Alaska (09.06.2015)

 

zdążyłem

„Nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję”. Ten spot wywołał falę oburzenia [WIDEO]

ks, 08.06.2015
Spot fundacji Mamy i Taty

Spot fundacji Mamy i Taty (Fundacja Mamy i Taty)

Atrakcyjna kobieta w luksusowym domu opowiada o osiągnięciach. Potem roni łzy i mówi: „Nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję”. Kampania społeczna „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” fundacji Mamy i Taty wywołała wiele kontrowersji, szczególnie wśród kobiet. A was przekonuje ten spot?

 

Spot fundacji Mamy i Taty przedstawia atrakcyjną kobietę w luksusowym domu. „Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę, zdążyłam być w Tokio i w Paryżu, zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom. Ale nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję” – mówi i roni łzy. W tle głos dziecka.

„Kobiety nie rodzą dzieci, bo nie stać ich na dwa pokoje z kuchnią”

Pod filmem tytuł: „Nie odkładaj macierzyństwa na potem”. A jeszcze niżej, w komentarzach, fala oburzenia. Większość oburzonych głosów należy do kobiet. Maria: „Macie świadomość, że puszczacie taki filmik w Polskę, gdzie kobiety nie rodzą dzieci, bo ich nie stać na dwa pokoje z kuchnią, a nie dlatego, że robią karierę i budują szklane wille?”

Małgorzata: „Decyzja o rodzicielstwie zależy nie tylko od chęci wyjazdu do Paryża. Myślę, że Fundacja Mamy i Taty powinna nagłośnić kilka bardziej istotnych problemów, np. brak dostatecznej liczby miejsc w publicznych żłobkach i przedszkolach, trudności w szybkim i skutecznym dostępie do nieodpłatnych usług medycznych w ramach NFZ, role płciowe, które sprawiają, że to kobieta głównie ma zajmować się domem, co bywa trudne do połączenia z pracą zawodową”.

Aleksandra: „Zdążyłam skończyć studia, mieszkać w trzech europejskich stolicach i w każdym z tych miast znaleźć pracę w swoim zawodzie. Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć kogoś, z kim warto mieć dziecko. Roczny bobas bryka po wynajętym mieszkaniu w mieście, w którym prawdopodobnie i tak nie zostaniemy na zawsze. Mam 38 lat. Chyba mieszczę się jeszcze w grupie docelowej?”.

gazeta.pl

 

Jak baron de Stoeckl sprzedał Alaskę

Magdalena Hen, 08.06.2015
30 marca 1867 r., podpisanie rosyjsko-amerykańskiej umowy w sprawie sprzedaży Alaski na obrazie olejnym Emanuela Leutzego. Po lewej stronie od globusa siedzi pomysłodawca kupienia przez USA nowego terytorium, sekretarz stanu William Seward (1801-72). Przed globusem stoi baron Eduard de Stoeckl, ambasador cara Aleksandra II, który odpowiadał za transakcję ze strony rosyjskiej.

30 marca 1867 r., podpisanie rosyjsko-amerykańskiej umowy w sprawie sprzedaży Alaski na obrazie olejnym Emanuela Leutzego. Po lewej stronie od globusa siedzi pomysłodawca kupienia przez USA nowego terytorium, sekretarz stanu William Seward (1801-72). Przed globusem stoi baron Eduard de… (Fot. BE&W)

Alaska to „lodowa pustynia” i „już wyciśnięta cytryna” – twierdziła prawie 150 lat temu gazeta „New York World”. I pytała, po co Ameryce nowe terytorium, skoro ma tyle terenów, że nie może ich zaludnić, a kupno Alaski zwiększy jeszcze liczbę Indian, z którymi i tak jest dość kłopotów.
Czy Rosja nie sprzedałaby Alaski? To przecież dla niej peryferie – mało dochodów i same kłopoty – pytanie Williama Sewarda, sekretarza stanu w administracji prezydenta Andrew Johnsona, choć zadane dość niespodziewanie, nie było dla ambasadora Rosji w USA zaskoczeniem. Baron Eduard de Stoeckl słyszał je już wcześniej od Amerykanów, ale pozostawało bez odpowiedzi. Teraz ambasador był bardzo szczęśliwy, że padło.Sekretarz Seward nie wiedział bowiem, że trzy miesiące wcześniej, 16 grudnia 1866 r., w Petersburgu odbyła się narada, podczas której car Aleksander II, jego brat wielki książę Konstanty, ministrowie finansów i spraw morskich oraz de Stoeckl zdecydowali, że Alaskę należy sprzedać. Ambasador jako wytrawny dyplomata miał rozegrać sprawę w taki sposób, żeby to Amerykanie, a nie Rosjanie, zaproponowali jej kupno. Powinien też zadbać o to, by cena nie była niższa niż 5 mln dol.

