SKOK (03.08.2015)

„Jasienica z piekła nie wyjdzie. Myślą, że Lemański to Bóg” [REPORTAŻ]

Karolina Słowik, 29.07.2015
Z Jasienicy zniknął dwa lata temu. Macewy i półka w kształcie Tory też. Ale parafianie nie dają za wygraną: – Ładujemy w samochody ciasta, pierogi, bigos, krokiety, zupy w słoikach i jedziemy do Treblinki. Po modlitwie spotykamy się na parkingu i przenosimy wszystko do bagażnika ks. Lemańskiego.
Modlitwa w Jedwabnem

Modlitwa w Jedwabnem (Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Jest poniedziałek, zbliża się 17. Zaraz zacznie się nabożeństwo czerwcowe. W kościele jest mało wiernych: kilka starszych osób i duża grupa nastolatków z przodu. Ci drudzy po nabożeństwie ustawiają się w kolejce do zakrystii. Muszą podbić pieczątki do bierzmowania na dowód, że byli. Ustawiam się ostatnia. Pytam, jak jest po Lemańskim.

Obecny proboszcz, ks. Krzysztof Kozera, od razu woła do organisty: – Panie Mieciu, jak jest? Jest pan tu już 20 lat.

Pan Miecio: – Indywidualnie nie rozmawiam, ale ksiądz proboszcz robi wszystko, jak należy.

– Sekta się wykrusza – mówi o lokalnych obrońcach ks. Lemańskiego proboszcz. – To niewypał, który jest jeszcze w ziemi, więc trzeba delikatnie, bo może wybuchnąć – tłumaczy i prowadzi do ołtarza bocznego, gdzie kiedyś ks. Lemański wmurował dwie macewy.

Ks. Kozera z dumą: – Proszę spojrzeć, ani śladu nie zostało. To znaczy, zostało, bo trzeba było odłupywać, ale zasłoniłem prywatnymi obrazami.

Z obrazów uśmiechają się o. Pio i Maksymilian Kolbe.

Podobny los spotkał półkę w kształcie Tory, też wstawioną przez Lemańskiego. – To też moja sprawka. To nie synagoga. Absolutnie. Nie, nie, nie! – protestuje ks. Kozera. – Czy w synagodze znajdziemy jakiś, nawet malutki, obrazek Matki Bożej? No nie, od razu by go spalili. Nasi starsi bracia w wierze.

Słoiki na parkingu w Treblince

Jasienickiemu proboszczowi do uprzątnięcia został jeszcze pomnik. Za kościołem wciąż stoi dziesięć symbolicznych mogił z napisem: Pamięci Dzieci Narodu Żydowskiego zamordowanych przez „Herodów”.

– Nie będę go likwidować, nie jestem taki naiwny. Żeby potem zarzucali mi antysemityzm? Załatwię to inaczej. Poszerzę go – tłumaczy ks. Kozera. – A dlaczego tylko dzieci żydowskie mają być upamiętnione? Polskie dzieci nie ginęły? Nie mogę powiedzieć, czy akurat tutaj ginęły, nie jestem dobry z historii, ale powiedzą ludzie mądrzejsi ode mnie.

Pani Lucyna: – W 1942 r. przez Jasienicę w wagonie do Treblinki jechał Janusz Korczak z dziećmi z warszawskiego sierocińca. Korczak był tu postacią od zawsze. 20 lat temu mieliśmy szczep harcerski jego imienia, potem został patronem szkoły.

(Z „sektą Lemańskiego” spotykam się za jasienickim kościołem, w domu pani Lucyny. Przyszło około 20 osób: z Jasienicy i z pobliskiego Tłuszcza).

Pani Bronisława: – A ja jeszcze z podstawówką do Treblinki jeździłam. Ks. Lemański wstrzelił się w tę tradycję.

Pani Krysia: – Teraz jeździmy tam w każdą ostatnią sobotę miesiąca. Własnymi samochodami, a jak się zbierze więcej chętnych, wynajmujemy autokar. Pierwszym razem, w 2012 r., ks. Lemański powiedział w ogłoszeniach parafialnych, że jedzie i jeśli ktoś chce, to może zabrać się z nim. Zgłosiło się 90 osób.

