących polską wieś”. Do takich należą: podjęcie stanowczych działań politycznych na forum Unii Europejskiej zmierzających do pełnego wyrównania poziomu dopłat bezpośrednich, uchwalenie jak najszybciej ustawy przeciwdziałającej spekulacyjnemu wykupowi polskiej ziemi rolnej przez cudzoziemców, wstrzymanie sprzedaży państwowych nieruchomości rolnych, do czasu poprawy sytuacji ekonomicznej polskiej wsi, udzielenie rolnikom realnych rekompensat za straty gospodarcze ponoszone przez nich z tytułu embarga na eksport produktów rolnych do Rosji, podjęcie stanowczych działań politycznych zmierzających do odstąpienia przez Unię Europejską od karania polskich rolników karami za przekroczenie kwot mlecznych.
Inne działania, które powinien podjąć rząd to według szefa PiS powstrzymanie ekspansji choroby afrykańskiego pomoru świń (ASF) i wprowadzenie systemu „obiektywnego i realnego” szacowania strat i wypłaty rekompensat za szkody wyrządzane w gospodarstwach rolnych przez dziką zwierzynę. – Oczekując na powyższe działania rządu, mam nadzieję, że pani premier nie zlekceważy dramatycznych problemów polskiej wsi, lecz poważnie się nimi zajmie. Jednocześnie czuję się w obowiązku przestrzec panią premier, aby wobec pokojowych protestów rolników nie stosowano prowokacji czy rozwiązań siłowych – napisał Kaczyński na zakończenie listu.
Ciągników nie wpuszczamy
Według informacji PAP z kierownictwa partii szef PiS w czwartek spotkał się w warszawskiej siedzibie partii z kilkoma przedstawicielami związków rolników.
W środę przed siedzibą Ministerstwa Rolnictwa demonstrowała grupa rolników na czele z szefem Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych (OPZZ RIOR) z Siedlec Sławomirem Izdebskim. Uczestniczył on w resorcie rolnictwa w rozmowach w sprawie m.in. interwencji na rynkach wieprzowiny i mleka oraz odszkodowań za straty w uprawach spowodowane przez dziki. Po 15 minutach wraz z kilkoma innymi osobami opuścił jednak spotkanie. Po wyjściu z rozmów Izdebski nawoływał do obalenia rządu, jeśli nie zostaną spełnione rolnicze postulaty. Zapowiedział, że za kilka dni chce wspólnie z górnikami protestować w stolicy.
Elementem protestu była też kolumna 140 ciągników, którą policja zatrzymała w Zakręcie k. Warszawy. Kolumnę zatrzymano przed skrzyżowaniem, od którego obowiązuje zakaz ruchu tego typu pojazdów. Kierowcy zostali poinformowani, że nie zostaną wpuszczeni do Warszawy, ponieważ stanowiłoby to złamanie prawa. Pojazdy i kierowcy pozostali tam na noc. W czwartek po południu część uczestników protestu opuściła tę miejscowość, kilkudziesięciu nadal blokowało drogę.
Kidawa-Błońska powiedziała PAP, że służby działają sprawnie, a policja dba o bezpieczeństwo uczestników ruchu drogowego. – Ważne, żeby mieszkańcy miast tam, gdzie są protesty [rolników] mogli spokojnie funkcjonować, nikt nie przekroczył żadnej granicy, należy się podziękowanie służbom za sprawną akcję – dodała rzeczniczka rządu.
Rosjanie twierdzą, że znaleźli Bursztynową Komnatę
– Pod główną galerią bunkra na głębokości 10 metrów, ciągną się dwa tunele. Na zdjęciu jednego z nich wyraźnie widać dużą skrzynię z uchwytem (…). Spodziewamy się, że w niej znajduje się Bursztynowa Komnata. Panele, z których jest zbudowana, osiągają rozmiar 2 metry na 2,5 metra i w pełni mogą zmieścić się w skrzyni – mówił agencji TASS Siergiej Trifonow.
Naukowiec planuje odkopać bunkier i wydobyć skrzynię. Bunkier może mieć jeszcze jedno, dodatkowe piętro, ma też dużo podziemnych magazynów – zespół Tifonowa odkrył m.in. magazyn o wymiarach 2 na 7 metrów.
Informacje o sensacyjnym odkryciu pojawiły się na większości rosyjskich portali informacyjnych. Komentatorzy ostrzegają jednak przed hurraoptymizmem, chociaż podkreślają, że bunkier von Lasha jest miejscem, gdzie prawdopodobnie komnata była składowana. Ostrzegają jednak, że nie jest to pierwsza tego typu sensacyjna wiadomość. Ostrzejsi w słowach są internauci. W komentarzach szydzą, że skoro w bunkrze jest woda, to może Tifonow odkryje również Atlantydę.
Zamówiona u mistrza z Gdańska
Historia bursztynowej komnaty zaczęła się na samym początku XVIII wieku. Wtedy król pruski Fryderyk I zamówił wykonanie bursztynowego gabinetu do swego pałacu Charlottenburg pod Berlinem. Ponieważ najlepsi bursztynnicy zamieszkiwali ówcześnie w Gdańsku zamówienie miało być realizowane w tym mieście. Nad wyglądem i konstrukcją czuwał pochodzący również z Gdańska rzeźbiarz i architekt, Andreas Schlüter, który 2 listopada 1699 został kierownikiem budowy zamku berlińskiego.
Za bursztynowe panele odpowiadał Gottfried Wolfram, później działo kontynuowali mistrzowie gdańskiego cechu – Gottfried Turau i Ernest Schacht. Ukończone dzieło nie znajdowało się długo pod Berlinem. W 1716 roku car Piotr I Wielki w czasie wizyty w Prusach tak zachwycił się dziełem, że otrzymał je w podarunku od Fryderyka Wilhelma jako dowód przyjaźni i potwierdzenie zawartego sojuszu.
