Archiwum dla Marzec, 2017

PIRELLI MA JUŻ SWÓJ KALENDARZ. TERAZ CZAS NA BMW 🙂

SZOK !!!!!! OTO JAK PiS TRAKTUJE NAUCZYCIELI

Paweł Wroński („Wyborcza”) pisze, że nie budziet żadnych śmigłowców bojowych. Macierewicz rozbraja nas. Wbrew zapowiedziom szefa MON Antoniego Macierewicza do Polski nie dotrą dwa śmigłowce Black Hawk do testów. Według MON „nie ma takiej potrzeby”.

Minister Macierewicz zapowiedział zakup dwóch black hawków do końca 2016 roku w październiku podczas wizyty w Mielcu. Pojechał tam zaraz po odwołaniu kontraktu z francuskim Airbus Helicopters, producentem caracali. Obiecał załodze zakładu, że teraz MON będzie wspierał polski przemysł obronny.

Następnie MON deklarował różne liczby śmigłowców, ale zawsze miały przylecieć „dwa pierwsze”. Najpierw do końca stycznia lub „przełomu stycznia i lutego” – rzecznik MON Bartłomiej Misiewicz twierdził, że opóźnienie wynikało z problemów formalnych i świąt. Następnie sam Macierewicz zapewniał, że dwa black hawki będą „na pewno do końca marca”, a powodem opóźnień był obieg dokumentów tajnych w USA.

Dzień przed upływem terminu wiceminister obrony Bartosz Kownacki stwierdził jednak, że „nie ma potrzeby zakupu helikopterów testowych”. Sam Macierewicz na konferencję nie przyszedł. Kownacki tłumaczył , że kupienie maszyn danej marki zostałoby odczytane jako preferencja w przetargu na śmigłowce.

Kownacki poinformował, że zmieniły się też warunki przetargu. Pierwotnie MON ogłosił, że chce w tym roku kupić 16 maszyn (osiem dla sił specjalnych, osiem dla ratownictwa morskiego i zwalczania okrętów podwodnych). Teraz ma być osiem dla sił specjalnych, cztery morskie i kolejne cztery morskie, jeśli ministerstwu wystarczy pieniędzy.

RAZEM! CAŁA OPOZYCJA. WSZYSCY WROGOWIE I PRZECIWNICY PIS RAZEM. ZOSTAWCIE RZECZY DROBNE. ZRÓBMY TAKA WIELKĄ NOC, ZEBY PRZESZŁA DO HISTORII

Tylko co to ma wspólnego z uzbrojeniem żołnierzy?

I ZNÓW ULAŁ SIĘ JAD. TYM RAZEM DO STRAJKUJĄCYCH NAUCZYCIELI.

W cotygniowym felietonie piątkowym Monika Olejnik pisze o naszym ukochanym wodzu Słoneczku i jego pokornych cielętach. Wydawałoby się, że PiS chce już zapomnieć o brukselskiej porażce 1:27. Nie szukano winnego tego potwornego blamażu. Ale jest ktoś, kto nie daje zapomnieć.

W poniedziałkowy poranek szef MSZ Witold Waszczykowski oświadczył nagle w TVN 24: „Doszło do fałszerstwa. Mamy dzisiaj ekspertyzy, które mówią o tym, że Tusk został wybrany w sposób, który można zakwestionować”. Minister dodał, że przedstawi je rządowi.

Wprawił w osłupienie swoich kolegów, którzy szybko zaczęli się odcinać od jego wypowiedzi. Pan minister ma niezwykłe skłonności do bycia bardziej politykiem niż dyplomatą. W „Super Expressie” powiedział, że należy ochłodzić nasze stosunki z Unią, blokować jej inicjatywy i że musimy zacząć prowadzić ostrą grę.

Jak do tej pory żaden polski minister zajmujący się sprawami międzynarodowymi nie wygłosił tylu porażających wypowiedzi. Z pogardą mówił o kobietach biorących udział w „czarnym proteście”, który nazwał sprawą marginalną, a protest – kpiną. Pouczał kobiety, że nie powinny się przebierać i wykrzykiwać głupkowatych haseł.

Minister nawiązywał kontakty dyplomatyczne z nieistniejącym państwem San Escobar. Proponował Białorusinom, żeby zaczęli oglądać TVP Polonia, a nie Biełsat. Dużym echem odbiła się jego niechęć do lewaków, wegetarian, cyklistów i tych, którzy myślą tylko o energii odnawialnej. Minister zmienia image, ale niestety to, co wyprawia, jest coraz gorsze. Tłumaczył kiedyś, że musimy odejść od „murzyńskości”.

Według Jarosława Kaczyńskiego Witold Waszczykowski jest oryginałem, takim jak Boris Johnson. Dziwne, że nie zauważa tego, że Waszczykowski szkodzi Polsce. Jeżeli trzeba uważać, bo Unia chce nas oszukać, to po jakiego grzyba jesteśmy w tej Unii, gdzie jesteśmy osaczani przez fałszerzy, dwulicowców?
Pan minister oburzony jest tym, że TW pracowali w MSZ.

Teraz będzie czyścił ministerstwo „ze złogów komunistycznych”, jak to mawiał drzewiej były pezetpeerowiec, a obecnie tropiciel układów red. Targalski. Dziwne, że panu min. Waszczykowskiemu nie przeszkadza TW „Wolfgang”, czyli ambasador w Berlinie Andrzej Przyłębski.

Kłamstwa „Wolfganga” nie przeszkadzają, bo swój. Należy tropić nieprzyjaciół. Pan Waszczykowski mówi, że albo ktoś coś sfałszował, albo że nas oszukał. Parę miesięcy temu mówił, że oszukuje nas szef Komisji Europejskiej Juncker. W sukurs Waszczykowskiemu przyszła posłanka Krystyna Pawłowicz, która napisała list do Junckera: „Pana zachowania, będące wynikiem pana choroby alkoholowej, są nie do zaakceptowania w świetle przyjętych norm kulturowych. (…)

Kompromitują nie tylko pana osobiście, ale ważny urząd, który pan piastuje w UE. Kompromitują i obrażają też obywateli państw członkowskich Unii”. Z tym temperamentem posłanka, która mówi o fladze unijnej, że to szmata, nadawałaby się na zastępczynię Witolda Waszczykowskiego.

BIZANCJUM ZAMIAST ŚMIGŁOWCÓW DLA WOJSKA. 2 MILIARDY BEZ PRZETARGU… trwa…

Waldemar Mystkowski pisze o „szczycie” Duda – Macierewicz.

„Geniusz” Jarosława Kaczyńskiego jest nie do przecenienia. Czego się nie dotknie, to rozwiąże problem. Niechętni prezesowi (w tym także czasami ja), twierdzą, że wszystko niszczy i psuje. Psuje, ale czy wszystko?

Oto wydawałoby się, że nie do rozwiązania jest konflikt Andrzej Duda – Antoni Macierewicz. Prezydent jako bezwolny polityk doprowadził sprawowany urząd do stanu fasady, nie jest strażnikiem Konstytucji, jest strażnikiem woli prezesa.

Z kolei Antoni Macierewicz zdemolował dowództwo Wojska Polskiego, prawie 100 proc. dowódców generałów pożegnał bądź sami się pożegnali. Nie zostały zakupione śmigłowce bojowe, jego zastępca Bartosz Kownacki wzruszył ramionami: „a po co?” Wypisani zostaliśmy z obronności UE, z Eurokorpusu.

Duda nie wytrzymał i list napisał do ministra Macierewicza, aby stawił się u niego, bo on jest zwierzchnikiem sił zbrojnych i ministra obrony, który administruje WP. Obserwujemy ten konflikt z zażenowaniem, zagranica ma ubaw, na pewno Kreml, ale nie NATO.

Oto w ten konflikt wkroczył „pan” poseł Kaczyński i swoim geniuszem sięgnął do złotego środka, wskazał winnego. A nie jest nim ani Duda, ani Macierewicz, tylko… Konstytucja. „Napięcia są nieuniknione ze względu na fatalny kształt polskiej Konstytucji” – powiedział Kaczyński. Fatalna jest Konstytucja. Nie jest fatalny prezydent, nie jest fatalny minister.

Z tego wniosek jest taki, że prezesowi nie przeszkadza, że prezydent zrezygnował z prerogatyw zapisanych w Konstytucji (bo jest „fatalna”), ani nie przeszkadza Macierewicz, który pracowicie demoluje Wojsko Polskie.
Zatem konflikt zostanie pozamiatany pod dywan, będzie mamienie opinii publicznej o wirtualnym zakupie uzbrojenia. Po zerwaniu kontraktu na zakup Caracali, miały być zakupione 3 śmigłowce Black Hawk, 3 łodzie podwodne. Dzisiaj Macierewicz oznajmił, że kupi osiem baterii Patriot.

Macierewiczowi nic się nie stanie, bo jest potrzebny do klajstrowania mitu smoleńskiego, do nowej teorii zamachowej, która zostanie na dniach ogłoszona. Aberracja będzie coraz większa, jak to obrazowo nazwał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” polityk PO Krzysztof Brejza: – „Mongołowie wtargnęli do Polski i nie można się na nic oglądać”.

Prezes dla swojej szarańczy zawsze znajdzie usprawiedliwienie, a to wina Tuska, a to wina fatalnej Konstytucji. Ci Mongołowie wszystko dokumentnie niszczą. Musimy znaleźć adekwatną odpowiedź na to, że „nie możemy się już na nic oglądać”, bo rozpirzą nam ojczyznę.

I JESZCZE SŁOWO LISA O DEFORMIE

Kleofas Wieniawa pisze o „ingerencji” prezesa w konlikt Duda – Macierewicz.

Spotkanie Duda – Macierewicz było skazane na sukces. Jak to ujął „zgrabnie” prezydent Andrzej Duda” „Uzyskałem zapewnienie…”

Jak uzyskał zapewnienie, to wszystko jest OK. Caracali, ani black hawków nie ma, wychodzimy z Eurokorpusu, niemal 100 proc. dowódców odeszło z wojska, bojówki WOT są formowane. Duda: „Jestem zadowolony z dzisiejszego spotkania…”

Nie miał innego wyjścia. Bo przed tym spotkaniem na szczycie Jarosław Kaczyński wskazał winnego konfliktu Duda – Macierewicz. A winna jest- konstytucja.

Czyli winny jest pośrednio Duda, bo to on jest strażnikiem konstytucji. Prezesowi „panu” posłowi Kaczyńskiemu: „Nie podoba się polityka epistolarna”.

Kto tę politykę zaczął? Duda. To kolejna poszlaka, kto jest winien. Wywiady i przemowy Kaczyńskiego zaczynamy czytać, jak w komunie I sekretarzy, poprzez aluzje, analogie i ciągi logiczne.

Przy czym u Kaczyńskiego występuje ten problem, że on nieskładnie mówi po polsku, w zdaniu złożonym zwykle dopuszcza się nielogiczności w drugiej jego części, nie panuje nad wypowiedzią.

Sukces więc jest odnotowany, tym razem Duda go ogłosił, podporządkował się Macierewiczowi, bo tak prezes nakazał. Abdykacja Dudy na tej linii frontu jest oczywista.

Prezes zaś udzielając się tak medialnie, pokazuje, że sondaże napędziły mu stracha. Mam dla prezesa niedobrą wiadomość, sondaże będą leciały w dół, bo eskalacja konfliktów i nienawiści będzie postępować. Zaś liczba błędów PiS wzrastać.

Dużo zależy od opozycji i lewicy, gdyby PO i Nowoczesna potrafiły się skonsolidować, a lewica zjednoczyć, już dzisiaj PiS zobaczyłby w sondażach wolę suwerena.

Kaczyński ponarzekał jeszcze na media, w których ponoć nie ma równowagi. Tak! Nie ma równowagi w mediach pisowskich, dawniej publicznych, nie można tv i radia oglądać i słuchać, w treści i formie są jak gadzinówki, zdecydowanie bardziej nieobiektywne niż w PRL.

Ale mamy sukces. Inny niż sukces na szczycie w Brukseli – 1:27, bo w naszym gumnie.

PILNE: DUDA ODWOŁANY PRZEZ MACIEREWICZA

>>>

Znacie? To dobrze, bo już zbliża się koniec Kaczyńskiego. Prawnicy będą mieli robotę z Dudą i Szydło.

kłamczuszki kaczuszki w PiSdu z wami wpadka za wpadka😜

Wojciech Maziarski pisze o nowej „taktyce” PiS.

„Dobra zmiana” czeka na Wunderwaffe

Zderzamy się z totalną krytyką – żali się premier Beata Szydło w cotygodniowym biuletynie propagandowym PiS-u pt. „wSieci”. Rząd atakuje opozycja totalna – utyskują liczni funkcjonariusze oficjalnych szczekaczek.
To całkiem nowy ton w propagandzie władzy. Wcześniej dominowały buta i poczucie siły: łamiemy reguły państwa prawa i rządzimy, jak chcemy, bo suweren tak zadecydował, i nawet jak się komuś nie podoba, to i tak może nam naskoczyć. Teraz coraz częściej słychać biadolenia: „O jejku, suweren nas bije!”. Biedne misie.Odnotujmy tę zmianę tonacji, bo zwiastuje ona nadchodzącą wiosnę. Niejedyny to symptom ocieplenia. W ostatnią sobotę maszerowałem w Warszawie w tłumie demonstrantów świętujących urodziny Unii Europejskiej. Nagle pod prąd zaczęła się przez nasz pochód przedzierać inna demonstracja, z flagami ZNP, która zmierzała pod Ministerstwo Edukacji, by tam zaprotestować przeciw rozwalaniu polskiej oświaty. A kilkaset metrów dalej natknęliśmy się na frankowiczów protestujących przeciw niespełnieniu przez władze ich postulatów. Demonstracji i protestów jest już tyle, że nie mieszczą się na stołecznych ulicach.A przecież są jeszcze objawy sprzeciwu, które się nie wylewają na ulice: zapowiadany na piątek strajk nauczycieli, wygrane przez przeciwników władzy referendum w Legionowie, wystąpienia sędziów, akcje samorządowców czy udany strajk rodziców i uczniów 10 marca. Chyba nie doceniliśmy skali tego ostatniego wystąpienia, bo trudno zauważyć dzieci, które zostały w domach. Jednak gimnazja w dużych miastach były tego dnia niemal puste. Zmianę nastrojów odnotowały ośrodki badania opinii publicznej, które zgodnie wskazują na wzrost poparcia dla opozycji i spadek notowań PiS-u.

Co inteligentniejsi przedstawiciele władzy i prorządowi komentatorzy już zauważyli, co się dzieje. Houston, mamy problem! Taksówkarze zaczęli narzekać na PiS – alarmuje Rafał Ziemkiewicz. A Jarosław Gowin mówi, że władza otworzyła za dużo frontów naraz i z niektórych konfliktów powinna się wycofać.

Wątpliwe jednak, by rządzący poszli za tą radą. Jarosław Kaczyński jest przekonany, że nie może się cofnąć ani o krok, bo całym jego kapitałem politycznym jest niemal religijna wiara jego wyznawców, przekonanych, że jest genialnym strategiem i nieomylnie prowadzi swój obóz od zwycięstwa do zwycięstwa, a ewentualne porażki to tylko chytre podstępy dla zmylenia wrogów. Taki wódz nigdy się nie wycofuje. Zawsze pręży muskuły, robi groźną minę i prze do przodu. I oczywiście trzyma w zanadrzu Wunderwaffe, która na pewno odwróci bieg wydarzeń. Gdy jej w odpowiednim momencie użyje, nad PiS-em znów zaświeci słonko.

Ciekawe, kiedy w końcu wyznawcy PiS-u zrozumieją, że jedyna Wunderwaffe, jaką prezes dysponuje, już została użyta. Nazywa się Witold Waszczykowski.

Z :Ruszył taki apel …

HA HA HA :)))))

Oscar Wilde- idiota to nie obelga, to diagnoza🤣

Waldemar Mystkowski pisze o nowych populizmach PiS.

Populistyczna złota rybka PiS

PiS-owi nie pozostaje nic innego, jak populizm. Zarówno ten realny, który będzie rozwalać budżet państwa, jak i populizm oralny. W tym politycy tej partii są najlepsi.