Pani Maria: – Ksiądz nas teraz w Jasienicy prawie nie odwiedza, więc gdy jeździmy do Treblinki, to ładujemy w samochody ciasta, pierogi, bigos, krokiety, zupy w słoikach. A potem, po modlitwie, spotykamy się na parkingu i przenosimy wszystko do bagażnika księdza.

Kamery na chórze

Ostatnio był w Jasienicy na swoje imieniny. Pani Lucyna poszła do proboszcza z grupą reprezentatywną. Dali na mszę, ks. Kozera przyjął.

Pani Bronisława: – Najpierw chcieliśmy, żeby to ks. Wojtek odprawiał tę mszę. Nie. Prosiliśmy, żeby chociaż koncelebrował. Nie. To żeby chociaż czytanie przeczytał – nie. W końcu spytaliśmy: „To gdzie ksiądz proboszcz widzi ks. Lemańskiego podczas jego imieninowej mszy?”. „W ławce”.

Pani Maria: – Ale na samej mszy odczytał tylko imię naszego księdza. Ktoś w pierwszej ławce krzyknął, że ks. Lemański ma nazwisko.

Pani Lucyna: – Nawet ręki mu nie podał na koniec.

Pani Bronisława: – A na chórze kamery poustawiał, bo bał się zamieszek.

Pani Maria: – Na koniec powiedział nam, że następnym razem potrzebna będzie zgoda kurii.

(Ksiądz proboszcz: – Zaprosić tu Lemańskiego? Nie, nigdy! Zacznie się i będzie coraz częściej przyjeżdżał: na piątą rocznicę urodzin naszej Basi, imieniny naszej mamy, 15 lat małżeństwa. Będzie nieustannie, celowo, prowokacyjnie. Niech go sobie kochają, ale do kościoła mają przychodzić).

Do kościoła na pogrzeb

Pani Bronisława: – Mój mąż, odkąd Lemański odszedł, chodzi tylko na pogrzeby.

Pani Lucyna: – Mój Filip też już nie chodzi. Ostatni raz był rok temu, na swojej pierwszej komunii.

Pani Maria: – My jeździmy do Tłuszcza.

Pani Krysia: – Niech nam go przywrócą, to kościół się znowu zapełni, jak wcześniej, po brzegi.

Pani Lucyna: – A teraz nikogo nie ma. Nawet ministranci nie przychodzą. A jak już przyjdziemy, to na tacę dajemy po pięćdziesiąt groszy.

Po obiad z menażką

Wrócił do Chotomowa pod Warszawą po tym, jak abp Henryk Hoser najpierw zamknął kościół w Jasienicy, a potem wyrzucił go z plebanii. Dostał w zamian miejsce w Domu Księży Emerytów. Jednak ks. Wojciech Lemański (l. 55) wolał zamieszkać najpierw u zaprzyjaźnionego księdza, a potem u swojego ojca.

Z miejscowych mało kto wie o powrocie księdza. Nic dziwnego: nie może pracować fizycznie (abp Hoser musiałby dać pozwolenie, a nie daje), nie może też odprawiać mszy w chotomowskim kościele (suspensa jeszcze nie weszła w życie, ale żaden ksiądz go do swojego kościoła nie zaprosi – po co się narażać?). Mszę odprawia więc u siebie w pokoju.

Czasem można go zobaczyć, jak odwiedza na cmentarzu grób swojej matki. Ale przeważnie go nie ma – jeździ do Warszawy na wykłady dla doktorantów na orientalistyce (pisze pracę doktorską o wspólnych modlitwach żydowskich i chrześcijańskich wykonywanych w miejscach zagłady) albo na zajęcia z hebrajskiego w ramach Żydowskiego Uniwersytetu Otwartego. Wraca wieczorem. Je kolację z ojcem, bierze się za brewiarz, czyta książkę i o 22 idzie spać.

Ich dom łatwo znaleźć. Stoi przy jednej z głównych ulic: jest niski, drewniany, jednopiętrowy (odróżnia się od tych nowych, za wysokimi ogrodzeniami). Z ogródka szczerzą się dwa krasnale ogrodowe.