Komnata została przewieziona do Sankt Petersburga i wstawiona najpierw do Pałacu Letniego, a później do Pałacu Zimowego. W 1755 roku komnata została przeniesiona do pałacu w Carskim Siole, które również mieści się w St. Petersburgu. W tym czasie komnata miała już nieco inną formę, z pierwotnego wystroju zarezerwowanego dla gabinetu stworzono większą salę m.in. poprzez dodanie luster i kandelabrów.
W takiej formie komnata przetrwała aż do 1941 roku. Została wtedy zinwentaryzowana przez historyków sztuki i latem następnego roku zapakowana do skrzyń. Przewieziono ją do królewieckiego zamku, gdzie miała w podziemiach czekać na ewakuację. To jest ostatnia pewna wiadomość dotycząca jej losu.
Gdzie szukali komnaty?
W odnalezienie Bursztynowej Komnaty było zaangażowanych tysiące osób. Byli to zarówno historycy, poszukiwacze skarbów, jak i agenci i członkowie biur politycznych. Mimo wielu, często wyssanych z palca poszlak, nie udało się jej odnaleźć. Zwolenników spiskowej teorii intrygował fakt, że kustosz zamku w Królewcu dr Alfred Rohde umarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Komnaty szukano zarówno na wraku statku „Wilhelm Gustloff”, jak i… w Gdańsku Sobieszewie, w podziemiach Forsterówki.
Obecnie badacze rozważają trzy hipotezy: komnata znajduje się nadal w Kaliningradzie, spłonęła lub została zniszczona podczas wojny lub trafiła do prywatnej kolekcji jakiegoś milionera.
W pałacu w Carskim Siole obecnie znajduje się kopia komnaty, która została tam zainstalowana w 2003 roku.
Abp Depo do chorych: z krzyża Chrystusa płynie moc i nadzieja
ks. mf, Częstochowa, 2015-02-11
„Z krzyża Chrystusa płynie moc i nadzieja. Łączymy się z Jezusem, którego miłosierne Oblicze odbija się na twarzy cierpiących” – mówił w homilii abp Wacław Depo, który 11 lutego, w Światowy Dzień Chorego, przewodniczył Mszy św. w archikatedrze Świętej Rodziny w Częstochowie.
Mszę św. z metropolitą częstochowskim koncelebrowali duszpasterze chorych i cierpiących, na czele z ks. Markiem Batorem dyrektorem Caritas Archidiecezji Częstochowskiej. We Mszy św. wzięli udział członkowie m. in. Katolickiego Ruchu „Betel”, Stowarzyszenia Opieki Hospicyjnej Ziemi Częstochowskiej, pracownicy Caritas oraz chorzy i cierpiący.
W homilii abp Depo zaapelował, aby otworzyć się na tajemnicę cierpienia. – Bardzo ważna jest solidarność z chorymi, którzy współuczestniczą w dziele odkupienia świata i każdego człowieka. Oni są współuczestnikami cierpień Chrystusa. Metropolita częstochowski odniósł się również do sprawy zapłodnienia „in vitro”, aborcji i manipulacji genetycznych. – Słowa Księgi Rodzaju „niechybnie umrzesz” są przestrogą, aby nie bawić się w Boga Stwórcę. Tylko Bóg jest źródłem życia. Bóg daje życie człowiekowi i tylko On może je odebrać – przypomniał.
Arcybiskup wskazał na przesłanie, jakie płynie z krzyża Chrystusa. Śmierć Jezusa Chrystusa i krzyż z Golgoty są ceną naszej wolności, a cierpienie jest częścią tajemnicy ludzkiego życia.
Za Benedyktem XVI abp Depo zaznaczył, że „musimy zrobić wszystko aby pokonać cierpienia, ale całkowite usunięcie go ze świata nie leży w naszych możliwościach — po prostu dlatego, że nie możemy zrzucić z siebie naszej skończoności i dlatego, że nikt z nas nie jest w stanie wyeliminować mocy zła, winy, która — jak to widzimy — nieustannie jest źródłem cierpienia. To mógłby zrobić tylko Bóg: jedynie Bóg, który stając się człowiekiem sam wchodzi w historię i w niej cierpi”.
Metropolita częstochowski wskazał na Maryję współcierpiącą ze swoim Synem Jedynym Odkupicielem człowieka. – „Oto Matka twoja” – te słowa testamentu Jezusa pokazują, że ostatnie słowo należy nie do przemocy i nienawiści, ale do miłości miłosiernej – podkreślił abp Depo.
Kaznodzieja przypomniał postać św. Jana Pawła II, który wiedział, że siła jego posługi apostolskiej brała się z cierpienia ludzi chorych. – Jan Paweł II kiedy już nie mógł przemawiać, mówił językiem cierpienia i miłości miłosiernej. Podczas ostatniej Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek 2005 r. przytulił do siebie krzyż i powiedział sobą, że jednoczy się z Chrystusem i wszystkimi cierpiącymi. – podkreślił abp Depo i dodał, że „dar kanonizacji Jana Pawła II domaga się naszej współpracy osobistej i wspólnotowej”.
Przypomniał słowa, które Jan Paweł II przekazał światu w Wielki Piątek, 25 marca 2005 r. : „Wraz z wami patrzę na krzyż i oddaję mu cześć, powtarzając słowa liturgii: O Crux, ave spes unica! Witaj, Krzyżu, jedyna nadziejo, daj nam cierpliwość i odwagę i obdarz świat pokojem!” – napisał wówczas Jan Paweł II.
„Módlmy się, aby w naszym ludzkim świecie zło nigdy nie miało ostatniego słowa, aby moc płynąca z krzyża i zmartwychwstania Chrystusa była naszą siłą i nadzieją” – podsumował abp Depo.
Na zakończenie Mszy św. metropolita częstochowski zawierzył chorych i cierpiących Maryi stojącej pod krzyżem Chrystusa i udzielił błogosławieństwa lurdzkiego Najświętszym Sakramentem.