Pierwszy warunek właśnie został spełniony, bo to Seward wyszedł z inicjatywą, ale ambasador od razu postarał się, by wypełnić również drugą część zadania, i z miejsca zapewnił rozmówcę, że przedstawi ofertę carowi, ale warto od razu określić cenę. Po burzliwych negocjacjach stanęło na tym, że za 1 mln 717 tys. km kw. nowego terytorium Ameryka zapłaci 7,2 mln dol. (dziś odpowiada to kwocie ok. 119 mln dol.), czyli znacznie więcej, niż wynosiła kwota graniczna wyznaczona w Petersburgu. Baron był szczęśliwy, i to podwójnie, bo car zapowiedział, że jeśli jego misja się powiedzie, dostanie ogromną nagrodę 25 tys. dol. Natychmiast po rozmowie de Stoeckl poszedł do biura telegraficznego i wysłał do Petersburga depeszę z amerykańską propozycją. Na miejsce dotarła szybko, bo rok wcześniej między USA i Europą przeciągnięty został transatlantycki kabel. Odpowiedź była krótka: „Zgoda”. 30 marca 1867 r. umowa została zawarta.

Co kupili Amerykanie

Zakup nowego terytorium przez Amerykę nie był nowatorskim pomysłem. Thomas Jefferson, trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych (rządził w latach 1801-09), odkupił od Francji w 1803 r. Luizjanę za 15 mln dol. (gotówka i anulowanie długu). W 1848 r. USA nabyły od Meksyku za 15 mln dol. (także gotówka i anulowanie długów) Teksas, Kalifornię, Utah, Wyoming, Kolorado, a pięć lat później za kolejne 10 mln dol. – część Nowego Meksyku oraz Arizony. Co prawda wcześniej zajęły te tereny w wyniku wojny, ale dopiero kontrakt handlowy zalegalizował aneksję.

Amerykańscy politycy zastanawiali się jeszcze nad Kubą i San Domingo (czyli dzisiejszym Haiti), ale Hiszpania na propozycję USA odpowiedziała oschle i jednoznacznie: „Lepiej niech Kuba zatonie”.

Przyczyny, dla których Rosja chciała pozbyć się odległej prowincji, wydawały się racjonalne. W poufnej korespondencji politycy i członkowie rodziny carskiej pisali, że w razie amerykańskiej czy brytyjskiej agresji Rosja i tak nie będzie w stanie jej obronić. Alaska sąsiadowała z Kanadą należącą do Korony Brytyjskiej, niedawnego przeciwnika w wojnie krymskiej (1853-56).

Krymska klęska caratu. Wojna 1853-56

Panowało też przekonanie, że kraina ta jest dla Petersburga wyłącznie źródłem wydatków, bo najcenniejsze zwierzęta futerkowe zostały już wytrzebione. Rosjanie podobno domyślali się nawet, że na Alasce może być złoto, ale woleli wydobywać je na o wiele bliższej Syberii. Ludność autochtoniczna była tam bardziej przyjazna, podczas gdy na Alasce tylko z ludem Aleutów stosunki układały się w miarę dobrze, natomiast żyjący tam Indianie do obcych nastawieni byli bardzo agresywnie.

Do zamorskiej prowincji było też daleko, karawany z futrami szły stamtąd do Petersburga rok (Kolej Transsyberyjska powstała dopiero w 1891 r.). Nawet Ferdynand von Wrangel, ostatni szef administrującej Alaską Rosyjsko-Amerykańskiej Kampanii Handlowej, był zwolennikiem jej sprzedaży.

Rosjanie odkrywają Amerykę

Rosja poważnie interesowała się ekspansją na kontynent amerykański co najmniej od początku XVIII w. Najprościej można było tam dotrzeć, płynąc wzdłuż rosyjskich wybrzeży, natomiast zagadka polegała na tym, czy daleko na wschodzie istnieje przesmyk między lądami pozwalający przepłynąć z Pacyfiku na Ocean Lodowaty. To, że Ameryka nie łączy się z Azją, ponad wszelką wątpliwość ustalił w 1728 r. duński żeglarz Vitus Bering wysłany z wyprawą na wschód przez cara Piotra I. Bering znalazł cieśninę oddzielającą oba kontynenty i łączącą Pacyfik z Oceanem Lodowatym, która nosi jego nazwisko.

Kilka lat później carat ponownie wysłał na wschód Beringa, ale drugim statkiem dowodził Rosjanin Aleksiej Czirikow. Jednostki zgubiły się podczas burzy i ostatecznie to Czirikow w 1733 r. pierwszy dotarł do wybrzeży Alaski. Odkrył też wiele Wysp Aleuckich – ten przypominający warkocz archipelag ciągnie się łukowato od południowo-zachodniego krańca Alaski.