W bramie wita mnie Józef Lemański. Całuje w rękę na przywitanie i prowadzi przez sień.

Mrożone ryby

W przejściu poustawiane pięciolitrowe butle z wodą i zapasy: słoiki z jabłkami, zupą, bigosem, fasolką po bretońsku. To prezenty dla księdza. Nie tylko od parafian z Jasienicy.

Gdy raz wyjechał na cały dzień, przed dom w Chotomowie zajechała ciężarówka z dwoma tonami węgla. Pan Józef mówił, że to pomyłka, że to chyba do sąsiadów. Ale kierowca miał na kartce napisane wyraźnie: ks. Wojciech Lemański.

Innym razem przyszło awizo. Ksiądz mógł je odebrać dopiero nazajutrz. W paczce były mrożone ryby. Wszystko popłynęło. Jeszcze kiedy indziej pocztą przyszło mięso i chleb. Za każdym razem inny nadawca, nie sposób odczytać adresu. Ksiądz i jego ojciec domyślają się, że to od mieszkańców Chotomowa.

Sygnaturka

Witold Modzelewski, radny, prowadzi zakład samochodowy koło Biedronki: – Wojtek nie biega tutaj po wsi i nie żali się. Na pewno jest facetowi ciężko bez pracy, ale chłopak ma swój honor. Robi swoje. Jak robiłem mu przysługę przy aucie, mówiłem mu: „Masz gratis od firmy”. Nie wnikałem w jego finanse. Z tego, co mówił, to nie ma dużych kłopotów. Ale jeśli okaże się, że potrzebna mu pomoc, to żaden problem.

Znamy się od 37 lat. On wtedy założył grupę młodzieżową Sygnaturka. Mieliśmy po 16, 17 lat. Małolaty. Spotykaliśmy się pod figurką w Chotomowie. Wojtek organizował ogniska, agapy, wycieczki. Nie mówił nam: „Idźcie do kościoła”, tylko „Żyjcie fajnie”. Wiedzieliśmy, że pójdzie do seminarium, ale i tak to było zaskoczenie, jak nam ogłosił. Nie pasował na księdza: zawsze wesoły, rowerek, krótkie spodnie.

Z tej naszej grupy przetrwały przyjaźnie i małżeństwa. Obserwowaliśmy jego karierę. Gdy w Jasienicy zrobiło się gorąco, Sygnaturka zebrała się u mnie w biurze na naradę. Dzwoniliśmy do niego. Powiedział, że nie oczekuje pomocy materialnej. Ale ucieszył się, że pamiętamy i nie wierzymy w doniesienia kurii.

Kurewki takie pod księdza oknem?

Ksiądz proboszcz Kozera twierdzi, że „sekta Lemańskiego” w Jasienicy liczy zaledwie 100 osób na 2,5 tys. parafian. Ale i tak odczuwa, że jasieniczanie „przykręcili kurek” (ks. Kozera: – Mówili, że Jasienica dobrze płaci, ale teraz się skończyło, teraz dają złośliwie, minimalnie).

Nie mogą mu zapomnieć, że nie powołał rady parafialnej tak jak ks. Lemański (ks. Kozera: – Nie ma potrzeby, o wszystkich wydatkach mówię z ambony). Ani tego, że świetlicę środowiskową chciał zamienić na kawiarnię (ks. Kozera: – Kawiarnia? No widzisz, co za złośliwość? Świetlica teraz przeniosła się do szkoły, a tu mamy „Klub mamy i taty”. Wszystko odnowiliśmy czynem społecznym, zerwaliśmy tę paździerzową, prowincjonalną boazerię. Sami pędzelkiem malowaliśmy meble z demobilu, na styl prowansalski).

Ani tego, że zlikwidował plac zabaw, który ks. Lemański postawił przed plebanią (ks. Kozera: – Plac zabaw? Ze ścianką wspinaczkową? Do desek poprzybijał kilka uchwytów plastikowych. Nie wiem, kto tu miałby się wspinać, chyba przedszkolaki. Tu młodzież piła, paliła. Spać nie mogłem, bo ciągle kurewki leciały pod oknem. Kurewki takie pod księdza oknem? No nie. Zawsze im kulturalnie mówiłem: „Chłopcy, idźcie do domu”, nigdy ich nie obraziłem, nigdy im nie powiedziałem: „Wypieprzać stąd, bo policję naślę”. Nigdy tak im nie powiedziałem, bo to są moi chłopcy. Uważasz, że co, nauczę różaniec ich tu odmawiać?). Mówi jednak, że już odzyskuje powoli parafię. Mówi też, że większość księży Lemańskiego nie popiera.