O. Rydzyk chce prowadzić warsztaty w szkołach. „To gwóźdź do trumny polskiej oświaty”
Gwóźdź do trumny oświaty
„Prowadzenie warsztatów „Zrozumieć media” na fizyce, geografii czy matematyce to wbijanie gwoździa do trumny polskiej oświaty. O. Rydzyk powinien to zrozumieć” – tłumaczył Chętkowski. Na to jednak się nie zanosi, jak donosi Wyborcza.pl. „To wszystko razem to jest skandal. My chcemy pomóc młodzieży. Widzimy, że nie rozumie tego, co widzi w mediach. Dlatego wzięliśmy specjalistów, daliśmy im wóz telewizyjny i powiedzieliśmy: jedźcie. Chcemy, żeby młodzież zrozumiała mechanizmy mediów, a nie zachowywała się jak stado gęsi” – mówił o. Rydzyk w „Aktualnościach Dnia” Radia Maryja w odpowiedzi na reakcję ministerstwa.
Pierwsza reporterska biografia ojca Tadeusza Rydzyka. Sprawdź >>
Godność striptizerki. Co się dzieje w polskich klubach go-go
Sasza Różycka , striptizerka, autorka książki „Wenus bez futra” (Fot. Bartosz Bobkowski)
URSZULA JABŁOŃSKA: Pulchna, mało imprezowa studentka ASP z dobrego domu nagle zostaje striptizerką. Co cię skusiło? Pieniądze?
SASZA RÓŻYCKA: – Nie tylko. Przede wszystkim wolność, to, że nie trzeba siedzieć codziennie w biurze i mieć tygodnia urlopu w ciągu roku. Chciałam podróżować – pracować przez dwa miesiące, a na kolejne dwa jechać na kurs tajskiego boksu do Tajlandii.
U mnie to była zajawka, a nie smutny scenariusz, że mam męża alkoholika, dwójkę dzieci i nie mogę znaleźć innej pracy. Ja miałam pracę.
Dobrą?
– Fakt, że nie byłam z niej szczególnie zadowolona….
Premier Miller mówi Putinem i usprawiedliwia rosyjską inwazję
Leszek Miller (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Kiedy Monikę Olejnik coraz bardziej zatykało, że były premier polskiego rządu usprawiedliwia zbrojną inwazję, a być może i rozbiór Ukrainy, Leszek Miller się nieco zreflektował i powiedział, że nie należy zmieniać jednostronnie granic, i życzył powodzenia Angeli Merkel i Francois Hollande’owi w Mińsku.
Wypowiedź premiera Leszka Millera jest haniebna i nosi znamiona „piątej kolumny imperializmu rosyjskiego”. Może ta fraza – jak z „Trybuny Ludu” – przemówi do byłego premiera, któremu uszczelka pod głowicą najwyraźniej puściła.
Kiedyś sławny rosyjski pisarz Maksym Gorki – znany z tego, że „zmienił drogowskazy” i w latach 30. ubiegłego wieku wychwalał stalinowską „pierekowkę dusz”, czyli masowy terror, w tym ludobójczą budowę kanału białomorskiego – był na spotkaniu z uczniami. Widząc, że na słynny kaszkiet pisarza narobiły ptaszki, dzieci zwróciły mu uwagę: – Maksymie Maksymowiczu, wam ptaszki na czapkę nasrały.
Wielki pisarz spojrzał w górę i rzekł: – Całe szczęście, że krowy nie latają.
Dolnośląski biskup pisze do prezydenta: Konwencja antyprzemocowa niszczy małżeństwo i rodzinę
12.02.2015
Ordynariusz świdnicki biskup Ignacy Dec napisał list otwarty do Bronisława Komorowskiego, prezydenta Polski. Apeluje w nim, żeby prezydent nie podpisywał aktu ratyfikacji „konwencji antyprzemocowej”. – Modlimy się za Pana Prezydenta jako synowie i córki tego samego Kościoła i tej samej Ojczyzny. Modlimy się o mądrość serca, by Pan Prezydent stał zawsze po stronie prawdy i prawdziwego dobra Narodu, który obdarzył Pana najwyższym urzędem w naszym państwie – pisze dolnośląski biskup.
Przypomnijmy, że w piątek, 6 lutego Sejm przyjął uchwałę otwierającą drogę do ratyfikacji „Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Teraz akt ratyfikacji musi podpisać prezydent. Uchwała wywołała wiele politycznych emocji. Za głosowali większość posłów PO i część PSL oraz działacze lewicy. Przeciwni byli posłowie PiS i Solidarnej Polski.
Biskup Ignacy Dec napisał w imieniu Rady ds. Apostolstwa Świeckich Konferencji Episkopatu Polski w tej sprawie list otwarty do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jego treść poniżej:
Ratyfikacja tego dokumentu i wprowadzenie jego postanowień w życie rodzinne i społeczne stanowi wielkie zagrożenie dla wartości naturalnych i ogólnoludzkich, przede wszystkim uderza w instytucję małżeństwa i rodziny. Wskazało na to wiele środowisk naukowych i społecznych poczuwających się do odpowiedzialności za przyszłość Polski. Jasne stanowisko w tym względzie zajął Episkopat Polski. Zwolennikom ratyfikacji, powołującym się na wyniki przeprowadzonego sondażu społecznego, trzeba przypomnieć, że wynik ten dotyczył samej nazwy dokumentu, która jest bardzo wzniosła i słuszna, a nie treści dokumentu, która dla zdrowo myślących ludzi jest nie do przyjęcia, gdyż wskazuje na błędne przyczyny przemocy i proponuje nietrafne środki do jej przezwyciężenia. Była to zwykła medialna manipulacja. Wszystko wskazuje na to, że ustawa została przyjęta nie w wyniku merytorycznej, rozumnej oceny, ale jakiegoś ukrytego dyktatu. Nie można się zgodzić ze stwierdzeniem Konwencji, że źródło przemocy wobec kobiet tkwi w stereotypowej, tradycyjnej rodzinie i w religii czy w dotychczasowej kulturze, ale najczęściej tkwi ono w patologii społecznej. Panie Prezydencie, wielokrotnie określał się Pan jako wierzący i praktykujący katolik. Jest Pan katolikiem od chwili chrztu, a zwolennikiem określonej partii od pewnego czasu. Partie i rządy przemijają, a słowo Boga trwa na wieki (Ps 119,89; Iz 40,8), słowo, którego aktualnie strzeże Kościół, którego Pan jest członkiem. Pomni na słowa pierwszego Papieża, św. Piotra Apostoła, który powiedział przed Sanhedrynem: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5,29), prosimy o niepodpisywanie aktu ratyfikacji. Modlimy się za Pana Prezydenta jako synowie i córki tego samego Kościoła i tej samej Ojczyzny. Modlimy się o mądrość serca, by Pan Prezydent stał zawsze po stronie prawdy i prawdziwego dobra Narodu, który obdarzył Pana najwyższym urzędem w naszym państwie.