500+ zadziałało tak, że PiS przez jakiś czas po wyborach parlamentarnych nie tracił elektoratu (acz nie zyskiwał jak w podobnej sytuacji powyborczej SLD i PO), ale to się skończyło. Zaczęły się schody, partia jest rozrywana od wewnątrz. Dzisiaj wiadomo, iż silna jest nieliczna grupa Macierewicza (bo o. Rydzyk wspomaga i środowiska nacjonalistyczne, dla których budowana jest Obrona Terytorialna Kraju). Także aspiracje polityczne zgłasza grupa krakowskich konserwatystów skupiona wokół Andrzej Dudy. Sam prezydent jest jej najsłabszym ogniwem. Zaczajony jest Jarosław Gowin, ale może pęknąć, gdy w ustawie o samorządzie dojdzie do bezprawnego działania wstecz (chodzi o dwukadencyjność prezydentów, burmistrzów i wójtów).

Ratunkiem PiS jest populizm, rozdawnictwo, czyli korumpowanie wyborców. Jednego dnia ujrzały światło dzienne dwa populizmy, których celem jest odzyskiwanie elektoratu: 1000+, o którym mówiła minister rodziny i czego tam, Elżbieta Rafalska. 1000 złotych mają dostać emeryci i to niezależnie od tego, jaką wielkość emerytury wypracowali. A ci, którzy otrzymują więcej niż 100o zł emerytury? – nie wiadomo. W każdym razie bąk został puszczony. Pracują nad nim w Ministerstwie Rozwoju. Rafalska nie powiedziała niczego konkretnego, ważne, iż poszło w naród: „Będzie projekt, będę o nim rozmawiała”.

Całkiem głośnego bąka puścił szef doradców Szydło, Henryk Kowalczyk. Mianowicie za 7-8 lat Polacy mają zarabiać średnio 10 tys. zł. Brzmi to, jak bajka o złotej rybce, przy czym tą złotą rybką ma być elektorat w przyszłości, który za 7-8 lat znów ma oddać głos na PiS.

Rybaka jednak mamy takiego, iż złota rybka, czytaj: przyszłość, zostanie przez polityków tej partii pożarta. Może złota rybka by się uratowała, gdyby była wielkości wieloryba (Polska zaś miała taki budżet jak Niemcy), ale i to nie jest pewne. Szarańcza PiS wszystko pożera.

Ciekawego manewru dokonał Donald Tusk, w przesłuchaniach dotyczących śledztwa w sprawie współpracy polskich służb z rosyjskim FSB. Pełnomocnikiem jego będzie Roman Giertych. Były polityk jest całkiem sprawnym adwokatem, a przynajmniej medialnym, bo czego się nie dotknie, PiS jako przeciwna strona procesowa zwykle leży. Do tego Giertych ma dar publicystyczny, który ośmiesza PiS – jego groteskowe opisy są szeroko kolportowane.

Z jednej strony na siłę chcą ekshumować ciało jego żony, a z drugiej strony zapraszają na uroczystości do Pałacu prezydenckiego

A oni ciagle czekaja, a przetargu brak.

Kleofas Wieniawa także o populizmie.

PiS-owi spada w sondażach i będzie spadać, nie tylko dlatego, że ta partia jest eurosceptyczna (i tak nas będzie wyprowadzać z Unii Eurpejskiej), nie tylko dlatego, że w arogancji przewyższa poprzednikach nawet nie dwukrotnie, ale w podniesieniu do jakiejś potęgi, nie tylko dlatego, że zmienia ustrój (demokrację na autorytaryzm), nie tylko dlatego, że politycy tej partii to intelektualne niedołęgi, łamagi, nie tylko dlatego, itd…

PiS musi więc szukać źródeł przekupywania elektoratu, wyborców. 500+ wypadliło o tyle, że zaciemniło obraz, iż Beata Szydło jakoby miałaby coś do powiedzenia jako polityk i osoba używająca języka, niestety premier rządu ma tylko logoreę, a jej mowy nie należą do sztuki retoryki politycznej, nawet, gdy są pisane przez mniemanych fachowców.

Jedynym osiągnięciem jest zatem 500+, za które nam wszystkim przyjdzie zapłacić, acz nie chodzi o samo 500+, ale infrastrukturę „ideologiczną”. 500+ zadziałało przez moment, PiS-owi nie spadało w sondażach, ale to już należy do przeszłości, bo poparcie dla tej partii będzie spływało do rynsztoku, poza tym PiS będzie rozrywane między ambicjami Macierewicza, otoczenie Andrzeja Dudy (acz nie sanmego Dudy, bo ten jest wyjątkowo słaby jako człowiek) oraz pragmatyzmem konserwatywno-kapitalistycznym niewielkiej grupy Gowina. Czy dojdzie do przesilenia?

Może tak, acz każdą z grup tych wyżej wymienionych i nie wymienionych może zastapić nowe wcielenie Leppera, Kukiz.

PiS i tak będzie spadać, więc szykuje się kolejny populizm, który jest w zasięgu intelektualnym tej niewiele wartej intelektualnie partii – 1000+ dla emerytów. Elżbieta Rafalska (minister) w TVN24, bo tylko ten kanał informacyjny jest wiarygodny mówiła:

Na razie są pomysły i koncepcje, nad którymi pracuje Ministerstwo Rozwoju. Będziemy mieli konkretny projekt, będziemy wtedy o nim dyskutować. Nie ma jeszcze gotowego projektu. Musimy znać skutki finansowe, bo w końcu i tak trzeba zrobić tę wypłatę 10000 zł. Będzie projekt, będę o nim rozmawiała”.

W Radiu Zet Henryk Kowalczyk zaprzeczył, jakoby nad takim populizmem pracowano: „O takim pomyśle nie słyszałem nic konkretnego. Mogę mówić tylko oficjalnie, co jest w rządzie. Nie ma takiego pomysłu.”

Jedyna rzecz, którą partia Kaczyńskiego potrafi, korumpować, a to zawsze kończy się jednako, ale PiS sięgnie do użycia siły, czego na końcu swego reżimu nie robili już komuniści.

NIE NADĄŻAMY Z ROBIENIEM MEMÓW… CO ONI DO CHOLERY WYPRAWIAJĄ? I DLACZEGO CODZIENNIE?

JAK WIDAĆ KIEDYŚ TO JUŻ BYŁO…

>>>

JAK ŁATWO ZŁAPAĆ ICH NA KŁAMSTWIE

Środowiska, prawnicze i obywatelskie powinny masowo poprzeć projekt (Justita).

Wojciech Czuchnowski („Wyborcza”) pisze o tym, jak sąd nie złamał się pod wpływem prokuratury Ziobry. W obronie antysemity, który publicznie spalił we Wrocławiu kukłę Żyda, stanęła prokuratura. Daje sygnał: w Polsce antysemitom wolno więcej, a władza będzie ich bronić.

Wydany przez sąd wyrok 10 miesięcy więzienia za ten obrzydliwy eksces śledczy uznali za „zbyt surowy” i „nieuwzględniający okoliczności łagodzących”. W apelacji prokurator będzie żądał złagodzenia kary i zamiany jej na obowiązkowe prace społeczne.

Wymusił to na podwładnych wiceszef prokuratury regionalnej awansowany na to stanowisko przez Zbigniewa Ziobrę. To właśnie po to, by ręcznie sterować śledztwami i łamać sumienia prokuratorów, PiS po objęciu władzy rozwiązał niezależną od polityków Prokuraturę Generalną.

Ziobro i jego ludzie wprowadzili zmiany w prawie pozwalające na bezkarne ingerencje w postępowania na każdym ich etapie.

Przykład wrocławski jest szczególnie drastyczny, bo dotyczy incydentu, który wstrząsnął polską i europejską opinią publiczną. Jesienią 2015 r., paląc kukłę Żyda, wśród paskudnych faszystowskich haseł tłum narodowców z Wrocławia pokazał najgorszą twarz, a właściwie mordę, naszego społeczeństwa. Te obrazy poszły w świat.

Proces sprawcy toczył się w atmosferze zastraszania sędziów i wyzywania ich od „żydomasonerii”. Sąd się nie ugiął, a kara bezwzględnego więzienia dla podpalacza była sygnałem, że państwo polskie nie będzie tolerować takich zachowań.

Teraz instytucja tego samego państwa, czyli prokuratura, ten przekaz skreśla i daje nowy: w Polsce antysemitom wolno więcej, a władza będzie ich bronić.

Wiadomo było, że prokuratura Ziobry użyje swoich uprawnień do ścigania politycznych przeciwników PiS i rozliczania rządów PO-PSL. To już się dzieje i nikogo nie dziwi. Ale wzięcie w obronę sprawcy jednego z najbardziej nienawistnych czynów, do jakich doszło w ostatnich latach, jest szokujące nawet na tle innych zachowań tej władzy.

Zastanawiam się, kogo jeszcze będzie broniła prokuratura Ziobry.

We Wrocławiu przekroczono ważną granicę.

Niedawno minęła kolejna rocznica wydarzeń Marca ’68. Prezydent Lech Kaczyński zdawał sobie sprawę, jak kompromitujący jest antysemityzm w kraju, w którym dokonała się Zagłada.

Zrobił dużo, by zdjąć antysemicki rys z polskiej prawicy i ugrupowań antykomunistycznych. Regularnie w rocznicę Marca ’68 składał kwiaty na peronie Dworca Gdańskiego, skąd odjeżdżały pociągi z Żydami wypędzonymi przez komunistyczny reżim.

W 2004 r. określił to, co wtedy działo się w Polsce, jako „łajdactwo”. Wierzę, że to samo powiedziałby dzisiaj o haniebnej postawie wrocławskiej prokuratury.

STRZELEC GOSIEWSKA 

Waldemar Mystkowski pisze o standardach PiS.

JAK DWIE KROPLE WODY. URODZONY PREZES MKOL

Standardy PiS „najwyższej próby”

Rząd PiS napisał raport we własnej sprawie do agendy ONZ w Genewie, Rady Praw Człowieka: „Spełniamy najwyższe standardy ochrony praw człowieka”. Jakiekogolwiek standardu PiS się dotknie: najwyższy standard.

Tak naprawdę standardy są spisane w Konstytucji RP, nie trzeba ich opisywać wg podpisanych międzynarodowych konwencji czy prawa międzynarodowego. PiS to partia „najwyższego standardu”. Jakby ktoś nie wiedział – a ja np. nie wiem – rząd Beaty Szydło wypełnia najwyższe standardy w takich kwestiach, jak konwencja antyprzemocowa, ochrona mniejszości seksualnych, dostęp do aborcji, prawo azylowe, wolność wypowiedzi i pluralizm w mediach.

Gdyby agenda ONZ wymagała spełnienia innych standardów, rząd PiS z pewnością pochwaliłby się ich najwyższą realizacją. W spisywaniu własnych standardów PiS osiąga rekordy. W standardzie „Donald Tusk” było 1:27, w standardzie praw człowieka, jak ktoś dowcipnie napisał – zanosi się na nowy rekord – 1:46.

To jest tak, iż gdyby ministrowie rządu Szydło startowali w skokach narciarskich, każdy z nich byłby Kamilem Stochem, a może nawet Adamem Małyszem.

Wyśrubowane standardy PiS nazwijmy śrubą. Takiej śruby w standardach dostał Ryszard Czarnecki, który zamierza kandydować na szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Został Czarnecki przepytany przez Konrada Piaseckiego w temacie „standardu” wiedzy o sportach olimpijskich. Poległ w standardzie wiedzy, ale zbyt krytycznie do europosła PiS odniósł się złoty olimpijczyk i były minister sportu Adam Korol, iż Czarnecki ma jedyne kwalifikacje olimpijskie… w postaci zdjęcia przy rowerze.

Nie można tak krytycznie podchodzić do standardów PiS, jak wybitny sportowiec Korol, też spojrzałem na zdjęcie Czarneckiego przy rowerze. No, Szurkowskim on nie będzie, ale już może myśleć o startowaniu w sumo. Co? Nie jest sumo dyscypliną olimpijską? Witold Waszczykowski zadba o to, aby MKOL poszerzył ofertę standardów sportowych o sumo.

Standard jazdy po drogach publicznych podwyższył wiceminister obrony Bartosz Kownacki, który pozazdrościł szefowi Antoniemu Macierewiczowi. Szef się rozbił rządową limuzyną, a Kownacki ma być gorszy – też się rozbił. Ponadto zlecił prowadzić sprawę Żandarmerii Wojskowej, która jemu podlega, bo ma wypełnić najwyższy standard obiektywizmu.

Standardy PiS mają najwyższą jakość, wyśrubowanie standardów, śrubę PiS. Kiedyś obowiązywało hasło standardu: „Teraz Polska”, PiS podwyższył standard: „Teraz k… my”.

A W MON ZNOWU STŁUCZKA… WARUNKI POGODOWE ZAWIODŁY…

JEDEN MNIEJ, JEDEN WIĘCEJ, NIE MA ZNACZENIA. KASA I TAK SIĘ LEJE STRUMIENIEM trwa

Kleofas Wieniawa zajmuje się kolejnym wypadkiem drogowym pisowskiego polityka.

PiS nieodmiennie wchodzi w kolizję. Partia wchodzi w kolizję z demokracją, praworządnością, z rozumem. Politycy PiS wchodzą w kolizję z jednostkową wykładnią powyższych, a z prawem drogowym, tudzież obyczajowym (czyt. moralnym) – szczególnie.

Bartosz Kownacki, który objeżdża media, aby chachmęcić we kwestii opuszczenia Eurokorpusu przez nasz kraj (zarządzany przez PiS), właśnie „dokonał” kolizji drogowej.

„Radośnie” na Twitterze oznajmił, że nikomu nic się nie stało, a wypadkiem zajmie się podległa jemu i Macierewiczowi Żandarmeria Wojskowa. Żarty? Nie! – powaga, groteska z „Króla Ubu” i „Artura Ui” trwa w najlepsze.

Jeszcze nie mamy ofiar wśród przechodniów, ani kierowców, ale taki dzień nadejdzie. Spokojnie, takie są prawa statystyczne.

Gościom typu „Kownacki” nic się nie stanie, bo goście poruszają się w bezpiecznym limuzynach.

Niedługo dojdzie do sytuacji, iż wychodząc z domu, trzeba będzie się ubezpieczyć od wypadku ze strony jakiegoś rajdującego polityka PiS.

Proponuuję ubezpieczycielom utworzenie produktu: „na wypadek uszkodzenia na zdrowiu, pozbawienia życia, z powodu rajdów polityków PiS po ulicach polskich miast”.

JAK WAM SIĘ PODOBA TEN POMYSŁ? KTO JEST ZA? 🙂

TRAFIONY – ZATOPIONY 🙂

KACZYŃSKI BIEGNIE W ZAPRZĘGU PUTINA

>>>

Z CYKLU „ZNAJDŹ RÓŻNICĘ”

:))

Stanisław Skarżyński, świetny eseista młodego pokolenia, pisze o PiS („Wyborcza”). Wraz z rządami PiS ma szansę przejść do historii ten model ustroju, w którym elity ponoszą odpowiedzialność, a naród się dąsa, wybrzydza i narzeka, że za mało kolorowej posypki.

Warto napisać to otwarcie: w jednej sprawie PiS jest zupełnie fantastyczny i od 1989 roku Polsce nie przytrafiło się nic równie dobrego jak wielkie zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego. Prezydent i większość parlamentarna z jednej partii. I to – Bogu dziękować! – partii o nacjonalistycznych i autorytarnych ciągotach, partii populistycznej, partii gardzącej konstytucją. Wreszcie, partii rozbestwionej do granic niemożliwości, która ruszyła plądrować Polskę niczym stado szarańczy.

To doskonała wiadomość, bo nic tak jak rządy PiS nie ma szans wyleczyć Polski ze zmęczenia jej elitami, a tych elit ze zmęczenia Polską, które narastają od transformacji ustrojowej, a podczas ostatniej dekady przybrały wymiary zupełnie karykaturalne.

Władza PiS może to przekleństwo rozładować. Jeżeli przez ten demokratycznie wybrany czyściec dojdziemy do V Rzeczypospolitej, w której demokracja przedstawicielska umożliwi polityczną współpracę polskich elit z masowymi wyborcami, to będzie warto. Przecierpimy zdemolowane instytucje państwa, utraconą pozycję na arenie międzynarodowej, górę odszkodowań wypłaconych tym, których PiS pozbawia zagwarantowanych przez konstytucję i umowy międzynarodowe praw. Szkoda tych wycinanych na rympał drzew, ostatniego nietkniętego ludzką ręką lasu w Puszczy Białowieskiej, ostatnich nieuregulowanych od źródła po ujście rzek w Europie, tych dziesiątków mordowanych przez myśliwych bez sensu żubrów, lisów i jeleni.