Jasienica z piekła nie wyjdzie

Rozmawiam z księżmi z archidiecezji warszawsko-praskiej. Znają ks. Lemańskiego, nie chcą mówić pod nazwiskiem.

Ksiądz nr 1: – Mówili do niego: „Ty żydku”, ale w konwencji żartu. I nigdy publicznie, tylko wśród swoich. Ale tu nie o to chodzi. Dialogu chrześcijańsko-żydowskiego biskup mu nie zabronił. Hoser był aż nadto cierpliwy. Już dawno powinien zrobić z nim porządek. Który generał będzie tolerował żołnierza, który będzie go nieustannie krytykował? I jeszcze do wrogów chodził, do „Wyborczej”. Musiałby przeprosić, upokorzyć się, ale on tego nie zrobi. To co, biskup ma się uniżyć, no przepraszam bardzo. Jak dziecko się poprawi, to tatuś przebacza. Jak nie chce się poprawić, to znów dostaje klapsa.

Ksiądz nr 2: – To, czy jest obrzezany, czy nie, to nie jest problem. Dzisiaj wielu mężczyzn musi poddać się obrzezaniu ze względu na różne choroby układu erogennego. Nie obchodzi mnie, kim Lemański jest: Żydem czy Polakiem. Został katolickim księdzem i powinien przyjąć zasady, którymi kieruje się Kościół. Został ukarany na własne życzenie. Odszedł w skandalu, skłócił parafię. Nieraz pchał się i odprawiał mszę, żeby podkreślić swoją wielkość. Każdy z nas wie, gdzie jest jego miejsce. Lemański o tym zapomniał. Ale kapłanem będzie do końca życia. To sakrament, który pozostawia piętno do końca życia. Nawet gdyby nałożono na niego ekskomunikę, to może rozgrzeszyć człowieka, któremu zagraża śmierć, i to będzie ważne.

Ksiądz nr 3: – Ta Jasienica to z piekła nie wyjdzie. Oni go zepsuli. Tam są opętane baby! Uważają, że Lemański to Bóg, dalej Boga nie ma. U niego liturgia była jak u papieża, może to im się tak podobało? Te baby mogą sobie iść w diabły, ale co będzie dalej z Kościołem? Ja go bardzo lubię, ale on święty nie jest. On – pan, on – wszystko! To nie jest człowiek dialogu, ma trudny charakter. Do księży źle był nastawiony. Niech sobie jeździ do tej Treblinki. A kto mu zabroni? Poszedł na te żydowskie studia, i dobrze. Jeśli on naprawdę jest Żydem, to po kiego czorta utrzymywać tę iluzję?

Chana, Icchak, Abraham, Chaja

Staje koło fragmentu spalonej stodoły. Na sobie ma sutannę, na głowie jarmułkę przypiętą wsuwkami. Czyta głośno i wyraźnie: „Na ulicy Łomżyńskiej mieszkali Chana Jenta Wasersztajn, lat 53, wdowa po kupcu Moszem Wasersztajnie, i jej syn Szlomo, lat 15; Icchak Adamski, lat 78, nauczyciel Talmudu, z żoną Chaną Bejlą. Przy Starym Rynku mieszkali Icchak Jedwabiński, fryzjer, lat 50, jego żona Itke, lat 48, i dzieci: Abraham Josef z żoną Rywką i córką Chają Leą; Ruwen, lat 20”.

Do Jedwabnego jeździ parę razy w roku. Tak jak do Wąsosza, Radziłowa, Szczuczyna, Chełmna nad Nerem. Najczęściej można go spotkać w Treblince. Przyjeżdża nawet częściej niż raz w miesiącu.