To nie pierwsza aktywność głowy Kościoła świdnickiego.
Wcześniej biskup Ignacy Dec zaangażował się w partyjną akcję, której inicjatorzy uważali, że wybory samorządowe w Polsce były sfałszowane. Ksiądz biskup Ignacy Dec był jednym z pięciu polskich hierarchów kościelnych, którzy wspierali marsz Prawa i Sprawiedliwości, organizowany w ramach protestu przeciwko – jak głosili politycy PiS – sfałszowanym wyborom. Biskup Dec został członkiem komitetu honorowego tej manifestacji. Po nagłośnieniu sprawy przez media hierarchowie kościelni wycofali się z komitetu.
gazetawroclawska.pl
Kruche porozumienie podpisane w Mińsku
Dzisiejsze porozumienie zobowiązuje Kijów do zmian w konstytucji do końca 2015 r., które powinny wprowadzić decentralizację Ukrainy i zatwierdzić „specyfikę” rejonów Donbasu zajmowanych przez rebeliantów. Ponadto ich status specjalny powinna znacznie wcześniej potwierdzić ustawa, a umocnić – wybory regionalne w tych rejonach. – Nie ma mowy o federalizacji Ukrainy – zastrzegał Poroszenko.
Kijów ma wznowić finansowanie Donbasu
Porozumienie zobowiązuje Kijów do prac nad wznowieniem działań sieci bankowej w Donbasie – tu swą pomoc Hollande i Merkel zapowiedzieli w odrębnej deklaracji (wspólnej z Poroszenką i Putinem), popierającej porozumienie „grupy kontaktowej”. Ukraina ma wziąć się za przywracanie wypłat świadczeń socjalnych (np. emerytur i rent) w rebelianckiej części Donbasu. To spełnienie żądań Moskwy, by Kijów wziął rebeliantów na swój garnuszek.
Granica wciąż pod kontrolą Rosji
Bodaj najważniejsze ustępstwo Poroszenki to rezygnacja z szybkiego odebrania separatystom kontroli nad granicą między Ukrainą i Rosją na tych odcinkach, które są teraz w rękach rebeliantów. Rosja przerzuca przez tę granicę broń, żołnierzy i ochotników do Donbasu. Dlatego Kijów chciał oddać tę granicę pod silny nadzór OBWE, ale skończyło się na rozwiązaniach niezwykle bliskich wyjściowym żądaniom Kremla.
Otóż, Kijów – wedle dzisiejszego porozumienia – miałby zacząć przejmować kontrolę nad granicą po wyborach regionalnych w rebelianckim Donbasie, a ten proces miałby się zakończyć dopiero po reformie konstytucji Ukrainy (decentralizacja plus uwzględnienie „specyfiki” Donbasu).
Co więcej, przejmowanie kontroli Kijowa nad granicą ma się odbywać w porozumieniu z w regionalnymi władzami separatystycznego Donbasu i w ramach „grupy kontaktowej (OBWE, Kijów, Moskwa, separatyści). Wygląda na to, że realizacja postulatu Kijowa, domagającego się uszczelnienia granicy, została przesunięta na święty Nigdy.
Dzisiejsza ugoda ogólnikowo powtarza wrześniowy punkt porozumienia rozejmowego wzywający do wycofania zagranicznych wojsk z Ukrainy.
Czy sprawa Ukrainy została zamieciona pod dywan?
Czy Europa uzna dzisiejsze porozumienie za satysfakcjonujące? Unia sparzyła się już po podpisaniu we wrześniu w Mińsku zawieszenia broni. Walki ustały tylko na niecałe dwie doby. I choć separatyści podjęli nową wielką ofensywę dopiero w styczniu, to w trakcie całego „rozejmu” lała się krew.
W środę wysoki urzędnik UE przestrzegał: – Nawet jeśli w Mińsku zostaną uzgodnione konkretne kroki ku pokojowi, to z wnioskami będziemy czekać na ich realizację. Podpisy nie wystarczą. Przeciwnie, jeśli eskalacja w Donbasie nie ustanie, wróci temat nowych sankcji gospodarczych.
Teraz sankcje UE przeciw Rosji obejmują m.in. ostre restrykcje dla banków państwowych w dostępie do europejskich rynków finansowych oraz częściowe embargo na eksport nowoczesnego sprzętu i technologii dla przemysłu naftowego. Sankcje te wygasną w lipcu. Aby je przedłużyć, potrzeba jednomyślności 28 krajów Unii. – Dochodzą nas słuchy, że Kreml powtarza wielkiemu biznesowi: „Wytrzymajcie do lipca” – mówi nam zachodni dyplomata.
Amerykańskie ostrzeżenie
W przeddzień szczytu w Mińsku do Putina zadzwonił Barack Obama. – Jeśli Rosja będzie kontynuować agresywne działania na Ukrainie, to wzrosną ich koszty dla Moskwy – ogłosił potem Biały Dom.