***

Szkoda, ale zło się stało, a w tej perspektywie stawką rządów PiS jest realizacja wezwania „Jeden tylko, jeden cud: z Szlachtą polską – polski Lud!” z „Psalmu Miłości” Zygmunta Krasińskiego. Krasiński uważał, że to warunek „wskrzeszenia Polski”. W tym romantycznym określeniu odzyskania niepodległości coś jest – Polska niepodległość dotąd odzyskiwała zawsze w wyniku splotu wydarzeń na arenie międzynarodowej, ale od środka tej niepodległości jeszcze nie odzyskała nigdy. Można postawić uproszczoną tezę, że w międzywojniu zawiodły elity, a w III RP zawiódł polski lud.

Z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć, że Władysław Bartoszewski chodził co roku na Powązki, gdzie podczas apelu przy pomniku Gloria Victis wygwizdywano go i lżono. Że dziennikarze, pisarze, artyści, duchowni, przedsiębiorcy, politycy – Monika Olejnik, Olga Tokarczuk, Agnieszka Holland, Adam Boniecki, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa, Jan Wejchert i Jan Kulczyk oraz niezliczone szeregi innych, których dzień po dniu wyzywa się w Polsce od agentów, Żydów i kurew; że oni nie machnęli na ten niewdzięczny naród ręką i angażują się lub do końca życia angażowali w życie publiczne.

Tak samo jak trudno pojąć, że elity polityczne – choćby Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Buzek – w imię odpowiedzialności za kraj były w stanie przez niemal 30 lat spuszczać łomot nacjonalistom, żeby móc – wraz z postkomunistami, o ironio! – zaciągnąć Polskę do Unii i NATO.

Dopiero Donald Tusk, wyjeżdżając do Brukseli, zdobył się na to, żeby pokazać temu narodowi gest Kozakiewicza. I nic dziwnego: po siedmiu latach użerania się z Kaczyńskim w Sejmie i Gowinem wewnątrz partii, po słuchaniu o tym, że ma krew ofiar katastrofy smoleńskiej na rękach, po tym jak miał po kretyńskiej histerii wywołanej przez „Wprost” wyrzucać z rządu najlepiej wykształconych, niezastąpionych właściwie ministrów, takich jak Radosław Sikorski i Bartłomiej Sienkiewicz, w końcu powiedział „dość”.

***

Po niemal 30 latach słuchania o zdradzie w Magdalence, o niepodległości przehandlowanej przy Okrągłym Stole, o kondominium rosyjsko-niemieckim naród polski doszedł do władzy we własnej osobie. Daje to elitom niepowtarzalną szansę, aby się zreformować i wyjść z idiotycznej, rodzicielskiej niemal roli, którą odgrywały przez ostatnie dekady – wiedząc, co jest dobre i mądre, musiały przekonywać do tego Polki i Polaków, którzy w dużej, a stopniowo coraz większej części, zamieniali się w coś dziwnie przypominającego rozwydrzone dzieci.

Wraz z rządami PiS ma szansę przejść do historii ten model ustroju, w którym elity ponoszą odpowiedzialność, a naród się dąsa, wybrzydza i narzeka, że za mało kolorowej posypki. Z tego powodu PiS powinien rządzić długo, jak najdłużej, a podstawowym zadaniem odstawionych w demokratycznym głosowaniu do kąta elit jest teraz budowanie wyraźnego muru między polityką odpowiedzialną i długofalową – zrównoważonego rozwoju, praw człowieka, solidarnej współpracy w Unii Europejskiej, walki ze zmianą klimatu, nienadwerężania budżetu państwa – a polityką populistów Kaczyńskiego i Kukiza, których program wyborczy sprowadza się do hasła „cukierki dla wszystkich”.

Teraz nie ma elit, a lud polski rządzi sam sobą: w osobach Beaty Szydło i Andrzeja Dudy objął urzędy premiera i prezydenta, pod postacią Jacka Kurskiego robi telewizję, jako Marek Kuchciński kieruje pracami Sejmu, a jako Beata Kempa zarządza Rządowym Centrum Legislacji. I super, niech to święto, to przyjęcie urodzinowe na Żoliborzu trwa jak najdłużej. Niech wszyscy jedzą tort na śniadanie, obiad i kolację, niech tłuką szyby sąsiadom bezkarnie, niech nie odrabiają lekcji i nie sprzątają w swoim pokoju – niech się wszyscy wyborcy PiS nasycą tą fantazją, na własnej skórze sprawdzą, czy Polskę na takie życie stać, czy to jest rzeczywiście na dłuższą metę fajne. Po to jest demokracja i jeśli coś elitom III RP można naprawdę zarzucić, to to, że zbyt długo nie pozwalały tej potrzebie sprawdzenia rzeczywistości na własnej skórze wydostać się na wolność.

***

Rozum, historia, logika i matematyka podpowiadają, że ten eksperyment zakończy się rozczarowaniem. Że tak jak od nadmiaru cukru boli brzuch, tak brak prawa uniemożliwia istnienie państwa i to, co PiS na życzenie części Polek i Polaków wyprawia, prędzej czy później obróci się przeciwko tym właśnie Polkom i Polakom. Dlatego lewica liberalna dziś cicho kibicuje PiS, bo nic tak jak PiS nie daje szansy na masową edukację obywatelską – czym jest Trybunał Konstytucyjny, na czym polega trójpodział władzy, jakie są zasady solidarności w Unii itd. – i nic nie ma takiej mocy przywrócenia współpracy między politycznymi elitami, które przestaną się bawić w rodziców, tylko wykuwać będą i proponować odpowiedzialne warianty rozwoju kraju, a wyborcami, którzy nie będą się domagać spełnienia ich zachcianek, ale wiedzieć, że demokracja to tylko – i aż – poszukiwanie najmniejszego zła.

A jeśli nie? A jeśli po czterech albo ośmiu latach rządów PiS Polska będzie wykarczowana, w wiadomościach publicznej telewizji nadal nadawane będą same brednie, wszyscy obcokrajowcy uciekną w obawie przed pobiciem, minister Szyszko z kolegami wystrzelają dzikie zwierzęta do ostatniej szarej myszy polnej, a ta szalona konstrukcja państwowa nadal będzie jakoś stała i się nie zawali nie tylko pod względem finansowym, ale PiS nadal będzie przodować w sondażach?

No to trudno. To znaczy, że tak ma być i Polska jest jednak krajem Europy Wschodniej, a tylko elity ma zachodnie. Wtedy elity muszą wyjechać, a Polska podryfuje sobie w stronę Rosji i Białorusi, gdzie widać jest jej miejsce.

LIMERYK NA DZIEŃ DOBRY 🙂

WYKONALI JUŻ KAWAŁ DOBREJ ROBOTY

Waldemar Mystkowski pisze o pierwszym roku wyjścia z UE.

Pierwszy krok wyjścia z UE – na razie z Eurokorpusu

Jest to jeszcze nieoficjalne. Jak ustaliła dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, Polska wycofuje się z Eurokorpusu, który ma być podwalinami armii europejskiej, wspólnego projektu militarnego państw Unii Europejskich. Szok? Z pewnością. Gdy obierzemy ze skórki obłudę PiS w stosunku do UE, to będzie mniejszy szok, a nawet podejrzenie, że mamy do czynienia z pierwszym krokiem wyjścia Polski z Unii.

Eurokorpus jako międzynarodowa struktura militarna powstał w 1992 roku. Polska zgłosiła do niego akces i została zaproszona, ale nie miała jeszcze „chrztu bojowego”, czyli być uznana za pełnoprawnego członka z prawem do udziału w decyzjach i planowaniu obrony Unii Europejskiej. Byliśmy jeszcze w przedpokoju, acz nasi żołnierze i przede wszystkim oficerowie w liczbie 120 szkolili się i działali w strukturach Eurokorpusu. W tym roku mieliśmy zostać oficjalnie pełnoprawnym członkiem, a w 2019 roku miało nam zostać powierzone rotacyjne dowodzenie.

Mamy kolejne osłabienie bezpieczeństwa Polski – kto wie, czy nie większe, niż degradacje niemal całego dowództwa Wojska Polskiego. Politycy Platformy na tę wieść orzekli, iż to kwalifikuje się wyżej niż do zdrady dyplomatycznej, bo do zdrady jako takiej, zdrady kraju, której dokonał Antoni Macierewicz. Tak przynajmniej utrzymuje rzecznik PO Jan Grabiec.

Jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński cieszył się, że planowana jest europejska polityka obronna i ma powstać europejska armia, ba! w swoim stylu bąkał coś o bombie atomowej. W każdym razie u polityków PiS rozjeżdżają się słowa z czynami. Jeszcze dzisiaj nie opłaca się mówić o wyjściu z Unii Europejskiej, bo Polacy w ogromnej większości są euroentuzjastami, acz – jak utrzymują politolodzy – ten urok jest płytki. Wobec tego – jak widzimy w każdym kadrze – PiS zakasuje rękawy i bierze się za obrzydzanie Unii Europejskiej.

Eurokorpus był w pewnym sensie – a przynajmniej obsady personalnej – poza łapami Macierewicza, więc stąd taka jego decyzja. Można się spodziewać, że PiS będzie temu zaprzeczało, jak to oni zwykli robić. Nie trzeba nikogo przekonywać, w czyim interesie jest takie rozbrajanie Polski, osłabianie naszej obronności.

Po PiS pozostanie nam kraj pod „błogosławieństwem Boga” – tak mówił Macierewicz na pikniku NATO w Piotrkowie Trybunalskim oraz „sojusz północno-amerykański”. Ten ostatni to jakiś nowy twór, który mógł się ukonstytuować w szczególnym umyśle Macierewicza.

Za te szczegóły w głowie Macierewicza może nam przyjść płacić najwyższe ceny, acz nie łudzę się, że po newsie RMF FM kolejne szampany strzelają na Kremlu.

DECYZJA MACIEREWICZA O WYCOFANIU POLSKICH WOJSK Z EUROKORPUSU TO „ZDRADA I PRZESTĘPSTWO”. CZY KTOŚ JESZCZE WIERZY W ICH INTEGRACJĘ Z EUROPA?

KLIKAJCIE, POKAŻMY, ŻE NIE MA NA TO NASZEGO POZWOLENIA

Kleofas Wieniawa o tym samym, ale z innej perspektywy.

Eurokorpusu nie opuszczamy, bo oficjalnie nie zostaliśmy do niego przyjęci, nie staliśmy się pełnoprawnym członkiem. Tak miało sie stać 1 stycznia bieżącego roku, od trzech miesięcy mieliśmy należeć do tego zaczątku armii europejskiej.

Antoni Macierewicz nie zgodził się, abyśmy stali się częścią europejskiej obrony. A że nie poinformował opinii publicznej? Ludzie! Nie bądźcie tacy małostkowi. Jego z-ca Bartosz Kownacki zaprzecza, jakoby Polska miała się wycofać z Eurokorpusu, ale takie jest pisowski sznyt, opus operandi, zaprzeczać, aż do samego końca. Patrz: Jacek Saryusz-Wolski. Później przerobi się to na zdradę.

Coś w PiS wymyślą. A co? A to, że Europa zdradziła PiS. Macierewicza sens się nie ima. A czemu miałby rozumem się przejmować?

Czy to pierwszy widomy krok opuszczenia Unii Europejskiej?

PiS jeszcze kropki, przepraszam: toczki, nie postawił na naszej europejskości, ale coraz nam bliżej do Wschodu i obowiązującego w tamtych stronach ustroju: satrapii. Sądu konstytucyjnego już nie mamy, mediów publicznych też – nie, jeszcze tylko niezależność sądów, samorządy. Rach- ciach i nieposległość Polski w piach.

Z WIADOMYCH WZGLĘDÓW IMPREZA PRZED PAŁACEM 🙂 WPADNIJCIE. Z FLAGAMI. UNIJNE BĘDĄ MILE WIDZIANE (podobno prezes dostaje piany)

Prezydent jeździ na Żoliborz, premier z ministrami na Nowogrodzką. Wszystko stanęło na głowie.

>>>

TE ZNAKI MÓWIĄ WSZYSTKO. BRAWO LEGIONOWO :))))))

Podwarszawskie Legionowo powiedziało twarde „nie”! PiS-owi. Oficjalnie wyniki referendum – frekw. 46,72% za przyłączeniem 1.081 osób 5,73 % przeciw 17.793 osób 94,27 %

Legionowo przeciw włączeniu do Warszawy

Aż 94,27 proc. mieszkańców Legionowa nie chce, by ich gmina została częścią metropolii warszawskiej. W referendum przeciw włączeniu do Warszawy zagłosowało w niedzielę 46,72 proc. uprawnionych, tym samym jest ono ważne (konieczna była co najmniej 30-procentowa frekwencja).

Prezydent Legionowa Roman Smogorzewski podkreślił, że w referendum „mieszkańcy jednoznacznie powiedzieli PiS, że nie można tak prowadzić polityki, że nie można oszukiwać tak mieszkańców”. Smogorzewski nie przypomina sobie sytuacji, w której prawie 95 proc. społeczeństwa opowiedziało się przeciwko jakiemuś rozwiązaniu. – „Mieszkańcy nie dali sobie wmówić, że poprzez stworzenie kolejnej administracyjnej struktury wszystkie problemy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostaną rozwiązane. Nie dali się też oszukać, że da się stworzyć system komunikacyjny na większym terytorium za mniejsze pieniądze. Nie dali się kupić wizją tańszego, wspólnego biletu” – powiedział prezydent.

Jan Grabiec (PO) powiedział, że wyniki referendum są jednoznaczne i „PiS musi się cofnąć”. „Mieszkańcy Legionowa, podobnie jak mieszkańcy innych gmin podwarszawskich – Wołomina, Pruszkowa, Piaseczna i 33 gmin podwarszawskich – nie chcą być przyłączani na siłę do żadnego miasta stołecznego Warszawa, podobnie jak sami warszawiacy nie chcą, żeby ten ustrój Warszawy był zmieniany w taki sposób. To jest ustawa, która została wprowadzona do Sejmu niedemokratycznie, bez żadnych konsultacji i łamie niezależność samorządów, czemu dali wyraz mieszkańcy” – powiedział poseł.

Zdaniem posłanki PiS Małgorzaty Gosiewskiej, referendum, w którym wczoraj mieszkańcy Legionowa sprzeciwili się przyłączeniu do Warszawy, w ogóle nie powinno mieć miejsca. – „Zostały wyrzucone niepotrzebnie pieniądze, które mogły być wydane na inne, ważne faktycznie sprawy”.

PiS-owski projekt ustawy o ustroju m. st. Warszawy zakłada, że Warszawa stałaby się metropolitalną jednostką samorządu terytorialnego, która objęłaby 33 gminy.

EUROPO, NIE SKREŚLAJ NAS. WOJTEK KUSSOWSKI W IMIENIU WSZYSTKICH INTERNAUTÓW. POPIERACIE?

PANI PREMIER PROSI, ABY SIĘ JUŻ NIE ŚMIAĆ

IDĄ GĘSIEGO… UPS… KACZEGO. JEDNO PO DRUGIM. W KACZEJ ŻÓŁCI.

Witold Waszczykowski znowu się popisał. Rośnie konkurent dla Antoniego Macierewicza w wielkości szajby, a może za dużo się nałykał z ostaniej dostawy z San Escobar. Paweł Wroński porównuje go do niezapomnianej Różowej Pantery, czyli inspektora Clouseau. Clouseau w filmowej serii „Różowa Pantera” nieustannie się kompromitował, ale ostatecznie osiągał sukces. Minister Waszczykowski kraj, którego politykę zagraniczną tworzy, po prostu kompromituje.

Waszczykowski – Clouseau dyplomacji światowej. Czyli jak uznać przywódców 27 państw za oszustów

Niedyplomata minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski oświadczył niedyplomatycznie w TVN24, że wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej został sfałszowany. Swoją opinię oparł na „analizach prawnych” (na konferencji wymienił jako jednego z autorów Jacka Czaputowicza). Według niego wybór można podważyć, ponieważ Polska nie otrzymała prawa, by przedstawić własnego kandydata, a głosowanie faktycznie nie miało miejsca, gdyż nie użyto formuły „kto jest za, kto przeciw”, lecz „kto jest przeciw”.

W pośpiechu opinię swojego szefa zdezawuował w Radiu ZET wiceminister Konrad Szymański. Stwierdził, że nie ma podstaw do podważania wyboru Tuska. W podobnym tonie wypowiedział się wicemarszałek Senatu Adam Bielan, zdystansował się też prezydencki minister Krzysztof Szczerski. Sam minister zaczął się z niej w końcu rakiem wycofywać.