* Niektóre imiona zostały zmienione

Co dalej z ks. Lemańskim? Sygnatura Apostolska (najwyższy trybunał Kościoła katolickiego) odrzuciła prośbę ks. Lemańskiego o zwolnienie z opłat za rozpatrzenie dwóch odwołań (czyli rekursów): od decyzji abp. Hosera o odwołaniu z parafii w Jasienicy i o nałożeniu kary suspensy. Gdyby się uparł, musiałby zapłacić dwa razy po 1555 euro kaucji sądowej za rozpatrzenie każdego rekursu oraz około 5 tys. euro za dwóch oddzielnych adwokatów watykańskich do dwóch różnych spraw. Od adwokatów watykańskich usłyszał: „To potrwa parę lat. Na pewno chce ksiądz w to inwestować?”. Wycofał się.

Czeka na list z Watykanu – formalne potwierdzenie swojej rezygnacji. Wtedy suspensa, jaką nałożył na niego abp Hoser, wchodzi w życie. Będzie musiał zdjąć sutannę. Ale wciąż będzie księdzem. Bezrobotnym, jak przez ostatnie półtora roku. O pieniądze się nie martwi. Ma oszczędności, które wystarczą mu jeszcze na dwa lata. Oprócz słoików, które otrzymuje z Chotomowa i Jasienicy, pomaga mu też czterech księży i dwóch biskupów (przekazali swoje intencje mszalne). Chęć pomocy zadeklarowało też kilkaset osób m.in. z Poznania, Łodzi, Krakowa, Kutna, Płocka i Bogatyni.

Napisze jeszcze list do abp. Hosera z prośbą o odwieszenie suspensy. Jeśli ten się nie zgodzi, zwróci się do papieża o akt łaski. „Sekta Lemańskiego” przygotowuje transparenty i plakaty, bo za rok papież Franciszek odwiedzi Wieliczkę. – Musimy zrobić odpowiednio duże, to nas zauważy. A jak nam proboszcz wejściówek nie załatwi, to pojedziemy z innych parafii – mówi pan Andrzej z Jasienicy i dodaje: – Hoserowi do emerytury zostały dwa lata. Gorliwie modlimy się o szybką zmianę.

jasienicaZpiekła

gazeta.pl

Biskup swoje – Kościół swoje

Jacek Żakowski, tygodnik „Polityka”, 03.08.2015
Abp Marek Jędraszewski

Abp Marek Jędraszewski (Fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta)

„Tak zwana konwencja antyprzemocowa i ustawa o in vitro oraz przyjęta przez Sejm ustawa >>o uzgodnieniu płci<< mogą być uznane jako zdrada wobec tych wartości moralnych, dla których Powstanie w ogóle wybuchło” – stwierdził abp Marek Jędraszewski.
Nie jakiś prowincjonalny księżulo te słowa wypowiedział, ale profesor teologii z rzymskim doktoratem, znawca Levinasa, Ricoeura, Sartre’a i Marcela, katolicki metropolita, którego inni biskupi niedawno wybrali na zastępcę przewodniczącego Episkopatu Polski. Gdybym był katolikiem, tobym się zapłakał. Jak parę razy w miesiącu, kiedy jakiś polski biskup da upust samodzielnemu myśleniu takiej jakości. Choć może katolicy zdążyli się przyzwyczaić. Bo jest odwieczną tradycją, że część polskich biskupów przynosi rozumnej, patriotycznej, wykształconej, szlachetnej katolickiej większości zakłopotanie i wstyd. Przynajmniej od wieszania biskupów zdrajców, którzy przystąpili do targowicy, przez flirt z faszyzującymi odłamami endecji w II RP, po skandale finansowe i obyczajowe w III RP i na Dominikanie. Jakoś tak fatalnie się składa, że różne rodzaje zła – od politycznego po obyczajowe – są wśród polskich biskupów statystycznie nadreprezentowane w porównaniu z katolicką większością.Katolicka większość na ogół zdążyła się przyzwyczaić, że biskupi reprezentują wartości wzniosłe i piękne, a realizują – jakie który potrafi. Jedni są heroiczni (jak Wyszyński) i mądrzy (jak Wojtyła), a inni przeciwnie. Problem polskich katolików wynika z proporcji, bo często bywa, że ci „inni” są w Episkopacie nadreprezentowani. Powstaje więc pokusa, by sądzić, że to katolicyzm lub Kościół jest źródłem nieszczęścia. Nie wydaje mi się, by było to trafne.