Oto porozumienie z Mińska punkt po punkcie
10. Wyprowadzenie jednostek wojskowych innych państw, techniki wojskowej oraz najemników z terytorium Ukrainy pod nadzorem OBWE. Wszystkie nielegalne grupy bojowników powinny zostać pozbawione broni.
11. Przeprowadzenie konstytucyjnej reformy na Ukrainie. Zmiany mają wejść w życie do końca 2015 r. Mają zakładać decentralizację (z uwzględnieniem szczególnych cech poszczególnych rejonów donieckiej i ługanskiej republik), a także przyjęcie ustawy o szczególnym statusie poszczególnych rejonów obwodów donieckiego i ługańskiego do końca 2015 r.
12. Na podstawie ustawy Ukrainy „O tymczasowym trybie lokalnego samorządu w poszczególnych rejonach donieckiej i ługańskiej republik” sprawy dotyczące miejscowych wyborów będą omawiane i uzgadniane z przedstawicielami poszczególnych rejonów donieckiej i ługańskiej republik w ramach trójstronnej grupy kontaktowej. Wybory zostaną przeprowadzone z dotrzymaniem standardów OBWE i przy monitoringu z jej strony.
13. Intensyfikowanie działalności trójstronnej grupy kontaktowej, w tym utworzenie grup roboczych ds. realizacji mińskich porozumień.
„Andrzej spod krzyża” powróćił, teraz wspiera rolników. Ten tajemniczy człowiek pojawia się wszędzie
Andrzej Hadacz bronił już krzyża na Krakowskim Przedmieściu oraz społeczności LGBT podczas warszawskiej Parady Równości. W środę jego twarz można było zobaczyć na zdjęciach z rolniczego protestu. Tym razem Hadacz występował ramię w ramię z liderem rolniczego OPZZ Sławomirem Izdebskim.
Obecność Hadacza została szybko dostrzeżona przez związanego z „Gazetą Polską” Wojciecha Muchę oraz innych internautów.
Twitter.com
Część prawicowych dziennikarzy nie przepada za Hadaczem, ponieważ uchodzi on za prowokatora, który z premedytacją kompromitował osoby gromadzące się po katastrofie smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu.
– Andrzejek był mistrzem w kompromitowaniu wszelkich naszych działań, dlatego nigdy go nie chcieliśmy w stowarzyszeniu i sam w pewnym momencie się „odsunął”. Znany z wchodzenia zawsze i wszędzie przed kamerę oraz umawiania się z dziennikarzami na smakowite „setki”, idealnie wpisywał się w stereotyp oszołoma z Krakowskiego Przedmieścia – mówił nam Samuel Pereira.
Faktycznie, postać Hadacza nie wygląda wiarygodnie. Najpierw był on bowiem jednym z czołowych „obrońców krzyża” i zaciekłym krytykiem ówczesnego premiera Donalda Tuska.
Trzy lata później „Andrzej spod krzyża” był już rzecznikiem praw społeczności LGBT i występował na Paradzie Równości.
Teraz Hadacz zajął się problemami polskiego rolnictwa, dołączając do protestu OPZZ, w ramach którego w Warszawie ma powstać „drugi Majdan”.
W środę Hadacz przemawiał pod siedzibą Ministerstwa Rolnictwa•Facebook.com
Co ciekawe, przy okazji poprzednich występów Hadacza odżegnywali się od niego zarówno politycy PiS, jak i członkowie partii Janusza Palikota.
– Nie znam tego człowieka, w ogóle nikt go w naszym środowisku nie zna – mówił nam Andrzej Rozenek. – Nic mi to nazwisko nie mówi. Jeśli się z nami kontaktował, to na pewno nie pod tym nazwiskiem, ale nie sądzę, by w ogóle coś takiego miało miejsce – dodał Adam Lipiński z PiS.
Prof. Jan Hartman: Rolnicy zostali wykreowani na nową szlachtę, a ich liderzy są warchołami
– Jeszcze w czasach PRL-u rolnicy zostali wykreowani na szlachtę. To oni są panami i takimi panami chcą się czuć. To taki kulturowy przewrót. I dlatego tak trudno się z nimi porozumieć – mówi w „Bez autoryzacji” prof. Jan Hartman.
Lewicowiec Hartman sympatyzuje z protestami rolników i górników?
Nie jestem znawcą, ale instynktownie nie sympatyzuję. Wydaje mi się, że są to protesty odgórne, a nie oddolne – organizowane przez działaczy, którzy działają we własnym interesie. Szczególnie w przypadku górników protesty mają służyć związkowym przywódcom. Z kolei u rolników ktoś po prostu próbuje odtworzyć Samoobronę, zostać następcą Leppera. W jednym i drugim przypadku protesty są uwarunkowane słabością rządu, próbą testowania siły gabinetu Kopacz. Pani premier objęła władzę w sposób nietypowy, jest więc z góry uważana za bardzo słabego szefa rządu. Stąd ten strajkowy test.
Ale np. gniew rolników jest rzeczywisty. Jak to wykorzystują liderzy, to inna sprawa. Jednak problem istnieje.
Z pewnością jest problem na rynku mleka i wieprzowiny. Ale koniunktura na produkty rolne jest zmienna. Tymczasem rolnicy są przyzwyczajeni, że państwo ma być gwarantem zysków. Nie postrzegają siebie jako przedsiębiorców. Oczekują, że będą stale zarabiać. Państwo w ramach kontraktu społecznego dało im do tego prawo.
Mają przekonanie, że karmią resztę kraju.
No tak. I ten specyficzny kontrakt nie jest postrzegany jako uprzywilejowanie, ale jako zaopatrzenie rolników, które jest im należne ze względu na szczególną rangę pracy. “Żywiciele narodu” – tak o sobie myślą. Przyjmują postawę przetargowo-roszczeniowo, w ramach którego funkcjonuje postulat “godnego życia”, czyli w gruncie rzeczy życia wygodnego. Jeszcze raz podkreślam – nie przeczę, że problemy są. Chodzi o postawę.
Powiedział pan o kontrakcie społecznym. Skąd się wziął?