W następnych latach rosyjscy kupcy zaczęli masowo sprowadzać stamtąd futra, zwłaszcza wydr morskich. Chętnych na nie było tylu, że między kupcami doszło do prawdziwej wojny handlowej, a jej uczestnicy nie przebierali w środkach. Zwycięzcą okazał się geograf i przemysłowiec Grigorij Szelichow, którego firma wywalczyła monopol na handel futrami. Partnerem w interesach Szelichowa został Nikołaj Riezanow, uważany do dziś za jednego z najwybitniejszych Rosjan – oficer, polityk, sekretarz carycy Katarzyny II i naukowiec, który stworzył m.in. leksykon języka japońskiego. Cztery lata po śmierci Szelichowa, w 1799 r., założona na bazie jego firmy Rosyjsko-Amerykańska Kompania Handlowa uzyskała od cara Pawła I już oficjalną, usankcjonowaną przez państwo pozycję monopolisty w handlu na Wyspach Aleuckich i Alasce. Car zalegalizował więc prawnie stan, który siłą wywalczył Szelichow. Rosyjsko-Amerykańska Kompania Handlowa to pierwsza w dziejach Rosji spółka akcyjna. Udziały w niej posiadali przedstawiciele rodziny panującej oraz członkowie rządu.

Jak wyżywić Alaskę?

Na początku XIX w., już za panowania Aleksandra I, Nikołaj Rumiancew, piastujący m.in. urząd przewodniczącego rady ministrów imperium, zorganizował wyprawę, która miała doprowadzić do znalezienia terenów mogących zaopatrywać Alaskę w żywność. Była to absolutna konieczność, bo transport zaopatrzenia na Alaskę z centralnej Rosji trwał zbyt długo. Drogą morską podróżowało się teoretycznie szybciej i łatwiej, ale jednak uczestnikom wyprawy Beringa powrót do domu z wyprawy w 1733 r. zajął dwa lata.

Sfinansowaną przez Rumiancewa wyprawą dowodził wspomniany Nikołaj Riezanow i w jej trakcie zwrócił uwagę na strategiczne znaczenie położonej u południowo-wschodnich wybrzeży Rosji, w sąsiedztwie Japonii, wyspy Sachalin i Wysp Kurylskich. Próbował też nawiązać stosunki handlowe z Chinami i Japonią, skąd można by było zaopatrywać Alaskę, ale bezskutecznie, bo obu tym państwom nie zależało na ekspansji Europejczyków na wschód.

W 1806 r., kiedy sytuacja rosyjskich kolonistów na Alasce stała się tak dramatyczna, że umierali z głodu, Riezanow wyprawił się po żywność do Kalifornii. Wylądował w malutkim hiszpańskim forcie San Francisco, którego komendant nic mu nie sprzedał, bo Hiszpania zakazała rodzimym firmom handlu z konkurencją, a za taką właśnie miała Rosyjsko-Amerykańską Kompanię Handlową. Jednak w San Francisco będący wdowcem Riezanow wdał się w romans z 15-letnią panną Concepcion, córką komendanta fortu, co ułatwiło mu relacje handlowe oraz dyplomatyczne. Planował podpisanie traktatu z hiszpańską Kalifornią, ale umarł w Krasnojarsku w drodze do Petersburga po carskie pozwolenie na ślub z Concepcion (rock-opera o ich romansie, z librettem Andrieja Wozniesienskiego, do dziś cieszy się w Rosji powodzeniem).

Efektem rosyjskich wypraw stały się farmy założone w północnej Kalifornii i fort wybudowany na Hawajach, który został wkrótce opuszczony. Farmy natomiast Kompania sprzedała zaprzyjaźnionemu Amerykaninowi Johnowi Sutterowi. W 1848 r. jego pracownik odkrył na tych terenach złoto, co zapoczątkowało pierwszą amerykańską gorączkę złota.

Rosyjsko-Amerykańska Kompania Handlowa nigdy nie była zbyt dochodowa, na co wpływ miały koszty i czas transportu, których nie dawało się obniżyć, i żeby przetrwać, oprócz skór sprzedawała węgiel, ryby i alaskański lód (kupowało go głównie San Francisco). Ale wszystko to nie wystarczało i rząd w Petersburgu musiał dopłacać do utrzymania tego terytorium.

Szaleństwo SewardaSprzedaż Alaski wyglądała jak interes między przyjaciółmi. Podczas wojny secesyjnej (1861-65) Rosja wsparła zwycięską Północ, a dekadę wcześniej Stany Zjednoczone pomagały carowi podczas wojny krymskiej, dostarczając Rosji broń i amunicję. Oba kraje miały wspólnego przeciwnika – Wielką Brytanię.

Wojna secesyjna. Krwawa jatka Amerykanów

W czasie wojny secesyjnej Petersburg nie był zainteresowany tym, żeby doszło do rozpadu Stanów Zjednoczonych. Rosyjskie gazety pisały o Ameryce ciepło, wspominając często o „dalekiej bliskości” obu krajów. Podkreślały, że w tym samym momencie, w którym prezydent Abraham Lincoln zniósł niewolnictwo, „car wyzwoliciel”, jak nazywano Aleksandra II, zlikwidował pańszczyznę (1861).

Pozostałe europejskie mocarstwa okazywały sympatię secesjonistom z Południa i William Seward, sekretarz stanu również u Lincolna, rozważał wypowiedzenie wojny Wielkiej Brytanii, gdy ta próbowała rozmawiać z południowcami. Przerażony wizją równoczesnej walki z Południem i Koroną Brytyjską Lincoln pomysł odrzucił.