Katolicyzm ma – opisane przez socjologię – słabości (np. hierarchiczna, wertykalna wizja świata, za którą idzie słabość demokracji i mniejsza tolerancja dla różnorodności widoczne w większości krajów katolickich i hamujące ich rozwój), ale z wygadywaniem głupstw ani z deficytem szlachetności i miłości bliźniego sam w sobie się nie łączy. Widać to bardzo dobrze po jakościowym rozziewie opinii i postaw między katolickim ogółem polskiego społeczeństwa i kościelnej hierarchii.

Prawidłowość jest taka, że im kto wyżej i bardziej ostentacyjnie niesie katolicki szyld, tym mniej ma z jego pięknymi ideami wspólnego. Można się spierać, dlaczego tak się dzieje, lecz to nie Kościół tworzony przez większość obywateli wygaduje głupoty w kazaniach i radiu, tylko nieliczna mniejszość, która – tak się składa – zajmuje kościelne urzędy i często jest najgłośniejsza. A Kościół w swojej masie patrzy na to z podobną zgrozą jak wszyscy zdrowi ludzie. Nie podziela ekstremistycznych opinii, nie pochwala podłości, nie ma fobii inności i zmian, co Jarosław Makowski trafnie nazwał „cichą schizmą”.

Polscy biskupi robią i gadają swoje, a polscy katolicy od wieków myślą i robią swoje. Chciałoby się powiedzieć: dzięki Bogu. Ale może tylko dzięki zdrowemu rozsądkowi.

Zobacz także

gdybymByłKatolikiem

wyborcza.pl

 

SKOK na ubezpieczenia

Bianka Mikołajewska,03.08.2015
Grzegorz Bierecki

Grzegorz Bierecki (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Prywatna firma senatora PiS Grzegorza Biereckiego i fundacja, której szefuje jego brat, przejęły kontrolę nad Towarzystwem Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK i setkami milionów złotych, które Kasy wpłaciły na ubezpieczenie oszczędności swoich członków.
Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe przez 15 lat ubezpieczały depozyty, czyli oszczędności wpłacone przez klientów, w TUW SKOK. Taki obowiązek nałożyła na nie Krajowa SKOK, która nadzorowała wówczas Kasy. W razie upadłości którejś z Kas TUW miało zwracać pieniądze jej klientom.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK miało wypłacać oszczędności klientom, gdyby Kasy bankrutowały

Jak obliczyliśmy, w sumie Kasy wpłaciły do Towarzystwa około 450 mln zł. Ale gdy jesienią 2014 r. zbankrutował SKOK Wspólnota, a parę miesięcy później SKOK Wołomin, ich członkom oszczędności wypłacał tylko Bankowy Fundusz Gwarancyjny. W sumie prawie 3,2 mld zł.

Podczas posiedzeń sejmowej podkomisji, która badała przyczyny obecnej katastrofalnej sytuacji finansowej SKOK-ów, posłowie wielokrotnie pytali: co się stało z pieniędzmi zgromadzonymi w TUW SKOK? Nie uzyskali jednak odpowiedzi.

Jak ustaliła „Wyborcza”, we wrześniu 2012 r. – pięć tygodni przed objęciem Kas państwowym nadzorem – kontrolę nad TUW SKOK, jego majątkiem (blisko 350 mln zł własnego kapitału) i zgromadzonymi w nim składkami, przejęły dwa podmioty związane z ówczesnym prezesem Krajowej SKOK – Grzegorzem Biereckim.

Pierwszy z tych podmiotów to spółka SIN. Jej wspólnikami są Grzegorz Bierecki, jego brat Jarosław (radny PiS w sejmiku pomorskim) i prawnik Adam Jedliński (wieloletni przyjaciel prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Drugi podmiot to Fundacja Wspierania Ubezpieczeń Wzajemnych. Jej prezesem jest Jarosław Bierecki, a Grzegorz Bierecki przewodniczy Radzie Fundatorów. Podmioty te przejęły kontrolę nad TUW SKOK, mimo że wspólnie miały niespełna 4 proc. jego udziałów!