Wyhodowano go jeszcze w czasach PRL-u. Wtedy rolnicy zostali wykreowani na szlachtę. Nastąpiło odwrócenie świadomości społecznej i teraz – tytułem rekompensaty historycznej krzywdy – to rolnicy są szlachcicami. Wobec nich państwo ma szczególne zobowiązania. To oni są panami i takimi panami chcą się czuć. To taki kulturowy przewrót. I dlatego z rolnikami tak trudno się porozumieć.
Problem z nimi jest też taki, że nie mają racjonalnej reprezentacji. Przywódcy chłopscy z definicji są warchołami i populistami, bo tylko w ten sposób mogą stanąć na czele rewolty. W tym tkwi dzisiejszy kłopot.
A PSL?
To kolejny element, który składa się na brak możliwości dojścia do porozumienia. PSL stracił status reprezentacji wsi. Stał się partią broniącą interesu przedsiębiorców wiejskich, a nie zwykłych rolników. Dlatego jest ta wojna między Sawickim a Izdebskim [szefem rolniczego OPZZ – red.], który pozuje na nowego Leppera.
Jednak mimo takiej zmiany roli PSL-u, to właśnie w tej partii widziałbym szansę. Rząd powinien się komunikować z rolnikami właśnie przy jej pomocy. Tylko na tej linii można szukać komunikacji.
Gdzie w tym wszystkim jest lewica? Widać, że na sprawie górników próbuje korzystać Andrzej Duda z PiS, ale lewicowych ugrupowań przy tych konfliktach społecznych po prostu nie ma.
No tak, bo nie ma politycznej lewicy. Agenda socjalna została przejęta przez PiS, które przejawia gotowość do manifestowania ślepego populizmu. Lewica stała się bardziej ostrożna. Prawdziwa lewica myśli o interesie całego społeczeństwie, a w każdym razie największych grup. To nie jest tak, że poszczególne środowiska pracownicze mają interesy zbieżne z całym społeczeństwem. Dlatego lewicowiec patrzy na te demonstracje z rozdartym sercem. Z jednej strony cieszy się, że ruch związkowy i robotniczy jest krzepki, z drugiej widzi nierównomierność między oczekiwaniami grup zawodowych.
Czy te strajki mają potencjał, by wpłynąć na wynik wyborów? Może osiągną masę, która zagrozi rządowi?
Jeśli rząd będzie w miarę miękki, spokojny i racjonalny i nie dojdzie do bardzo gwałtownych zamieszek, to tak dojedziemy z tymi protestami do wyborów. Przez społeczeństwo zostanie to odebrane jako pewna rutyna roku wyborczego. Z drugiej strony trochę zdążyliśmy się odzwyczaić od protestów. Przecież po wejściu do Unii przez kilka lat było spokojnie.
A jeśli rząd pójdzie na konfrontację?
Jeśli będzie dramatycznie ustępliwy albo nieustępliwy, to rzeczywiście zostanie to źle odebrane. Nie może się więc dać wciągnąć w tę manifestację państwa roszczeniowo-przetargowego. Bo na ten moment nie liczy się racjonalna argumentacja czy współpraca. Liczy się siła i to, kto komu i ile wyszarpie.
Jest porozumienie w Mińsku. Zawieszenie broni od niedzieli
Korespondent Reutera pisał jednak, że nie jest jasne, czy rozmowy faktycznie się zakończyły. Według niego Merkel, Hollande i Poroszenko nadal byli w sali obrad, tymczasem Putin opuścił pomieszczenie. Po nim wyszedł prezydent Ukrainy. Służby prasowe Kremla podawały zaś, że rozmowy wciąż trwają. – Na razie brak dobrych wieści – tak szczyt skomentował dzisiaj Poroszenko.
Po kilkunastu minutach, przywódcy powrócili do sali obrad. Okazało się, że Poroszenko wyszedł, aby przeprowadzić rozmowę telefoniczną. Zatrzymany przez dziennikarzy, odpowiedział, że „na razie brak dobrych wieści, ale jest jeszcze nadzieja na porozumienie, ale pozycja Rosji w negocjacjach jest nie do zaakceptowania”.
Agencje prasowe dotarły do informacji, że w dokumencie podpisanym przez czwórkę przywódców będzie mowa m.in. o wstrzymaniu ognia na terenie Donbasu w ciągu 48 godzin.
Strefa zdemilitaryzowana, uwolnienie jeńców
5 września członkowie trójstronnej grupy kontaktowej (OBWE, Ukraina, Rosja) oraz przedstawiciele prorosyjskich separatystów z Donbasu podpisali w Mińsku memorandum i protokół. Dokumenty te przewidują m.in. zawieszenie broni i utworzenie zdemilitaryzowanej strefy buforowej na wschodzie Ukrainy, jak również uwolnienie jeńców.
Rozmówca agencji Interfax-Ukraina dodał, że oczekuje się również uzgodnienia w Mińsku przez trójstronną grupę kontaktową planu wdrożenia mińskich porozumień.
– Oczekuje się, że liderzy czwórki normandzkiej poprą ten plan – podało źródło.
Jak podał agencja TASS, przywódcy separatystycznych republik na Ukrainie odmówili podpisania dokumentu uzgodnionego w Mińsku przez normandzką czwórkę.
Najdłuższe negocjacje w karierze Putina
Jak podaje agencja TASS, są to najdłuższe negocjacje w karierze Władimira Putina. Rozmowy odbywały się w wąskim gronie – przywódcy tylko czasami zapraszali do siebie członków delegacji. Wczoraj prezydent Ukrainy Petro Poroszenko stwierdził, że jeśli nie dojdzie do zawieszenia broni, sytuacja na wschodzie kraju wymknie się spod kontroli.
Szacuje się, że od kwietnia ubiegłego roku w konflikcie na Ukrainie zginęło ponad 5 tys. osób.
Kampania Dudy: Ujeżdżanie mitu Lecha Kaczyńskiego
Andrzej Duda wystartował. Konwencja była poprawna. Wizerunkowo, ale czy merytorycznie?