Seward był postacią nietuzinkową. W 1860 r. na konwencji nowo utworzonej Partii Republikańskiej stał się rywalem Lincolna w walce o nominację prezydencką w nadchodzących wyborach, ale jego kandydatura miała wiele wad. Pochodził z rodziny patrycjuszowskiej, a Amerykanie niechętnie wybierali bogaczy. Jako zapiekły abolicjonista uchodził za polityka nadmiernie radykalnego w sporach ze zwolennikami niewolnictwa, a jego żona, Frances, zaangażowała się w Underground Railway („kolej podziemną”), organizację ułatwiającą zbiegłym niewolnikom ucieczkę na Północ.

Do Lincolna Seward początkowo odnosił się chłodno, ale już po dwóch miesiącach sprawowania urzędu pisał do żony: Prezydent jest wart najwięcej z nas wszystkich . 14 kwietnia 1865 r. doszło do zamachu na sekretarza stanu – we własnym domu zaatakował go Lewis Powell, spiskowiec z grupy przygotowującej także zamach na Lincolna (tego samego dnia John Wilkes Booth śmiertelnie postrzelił prezydenta). Powell ciężko zranił Sewarda oraz jego syna Fredericka, a wydarzenie to tak wstrząsnęło panią Seward, że doznała załamania nerwowego i po dwóch miesiącach zmarła na atak serca. Gdy w 1867 r., już za prezydentury Johnsona, Seward dopinał z baronem de Stoecklem kupno Alaski, amerykańską politykę zagraniczną prowadził w zasadzie samodzielnie. Izba Reprezentantów wszczęła bowiem w tym czasie procedurę impeachmentu przeciw Johnsonowi – za zdymisjonowanie z naruszeniem przepisów sekretarza wojny Edwina Stantona. To dlatego w amerykańskiej prasie o transakcji pisano jako o „szaleństwie Sewarda”.

Lincoln – bohater mimo woli

Po co ta lodówka?

Amerykanie nie byli zachwyceni pomysłem zakupu Alaski. Już mamy nadmiar terytoriów, których nie ma kim zaludnić. Mamy dosyć problemów z Indianami na naszych obecnych ziemiach – pisał „New York World”, który Alaskę nazywał „już wyciśniętą cytryną”. Czyżbyśmy świadomie chcieli zwiększyć nasze trudności, powiększając liczbę Indian? Cena jest wysoka, roczne koszty administracji cywilnej i wojskowej zwiększą się i będą dalej rosnąć. W dodatku to odległe terytorium nie jest bezpośrednio połączone z naszym krajem i położone jest niebezpiecznie. Z wyjątkiem Aleutów i wąskiego pasa ziemi wzdłuż południowego wybrzeża nie warto wziąć tej ziemi nawet za darmo. Chyba że znajdzie się tam jakieś złoto. To lodowa pustynia.

Alaskę wyśmiewano, nazywając ją „lodówką Sewarda” albo „ogrodem niedźwiedzi polarnych”. Ale Seward i wpływowy senator Charles Sumner uważali, że są ważne powody natury politycznej, by kupić Alaskę. Ich zdaniem taki krok naruszał interesy Brytyjczyków, którzy nie mogli już przyłączyć tego terytorium do Kanady. Ratyfikację transakcji trzeba było jednak jeszcze przepchnąć przez Senat, co wobec licznych wątpliwości wcale nie było oczywiste. W Senacie Sumner wygłosił mocne przemówienie za kupnem nowej prowincji, a rosyjski ambasador wydał 100 tys. dol. na łapówki dla gazet i deputowanych, żeby stworzyć wokół transakcji odpowiedni klimat (w rosyjskim budżecie zaksięgowano je jako „wydatki na sprawy znane imperatorowi”). Ratyfikacja nastąpiła 9 kwietnia 1867 r., czyli dziesięć dni po podpisaniu umowy z baronem de Stoecklem.

Gdy niedługo przed śmiercią Seward został zapytany o swoje największe osiągnięcie, uznał za nie zakup Alaski, ale mówił też z melancholią, że dopiero za dwa pokolenia Amerykanie to docenią. Zmarł w 1872 r., a złoto na Alasce odkryto w 1896 r. Dziś istnieje tam miasto jego imienia, a 30 marca obchodzony jest Dzień Sewarda. W Rosji wystarczył podpis cara i niczego nie trzeba było ratyfikować. W Moskwie i Petersburgu trochę szemrano, ale transakcja nie nabrała wielkiego rozgłosu; być może z powodu pogłoski, że Alaska została tylko wydzierżawiona na 99 lat.

Łzy gubernatorowej Maksutowowej

Na Alaskę wiadomość dotarła w maju 1867 r. Mieszkało tam wówczas nie więcej niż 900 poddanych cara, i to głównie na wybrzeżu. Część mieszkańców uznała sprzedaż za nieszczęście, a gubernator kolonii Dmitrij Maksutow, jak twierdzili świadkowie, „wpadł w szał”. Pospiesznie i za bezcen sprzedał nowym właścicielom Alaski kilka niewielkich statków, łodzie, nieruchomości, futra, tytoń i żywność.