Jednak, jak mówią komentatorzy sportowi, wynik poszedł w świat. I ten świat już wie, że polski minister spraw zagranicznych uważa najważniejszych przywódców Europy za oszustów.

Szef polskiego MSZ zapewne ocenia, że uznanie za fałszerzy kanclerz Angeli Merkel, prezydenta Francji Francois Hollande’a, premier Wielkiej Brytanii Theresę May i 24 innych przywódców wzmocni pozycję Polski. Mocno osłabioną kompromitującym wynikiem głosowania nad przedłużeniem kadencji Donalda Tuska, gdy okazało się, że PiS jest w Europie wyobcowane. Ja mam co do tego jednak poważne wątpliwości.

Zapewne przywódcy światowi już przywykli do ekstrawaganckich wypowiedzi Waszczykowskiego, który uważa, że projekt europejski to idea wegetarian i cyklistów, że przywódcom europejskim zależy, by po marksistowsku przerobić Europę na mieszankę ras i kultur, oraz wynajduje nowe kraje, jak San Escobar. Nie wszystko jednak da się tak łatwo wyjaśnić tym, że szef MSZ chce być dostrzeżony jak żółty kostium pani premier na ostatnim szczycie UE w Rzymie.

Podczas niedawnego forum polsko-brytyjskiego Waszczykowski, korzystając z barwnej metaforyki, usiłował wyjaśnić, jaką rolę on oraz brytyjski minister spraw zagranicznych Boris Johnson odgrywali na Ukrainie. Najpierw uznał, że byli niczym Simon & Garfunkel, ale doszedł do wniosku, że lepszym porównaniem jest Starsky i Hutch. Ja zastanawiam się, jaką rolę odgrywa Witold Waszczykowski w polityce europejskiej. I przychylam się do tezy, że brawurowo odgrywa rolę inspektora Jacques’a Clouseau z cyklu „Różowa Pantera”, który cofnął francuską kryminalistykę do epoki kamienia łupanego.

Z jedną wszak różnicą. Clouseau nieustannie kompromitował się, ale ostatecznie osiągał sukces. Minister Waszczykowski kraj, którego politykę zagraniczną tworzy, kompromituje. Jego ostatni sukces wyraża się w liczbach: 1 do 27.

TERAZ CAŁA NADZIEJA W WASZCZYKOWSKIM :)))

ONI CHYBA NAWET NIE DOTRWAJĄ DO NASTĘPNYCH WYBORÓW

EFEKT WASZCZYKOWSKIEGO :)))

Waldemar Mystkowski pisze o Sławomirze Nitrasie, który poszedł do biura Brudzińskiego w Szczecinie.

Poseł Platformy Obywatelskiej  Sławomir Nitras mimo pozbawienia go przez marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego części diety poselskiej wykonuje swoją pracę posła, bo taki glejt mu dali wyborcy.

Wyborcy chcą, aby twardo bronił praworządności, demokracji, by potrafił zachować się stanowczo, ale nie agresywnie. Powinno być oczywiste, ale czy jest? Joachimowi Brudzińskiemu ktoś zapaskudził farbą  drzwi i wejście do jego biura poselskiego w Szczecinie, Nitras pobiegł ze ścierką, środkami czyszczącymi i wodą, aby naprawić szkody.

W Polsce obchodzono uroczystości 60. lecia podpisania Traktatów Rzymskich, nigdzie nie było pisowskich polityków, schowali się po kościołach, jak Andrzej Duda w Piotrkowie Trybunalskim. Nitras zatroskał się jeszcze raz Brudzińskim, ziomalem, acz z przeciwnej partii.

Przy czyszczeniu jego miejsca pracy pewnie zauważył, że Brudziński jak jego koledzy partyjni wywieszają flagi Polski i PiS, a nie jak nakazywałaby nasza przynależność – flagi Polski i Unii Europejskiej. Póki co Polska należy do Unii Europejskiej, a nie do PiS.

Nitras więc udał się do biura Brudzińskiego i to w dniu, w którym  Brudziński powinien mieć dyżur poselski. Przyszedł w poniedziałek w samo poludnie – jak nakazuje nasza natura kmicicowsko-kowbojska – wchodzi, a Joachima nie ma (acz nie wiem, czy są po imieniu).

A gdzie jest prawa ręka Kaczyńskiego? Otóż nie ma zaskoczenia, jest na pielgrzymce. Tyle tych pielgrzymek w naszym katolickim kraju, iż skapować się, jaka i dokąd zmierza – trzeba być nie lada wagabundą. Zawsze jednak pielgrzymka kończy się klęczeniem i krzyżem. Taki jej urok. Dla polityków PiS krzyż ma jeszcze jeden urok z epoki kamienia łupanego – maczugi.

Nitras tym się nie zraził, wręczył szefowi biura poselskiego PiS flagę europejską, aby „zastąpiła flagę PiS”. – Wierze, że ta flaga zawiśnie w miejscu tej flagi PiS – mówił Nitras. Pracownik Brudzińskiego wpadł w dżentelmeński ton Nitrasa i chciał posłowi PO „w imieniu wyborców PiS” wręczyć flagę Polski, ale Nitras na takie dictum był przygotowany, bo miał ze sobą biało-czerwoną flagę.

Czy to jeszcze jedna poszlaka, że PiS chce nas wyprowadzić z Unii Europejskiej? Oczywiście, że tak, bo chcą pożenić nasz kraj ze swoja partią. Miarka się przebrała, co widać w sondażach i zamuleniu takich polityków, jak Witold Waszczykowski. Jak muł upiera się, że Donald Tusk został wybrany na szefa Rady Europejskiej za pomocą fałszerstwa.

PARANOJA OBNAŻONA PRZEZ LISA. PiS POGUBIŁ SIĘ JUŻ ZUPEŁNIE…

>>>

Dlaczego Prezydenta i PiS-u nie było na marszu dla Europy? WSTYD. Wcale nie dziwne, że im notowania lecą na łeb, na szyję…

Andrzej Duda został wychowany w średniowiecznych warunkach. Nic dziwnego, że klęczy przed byle klechą. Jan Duda zawsze pilnował, żeby jego dzieci miały piątki z religii i z polskiego. I żeby Andrzej raz w miesiącu się spowiadał. Dziś przestrzega przed „lewactwem i libertynizmem” – czytamy w najnowszym „Newsweeku”.

Codzienne roraty i droga krzyżowa w mieszkaniu. „Newsweek” o rodzicach Dudy i religijnym wychowaniu

„Newsweek” opisuje dzieciństwo Andrzeja Dudy i wpływ jaki na wychowanie jego i rodzeństwa mieli rodzice. Jak zwraca uwagę Renata Grochal, autorka tekstu, sąsiedzi i mieszkańcy Prądnika Białego gdzie mieszkają Jan i Janina Dudowie dziś nie są skorzy do opowieści. A ci, którzy się zdecydowali, przyznają, że odkąd Andrzej Duda „wygrał wybory, rodzice zrobili się bardzo wrażliwi na punkcie tego, kto i co o nich mówi”. Część rozmówców anonimowo podkreśla jednak, że

„państwo Dudowie to ludzie bogobojni, a liberalne media robią z nich katolickich talibów”.

O tym,że wychowanie w wierze miało kluczowe znaczenie przypomina sama matka Andrzeja Dudy. W cytowanej przez „Newsweek” rozmowie-rzece, którą Milena Kindziuk przeprowadziła z rodzicami prezydenta, Janina Milewska Duda opowiada, że razem z dziećmi odprawiali w domu drogę krzyżową, klęcząc i rozważając kolejne stacje męki Pańskiej. „Przez cały adwent budziliśmy dzieci o świcie i o 6.30 rano byliśmy już w kościele na roratach. Codziennie” – podkreślała.

Także ojciec prezydenta, prof. Jan Duda publicznie wyraża swoje poglądy na wychowanie w wierze katolickiej. 15 marca był gościem specjalnym spotkania Mężczyzn św. Józefa. Mówił wtedy:

– Kiedy zaczynałem być ojcem, to zastanawiałem się, jak św. Józef wychował Pana Jezusa. To był dla mnie taki szczególny wzorzec. Teraz św. Józef jest dla mnie także szczególnym patronem, bo to patron dzieci adoptowanych [jedno z dzieci Dudów jest adoptowane – przyp. red.). I ja się już wtedy zastanawiałem, jak św. Józef to zrobił, że wychował człowieka tej klasy

Tłumaczył też, że „chłopcy powinni być zmuszani do odprawiania pierwszych piątków. Bo nie ma lepszego kursu na chłopca niż częsta spowiedź.”

PARSKNĘLIŚMY ŚMIECHEM :)))))

Świetny esej Cezarego Michalskiego („Newsweek”) o polityce uprawianej przez Jarosława Kaczyńskiego (fragmenty).

Polityka europejska stała się dla Polaków kluczowym elementem naszej polityki wewnętrznej, dlatego twardo rozliczamy naszych polityków ze zdolności do jej prowadzenia.

Kiedy mieszkańcy Warszawy i wielu innych miast europejskich szli ulicami, żeby manifestować swoje poparcie dla Unii (robili to dobrowolnie, często wysłuchując okrzyków demonstrujących równie swobodnie przeciwników Unii) tuż obok nas, w Mińsku, policja na usługach „w pełni suwerennego” peryferyjnego tyrana Łukaszenki tłukła i zamykała swoich obywateli za to, że wychodzili na ulice w tych samych sprawach, w których Polacy wychodzili na ulice w PRL-u 40 lat temu, kiedy też nie byliśmy częścią UE.

Białorusini walczą o zupełnie podstawowe minimum wolności i dobrobytu. A ponieważ Polskę i Białoruś oddziela tylko jedna państwowa granica, która jest jednocześnie granicą Unii Europejskiej, trudno się dziwić, że Polacy pozostają jednym z najbardziej euroentuzjastycznych narodów. Świadomość, że jako członkowie UE i NATO żyjemy dzisiaj po lepszej stronie berlińskiego muru, po wewnętrznej stronie Jałty, na pewno polski euroentuzjazm wzmacnia i czyni bardziej świadomym.

Ale w takim razie dlaczego rządzi nami Jarosław Kaczyński, który konsekwentnie – choć nie wiadomo w jakiej proporcji jest to wynik działania świadomego, a w jakiej proporcji konsekwencja dyplomatycznej nieudolności jego ekipy – wyciąga Polskę na coraz dalszy margines Unii Europejskiej, w coraz głębszą izolację?

Odpowiedź brzmi – ponieważ Kaczyński kłamie i kłamie skutecznie. Otoczył swój twardy elektorat murem propagandy i mediów. Zbudował całkowicie wyizolowany świat, w którym, owszem, Polska oddala się na coraz dalszy margines Unii, ale jest to wina wyłącznie Parlamentu Europejskiego, Komisji, Niemców, polskiej opozycji… Odbiorcy codziennych przekazów rządzącej partii nie mają prawa wiedzieć (niektórzy nie chcą wiedzieć), że za narastanie napięcia pomiędzy Polską i instytucjami wspólnotowymi, za coraz większą izolację Polski w Unii odpowiadają politycy niszczący dzisiaj w Polsce wszystko to, co czyniło nas naturalną częścią UE – Trybunał Konstytucyjny, państwo prawa, niezależną prokuraturę i niezawisłe sądy, w miarę bezstronne publiczne media, choćby odrobinę świeckiego państwa.

Co zrobią Polacy

Polska PiS to dzisiaj państwo bez polityki zagranicznej – bez jej doktryny, bez narzędzi jej prowadzenia, bez dyplomatów. Jarosław Kaczyński w ogóle nie jest zainteresowany (jeśli popatrzeć na całą jego polityczną karierę widać, że nie był zainteresowany nigdy) polityką zagraniczną. Interesuje go wyłącznie polityka wewnętrzna. Wszystkie sukcesy i porażki, wszystkie narracje dotyczące polityki europejskiej, a nawet wszystkie narzędzia tej polityki, łącznie z personaliami, są przez Kaczyńskiego skrojone wyłącznie na użytek wewnętrzny. Dla swego braku zainteresowania polityką zagraniczną i europejską Kaczyński stworzył nawet teorię uzasadniającą to desinteressement: „tylko Polacy dają władzę i tylko Polacy władzę odbierają”.

To wszystko prawda, ale Kaczyński nie przewidział, że ponieważ większość Polaków w przeciwieństwie do niego czuje się zarówno obywatelami Polski, jak też obywatelami Unii, zdolność lub niezdolność prowadzenia polityki europejskiej stała się dla nas ważnym argumentem także w polityce wewnętrznej. W świecie PiS-owskiej propagandy i mediów, gdzie oddalanie się Polski od Unii jest wyłącznie konsekwencją działań przeciwników PiS-u, a nie Kaczyńskiego, mieszka tylko 20-30 procent Polaków. Reszta analizuje fakty, porównuje ze sobą źródła informacji. Jeśli Kaczyńskiemu coś w polityce wychodzi, to go chwali, jeśli mu coś nie wychodzi, to go rozlicza.

Najważniejszą w ostatnich dniach deklaracją Polaków na rzecz Unii nie była nawet sympatyczna manifestacja w Warszawie w 60 rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich, ale wyniki dwóch ostatnich sondaży partyjnych.

Dlatego najważniejszą w ostatnich dniach deklaracją Polaków na rzecz Unii nie była nawet sympatyczna manifestacja w Warszawie w 60 rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich, ale wyniki dwóch ostatnich sondaży partyjnych. W obu PiS oberwał i w obu wyraźnie wzmocniło się PO. Z pozoru w polskiej polityce nie wydarzyło się nic, co by uzasadniało tę zmianę. Pieniądze z programu 500+ są wypłacane, wiek emerytalny będzie obniżony, Grzegorzowi Schetynie – przy całym szacunku dla człowieka, pod którego rządami Platforma jednak się nie rozpadła – skokowo nie przybyło charyzmy. Tymi sondażami Polacy niezamieszkujący zamkniętego świata pisowskiej propagandy i mediów zrecenzowali europejską politykę Prawa i Sprawiedliwości. Politykę realnie wyprowadzającą nas z Unii, politykę oddającą interesy Polski za wątpliwej wartości komplementy Orbana, Trumpa czy Theresy May.

Symbolem tej polityki było głosowanie 27 do 1 w sprawie przedłużenia kadencji Donalda Tuska. Niezdolność rządu PiS do zbudowania koalicji z nikim. Kompletna izolacja zarówno w całej Unii, jak też wśród krajów grupy wyszehradzkiej i krajów bałtyckich. Tylko Kaczyński nazywa tę politykę sukcesem, choć nawet on w ten sukces nie wierzy. Dlatego przynajmniej Deklarację Rzymską pozwolił Beacie Szydło podpisać. Co na tle wcześniejszych błędów polityki europejskiej PiS-u błędem przynajmniej nie jest.

Kto za panem stoi tow. ? Dla kogo pan pracuje ? Czy to hak ciągniony czy niejasne powiązania dają immunitet bezkarności ‼️?

CZY TO JEST ZA TRUDNE, ABY SZANOWNY PAN PREZES PRZECZYTAŁ TO ZE ZROZUMIENIEM?

MY TU O UNII, A ONI CAŁY CZAS O ZEMŚCIE ZA SMOLEŃSK… BRAK SŁÓW

Waldemar Mystkowski pisze o zbliżającej się 7. rocznicy smoleńskiej.

Festyn 7. rocznicy Katastrofy Smoleńskiej zbliża się

Wielkimi krokami zbliża się pisowskie święto narodowe (zbitka pojęciowa jak najbardziej odpowiednia): siódma rocznica Katastrofy Smoleńskiej. Duże litery to nie mój wymysł, są stosowane w nomenklaturze PiS i to przez resort kultury.

Z pewnością święto będzie huczne, istny jarmark patriotyczny. Może zaśpiewa nawet Maryla Rodowicz hit wszechczasów „Kolorowe jarmarki”, acz moja wiedza w kwestii artystycznej jest żadna. Antoni Macierewicz poda ku wierze jakąś nową teorię „zamachowo-wybuchową”, bo ostatnia przymiarka sprzed tygodnia – „zasadzka” – jest cieniutka. A brzmi: „Chcieli uratować polską delegację z zasadzki, w jakiej się wszyscy znaleźli. I mimo tej wspaniałej postawy to właśnie piloci są oskarżani”.