Wiem, że w epoce kultu „House of Cards” i Franka Underwooda pytanie o treść polityki jest kompromitującą mnie naiwnością. Należy pytać wyłącznie o jej PR-ową formę („jak był ubrany” i „jak płynnie mówił”, „czy dobrze zdefiniował swój polityczny rynek”). Mnie jednak mniej obchodzi wyścig pomiędzy Bielanem (aktualnie znów pracującym dla Kaczyńskiego i Dudy), Kamińskim (aktualnie pracującym dla Kopacz), Kochanem oraz innymi geniuszami PR-owej zbrodni dokonywanej każdego dnia na „polityce realnej”. „Realnej”, czyli mającej rozwiązywać problemy społeczne czy gospodarcze dzisiejszej Polski. Albo choćby te problemy dobrze zdiagnozować, żeby ich przynajmniej nie pogłębiać.
W wymiarze PR-owym konwencja Andrzeja Dudy została zbudowana w 100-procentach na ujeżdżaniu mitu Lecha Kaczyńskiego. Mitu różniącego się dramatycznie od rzeczywistości tamtej prezydentury, ale o tym jedni mogą już nie pamiętać, inni pamiętać nie chcą. Jeśli jednak chodzi o „politykę realną”, to najbardziej wyrazistą propozycją sformułowaną przez kandydata PiS była obietnica, wręcz „gwarancja” obniżenia wieku emerytalnego. Połączona z obietnicą podniesienia emerytur, pensji i świadczeń, jako że „polski budżet nie może być ratowany kosztem najuboższych”. Dokładnie jednak w tym samym momencie, kiedy takie obietnice składa Andrzej Duda będący dzisiaj lewą ręką Prezesa Kaczyńskiego, Jarosław Gowin, nowa prawa ręka Prezesa, jeździ po kraju przekonując polski biznes – duży, średni i drobny – że polski budżet na pewno nie będzie ratowany kosztem najbogatszych. Zatem za czyje pieniądze to państwo w ogóle będzie utrzymywane, jeśli oczywiście nie chcemy, żeby Polska poszła świetlaną ścieżką Grecji, która to ścieżka, prędzej czy później, kończy się albo w ramionach bankructwa, albo w ramionach Rosji?
„Idziemy po zwycięstwo w maju i zwycięstwo jesienią”. Amerykańska kampania Andrzeja Dudy? >>>
Opozycja nie musi odpowiadać na tak trudne pytania. W każdym razie na pewno nie opozycja w Polsce, bo w zachodnioeuropejskich kampaniach wyborczych nawet kandydaci opozycji nie mogą mówić, że są jednocześnie za podniesieniem świadczeń i za obniżeniem obciążeń. W dzisiejszej Europie takie cuda gwarantuje tylko Syriza i Duda. Ponieważ przebywam właśnie w Wielkiej Brytanii jako „sofistykowana housewife” mojej żony wykładającej na uniwersytecie w Nottingham, mam możliwość dokładnego śledzenia rozkręcającej się właśnie „na wyspie” kampanii przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się tutaj już w maju. W brytyjskiej kampanii nie pojawiają się namaszczenia ze strony polityków „zamordowanych” lub „poległych”. Nie ma też zarzutów o to, że konkurent sfałszował wcześniejsze wybory, i to jeszcze przy użyciu rosyjskich czy amerykańskich serwerów albo „zielonych ludzików”. A jednocześnie ta kampania wcale nie jest bezbarwna, ideowe podziały pozostają w niej bardzo wyraźne, tyle że główne tematy są zupełnie inne. Torysi obiecują obniżkę podatków i dalsze cięcia świadczeń społecznych. Labourzyści obiecują podniesienie niektórych podatków i podniesienie wybranych wydatków państwa, szczególnie tych na edukację. A centrowi Liberalni-Demokraci, aby definitywnie zrównoważyć brytyjski budżet, zapowiadają cięcie części świadczeń przy podniesieniu niektórych podatków, za co są zresztą atakowani zarówno przez biznes, jak też przez „prawdziwą lewicę”. To wszystko robi jednak wrażenie jakiejś spójności, jakiejś racjonalności. W Polsce takiej dyscypliny intelektualnej w kampaniach wyborczych nie ma. Nie ma jej także w kampanii prezydenckiej. Podstawowej choćby logiki swoich obietnic nie przestrzegają ani sami politycy, ani spora część mediów, które zamiast polityków kontrolować, raczej się do „swoich” przyłączają. O czym akurat po konwencji Dudy przekonał nas dobitnie partal „wpolityce.pl”, będący dziennikarską reprezentacją PiS w bardzo stężonej dawce.
„Bezstronne merytoryczne analizy” konwencji Andrzeja Dudy mają tam nagłówki w rodzaju: „Wojna światów. Spontaniczny Duda, Komorowski z kartki, prezydentura żywa czy zramolała!?”; „Po konwencji PiS Komorowski może zacząć pakować swoje rzeczy w Belwederze”; „Towarzystwo jest w szoku!”; „Konwencja Dudy moc swoją pokazała, strach zaczyna zaczął zaglądać w oczy Platformie!” itp., itd.
Nawet nie stronniczość jest tutaj problemem, bo sympatie i antypatie polityczne widać przecież nie tylko u dziennikarskich sympatyków prawicy, ale także u jej przeciwników. Problemem jest raczej ten język dla przedszkolaków, który świetnie opanowali także wodzireje konwencji Andrzeja Dudy (nawet zgromadzeni tam sympatycy PiS nie chcieli skandować podrzucanych im sceny okrzyków w rodzaju „Andrzej Duda – to się uda!”, bo były jednak zbyt głupie). Język skrajnie emocjonalny i nawet nie prosty, ale już prostacki. Przedszkole dla wyborców połączone z rezerwowanym dla prawicowych „przedszkolanek” dojrzałym cynizmem diagnoz i brutalnych wewnętrznych rozgrywek. Nie chcę, żeby Komorowski i Platforma, a nawet PSL czy SLD ścigały się w tym zstępowaniu polskiej polityki do poziomu przedszkola. Jednak emocjom trzeba przeciwstawić emocje. Wyrazistego komunikatu potrzebuje także ten elektorat, który nie uważa polskiego państwa za „niemiecko-rosyjskie” kondominium. I nie potrzebuje wykluczających się wzajemnie obietnic, bo nauczył się żyć i dawać sobie radę w polskim realu, a nie w świecie mitów.