Oficjalne przekazanie kolonii Amerykanom nastąpiło 18 października 1867 r. Plac przed „pałacem” gubernatora w Nowoarchangielsku wypełnił się przybyłymi z różnych miejsc kolonistami oraz rosyjskimi i amerykańskimi żołnierzami. Były przemówienia, salwy armatnie, z masztu została opuszczona flaga rosyjska i podniesiona amerykańska. Gubernator Maksutow „przyglądał się ceremonii z pozornym spokojem, a jego młoda żona księżna Maria Maksutowowa ocierała łzy chusteczką”. Wiemy o tym z dorocznych inscenizacji w czasie obchodów Dnia Sewarda.

Nowoarchangielsk zmienił nazwę na Sitka i wkrótce stał się miastem widmem, zamieszkanym ledwie przez 20 rodzin, w tym pięć rosyjskich. Ludzie mogli zostać albo wyjechać. 90 poddanych Aleksandra II zdecydowało się zostać, ale kiedy żołnierze z amerykańskiego garnizonu zaczęli rozrabiać, większość wsiadła na ostatni statek i popłynęła do ojczyzny.

W innych amerykańskich stanach o Alasce szybko zapomniano – do momentu, gdy w Klondike odkryto złoto. Podczas gorączki złota Alaska stała się symbolem niezwykłych szans, a w następnych dziesięcioleciach – radości kontaktu z przyrodą.

Wiele wskazuje na to, że Rosjanie żałowali sprzedaży Alaski. W XX w. rozwijali badania arktyczne, spoglądając z nostalgią na wybrzeże, które nie musiało być amerykańskie, a w czasie zimnej wojny zapewne umieściliby tam bazę rakietową. Gdyby nie rosyjskie łapówki dla amerykańskich senatorów, którzy pokrzykiwali, że nie chcą Alaski nawet za darmo, historia mogłaby potoczyć się inaczej.

Wideo „Ale Historia” to najciekawsze fakty, ciekawostki i intrygujące smaczki minionych wieków i lat. To opowieść o naszych przodkach, a więc i o nas samych, która pozwala lepiej zrozumieć świat, jego kulturę i naszą własną mentalność. Zafascynuj się przeszłością, by lepiej zrozumieć teraźniejszość!

W ”Ale Historia” czytaj:

Przesłuchania na UB
W stalinowskim systemie prawnym samooskarżenie stanowiło kluczowy dowód, a śledztwo zmierzało do dwóch rzeczy: przyznania się do zarzutów i uzyskania informacji o grupie. Oskarżony musiał się sam unicestwić, o to chodziło śledczym. Rozmowa z prof. Andrzejem Friszke

Seryjni mordercy. Zbrodnia przy ulicy Le Sueur 21
W paryskiej kamienicy policjanci odkryli makabryczne dowody zbrodni, ale też 90 sukienek, 120 spódnic, 26 torebek damskich, 21 wełnianych płaszczy, 28 garniturów, 33 krawaty, 57 par skarpet, 43 pary butów. Komisarza Massu zainteresowała garderoba damska: czy istotnie należała do funkcjonariuszek gestapo i zdrajczyń narodu?

Droga na szafot gauleitera Greisera
– Tu nie może bić żadne polskie serce! – głosił w 1943 r. na wiecu w Ostrzeszowie Arthur Greiser, hitlerowski namiestnik Rzeszy w Kraju Warty. Na jego nieszczęście w tłumie stojącym na rynku była Maria Michalak

Jak baron de Stoeckl sprzedał Alaskę
Alaska to „lodowa pustynia” i „już wyciśnięta cytryna” – twierdziła prawie 150 lat temu gazeta „New York World”. I pytała, po co Ameryce nowe terytorium, skoro ma tyle terenów, że nie może ich zaludnić, a kupno Alaski zwiększy jeszcze liczbę Indian, z którymi i tak jest dość kłopotów

Złote lata kina Kima
Pod koniec lat 70. Kim Dżong Il, poprzedni władca Korei Północnej i znany skądinąd kinomaniak, postanowił tchnąć życie w północnokoreański przemysł filmowy. W dziele tym pomogli mu, choć nie całkiem z własnej woli, uznany reżyser i aktorka z Korei Południowej

 

wyborcza.pl

Dziennikarka tabloidu robi prowokację. Nauczycielka przyznaje, że ojcem dziecka jest jej uczeń

MKO, 08.06.2015
Szkoła

Szkoła

CYKL REPORTERSKI „OSACZENI PRZEZ TABLOID”. Agnieszka K. ma 36 lat, z zawodu jest nauczycielką fizyki i matematyki. Uczyła w gimnazjum w Godzieszach Wielkich pod Kaliszem.
Dzieci ją uwielbiały: pani z miasta, wyluzowana, nowoczesna. W przeciwieństwie do większości swoich koleżanek potrafiła pójść w tany na szkolnej dyskotece. Dyrektorka szkoły, żona wójta, wzywała ją do siebie i prosiła o powściągliwość. Po reprymendzie Agnieszka przychodziła do szkoły w jeszcze bardziej obcisłych spodniach.Wzdychali do niej wszyscy chłopcy z Godzieszy, szczególnie 14-letni Patryk. Pani od fizyki dała mu numer swojej komórki. Wysyłał jej śmiałe SMS-y. Zaprosiła go do mieszkania w Kaliszu. Pojechał. W efekcie Agnieszka K. zaszła w ciążę. Koledzy Patryka podejrzewali, że jest ojcem dziecka. Ktoś zadzwonił do redakcji „7 Dni Kalisza”.