Możliwe, że pracująca od roku podkomisja smoleńska ujawni swoje najnowsze ustalenia „winy Tuska”. Pomijam „zdradę dyplomatyczną Tuska”, która została zgłoszona przez ministra Macierewicza do prokuratury, jej umocowanie prawne jest żadne, można tylko się uśmiać. Czyżby chodziło o efekt komiczny?

W każdym razie czekają nas nie lada niespodzianki. Politycy PiS i topniejący elektorat tej partii przebierają nogami na te „wiekopomne chwile”. Ale nie tylko oni, bo od kilku miesięcy równolegle wraz z miesięcznicami smoleńskimi dochodzi do kontrmiesięcznic urządzanych przez Obywateli RP. Ostatnia kontrmiesięcznica tym się wyróżniła, iż uczestników miała więcej niż miesięcznica Kaczyńskiego. Obywatele RP przypłacili to jednak brutalnym potraktowaniem przez policję Błaszczaka (termin też nieprzypadkowy), pocięto im żyletkami nakrycia wierzchnie, a także odcięto horyzont manifestacji 4-5 metrowymi ekranami.

PiS nawet stworzył prawo, aby do kontrmiesięcznic nie dochodziło. Znowelizowana ustawa o zgromadzeniach już obowiązuje, ma być batem na społeczeństwo obywatelskie, na Obywateli RP, a szczególnie na KOD. Jak będzie w praktyce działało, dość szybko się przekonamy.

Wracając do 7. rocznicy Katastrofy Smoleńskiej (och, pokraczności pisowska! – oni nawet język polski potrafią zepsuć). Otóż Obywatele RP nie rezygnują z udziału w uroczystościach na Krakowskim Przedmieściu. I słusznie – bo warto sobie przypomnieć, iż w katastrofie pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, a winę ponosi – nie trzeba do tego zbytniego wysiłku umysłu – dysponent lotu, Lech Kaczyński.

Obywatele RP w trosce o sens życia publicznego i pamięć o innych ofiarach katastrofy zamierzają wyjść i manifestować w kontruroczystościach smoleńskich. Zdaje się, że przy organizacji festynu pisowskiego 10. kwietnia popełnione zostały błędy prawne.

Otóż rocznica nie będzie zgromadzeniem – czyli w tym wypadku nie obowiązuje nowela do ustawy o zgromadzeniach – ma być to uroczystość państwowa, a do tego organizowana przez Ministerstwo Kultury, które wydało komunikat: “Uroczystości upamiętniające siódmą rocznicę Katastrofy Smoleńskiej, które odbędą się w dniach 9-10 kwietnia 2017 r., będą miały charakter państwowy i wezmą w nich udział przedstawiciele najwyższych władz RP”.

W tym wypadku działa zupełnie inne prawo, inne paragrafy. Uroczystości państwowe nie są uwzględnione w noweli o zgromadzeniach (w cyklicznych manifestacjach), ale w prawie o ruchu drogowym, w dziale “wykorzystanie drogi w sposób szczególny”, z takich zasad korzystają też maratony i rajdy uliczne.

Zatem prawnie PiS się wyłożył. Kontrmanifestację kontrrocznicy smoleńskiej zgłosili Obywatele RP. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wydała jednak im pozwolenia, uznając wyższość uroczystości resortu kultury. Obywatele RP jednak się nie poddają, mają rozwiązanie alternatywne. Szef Obywateli RP Paweł Kasprzak uzasadnia: „Mamy prawo tam być. Z własną pamięcią, własną wrażliwością, własnymi przekonaniami, również z własną wiarą, jeśli ją w sobie mamy. Mamy te prawo równe, nie większe i nie mniejsze”.

Wraz z Obywatelami RP chcą manifestować inni, nie związani ze stowarzyszeniem, jak np. Andrzej Saramonowicz, który też przyjdzie 10 kwietnia, aby przeciwstawić się „autorytarnemu reżimowi PiS”, który „pseudoprawnymi sztuczkami chce zablokować demokrację w Polsce”.

Klasyfikację Pucharu Narodów wygrali Polacy!!! GRATULACJE !!! 

>>>

SZACUNEK DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY DZIŚ KOCHALI EUROPĘ!!!

„Nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom. Jest dużo ważniejsze, żebyśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i swobody obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności” – to fragment przemówienia, które wygłosił dziś w Rzymie przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.

„Europa jako podmiot polityczny będzie albo zjednoczona, albo nie będzie jej wcale” – uważa były premier Donald Tusk. Dlatego też obecnie „nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom” – powiedział przewodniczący Donald Tusk, podczas szczytu Unii Europejskiej w 60. rocznicę traktatów rzymskich. Przemówienie, skierowane do 27 przywódców Wspólnoty, wcześniej całości opublikowała „Gazeta Wyborcza”.

DONALD TUSK

przewodniczący Rady Europejskiej

W 1980 byłem wtedy w Stoczni Gdańskiej wśród robotników, którzy wykrzyczeli w twarz reżimu proste marzenia: o godności, wolności i demokracji. Mimo że wysłano na nas czołgi i żołnierzy, wszyscy wtedy patrzyliśmy w stronę wolnej i jednoczącej się Europy. Mówię o tym, by uświadomić wszystkim, że Unia Europejska to nie procedury ani przepisy. Nasza Unia stanowi gwarancję, że wolność, godność, demokracja i niepodległość będą naszą codzienną rzeczywistością. Czytaj więcej

Donald Tusk nazywa siebie „rówieśnikiem Wspólnoty Europejskiej”, który urodził się dokładnie 60 lat temu. Tusk odwołuje się do historii, mówi o Gdańsku. „Droga, którą codziennie przechodziłem do szkoły, prowadziła przez ruiny”. „Dla mnie II wojna światowa nie jest abstrakcją”– podkreślił były premier.

„Ponad połowę życia przeżyłem za żelazną kurtyną, gdzie zabronione było nawet marzyć o tych wartościach” – te słowa znalazły się w przemówieniu Tusk, które dotarło do mediów przed rozpoczęciem szczytu w Rzymie. Szef RE przestrzega w nim, że „nic nie jest w naszym życiu dane na zawsze”, a budowanie „wolnego świata wymaga wysiłku i poświęcenia”. I dlatego udało się to tylko w kilku miejscach na ziemi; w tym nam. Bardzo łatwo zniszczyć taki świat. Wystarczy krótka chwila.”

DONALD TUSK

przewodniczący Rady Europejskiej

Jedność Europy jest zbiorem wspólnych wartości i demokratycznych standardów. Nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom. Jest dużo ważniejsze, żebyśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i swobody obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności. Czytaj więcej

Tusk zaznacza, że dla milionów demonstrujących „dziś w Rzymie, Warszawie, nawet Londynie – Unia Europejska to nie slogany, procedury ani przepisy”. „Nasza Unia stanowi gwarancję, że wolność, godność, demokracja i niepodległość nie są już jedynie marzeniami, lecz naszą codzienną rzeczywistością” – słyszeliśmy w przemówieniu.

I co bedzie jak zabraknie immunitetu ..?

Agnieszka Kublik („Wyborcza”) pisze jak relacjanowano szczyt unijny w Rzymie w TVP, w gadzinówce PiS. Gdy Warszawa, Wrocław i kilkadziesiąt innych polskich miast – a także Berlin, Londyn czy Rzym – świętują 60. rocznicą podpisania traktatów rzymskich, które stały się podstawą zjednoczonej Europy, kanał informacyjny prorządowej telewizji publicznej TVP Info udawał, że… to się nie dzieje.

Gdy w Warszawie na placu Na Rozdrożu zaczęła się ponadpartyjna demonstracja „Kocham Cię, Europo”, TVP Info pokazywała m.in. dyskusje w studiu, czy dziennikarze mają prawo demonstrować miłość do Europy (uznali, że mają, ale tracą tym samym niezależność).

Gdy Krystyna Janda (przywitana na placu Na Rozdrożu owacjami) czytała przemówienie Donalda Tuska, szefa Rady Europejskiej wygłoszone dziś w Rzymie, TVP Info pokazywała relację z podpisania Deklaracji Rzymskiej (nie na żywo).

Gdy na placu Na Rozdrożu przemawiali m.in. Ryszard Petru, szef Nowoczesnej („Łatwo jest Unię Europejską zohydzić, ale efektem końcowym jest to, co stało się w Wielkiej Brytanii. Polacy chcą współtworzyć Unię. Unia Europejska jest naszym domem”), Michał Szczerba z PO („Europo kochana, dziś twoje urodziny”), Róża Thun, europosłanka PO („W Europie jest nas 500 mln. Każdy z nas jest inny, ale wszyscy jesteśmy równi. I taką Europę kochamy”), Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet („Jaka jest najważniejsza wartość europejska? Wolność, równość? Nie, najważniejszą wartością europejską, która szczególnie nas niesie, jest nadzieja. Nie ma demokracji bez nadziei na demokrację”), TVP Info pokazywała rozmowę z ekspertami.

Były migawki z premier Beatą Szydło w Rzymie, z jej czwartkowego przemówienia, były materiały archiwalne.

Gdy Polacy cieszyli się z bycia członkiem Unii Europejskiej, TVP Info udawała, że to się nie dzieje. Obrazki z placu Na Rozdrożu były rzadkie, małe kwadraciki w górnym prawym rogu i najczęściej bez głosu. Trudno się było zorientować, co się tam dzieje.

Bo przecież, gdy Polacy okazują europejską radość, władza i podporządkowane jej media muszą „drastycznie obniżyć poziom zaufania wobec Unii Europejskiej, czyli zacząć prowadzić politykę negatywną” (tak mówił szef MSZ Witold Waszczykowski).

Gdy w Warszawie Polacy maszerowali z placu Na Rozdrożu na plac Zamkowy, TVP Info udawała, że nie idą, pokazywała m.in. informacje sportowe i debatę o programie 500 plus.

W TVP musieli się bardzo martwić, że tyle Polaków wyszło na ulice, by manifestować „Kocham Cię, Europo”. W TVP Europy – jak widać – kochać nie wolno.

A tymczasem na zadupiu UE… Prezydent Duda świętuje podpisanie Traktatów Rzymskich w ulubiony przez siebie sposób, biorąc udział we mszy.

Waldemar Mystkowski pisze o Beacie Szydło na szczycie unijnym.

Żółć Beaty Szydło

Na zdjęciach grupowych z początku szczytu UE w Rzymie Beaty Szydło nie było widać, przesunięto ją do tyłu, w odpowiednik miejsca dla outsiderów, oślej ławki. Media nad jej postacią się „znęcały” pytaniem: znajdź premier Szydło na powyższym zdjęciu. Faktycznie – bez okularów nie można było jej wypatrzeć. Zagadkę rozwiązywano na następnym zdjęciu – czerwoną strzałką wskazywano ledwie widoczne pół twarzy pani premier.

Więc następnego dnia Szydło ubrała się, jak służby drogowe, na cytrynowo, który to kolor odblaskowy sygnalizuje: uwaga! zachowaj bezpieczeństwo. Niektórzy nawet kombinowali, że kolor żółty jest przynależny najstarszemu zawodowi świata.

Ten najstarszy zawód to jednak – kler, a watykańskie barwy wszak są żółte. Mniejsza o symbolikę kolorów, bo przecież można wyciągnąć wniosek, że żółte papiery wystawione były niegdyś takim ludziom, którzy za siebie nie odpowiadali. Premier Szydło nie odpowiada za polską politykę, odpowiada tylko przed Jarosławem Kaczyńskim, który jej zleca wykonanie zadania. Po powrocie z Rzymu więc zamelduje: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania!”

Z tymi żółtymi barwami to także nie koniec, bo oto na zakończenie unijnego szczytu premier Szydło powiedziała, jako outsider z oślej ławki: „Polska będzie pokazywać kierunki, w których powinna pójść Unia Europejska”. Na retorykę Szydło przywódcy unijni mogą litościwie spuścić zasłonę milczenia, ale niestety – nie my.

Do pozycji w oślej ławce zastosowali się pozostali politycy PiS w Polsce. Polacy manifestowali poparcie dla Unii dla podpisanej Deklaracji Rzymskiej, wyrażaliśmy się idąc w marszu „Kocham cię, Europo!”, bądź śpiewając „Odę do radości”.

Czy widziano wśród uczestników marszu poparcia dla Unii Europejskiej prezydenta Andrzeja Dudę, albo innego pisowskiego polityka? Nie! Uciekli do Piotrkowa Trybunalskiego, aby obchodzić  Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Szydło w Rzymie używała żółtej retoryki, iż PiS pokaże kierunki UE, a Duda klęczał w kościele oo. Jezuitów w Piotrkowie Trybunalskim. Na zdjęciach widziałem obok Dudy Antoniego Macierewicza. Czy prezydent pogadał sobie z nim na temat liścików, które słał do ministra w sprawach wojskowych?

Europa dwóch prędkości staje się faktem, PiS wyznacza nam kierunek „oślej ławki”, ale Polacy mają zupełnie inne zdanie. Zdarzenia jak na poprzednim szczycie w Brukseli, gdy odniesiono słynny „sukces” 1:27 stymulują postawy Polaków, którzy jeszcze bardziej chcą się integrować w ramach UE. Pod rządami PiS zaszło coś odwrotnie oczekiwanego przez obecną władzę.

W sondażu dla OKO.press „Za jaką Europą Polska powinna się odpowiedzieć” tylko w przeciągu pół roku (od września 2016 roku do dzisiaj) poparcie dla integracji wzrosło z 43 proc. do 59 proc.,  za niezależnością państw było pół roku temu 41 proc., a dzisiaj jest tylko 28 proc.  Za wyjściem Polski z UE też mniej opowiada się Polaków – było 8 proc. jest 6 proc.

Im PiS bardziej obrzydza Unię Europejską, tym więcej Polaków chce jej powiedzieć: „Kocham cię, Europo!” Miłość nie wybiera, pada na głowę, Polakom padła na głowę Unia Europejska, a chcą się rozwieść z PiS, oby do tego ostatnie – rozwodu – doszło jak najszybciej. Wszak nie podzielamy miejsca w oślej ławce, ani żółych papierów, ostrzeżeniem jest polityk w żółtej garsonce: uwaga, niebezpieczeństwo! Taką mamy żółć na PiS!

Piękny obrazek.

>>>

Rząd PiS, aby uniknąć porażki , stawia warunki, które już są spełnione… i ogłasza sukces dyplomacji 🙂

Dyplomacja to zbyt poważna sprawa, by zostawiać ją w rękach premier Szydło i ministra Waszczykowskiego – mówi wiceszef „Wyborczej” Jarosław Kurski.

gazeta.tv/plej >>>

PAD DO REUTERSA O ZAANGAŻOWANIU POLSKI W SPRAWY UE. NA WSZELKI WYPADEK PRZYPOMINAMY PREZYDENTOWI EFEKTY.

60 lat Unii Europejskiej. Świetny tekst prof. Arkadiusza Stempina z portalu TOK FM. „Nie chcemy nakładać na siebie wieńca laurowego, gdyż oczekuje nas jeszcze zbyt wiele wyzwań. Ale chcę wyrazić radość z podpisania traktatów, radość, którą dzielą z nami miliony naszych obywateli. Bo w stronę zjednoczenia Europy uczyniliśmy dziś milowy krok”. Tak 25 marca 1957 roku kanclerz Niemiec przemówił do zgromadzonych podpisaniu Traktatów Rzymskich.

25 marca 1957 roku lało w Rzymie jak z cebra. Krótko przed osiemnastą pod Pałac Konserwatorów na Kapitolu, średniowieczną siedzibę sądu republiki rzymskiej, zajechało kilkanaście czarnych limuzyn. Z aut wysiedli członkowie delegacji sześciu państw: Belgii, Francji, Holandii, Niemiec, Włoch i Luksemburga. Przeszli obok konnego pomnika Marka Aureliusza, projektu Michała Anioła, i wkroczyli do największej auli pałacu, Sali Horacjuszy i Kuriacjuszy, której ściany od XVI w. zdobią malowidła ilustrujące początki antycznego Rzymu. Wśród nich najsławniejsze: „Odnalezienie Romulusa i Remusa” i ‘Porwanie Sabinek’.

Tu, w scenerii późnego baroku, upiększonej złoconym posągiem Herkulesa i papieży, o ponurych, kontrreformacyjnych obliczach Urbana VIII i Innocentego X, szefowie delegacji podpisali dwa dokumenty, które do historii weszły jako Traktaty Rzymskie. Pierwszy powoływał do życia Europejską Wspólnotę Gospodarczą, drugi Europejską Wspólnotę Atomową.