We wrześniu 2012 r. w statucie Towarzystwa zapisano, że to właśnie te dwa podmioty mają wyznaczać większość członków jego rady nadzorczej. I że bez ich zgody nie można podjąć żadnej ważnej decyzji dotyczącej działalności TUW SKOK, a w szczególności nie można zmienić statutu i rady nadzorczej.

Dziś w pięcioosobowej radzie Towarzystwa zasiadają Grzegorz Bierecki, Jarosław Bierecki i Adam Jedliński. – Mimo że formalnie większość udziałów TUW SKOK wciąż należy do systemu Kas, faktycznie stało się ono zakładnikiem woli senatora Biereckiego i jego ludzi – mówi Edmund Gębarowski, wiceprezes SKOK-u Kwiatkowskiego.

Jeszcze w 2012 r. TUW SKOK po cichu wypowiedział czterem Kasom umowy ubezpieczenia depozytów, kolejne 49 Kas straciło ubezpieczenie z końcem kwietnia 2013 r., a dwie ostatnie – we wrześniu 2013 r. Trwały już wówczas prace nad ustawą o objęciu oszczędności w Kasach gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ale weszła ona w życie dopiero pod koniec listopada 2013 r. Przez kilka miesięcy oszczędności klientów SKOK-ów nie były więc w ogóle zabezpieczone!

– Kasy zostały narażone na ogromne ryzyko. Gdyby któraś ogłosiła wówczas bankructwo, jej członkowie musieliby czekać miesiącami na pieniądze od syndyka, jeśli w ogóle by je dostali. Klienci innych Kas z pewnością ruszyliby do oddziałów po swoje oszczędności. System by tego nie wytrzymał – mówi wysoko postawiony urzędnik Ministerstwa Finansów.

Gdy część Kas domagała się od TUW SKOK zwrotu wpłaconych składek, władze Towarzystwa odpowiedziały im, że nie ma do tego podstaw prawnych.

Wkrótce po przejęciu kontroli nad TUW SKOK Grzegorz Bierecki złożył rezygnację z funkcji prezesa Krajowej SKOK. Jako senator PiS lobbuje za wprowadzeniem ustaw, które pozwolą mu wcielić w życie nowy projekt biznesowy – sieć małych TUW-ów dla rolników. Gwarantem ich bezpieczeństwa mają być pieniądze TUW SKOK.

Zobacz także

jakPrywatna Spółka

wyborcza.pl

Anna Grodzka: Płeć jest w mózgu

Rozmawiała Ewa Siedlecka, 03.08.2015
Anna Grodzka

Anna Grodzka (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Korekta płci oczywiście wywołuje reakcje otoczenia. Ale za to, czy będą w duchu ksenofobii i moralnego potępienia, czy chrześcijańskiej miłości bliźniego, odpowiada też Kościół. Rozmowa z Anną Grodzką, posłanką niezależną, dawniej w Ruchu Palikota, jedyną na świecie parlamentarzystką transpłciową
EWA SIEDLECKA: W tym tygodniu Senat zajmie się ustawą o uzgodnieniu płci. Kościół uznaje ją za przejaw ideologii gender, niszczenie rodziny i więzi społecznych. A przecież uzgodnienie płci przeprowadza się w Polsce od ponad 40 lat. Co ta ustawa zmienia?ANNA GRODZKA: Osoba transpłciowa dostanie to, czego najbardziej potrzebuje: przestanie być osobą transpłciową. Przestanie się wyróżniać, być odmieńcem. Zacznie żyć w zgodzie ze sobą, z własną tożsamością. W dokumentach nie będzie śladu po uzgodnieniu płci, ponieważ ustawa nakłada na urzędy i pracodawców obowiązek zmiany danych w rozmaitych świadectwach – np. szkolnych, świadectwach pracy, dyplomach. Dostanie nowy akt urodzenia, a stary – ze wzmianką o uzgodnieniu płci – będzie dostępny tylko w sytuacjach wyjątkowych.I – co najważniejsze – procedurę przed sądem przeprowadzać się będzie w trybie nieprocesowym, bez konieczności pozywania własnych rodziców, co jest często rodzinnym dramatem.