To lokalny tabloid. Wydawca, Krzysztof Ścisły, były kapitan SB, nie cofa się przed drukowaniem na pierwszej stronie ociekających krwią zwłok. Pierwszym piórem jest jego wspólniczka w interesach Ewa Bąkowska.

To ona odbiera telefon z Godzieszy. Jest październik 2013 roku. Bąkowska postanawia zrobić prowokację. Dzwoni do Agnieszki K. i podaje się za psycholożkę z miejskiej poradni psychologicznej. Mama dwutygodniowej Lenki w trakcie karmienia otwiera się przed „terapeutką”. Przyznaje, że ojcem dziecka jest jej uczeń Patryk.

– Kiedy do niego zadzwoniłam i mu to powiedziałam, chciał się powiesić, żebym nie miała problemów – mówi, nie wiedząc, że Bąkowska nagrywa rozmowę. Opowiada, jak okłamała dyrektorkę szkoły. – Pytała, czy ojcem dziecka jest uczeń naszej szkoły. A ja mówię, że nie. Ona na to, że kamień spadł jej z serca.

9 października 2013 roku nakład „7 Dni Kalisza” rozchodzi się do ostatniego egzemplarza. Na jedynce tytuł żółtą czcionką „Skandal obyczajowy w szkole pod Kaliszem. Pedofil w spódnicy”. Na drugiej stronie zapis rozmowy „psychoterapeutki” Bąkowskiej z Agnieszką K.

Tekst wywołuje poruszenie nie tylko w Kaliszu. – To przekroczenie granic etyki dziennikarskiej, podawanie się za psychologa, który wykonuje zawód zaufania społecznego. Żaden dziennikarz nie chciałby przecież, by policjant podawał się za dziennikarza, zbierając materiały do śledztwa – mówi dla portalu Gazetylokalne.pl Dominik Księski, wydawca tygodnika „Pałuki”.

Dominika Wielowieyska z „Wyborczej”: – Dziennikarka miała poważne argumenty, aby opisać tę historię. Ale nie miała prawa wcielać się w rolę psychoterapeutki! Nie wolno w ten sposób oszukiwać swoich rozmówców. Oni wierzyli, że rozmawiają z osobą, która z racji swojej funkcji jest zobowiązana do tajemnicy.

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznaje Bąkowskiej tytuł Hieny Roku za „wykorzystanie zaufania, jakim się obdarza osoby wykonujące zawód psychologa, w sytuacji gdy bohaterka tekstu takiej pomocy oczekiwała i potrzebowała”.

Agnieszka K. zostaje oskarżona o pedofilię, grozi jej 12 lat więzienia. W czerwcu 2014 roku zostaje skazana na rok z zawieszeniem na trzy lata. Do dziś mieszka z Patrykiem, pomaga mu w nauce. Chłopak dobrze wywiązuje się z roli ojca.

***

Właściciele „7 Dni Kalisza” Krzysztof Ścisły i Ewa Bąkowska poszli w politykę. Ścisły startował z ramienia SLD w wyborach do rady miasta Kalisza, Bąkowska – na wójta gminy Żelazków. Oboje wciąż redagują tygodnik.

wyborcza.pl

 

Czy najsłynniejszy dziennikarz śledczy Niemiec został zdemaskowany podczas pracy?

Bartosz T. Wieliński, 08.06.2015
Günter Wallraff

Günter Wallraff (Fot. Wikimedia)

Firma, która prowadzi w Niemczech domy opieki twierdzi, że nakryła słynnego dziennikarza śledczego Güntera Wallraffa, gdy węszył na korytarzach jednego z ośrodków. Doniosła do niego do prokuratury i oskarża go o współpracę ze Stasi.

73-letni Wallraff zapisał się w historii światowego dziennikarstwa jako mistrz kamuflażu. Urodzony w Nadrenii reporter potrafił przeobrazić się w tureckiego gastarbejtera. Był tak przekonywujący, że dostał pracę w hutach Zagłębia Ruhry, w nieludzkich warunkach. Albo ubrać maskę – tak nazywa swoje metamorfozy – łaknącego wielkiej kariery młodego dziennikarza i dostać pracę w hanowerskim oddziale „Bilda”. Wcielił się też w handlarza bronią, a potem u księży szukać odpowiedzi na swoje moralne rozterki. Dzięki tym metamorfozom powstawały demaskatorskie reportaże i książki – jak np. „Na samym dnie” czy „Wstępniak”, które wstrząsały Niemcami. Wallraff dzięki swoim maskom docierał do miejsc i widział rzeczy o których jego delektujący się dobrobytem rodacy nie mieli pojęcia. To on pokazał im, że hołubione przez polityków prawicy imperium prasowe Axela Springera robi ludziom wodę z mózgów. A by w RFN był dobrobyt dziesiątki tysięcy Turków codziennie ryzykuje życie i zdrowie. Doszło do tego, że personalni w wielu niemieckich firmach gdy przyjmowali nowych pracowników, porównywali ich twarze ze zdjęciem Wallraffa, które zawsze mieli pod ręką. Tak na wszelki wypadek