Po 60 latach nazwiska pięciu sygnatariuszy, widniejące pod dokumentami, wyblakły w zbiorowej pamięci i dziś nie znają ich już nawet gorliwi studenci historii: premiera Włoch Antonia Segniego, ministrów spraw zagranicznych Belgii – Paula Spaaka, Francji – Christiana Pineau, Luksemburga – Lambertusa Schausa i Holandii – Josepha Lunsa. Do potomności przeszły nazwisko i twarz ostatniego z nich: Konrada Adenauera.

Ledwo wysechł atrament pod podpisami, a niemiecki kanclerz, człowiek o kamiennej twarzy, efekt wypadku z 1917 roku, przemówił do zebranych. I do potomności: „Nie chcemy nakładać na siebie wieńca laurowego, gdyż oczekuje nas jeszcze zbyt wiele wyzwań. Ale chcę wyrazić radość z podpisania traktatów, radość, którą dzielą z nami miliony naszych obywateli. Bo w stronę zjednoczenia Europy uczyniliśmy dziś milowy krok”. 81-letni mąż stanu, jakiego Niemcy nie miały od czasów Bismarcka – z tą jednak różnicą, że w przeciwieństwie do „żelaznego kanclerza” interesom Europy przyznał on pierwszeństwo nad interesami Niemiec, wieńczył dzieło życia: zespolenie Niemiec Zachodnich z dziedzictwem Zachodu, ekonomicznie, militarnie i politycznym. Ściśle i trwale. To prawda, że, jak się wyraził o nim jeden z niemieckich historyków, „był Adenauer dobrym Europejczykiem, ale złym Niemcem”. W tym sensie chciał być „złym Niemcem”, że pragnął zintegrować Niemcy z Zachodem.

Dopisało mu szczęście. Zapamiętał słowa Churchilla: „Niemcy rzucają się zawsze albo do gardła, albo do stóp”. On nie uczynił ani jednego, ani drugiego. Wiedział, jakie wady gubiły Niemców. Osobiście dopilnował przyśrubowania kałamarzy i pulpitów w Bundestagu, by nie dopuścić do chuligaństwa w parlamencie. Bardziej intelektualnie niż emocjonalnie pojmował, że przyszłość Niemiec na dobre i złe wiąże się z Francją. Osobiście nie darzył jej sympatią; nie gustował ani w kulturze francuskiej, ani w jej legendarnej kuchni. O sąsiednim kraju wiedział w ogóle niewiele, do 70. roku życia był tam raptem raz przez dwa dni. Ale realia polityki wymogły na nim credo: „Nie może być polityki europejskiej bez Francji albo przeciw Francji, tak jak nie może być europejskiej polityki bez Niemiec albo przeciw Niemcom”.

Partnerami Adenauera, torującymi drogę do Traktatów Rzymskich, byli: we Francji Robert Schuman, we Włoszech Alcido de Gasperi, w Belgii Paul-Henri Spaak. Ta grupa europejskich tytanów, ludzi w niemłodym już wieku, tchnęła nowe życie w powojennego „trupa Europy”. Wszyscy z wyjątkiem Belga byli gorliwymi katolikami, wrogami nacjonalizmu, otaczali szacunkiem rodzinę, a istnienie państwa traktowali jako smutną konieczność, dążąc do zminimalizowania jego znaczenia.

Ojcem chrzestnym idei powołania do życia wspólnoty gospodarczej i opracowania pod nią traktatu był wprawdzie holenderski minister spraw zagranicznych Johan Willem Beyen. To on ogłosił ją w memorandum 4 kwietnia 1955. Ale pałeczkę w tej kilkuosobowej sztafecie (po akceptacji projektu przez konferencję ministerialną w Messynie 1 czerwca 1955) przejął najbliższy polityczny sprzymierzeniec Beyena, Paul-Henri Spaak, belgijski minister spraw zagranicznych. Przesądzające znaczenie miało jednak stanowisko Adenauera, Schumana i de Gasperiego.

De Gasperi, wysoki, nadmiernie chudy i z ponurym obliczem, stawiał czoła życiu z groźnym spojrzeniem psa obronnego. Tak jak Adenauer był federalistą. Adenauer reprezentował policentryczne Niemcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego, de Gasperi północne Włochy Habsburgów. Trzeci w szeregu, Robert Schuman, pochodził z Lotaryngii, a jego językiem ojczystym był niemiecki. Podczas I wojny światowej służył w armii cesarskiej w randze sierżanta – Francuzi mówili, że Lotaryńczykowi można wybaczyć to, iż był u Niemców szeregowcem, no może podoficerem, ale osiągnięcie rangi oficerskiej było dla nich oznaką gorliwości. Aż do 1919 roku nie miał francuskiego obywatelstwa.

Premier de Gasperi zmarł trzy lata przed podpisaniem traktatów, Schuman nie piastował już wtedy funkcji szefa MSZ, (de Gaulle dopiero za rok miał wejść do Pałacu Elizejskiego). Dlatego tylko Adenauer i Spaak pochylali się na rzymskim Kapitolu nad architektonicznym projektem dla Europy. Jej kompasem na przyszłość.

Układ przewidywał niewiarygodną rzecz: utworzenie wspólnego rynku, choć w czasie rozciągniętym na 15 lat. Znosił cła między krajami-sygnatariuszami, ustanawiał wspólną taryfę celną wobec państw trzecich i likwidował ograniczenia w przepływie kapitału i we wzajemnym obrocie. W politycznym wymiarze ustanawiał radę ministrów (reprezentującą państwa członkowskie), komisję europejską, zgromadzenie złożone z delegatów parlamentów i trybunał do rozpatrywania sporów między członkami lub z państwami trzecimi. Drugi traktat powoływał Euratom, koordynujący badania nad energią nuklearną i jej zastosowaniem w przemyśle cywilnym (nie wojskowym!).
Generalnie, wspólnota gospodarcza dominowała nad polityczną. Bo ciągnące się dwa lata rokowania stanowiły twardy kompromis między niemiecką perspektywą narzucenia wspólnocie jedności politycznej a francuską doń niechęcią. Kompromis między interesami Niemiec (zwiększenia eksportu produkcji przemysłowej) oraz Francji (ochroną rozdętego rolnictwa i etatyzmu państwowego), między życzeniem niemieckim co do wspólnego zarządzania energią atomową a przeciwstawnym francuskim – wyłączenia zeń sektora militarnego.

Śmiałość rozwiązań najlepiej widać w kontekście poprzednich 12 lat, które minęły od końca II wojny światowej. 12 lat, wypełnionych bardziej rozczarowaniami niż postępami w integrowaniu się kontynentu. Ale czy w 1945 roku w Europie ktokolwiek wierzył we wskrzeszenie ducha jedności? Bardziej wizjonersko niż realnie brzmiały słowa Churchilla, wypowiedziane w 1946 roku na uniwersytecie w Zurychu: „Musimy zbudować rodzaj Stanów Zjednoczonych Europy. (…) Jeśli Europa ma być wybawiona z nędzy, a w istocie od zagłady, to musi dokonać aktu wiary w istnienie europejskiej rodziny, aktu zapomnienia wbrew wszelkim zbrodniom i szaleństwom”.

Im bardziej jednak Rosjanie zaciągali żelazną kurtynę i umacniali system komunistyczny w swojej strefie okupacyjnej, tym bardziej zachodni alianci angażowali się w sprawę utworzenia zachodnich, reńskich Niemiec. Tym szybciej też dojrzewały w Europie Zachodniej pomysły integracyjne. W cieniu wielkiej polityki pojawiali się także pozapaństwowi aktorzy, jak młodzieżowe grupy z Francji i Niemiec, które wyrywały biegnące wzdłuż Renu pale graniczne.

Największym prezentem i uśmiechem losu dla Adenauera było jednak odrzucenie przez ZSRR planu Marshalla dla Europy Wschodniej. Umożliwiło to odrębny rozwój gospodarczy Niemiec Zachodnich, co było warunkiem dla długofalowych planów przyszłego kanclerza. Szczwany lis wiedział, że Francja nigdy nie zgodzi się na „Stany Zjednoczone Europy” z 80 milionami Niemców, dysponującymi jednolitą bazą przemysłową. Blokadą Berlina, (w efekcie nieudaną), Rosjanie oddali mu kolejną przysługę, nasilając „Zimną Wojnę” i pieczętując powstanie NATO. Filarem nowego Paktu musiały stać się Niemcy Adenauera, skoro 4 lata po wojnie Europa Zachodnia zaserwowała sobie duże państwo niemieckie.

I tak troska o własne bezpieczeństwo połączyła ze sobą kraje leżące na zachód od Łaby – topiąc powojenną koncepcję francuską. Teraz już nie mogło być mowy o rozbiciu Niemiec, jak marzyli wcześniej Francuzi, na wiele państewek, jakichś tam Bawarii, Badenii czy Hesji. Na amen przepadła sprawa umiędzynarodowienia Zagłębia Ruhry, tego gigantycznego matecznika teutońskiego przemysłu zbrojeniowego. „Remilitaryzacja Niemiec zawarta jest w Pakcie Atlantyckim jak płód w jaju”, grzmiał „Le Monde”.

W istocie Pakt Atlantycki (1949) i utworzenie RFN (1955) oznaczało dla Francji rezygnację z wielu pomysłów na przyszłość. Ale czym je zastąpić? Wobec tego, że Wielka Brytania oddalała się od Europy kontynentalnej, Włochy i Hiszpania były słabe, a sam Paryż wplątał się w wojnę w Indochinach (a zaraz potem o Kanał Sueski), politycy francuscy usiłowali przebić się przez mroki przeszłości: Współpraca z wczorajszym „diabłem” zza Renu wydawała się im nieuchronna. Tym bardziej że gospodarki francuska i niemiecka uzupełniały się nawzajem.

Nawet de Gaulle, który w utworzeniu NATO i RFN widział „wskrzeszenie III Rzeszy”, niemal nazajutrz zaproponował zawarcie układu ekonomicznego między Paryżem i Bonn. „Nasza Afryka ma mnóstwo rzeczy, których brakuje Niemcom”, mówił, zachwycając się wtedy bez zastrzeżeń konstrukcją zjednoczonej Europy: konfederacją narodów z ładunkiem jedności w ekonomice, kulturze, obronności. Wszystko to brzmiało jak sen, a jego słowa o „obywatelach Europy” wręcz nieprawdopodobnie. A jednak tak perorował generał nazajutrz po utworzeniu Rady Europy, urzędującej od maja 1949 roku na granicy Francji i Niemiec, symbolu zapasów germańsko-galijskich – w Strasburgu.

Rada, powstała z inicjatywy Churchilla i Schumana. Choć nie miała większych uprawnień, symbolizowała ducha jedności Europy. A Schuman był gotów przekuwać kolejne idee w czyn. Jeden z nich, autorstwa Jeana Monneta, francuskiego jednoosobowego think tanku, Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali, sfinalizował w ciągu 18 miesięcy. Skoro nie udał się Francji pierwszy wariant, polegający na zagarnięciu kopalń i hut niemieckich, przystąpiono do drugiego: współpracy w zakresie tych dwóch filarów przemysłu zbrojeniowego. Kontrola Niemiec, ale nie z batem w ręku, tylko przez współpracę. Miało to być preludium do późniejszej kooperacji politycznej i utworzenia Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG). Opinia publiczna była zdezorientowana. We Francji protestowali tylko komuniści.

Ale potem już cała Francja rozkołysała się od kampanii przeciw ratyfikacji Europejskiej Wspólnoty Obronnej, kolejnego pomysłu z kapelusza Monneta. Ten podrzucił go René Plevenowi, w unii personalnej szefowi rządu i ministrowi obrony Francji, który przeforsował go na forum pozostałych pięciu rządów partnerskich. Od „sprawy Dreyfusa” z końca XIX w. nigdy dotąd namiętności polityczne nie osiągnęły we Francji tak wysokiej temperatury. Bo jeśli na początku lat 50. w Paryżu drogę torowało sobie słuszne przekonanie, że tylko Francja do spółki z Niemcami są motorem, sercem i płucami rodzącego się europejskiego (ekonomicznego) organizmu, to wizja wcielenia swego wojska do wspólnej „armii europejskiej” i ogólnej integracji armii krajów Europy Zachodniej (w tym zachodnioniemieckiej) pod amerykańskim dowództwem przyprawiała francuską część tegoż organizmu o nerwicę lękową. Z objawami konwulsji. Na taki poród w 1953 roku było jeszcze za wcześnie. De Gaulle przyszłego bękarta nazwał Frankensteinem. Wizja Europy podporządkowana Amerykanom i Niemcom była dla niego nie do przyjęcia. Walnie też przyczynił się do upadku projektu Europejskiej Wspólnoty Obronnej, podczas głosowania w parlamencie w 1954 roku. Był to jeden z rzadkich podniosłych momentów w historii francuskiej IV Republiki. Zwycięzcy posłowie wstali z miejsc i odśpiewali „Marsyliankę”. Ministrowie popierający wspólnotę obronną ustąpili. De Gaulle i spora część francuskiego establishmentu naprawdę obawiała się odrodzenia niemieckiego militaryzmu. Dlatego generał rozszerzył wizję Europy, rozciągającą się teraz od Gibraltaru do Uralu, od Spitsbergenu do Sycylii, a nie ograniczoną do „rdzenia” francusko-niemieckiego, który w dawnych granicach państwa Karola Wielkiego zapewniłby niechybnie hegemonię germanizmowi.

Stało się inaczej. W 1955 roku RFN przystąpiła do NATO. W odpowiedzi Sowieci powołali Układ Warszawski. Podział kontynentu na sowiecki Wschód i unifikujący się w bólach karoliński Zachód cementował się. Europa Zachodnia wyszła z własnego cienia, gdy trzy lata po odrzuceniu idei wspólnoty obronnej przedłożyła sobie i światu Traktaty Rzymskie.

Aby wcielić ich postanowienia w życie i aby Francja naprawdę mogła uścisnąć niemieckie ręce, potrzeba jej było wiary w samą siebie. Więcej – nowej tożsamości. Potrzebny jej był też człowiek symbolizujący odzyskaną ufność. Nie mógł to być Schuman, którego nie tylko komuniści (nadający polityce francuskiej ksenofobiczny akcent) nazywali „Szwabem”.

Szczęście Adenauera polegało na tym, że żył dostatecznie długo, by móc czerpać korzyści z triumfalnego powrotu de Gaulle’a do władzy w 1958 roku. Generał był więcej niż tylko francuskim patriotą. Był Karolingiem. Adenauera uważał za męża opatrznościowego, który stwarza Francji okazję, jaka już się nie powtórzy. Metamorfoza niebywała, skoro nie tak dawno ostrzegał przed Niemcami. Czego szukał więc teraz? Partnera, którego mógłby kontrolować, aby nie wyrósł mu ponad miarę. Widział, że sąsiedzi zza Renu rosną w siłę gospodarczą, militarną i polityczną. Postanowił ich wyprzedzić. Na przestrzeni pięciu lat od Traktatów Rzymskich prezydent i kanclerz odbyli serię ponad 40 coraz bardziej przyjacielskich spotkań, aż do 1963 roku, gdy Niemiec przeszedł na emeryturę. Zdjęcia z tego okresu przedstawiają ich wiecznie ściskających sobie ręce z uśmiechem, rzadkim gościem na twarzach obu starców.
To oni położyli fundament pod alians francusko-niemiecki. Sojusz opierał się na pomniejszeniu roli EWG, przy równoczesnym zapewnieniu sprawnego jej funkcjonowania na płaszczyźnie ekonomicznej, opartego na powiązaniu gospodarki niemieckiej i francuskiej. Nieprawdopodobne wręcz, ale sukces EWG, polegający na koncepcji zrównoważonych korzyści, wykreowało dwóch staroświeckich katolików-konserwatystów, z poglądami ukształtowanymi przed I wojną światową, którzy teraz zareagowali niezwykle elastycznie na wyzwania czasu.

Mimo jednak istnienia EWG i przyjaźni z Adenauerem, de Gaulle do końca przesiąknięty był podejrzliwością wobec Niemców. „Niemcy są zawsze Niemcami” – powtarzał i przestrzegał przed niebezpieczeństwem ze strony „Kruppów”. Jego wysiłki zmierzały do kontrolowania poczynań RFN, ale nie siłą, lecz przez przyjazne stosunki. Podpisany w 1963 roku niemiecko-francuski Traktat Elizejski, gdy obaj starcy padli sobie w ramiona, przewidywał wzajemne konsultacje przed każdą decyzją w sprawach EWG, NATO czy Rady Europy.