Memento dla obozu władzy stanowią kolejne wybory uzupełniające do Senatu na Górnym Śląsku, gdzie miejsce po Ewie Bieńkowskiej zdobył wystawiony przez PiS dziennikarz katolicki specjalizujący się w „prezentowaniu spuścizny papieża”. Frekwencja była żałosna – 8 procent. I przy tej żałosnej frekwencji kandydat PiS pokonał kandydata PO w proporcji dwa do jednego. A kandydaci żadnej ze stu zwalczających się wzajemnie polskich lewic w ogóle się nie liczyli.
Wciąż nie wiadomo kto i za pomocą jakich argumentów zmobilizuje wyborców Platformy i Bronisława Komorowskiego do tego, żeby w dniu wyborów w ogóle wyszli z domów.
Janusz Wojciechowski: to może być koniec polskiego rolnictwa
– Na wsi jest bardzo źle (…) Od dwóch lat jest praktycznie permanentny kryzys na wszystkich rynkach rolnych, (…) rolnicy nie mają już w tej chwili bezpiecznego źródła dochodów – podkreślił w radiowej Jedynce europoseł PiS Janusz Wojciechowski.
Przed gmachem resortu rolnictwa protestowali w środę rolnicy. Organizator protestu – Sławomir Izdebski z OPZZ rolników – opuścił rozmowy z ministrem rolnictwa Markiem Sawickim po 15 minutach. OPZZ RIOR domaga się odszkodowań za straty w uprawach spowodowane przez dziki oraz interwencji na rynkach wieprzowiny i mleka.
Gość audycji „Sygnały dnia” europoseł Prawa i Sprawiedliwości Janusz Wojciechowski powiedział, że to tak wygląda, jakby komuś zależało na tym, by polscy rolnicy byli biedni i zadłużeni właśnie teraz. Jego zdaniem ma to związek z tym, że 1 maja 2016 roku kończy się okres ochronny na zakup polskiej ziemi. – Przyjadą cudzoziemcy kupować polską ziemię. Polscy rolnicy będą w tym momencie biedni, zadłużeni. Nie dość, że nie będą mogli konkurować w zakupie ziemi, będą zmuszeni przez sytuację ekonomiczną, sprzedać własną ziemię – stwierdził. – Polski rząd zachowuje się tak, jakby wręcz nie zależało mu na tym, żeby obronić polskich rolników – dodał.
W jego opinii rolnicy mają wszelkie podstawy, by protestować. – Mam wielkie pretensje do ministra rolnictwa Marka Sawickiego o to, że on udaje, że jest w stanie coś załatwić. On powinien się wedrzeć do gabinetu premier Ewy Kopacz – jakby nie został do tego gabinetu wpuszczony – i zażądać działania od szefowej rządu. Te sprawy, które wymagają w tej chwili załatwienia, to są sprawy do poruszenia na najwyższym szczeblu – wskazał eurodeputowany PiS.
Wśród najważniejszych kwestii do rozwiązania gość radiowej Jedynki wymienił rekompensaty za rosyjskie embargo, kary za przekroczenie kwot mlecznych i pomoc w zwalczaniu afrykańskiego pomoru świń. – To wszystko są sprawy europejskie (…) To Ewa Kopacz, a nie Marek Sawicki, bo on niczego nie załatwi, powinna pojechać w trzy miejsca – do Berlina porozmawiać z Angelą Merkel, do Paryża porozmawiać z Francoisem Hollande’m i do Brukseli porozmawiać ze znanym sobie bardzo dobrze Donaldem Tuskiem. Na tym szczeblu ta sprawa jest zawsze do załatwienia, to jest kwestia prostej politycznej decyzji – ocenił.
– Premier powinna spotykać się z rolnikami, słuchać tego, co oni mówią, bo naprawdę sytuacja jest niesłychanie dramatyczna, to może być koniec polskiego rolnictwa – zaznaczył.
***
Tytuł audycji: Sygnały dnia
Prowadziła: Zuzanna Dąbrowska
Gość: Janusz Wojciechowski (europoseł PiS)
Data emisji: 12.02.2015
Godz. emisji: 7.17
kk/ag
Paradowska prześwietliła rolniczy OPZZ: Na stronie nie ma nic, prócz galerii zdjęć pana Izdebskiego
– Sporo czasu wczoraj poświęciłam, by znaleźć informacje. I znalazłam tylko stronę internetową, na której jest logo i adres. Nie było nic na temat tego, jakie organizacje zrzesza pan Izdebski, kto stanowi władze, czy płacą jakieś składki. Nie ma nic prócz ogromnej galerii pana Sławomira Izdebskiego. Dla mnie to jedna z najbardziej tajemniczych organizacji związkowych – stwierdziła publicystka „Polityki”.
Co na to Jan Guz?
– Zdziwiona jestem, że szef OPZZ -Jan Guz, wydawałoby się lider bardzo poważnego zrzeszenia związków zawodowych, firmuje tak dziwaczną organizację, która nazywa się OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych, o której niczego nie można się dowiedzieć.
Sławomir Izdebski zapowiedział, że rolnicy nie przerwą protestu do momentu spełnienia ich żądań. – 7 mln zł dla rolników, którzy stracili swoje uprawy przez dziki. Do tego zwrot kwot mlecznych i podpisanie porozumienia w sprawie trzody chlewnej – wyliczał w TOK FM.
Jak Kapela Ziemkiewicza
Rafał Ziemkiewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)