Gdy kilka miesięcy temu rozmawiałem z Wallraffem o najnowszej aferze, jaką wytropił – okazało się, że w sieci fast-foodów Burger King w ogóle nie przestrzega się norm sanitarnych – mówił, że maski zakładają jego młodsi współpracownicy. Bo on jest już na to za stary i za bardzo znany. Wallraff zakotwiczył od jakiegoś czasu w prywatnej stacji telewizyjnej RTL, gdzie prowadzi program śledczy

Ale zarząd spółki akcyjnej Marseille Kliniken prowadzącej 50 domów i innych palcówek dla seniorów, twierdzi, że pracownikom firmy z Oldenburga udało się zdemaskować reportera. Wallraff z drugim dziennikarzem miał węszyć w domu opieki w dzielnicy Ohmstede. Reporterzy mieli podać się za braci, którzy szukają miejsca dla jednego z członków rodziny. Podobno Wallraff od razu wpadał w oko, bo na głowie miał perukę i był źle ubrany. No i zadawał pytania o kuchnie i wyżywienie. A wcześniej ktoś z jego ekipy przysłał do firmy pytania dotyczące tych kwestii. Dziennikarz pytał m.in. o to, czy niezjedzone posiłki wracają do kuchni i są podawane pensjonariuszom następnego dnia, czy podawane im warzywa są myte, czy w kuchni są mrówki. Dziennikarz twierdził bowiem, że w kuchni nie przestrzega się zasad higieny. Starsi ludzie dostają zgnite warzywa, składniki ni są przechowywane w lodówkach, pojemniki na żywność nie są myte , a pracownicy kuchni nie myją rąk.

Wallraff miał już z Marseille Kliniken na pieńku. Raz udało mu się dostać do jednego z prowadzonych przez firmę domów opieki i ujawnił panujące tam skandaliczne warunki sanitarne. Teraz Marseille Kliniken postanowiła kontratakować. Przeciwko Wallraffowi złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa, zarzutu jednak nie ujawniono. O rzekomym zdemaskowaniu poinformowały media. Na portalu Marseille Kliniken można przeczytać, że Wallraf to „próżny szeryf”, który „żeruje na ludzkim cierpieniu. ” I że był podejrzewany o współpracę ze Stasi, wszechmocną bezpieką w NRD. Takie zarzuty wobec Wallraffa pojawiały się od lat 70. Po upadku muru berlińskiego wydawało się, że wyczytanie jego nazwiska z akt pozostawionych przez bezpiekę jest już bliskie. Koncern Springera, który od czasów, gdy dziennikarz opisał jak pracował w „Bildzie” pod przykrywką, próbuje go zniszczyć, triumfował. Ale dowodu na współpracę nie było. A sąd pod groźbą 250 tys. euro grzywny zabronił mediom pisania o tym, że reporter współpracował ze Stasi.

Marseille Kliniken twierdził też, że Wallraff niszczył jedne firmy , a jednocześnie pracował dla ich konkurencji. Takie zarzuty pojawiły się, gdy jego ludzie rozpracowali Burger Kinga. Wallraffa oskarżano, że współpracował z konkurencyjnym McDonaldem.

Niemieckie media są tą ofensywą zaskoczeni. W normalnej sytuacji firma powinna wziąć prawnika, który wytoczyłby dziennikarzowi sprawę. Bo skoro – jak twierdzą – zdemaskowali go podczas pracy, to więcej szkód im nie narobi. – To wielka łamigłówka – pisze „Osnabrücker Zeitung”. No chyba, że Wallraff znalazł coś naprawdę poważnego i koncern próbuje jakoś zminimalizować straty. O tym dowiemy się jeszcze dziś z kolejnego odcinka jego programu w RTL, który ma być poświęcony właśnie domom opieki.

Co ciekawsze dziennikarzowi Wallraffa, który zadał Marseille Kliniken pytania, firma przysłała rachunek w wysokości 293 euro. Na tyle firma oceniał koszty zdobycia informacji, o jakie prosił dziennikarz. Podobny rachunek dostał wcześniej dziennikarz „Spiegla”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Grupa Bilderberg, 140 najbardziej wpływowych ludzi świata, rozpocznie tajne obrady. Z Polski tylko Applebaum

ar, pap, 08.06.2015
<br />
Nazwa grupy wiąże się z miejscem jej pierwszego spotkania - odbyło się ono w hotelu Bilderberg w Oosterbeek w Holandii w 1954 r.