Między Traktatem Rzymskim a Elizejskim narodziła się dzisiejsza Europa. Wszystkie późniejsze akty traktatowe powiększały liczbowo założycielską grupę i zwiększały stopnień jej integracji. Przy wszystkich swoich dzisiejszych niedoskonałościach stanowi Unia Europejska przede wszystkim rękawicę rzuconą Historii, czyli zaprzeczenie linearnego biegu dziejów ludzkości. A on od samego początku, biblijnym zarżnięciu Abla przez Kaina, czy w wersji europejskiej, wojny trojańskiej, wywołanej nb. sporem o kobietę, niezmiennie przebiegał w rytmie kolejnych wojen i stale zrywanych „wieczystych pokojów”. Tymczasem w 2017 roku od Lizbony po Tallin dorasta już trzecie pokolenie, które nie musi bohatersko ginąć w obronie ojczyzny przed agresją europejskiego sąsiada.

NAJSZTUB BEZLITOSNY DLA POSŁANEK PiS. WG NAS, MA RACJĘ. PiS zapomniał o konstytucyjnym rozdziale kościoła od Państwa

Uważa, że w wolnym czasie mógł grać w filmach porno. Domaga się przywrócenia do PiS. BRAWO DLA CZŁONKA!!!

Fragmenty wystąpienia Donalda Tuska na szczycie w Rzymie.

Dla milionów ludzi – a dziś te miliony będą demonstrować w Rzymie, w Warszawie, nawet w Londynie – Unia Europejska to nie slogany, procedury ani przepisy. Nasza Unia stanowi gwarancję, że wolność, godność, demokracja i niepodległość nie są już jedynie marzeniami, lecz naszą codzienną rzeczywistością.

Ponad połowę życia przeżyłem za żelazną kurtyną, gdzie zabronione było nawet marzyć o tych wartościach. Dlatego dziś mam prawo głośno powtarzać tę prostą prawdę: że nic w naszym życiu nie jest dane na zawsze i że budowanie wolnego świata wymaga wysiłku i poświęcenia.

Jedność Europy jest zbiorem wspólnych wartości i demokratycznych standardów. Nie wystarczy wzywać do jedności i protestować przeciwko wielu prędkościom. Jest dużo ważniejsze, żebyśmy wszyscy szanowali wspólne zasady, takie jak prawa człowieka i swobody obywatelskie, wolność słowa i zgromadzeń, równowagę władz oraz rządy prawa. To jest prawdziwy fundament naszej jedności.

CZY WASZYM ZDANIEM ANKA BADOWSKA MA RACJĘ? My jesteśmy w szoku. Kto tam pracuje nad wizerunkiem????

Waldemar Mystkowski pisze o Beacie Szydło, sondażu i w ogóle.

Ofelia Szydło okrakiem na unijnej barykadzie

Beata Szydło chciała usiąść okrakiem na unijnej barykadzie: podpiszę, a może nie podpiszę Deklaracji Rzymskiej. Ledwie pisowska Ofelia w czwartek pohamletyzowała, zaraz dziennikarze dotarli do wynegocjowanej deklaracji, w której wykoncypowane przez premier Szydło 4 warunki do spełnienia przez wraże władze unijne są od poniedziałku spisane w dokumencie, więc ogłosiła, że „deklaracja zostanie zatem przyjęta”. „Zatem” nie będzie poruty, jak  na poprzednim szczycie w Brukseli, po którym wciskano kit, że porażka 1:27 jest sukcesem.

Nasza Ofelia nie musi wyjeżdżać, aby przynosić wstyd. Zamach terrorystyczny w Londynie został przez nią cedowany na winę uchodźców: „Nie da się nie łączyć fali migracji z tym, co się dzieje w Europie”. Wypowiedź została podchwycona przez media na Wyspie i na świecie. Szydło została w jednym szeregu zestawiona z Marine Le Pen i Nigelem Faragem.

A zamachowiec urodził się 52 lata temu w Kent. Komentujący słowa Szydło były brytyjski minister ds. europejskich Denis MacShane powiedział dyplomatycznie, że zamachowiec „urodził się w Wielkiej Brytanii, został wychowany w Wielkiej Brytanii i jest Brytyjczykiem w takim samym stopniu jak premier May czy David Beckham”. Premier Szydło może nie wiedzieć, kto to jest Beckham, więc były minister powiedział jeszcze dosadniej, kto to jest dla Brytyjczyków imigrant: „W Wielkiej Brytanii słowo ‚imigrant’, gdy jest używane przez nacjonalistycznych populistycznych demagogów w polityce lub prasie, częściej występuje poprzedzone przymiotnikiem ‚polski’ niż pozbawione takiego dookreślenia”.

Jaki kraj, taka Ofelia. Brytyjczycy to dżentelmeni, więc krytykowali Szydło, ale nie tak, jak prezes Kaczyński swoich wrogów (element animalny, gorszy sort), więc Radosław Sikorski poczuł się zwolniony z języka dyplomacji i wystąpienie Szydło określił: „Znowu zrobili wiochę na całą Europę”.

Jarosław Kaczyński nigdy tej wiochy, Kaczej Wólki, nie opuszcza, a jednak w dniu zamachu był w Londynie, otarł się o wielki świat. Dosłownie otarł, bo jego spotkanie z premier JKM Theresą May trwało tylko 20 minut. Po zamknięciu słynnych drzwi na Downing Street minę miał nietęgą, a co musiało prezesa szczególnie boleć, nie był chroniony przez szpaler polskich policjantów, ani przez brytyjskich Bobby. W Londynie nie ma Wawelu. Prezes też powinien się cieszyć, że Polacy nie wiedzieli, kiedy tam będzie przebywał, toteż nie usłyszał skandowanego: „De-mo-kra-cja, de-mo-kra-cja”.

Ale to może jednak „pan” prezes wyczytać z kolejnego, bo trzeciego sondażu – tym razem Kantar Public dla „Wyborczej” – w którym Platforma Obywatelska dogania PiS (27 do 24 proc.). Schetyna już łapie za koszulkę Kaczyńskiego, wystarczy, że dobrze za nią pociągnie i PiS będzie oglądało plecy „totalnej opozycji”.
Ofelia Szydło politycznie skończy, jak Ofelia z tragedii, a nad Kaczyńskim (tutaj nad pisowskim Hamletem) Fortynbras Schetyna, a może Fortynbrasem będzie Petru bądź Kijowski, zadumają się. W tym miejscu strawestuję Zbigniewa Herberta: „Żegnaj „panie” Ka, czeka na mnie projekt kanalizacji, dekret w sprawie prostytutek i żebraków, muszę jeszcze obmyślić lepszy system więzień, żegnaj „panie” Ka, Polska nie jest już więzieniem”.

Wiem, że powyższe słowa brzmią optymistycznie, ale nadzieja na naszych oczach przepoczwarza się w zwycięstwo suwerena, czyli klęskę PiS.

NO I KOGO BARDZIEJ SZANUJE?

25.03.2017 r. o godz. 12 odbędzie się marsz ‚Kocham Cię, Europo’. Start z Pl. na Rozdrożu, koniec na Pl. Zamkowym.

Kleofas śpiewa „Odę do radości”.

>>>

KOLEJNY SONDAŻ POTWIERDZA KONIEC „FATALNEJ ZMIANY”. PiS LECI W DÓŁ. GRATULACJE DLA PO.

KTOŚ SIĘ ZAKŁADA, CZY RACZEJ TRZYMACIE NASZĄ STRONĘ? 🙂

Orędzie Beaty Szydło przed unijnym szczytem w Rzymie jest tylko machaniem szabelką. Pisze o tym Roman Imielski („Wyborcza”). Nic o nas bez nas, będziemy twardo walczyć o nasze interesy, to my niesiemy na sztandarach prawdziwe wartości europejskie, a Zachód musi do nich wrócić – tak można streścić czwartkowe orędzie premier Beaty Szydło.

To była salwa armatnia przed sobotnim spotkaniem przywódców UE z okazji 60. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich, fundamentu zjednoczonej Europy.

Wystąpienia premier Szydło nie można oceniać bez powiązania go z niespodziewanym wyjazdem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do Londynu i krótkiej rozmowy z premier Theresą May oraz czwartkowym porannym wywiadem szefowej rządu w TVN 24. Londyńska wyprawa prezesa Kaczyńskiego miała pokazać, że jednak nie jesteśmy osamotnieni w UE po klęsce bezsensownej szarży polskiego rządu w sprawie reelekcji Donalda Tuska na kolejna kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej. I że spotykamy się z przywódcą państwa, którego suweren miał już dość tej złej Unii i postanowił ją opuścić.

Publiczne groźby padły rano w TVN 24 z ust premier Szydło, gdy zapowiedziała, że Polska może nie podpisać deklaracji rzymskiej o przyszłości UE. A przecież Warszawa jest do tego zdolna – premier Szydło nie podpisała już konkluzji szczytu w Brukseli 9 marca, gdy wszystkie pozostałe kraje poparły Tuska.

W wieczornym orędziu takich gróźb już nie było. Beata Szydłodużo mówiła o solidarności europejskiej, chrześcijańskich korzeniach wspólnoty, wielkie wartości UE. Przestrzegała przed różnymi prędkościami rozwoju Unii, o czym na Zachodzie kiedyś mówiło się po cichu, ale dziś mówi się już głośno. Przestrzegała, że jeśli UE się nie zmieni, po Brexicie mogą być kolejne „exity”. I jasno postawiła sprawę – w Rzymie przedstawimy wspólnie z partnerami z Grupy Wyszehradzkiej (także Czechy, Słowacja i Węgry) wspólny plan dla Europy. W skrócie to: integralność rynku, niepodzielność Europy, bezpieczeństwo oparte o NATO i wzrost znaczenia parlamentów narodowych. To tzw. deklaracja warszawska przyjęta podczas spotkania premierów czterech państw na początku marca w stolicy Polski.

Przeciętny Polak nieznający europejskich realiów i nie interesujący się za bardzo doniesieniami z Unii usłyszał, że Polska skończyła z polityką na kolanach i będzie głośno domagać się swoich praw i bronić swoich zasad. Prawda jest jednak taka, że deklaracja rzymska została już wykuta przez tzw. szerpów – specjalistów z poszczególnych państw – podczas żmudnych negocjacji. Z przecieków wiadomo, że została tak rozwodniona, iż wysłannicy polskiego rządu dali jej zielone światło. Słowem, wszystko jest dopięte prawie na ostatni guzik i premier Szydło doskonale o tym wie.
Po spotkaniu w Rzymie będzie jednak można sprzedać wyborcom w kraju legendę, że tylko twarde stanowisko rządu w Warszawie, poparte staraniami prezesa Kaczyńskiego i szefowej rządu, skłoniło Europę do otrzeźwienia.

Polityka zagraniczna rządu PiS jest bowiem zakładnikiem polityki wewnętrznej. Co, niestety, jest dewastujące dla tej pierwszej i dla naszego kraju. Próba zablokowania Tuska była tego najlepszym dowodem, a już niedługo czekają nas duże większe wyzwania niż obsada stanowiska szefa Rady Europejskiej – wykuwanie nowego budżetu UE na lata 2021-27, negocjacje z Wielką Brytanią w sprawie jej wyjścia z Unii (i choćby zagwarantowania praw mieszkających tam Polaków), wreszcie głębsza integracja niektórych krajów wspólnoty, której zatrzymać się już nie da i która obejmuje wiele krajów naszego regionu (Słowacja i kraje bałtyckie już są w strefie euro, Rumunia właśnie zdecydowała o podjęciu starań ws. wejścia do przedsionka eurolandu). Na razie wszystko wskazuje na to, że polityka Warszawy zepchnie nas na peryferia Unii tylko dlatego, że ważniejsze od przyszłości Europy są dla rządzącego obozu wybory samorządowe w 2018 r, parlamentarne w 2019 r. i prezydenckie w 2020 r.

ŁAMISTRAJK W LONDYNIE

Dwa zaległe teksty Waldemara Mystkowskiego.

Kaczyński w Wlk. Brytanii, czyli PiSexit przed nami

Jarosław Kaczyński bez powiadomienia polskiej opinii publicznej wsiadł w samolot i poleciał do Londynu. Samo w sobie jest to ewenementem, bo ani prezes nie rusza się z Polski, ani specjalnie nie interesują go zewnętrzne sprawy ojczyzny. Dlaczego ukrywano owo zdarzenie, wszak nie ma powodu do tajnej dyplomacji? Powód może być w takim wypadku prosty, gdyż nie wiedziano, jakie efekty ów wyjazd przyniesie.

My z kolei jesteśmy skazani na snucie domysłów. Brytyjczycy nie mają z tym problemów, ich demokracja jest jedną z najstarszych na globie, więc puścili farbę, informując po prostu, że przyjeżdża do nich prezes PiS. Podali godzinę spotkania i zakres rozmowy z premier Wielkiej Brytanii Theresą May. A my znaleźliśmy się w czarnej dziurze, nie wiemy, jak przygotowana była wizyta posła Kaczyńskiego na 10 Downing Street.

Służby prasowe brytyjskiego rządu podały informacje, że prezes PiS stawi się na 10 Downing Street. Jego spotkanie z premier May będzie dotyczyć przyszłych negocjacji dotyczących wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, dwustronnych relacji pomiędzy oboma krajami, a także kwestii bezpieczeństwa europejskiego i współpracy w ramach NATO.

Strasznie to ogólne, czyli miałkie. Kaczyński z powodu takich spraw nie wyjeżdża z kraju, wysyła Beatę Szydło albo Andrzeja Dudę. Więc o co chodzi? Zwłaszcza, że nie pojechał z nim Witold Waszczykowski, co wskazuje, że jest skazany na przestanie być szefem dyplomacji.

Cel wizyty Kaczyńskiego w Londynie można odczytać w wypowiedzi wiceszefa dyplomacji Konrada Szymańskiego, który oświadczył, iż nie można wykluczyć tego, że Polska nie podpisze deklaracji o przyszłości Unii Europejskiej, która zostanie przedstawiona na szczycie unijnym w Rzymie. Szymański powiedział takie znamienne słowa: polskie władze są „od bardzo długiego czasu w ścisłym i konstruktywnym kontakcie ze wszystkimi stronami”.

Jakie strony są w Unii Europejskiej w sprawie deklaracji o przyszłości UE? Jakie? Niedawno poznaliśmy te strony – są jak 1:27. Stroną Polski jest Polska? Tenże Szymański powiedział jeszcze, że „Polska przedstawiła „rozsądne” propozycje do tekstu deklaracji o przyszłości Unii Europejskiej po Brexicie”.

Odczytuję, iż Kaczyński po to wyjechał do Londynu. Polska znalazła się w sytuacji 1 przeciw 27, a po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii – 1 do 26. Kaczyński pojechał, jak mówi Szymański, po „rozsądne propozycje”.

Jakie 10 Downing Street może nam podsunąć rozsądne propozycje po Brexicie? I w tym wypadku posłużę się pomysłem byłego ministra sprawiedliwości Borysa Budki: PiSexit. Przecież Kaczyński nie poleciał do Londynu, aby mówić o przegrańcu w Unii Europejskiej, jakim jest Wielka Brytanii po Brexicie. Nie pojechał, aby zadbać o warunki Polonii po Brexicie, bo to podejmowane jest i będzie w ichnim parlamencie. Polska pisowska w Unii Europejskiej znajduje się w sytuacji 1 do 26, jest samotna, izolowana, więc szuka kontaktu z podobnym, który sam się wykopał. Brytyjczycy zrobili to za pomocą referendum, Polacy z PiS za pomocą kompleksów prezesa, który stanął przeciw rodakowi Donaldowi Tuskowi.

Tuż przed spotkaniem posła Kaczyńskiego z premier Wielkiej Brytanii doszło do zamachu terrorystycznego przed Pałacem Westminsterskim, parlamentem. Spotkanie zostało odwołane, ale nie zostały odwołane chęci prezesa do PiSexit.

GDZIE JEST KONSTYTUCYJNY ROZDZIAŁ KOŚCIOŁA OD PAŃSTWA? 

Kaczyński poległ w Londynie

W dalszym ciągu nie wiemy, jako kto poleciał do Londynu Jarosław Kaczyński na spotkanie z premier Theresą May. Jako „pan” poseł Kaczyński, szef PiS, a może… uzurpator?