Nazwa grupy wiąże się z miejscem jej pierwszego spotkania – odbyło się ono w hotelu Bilderberg w Oosterbeek w Holandii w 1954 r. (Fot. Wikimedia)

Od czwartku do niedzieli w austriackiej miejscowości Telfs-Buchen koło Innsbrucka za zamkniętymi drzwiami będą obradować uczestnicy Grupy Bilderberg. Jej krytycy twierdzą, że są to obrady tajnego gremium rządzącego światem. Sami uczestnicy utrzymują, że jest to jedynie „prywatne spotkanie”.

Swój udział potwierdziło 140 wpływowych osób ze świata polityki i gospodarki z 22 krajów. Wszyscy spotkają się w luksusowym hotelu i centrum konferencyjnym Interalpen-Hotel Tyrol, 50 km od Elmau, gdzie zakończył się dwudniowy szczyt grupy G7. Deklarowanym celem 63. konferencji Grupy Bilderberg jest „promowanie dialogu między Europą a Ameryką Północną”.

Zwolennicy teorii spiskowych od lat bacznie się przyglądają grupie. Krytycy nazywają ją tajnym gremium rządzącym światem, określają mianem „koterii propagatorów nieskrępowanego neoliberalizmu i globalizacji”. Sami „bilderbergowie” twierdzą, że po prostu spotykają się prywatnie, by dyskutować o najważniejszych sprawach świata, „megatrendach”, jak je nazywają.

Wśród światowej elity jedna osoba z Polski

Wśród 140 uczestników jest tylko jedna osoba z Polski – Anne Applebaum, pisarka i publicystka, zdobywczyni Nagrody Pulitzera za „Gułag”, prywatnie żona Radosława Sikorskiego.

W spotkaniu wezmą udział m.in. sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, belgijski premier Charles Michel, stojący na czele eurogrupy holenderski minister finansów Jeroen Dijsselbloem i brytyjski minister finansów George Osborne. W obradach ma też uczestniczyć była królowa Holandii Beatrycze (obecnie księżna Oranje-Nassau), były szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso, wybitny amerykański dyplomata Henry Kissinger oraz Richard Perle, politolog, lobbysta, b. zastępca ministra obrony w rządzie Ronalda Reagana, doradca George’a W. Busha i wieloletni doradca Pentagonu. Z USA przybędą też specjalny wysłannik ds. koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu John Allen i były szef CIA David Petraeus.

Do Austrii zjadą też szefowie i prezesi wielkich firm, koncernów oraz banków, m.in. szef Ryanair Michael O’Leary oraz ustępujący prezes Goldman Sachs International i Eric Schmidt, współzałożyciel firmy Google. Udział potwierdzili też Ana Botin, prezes banku Santander, Thomas Enders, szef Airbusa, Mary Erdoes zarządzająca aktywami JP Morgan, Douglas Flin, szef HSBC, Reid Hoffman, jeden z szefów Linkedin, David McKay, prezes Królewskiego Banku Kanady.

Wśród zaproszonych są m.in.: doradczyni prezydenta Francji Francois Hollande’a ds. gospodarczych i finansowych Laurence Boone – była główna ekonomistka i szefowa działu gospodarek europejskich w Bank of America i Merril Lynch, mer Bordeaux i kandydat prawicy w wyborach prezydenckich w 2017 r. Alain Juppe oraz specjalista ds. świata arabskiego Gilles Kepel. Francję „reprezentują” też szef firmy ubezpieczeniowej Axa Henri de Castries, który przewodniczy Grupie Bilderberg, i Benoit Coeure z zarządu Europejskiego Banku Centralnego.

Według „The Irish Times” rozmowy mają dotyczyć sztucznej inteligencji, cyberbezpieczeństwa i technologii informatycznych, zagrożenia bronią chemiczną, bieżących spraw gospodarczych, strategii europejskiej, globalizacji, terroryzmu, Grecji, Iranu, Bliskiego Wschodu, NATO, Rosji, Wielkiej Brytanii oraz USA i amerykańskich wyborów.

Hiszpańska dziennikarka i autorka kilku książek o Grupie Bilderberg, Cristina Martin Jimenez, twierdzi natomiast, że rozmowy mają dotyczyć trzeciej wojny światowej i przyszłości NATO.

Grupa powstała z inicjatywy Polaka

Nazwa grupy wiąże się z miejscem jej pierwszego spotkania – odbyło się ono w hotelu Bilderberg w Oosterbeek w Holandii w 1954 r. Stowarzyszenie założył mąż ówczesnej królowej Holandii Juliany Bernhard (ojciec Beatrycze) w celu umacniania więzi Europy Zachodniej z USA. Inicjatywa miała wyjść od wpływowego polskiego polityka i emigranta Józefa Hieronima Retingera.

Retinger w latach 30. XX w. był bliskim doradcą meksykańskiego prezydenta Plutarca Eliasa Callesa, a podczas II wojny światowej pełnił funkcję doradcy gen. Władysława Sikorskiego. Aż do śmierci w 1960 r. był stałym sekretarzem Grupy Bilderberg.

wyborcza.pl

Dodaj komentarz