Na briefingu przed spotkaniem na 10 Downing Street prezes PiS powiedział: „Po prostu to sytuacja, która prowadzi do tego, że czasem także szefowie partii rządzących z innymi szefami rozmawiają.” Czyli szef. Ale w kraju jest szef premier – nazywa się Beata Szydło, jest też szef prezydent – ten z kolei nazywa się Andrzej Duda, choć przegrywa z szefem obrony narodowej o zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi.

Coś ci szefowie w Polsce nie znają swoich kompetencji. Zwracam uwagę na jeszcze jedną okoliczność bałaganu w szefowaniu. Kaczyński jest, jaki jest, uważam, że nie zna za dobrze języka polskiego, stąd jego emocjonalny stosunek do określeń, metafor, stąd w buzi rodzą mu się takie potworki, jak: element animalny, gorszy sort, gestapo etc.

Szef Kaczyński był łaskaw przed spotkaniem z May powiedzieć: „Bardzo byśmy chcieli, żeby Wielka Brytania utrzymała ścisłe związki z UE, z Europą”. No, ten-tego, dech mi się zaparło. Jako kto reprezentuje Unię Europejską? Czyżby popultała się „szefowi” Kaczyńskiemu rola z takim kimś jak szef Rady Europejskiej Donald Tusk, a może z szefem Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckerem? Kaczyński pojechał negocjować warunki Brexitu? Nie piszę tego przypadkowo, bo prezes PiS tak artykułował, o sprawach polskich się nie zająknął.
Spotkanie wreszcie doszło do skutku. Trwało krótko, dziennikarze z pewnością włączyli stopery i podadzą nam czas. Nie omieszkał prezes stanąć i poinformować, o czym rozmawiał z premier May. Nie padły wielkie słowa o Unii Europejskiej, widocznie prezes został sprowadzony do parteru. Rozmawiał o sprawach polskich. Co prezes osiągnął? Więcej się dowiemy, gdy Kaczyński sprawę przemyśli, jak to onegdaj było, gdy rozmawiał z Davidem Cameronem. Prezes podał co innego niż Downing Street. Na razie Kaczyński w swoim nieokreślonym języku pochwalił się: „Pierwsze miejsce to przyszłość Polaków w Wielkiej Brytanii. Uzyskaliśmy zapewnienie, że już w pierwszej fazie negocjacji Wielka Brytania będzie chciała załatwić te sprawy w sposób pozytywny”.

Strasznie to przyziemne i ogólne, dla prezesa nużące, rozmawiać o sprawach Polaków na Wyspach. Ale prezes może nie wiedzieć, że rozstrzygnięcia o sprawach Polaków i innych emigrantów zapadną najpierw w rozmowach brytyjsko-unijnych, a nie bilateralnych, a następnie w ichnim parlamencie, w Westminsterze. To nie Polska, na Wyspach obowiązuje prawo i tak jest u nich od setek lat. Tam społeczeństwo obywatelskie nie walczy o praworządność.

Ponadto Kaczyński rozmawiał o postulatach „Polski w dziedzinie gospodarczej, obronnej, nawet podatkowej – chodzi o pewną wymianę informacji dotyczącej rajów podatkowych”. Tuszę napisać, że wypad do Londynu Kaczyńskiego zakończył się klęską, bo rozmowa jego z premier May dotyczyła spraw, które sprawny minister spraw zagranicznych załatwiłby ze swoim odpowiednikiem. Sprawny, tzn. taki jak Władysław Bartoszewski czy też Radosław Sikorski.

Wizyta była zabiegiem PR-owskim, acz jak wcześniej napisałem związana z szukaniem ewentualnych sojuszników po próbie wyjścia, ew. wypchnięciu Polski z Unii Europejskiej. Nie pójdzie Kaczyńskiemu jednak tak łatwo, bo PiS notuje odwrót suwerena. W sondażach partii Kaczyńskiego spada. Platforma Obywatelska niemal dogoniła PiS, a jeżeli dodamy do siebie punkty sondażowe opozycji, to należy stwierdzić: suweren nie popiera PiS, suweren popiera „totalną” opozycję.

Zamiast wypadów do Londynu, zamiast wcielania się prezesa w role, których nie potrafi zagrać, bo za mało dostał talentu, powinien prezes dla siebie i swoich marionetek szukać ratunku w swoim dawnym określeniu z kampanii wyborczej: „zemsty nie będzie”. A dzisiaj usta prezesa mogłaby opuścić taka fraza ze znakiem zapytania: „Panowie Schetyna, Petru, zemsty nie będzie?” Acz nie wiem, co czeka Beatę Szydło i Andrzeja Dudę za złamanie Konstytucji, nie wiem.

Wieniawa pisze o orędziu Szydło i Kaczyńskim w Londynie.

Pozostaje zagadką, po co Jarosław Kaczyński poleciał do Londynu? Przed spotkaniem z premier JKM Theresą May mówił: „Bardzo byśmy chcieli, żeby Wielka Brytania utrzymała ścisłe związki z UE, z Europą”.

Czy upoważnił ktokolwiek Kaczyńskiego do rozmów w imieniu władz Unii Europejskiej?

Nic mówił przed spotkaniem o sprawach polskich. Po krótkim spotkaniu z May: „„Pierwsze miejsce to przyszłość Polaków w Wielkiej Brytanii. Uzyskaliśmy zapewnienie, że już w pierwszej fazie negocjacji Wielka Brytania będzie chciała załatwić te sprawy w sposób pozytywny”.

Takie sprawy załatwia minister dyplomacji. Tyle. Odczytuję to jako klęskę prezesa, ale…

Nieprzypadkowe wszak może być: wyjazd Kaczyńskiego do Londynu i szczyt unijny w Rzymie. Poprzedni szczyt skończył się 1:27.

Do czego jednak potrzebna byłaby Wielka Brytania, która opuszcza Unię Europejską? Jako jedyny możliwy sojusznik po PiSexicie?

Przed wyjazdem na szczyt Beata Szydło wygłosiła orędzie. Całkiem puste, w każdym akapicie można byłoby wskazać, iż ona (albo lepiej: piszący jej przemówienie) nie za bardzo ma pojęcie, czym UE jest. Szydło mówiła o „deklaracji warszawskiej”, której uwzględnienie ma być warunkiem podpisania dokumentu szczytu w Rzymie:

„Polska przedstawi na szczycie w Rzymie cztery główne cele: potwierdzenie niepodzielności Wspólnoty, integralności wspólnego rynku i zasad ekonomicznych, budowania bezpieczeństwa Europy w oparciu o struktury NATO i wzmocnienia roli parlamentów narodowych”.

W „niepodzielności” chodzi o Europę różnych prędkości. Nie trzymamy głównego standardu UE: wartości demokratycznych, wypadamy więc z pierwszej prędkości. Zaś bezpieczeństwo Europy od poczatków – od EWG – oparte było o struktury NATO, a w kraju mamy Antoniego Macierewicza, który kraj rozbraja z kadry dowódczej, dowództwo Sojuszu to nadto dobrze widzi.

I kwestia, która umknęła oficjalnie Kaczyńskiemu i Szydło – odpływa suweren od PiS, to w tej chwili opozycja może twierdzić, że stoi za nią suweren, nie tylko porwierdzony jest trend sondażowy, że Platforma trzyma PiS za koszulkę, ale suma puktów sondażowych opozycji jest niemal jak 2:1 na jej korzyść, nawet gdy odliczymy Kukiza.

Polacy trzeźwieją, jest nadzieja, że państwo będzie normalnieć, acz jeszcze czekają nas duże turbulencje. Oby nie krwawe, bo i do tego może dojść.

>>>

NOWA LEGENDA „SOLIDARNOŚCI”. JUŻ NIE LECH WAŁĘSA. TERAZ TO JACEK KURSKI, PODZIEMNY DZIAŁACZ, KTÓRY W WIEKU 15 LAT DAŁ POLSCE WOLNOŚĆ…

Prof. Zoll: Wybieranie sędziów do KRS przez Sejm jest niezgodne z konstytucją. To jest zmiana ustroju

– Krajowa Rada Sądownictwa, zgodnie z konstytucją, jest gwarantem, stoi na straży niezależności sądów, niezawisłości sędziów. W związku z tym, musi być organem absolutnie apolitycznym, zgodnie zresztą z Konstytucją, odrębnym od władzy ustawodawczej jak i wykonawczej. Wybieranie sędziów do KRS przez Sejm jest przede wszystkim niezgodne z konstytucją (…) To jest zmiana ustroju. To jest rozwiązanie, które w konstytucji nie jest przewidziane i prowadzi do podporządkowania jednak politycznego – mówił profesor Andrzej Zoll w “Kropce nad i”.

Wracamy do tego, co było na gruncie Konstytucji z 1952 r. Nie ma podziału władzy, jest jednolita władza państwowa

– Stało się to, że pan Kaczyński chce mieć pełnie władzy. W związku z tym, opanował TK, chce opanować sądownictwo, następnie w kolejce stoi samorząd terytorialny, również i prasa, wolność słowa. To wszystko ma być w rękach jednolitej władzy państwowej. Wracamy do tego, co było na gruncie konstytucji z 1952 roku. Nie ma podziału władzy, jest jednolita władza państwowa (…) Dzisiejszy ustrój Polski nie jest tym ustrojem, który powstał w 1997 roku na gruncie konstytucji, no i który było można nazwać demokratycznym państwem prawa. Dzisiaj ciężko użyć tego określenia, wobec ustroju panującego w Polsce – stwierdził prof. Andrzej Zoll .

Z punktu widzenia konstytucji, pani Przyłębska nie jest prezesem TK

-To nie jest na pewno organ, którego podstawy funkcjonowania zostały opisane w Konstytucji. Można powiedzieć, że w jakimś stopniu opiera się na ustawach z listopada z zeszłego roku, ale nie jest to już ten Trybunał Konstytucyjny o którym jest mowa w Konstytucji. Także pani Przyłębska, z punktu widzenia Konstytucji, nie jest prezesem TK – mówił prof. Andrzej Zoll w rozmowie z Moniką Olejnik.

Premier Ewa Kopacz: Zaczęło się polowanie na Tuska

[Czy zaczęło się polowanie na Donalda Tuska?] Bezwzględnie tak. Tylko nie biorą pod uwagę jednej rzeczy. Dzisiaj im gorzej będą mówić, im bardziej będą Tuskowi dokuczać, wskazywać jako winnego wszystko – do tego opinia publiczna przywykła, nawet to, że kiedyś pogoda była kiepska… Jestem przekonana, że dzisiaj dla Tuska to pewnego rodzaju tarcza obronna. Im bardziej będą go atakować, tym bardziej jednak mimo wszystko opinia publiczna będzie stawać po jego stronie – mówiła Ewa Kopacz w rozmowie z Beatą Lubecką w „Gościu Wydarzeń” Polsat News.

Kaczyński po raz kolejny przegrał z Tuskiem, chociażby w sprawie wyboru szefa RE, a on takich rzeczy nie zapomina. W związku z tym dzisiaj trzeba mu podać lekarstwo, które jego frustrację, zły humor, poczucie porażki złagodzi. Z związku z tym trzeba po raz kolejny uderzyć w Tuska – dodała była premier.

SZACUNEK DLA TUSKA. ZA SZACUNEK DLA NAS, POLAKÓW.

PEK: Pomysł z wotum nieufności, który padał 3-4 miesiące temu, był moim pomysłem, zgłaszanym na zarządzie krajowym

– Tak [kibicuję Grzegorzowi Schetynie]. Dla mnie Platforma to szmat mojego życia. Jestem w tej partii od 16 lat. Zakładałam tę partię. Jestem i będę w stosunku do niej bardzo lojalna (…) Relacje między Schetyną a mną są jak najlepsze. Współpracujemy ze sobą i w ramach gabinetu cieni i na zarządzie krajowym. Uważam, że te wszystkie pomysły, które są realizowane, są wypracowywane wspólnie, więc nie czuję się niedowartościowywana – mówiła Ewa Kopacz.

Pomysł z wotum nieufności, który padał 3-4 miesiące temu, był moim pomysłem, zgłaszanym na zarządzie krajowym. Omawialiśmy różne wersje, został sfinalizowany teraz.

Na polityków spadł deszcz nagród. Za punktualne przychodzenie do pracy, samodzielną realizację zadań…

WYCINKA PREZYDENTÓW – na jedynce DGP Tomasz Żółciak: “To już pewne – w najbliższych wyborach prawie dwie trzecie obecnych wójtów, burmistrzów i prezydentów miast nie będzie mogło kandydować. W PiS zapadła decyzja, na jakich zasadach wdrożyć zasadę maksimum dwóch kadencji w fotelu szefa samorządu. – Zdecydowano, że zmiana wchodzi w życie od razu. Do wakacji zostaną przygotowane projekty dotyczące zmian w ordynacji wyborczej oraz w sprawie metropolii warszawskiej – potwierdza Grzegorz Adam Woźniak (PiS), wiceprzewodniczący sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej”. (dziennik.pl)

ZAŁAMANIE NOTOWAŃ SZYDŁO I DUDY W SONDAŻU DLA RZ: “Teraz poziom złych ocen jest najwyższy od początku urzędowania szefowej rządu. Prezydentowi Dudzie też pogorszył się wizerunek, negatywnie ocenia go teraz 56.5 proc. badanych. Ten wynik współgra z badaniami preferencji, który publikowaliśmy w poniedziałkowej „Rzeczpospolitej”: notowania PiS spadły o 5 pkt proc. Czy pogorszenie się notowań partyjnych i ocen szefowej rządu to wyraźny sygnał ostrzegawczy dla PiS? “ (rp.pl)

— Z KAPITAŁU ZAUFANIA SZYDŁO I DUDY NIE ZOSTAŁO WIELE – Michał Szułdrzyński w RZ: “Komunikowała głównie dobre wiadomości albo obsztorcowywała ministrów, gdy ich zachowanie przysparzało rządowi kłopotów. Choć w rządzie różnie mówiono o zdolnościach Szydło do podejmowania decyzji, bez wątpienia od strony wizerunkowej była ona jednym z najcenniejszych atutów PiS. Wydaje się, że dziś z kapitału zaufania do Szydło i Dudy nie zostało już wiele. Pytanie tylko, czy PiS ma jakiś plan B na wypadek, gdyby urok premier Beaty Szydło przestał działać na prawicowych wyborców. Więcej atutów w rękach Jarosława Kaczyńskiego na razie nie widać”.
(rp.pl)

SOBIE I SWOIM URZĘDNIKOM 15 MILIONÓW PREMII. A EMERYCI? DZIĘKUJĄ ZA „DOBRĄ ZMIANĘ”

PIS STRACIŁ PRZEZ POKAZANIE KACZYŃSKIEGO – dr Wojciech Jabłoński w SE: “. Jarosław Kaczyński miał nóż w ręku, który spektakularnie wbił sobie w brzuch. To on, nie zasłaniając się prezydentem Andrzejem Dudą czy premier Beatą Szydło, wyszedł na pierwszy plan i jako sukces ocenił koszmarną klęskę 1:27 w Brukseli. Udzielił szokujących wywiadów w kilku tytułach. Tymczasem Polacy szarżę prezesa ocenili jako atak nie na Tuska, bo to by wybaczyli, ale na pozycję Polski w Unii. Ponowne wyjście prezesa na pierwszy plan jest powodem kilkuprocentowego spadku poparcia dla partii rządzącej”. (se.pl)

Koniec poezji. Rafał Wojaczek

WITOLD GADOMSKI O RETORYCE ANTYNIEMIECKIEJ – Witold Gadomski w GW: “Dziś antyniemiecka kampania PiS nie spotyka się z jakąkolwiek reakcją polskich hierarchów. A przecież od słynnego listu relacje między episkopatami polskim i niemieckim były znakomite. Karol Wojtyła został papieżem dzięki poparciu biskupów niemieckich i austriackich (Jarosław Kaczyński zapewne powiedziałby, że był „kandydatem niemieckim”). Niemiecki Kościół pomagał w PRL polskim organizacjom katolików świeckich. Ba, w Niemczech spędził kilka lat Tadeusz Rydzyk. O ile w latach 60. XX w. retoryka antyniemiecka wynikała, przynajmniej częściowo, z autentycznych obaw wobec zachodniego sąsiada, o tyle retoryka PiS służy wyłącznie mobilizacji własnego najbardziej skrajnego elektoratu. Jest szkodliwa dla polskiej racji stanu i może przynieść dla Polski dramatyczne skutki”. (wyborcza.pl)

WARTO BYĆ PRZYZWOITYM. SZACUNEK DLA PROFESORA!

>>>