Czy to znaczy, że obniżono wymagania dla stwierdzenia przez sąd, że ktoś jest osobą transpłciową?

– Nie. Potrzebne będą orzeczenia dwóch specjalistów po specjalistycznych badaniach. Jeśli sąd uzna, że to nie wystarcza, może powołać własnych biegłych. Takie sprawy mają trafiać do jednego sądu w Polsce: Sądu Okręgowego w Łodzi, więc będą sędziowie wyspecjalizowani w orzekaniu o takich sprawach.

Abp Henryk Hoser w rozmowie z KAI uznał ustawę za kompromitację państwa. „Przyjęcie płci kulturowej czy psychicznej jest groźnym zjawiskiem antropologicznym, ponieważ rozbija pojęcie jedności osoby ludzkiej i wprowadza elementy rozszczepienne, czyli schizoidalne”.

– Płeć kulturowa i psychiczna to dwie różne sprawy. Pierwsza to pojęcie socjologiczne oznaczające role społeczne płci. Płeć psychologiczna dotyczy tożsamości, a nie roli.

Arcybiskup pomylił skutek z przyczyną. To nie uzgodnienie płci „rozbija pojęcie jedności osoby ludzkiej i wprowadza elementy rozszczepienne”. „Elementy rozszczepienne” wprowadza brak uzgodnienia, tkwienie w sytuacji, gdy płeć odczuwana jest inna niż widoczna dla otoczenia.

Arcybiskup neguje istnienie tanspłciowości. Mówi: płeć jest jedna, „genetyczna, zakodowana w każdej komórce organizmu ludzkiego”.

– Rzeczywiście: płeć jest zapisana w genach. Ale to, co jest w genach, to tylko plan, który nie musi być w stu procentach zrealizowany. Można mieć w genach otyłość i nie być otyłym. Wchodzą w grę inne czynniki. Jak chodzi o tożsamość płciową – rozwój mózgu w okresie płodowym. Naukowcy ustalili, że między 6. a 12. tygodniem życia płodowego w podwzgórzu, w ciele modzelowatym, kształtuje się jądro odpowiedzialne za psychiczne poczucie płci. Wystarczy, że nastąpi błąd wpływu czynności hormonalnej matki na rozwój płodu, by ta świadomość ukształtowała się inaczej niż genotyp.

Dlatego mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że o płci decyduje biologia. Bo mózg i proces jego kształtowania się – to też biologia. Osoby transpłciowe rodzą się jako transpłciowe.

Argument społeczny arcybiskupa: „Postawienie na nieograniczone prawo jednostki do wyboru prowadzi do rozpadu społeczeństwa”. Że ciocia staje się wujkiem, brat – siostrą, rozpadają się małżeństwa.

– Korekta płci przez osobę transpłciową wywołuje reakcję otoczenia. Ale za to, jaka to będzie reakcja, odpowiada także abp Hoser, który może kształtować stosunek do osób transpłciowych albo w duchu ksenofobii i moralnego potępienia, albo chrześcijańskiej miłości bliźniego. Więc to m.in. od zachowania Kościoła zależy, czy transpłciowość rozbija rodzinę.

Arcybiskup krytykuje, że nie będzie przymusu chirurgicznego przekształcenia ciała, „ustawa będzie elementem teatralizacji życia, gdyż człowiek, który jest mężczyzną, ale przyszło mu do głowy, że jest kobietą, nie zmienia swoich cech biologicznych, tylko się przebiera za kobietę, kupuje perukę i gra kobietę jak aktor”.

– Arcybiskup też przebiera się w określony strój, żeby zasygnalizować otoczeniu swoją przynależność do stanu kapłańskiego i swoje miejsce w hierarchii. To taka sama teatralizacja.

A wymuszanie poddania się zabiegom medycznym naruszałoby konstytucję i międzynarodowe konwencje chroniące prawa człowieka. Takie prawo zniosła właśnie Szwecja, za chwilę zniesie Norwegia. A są kraje, w których w ogóle nie przewiduje się żadnego badania, czy osoba, która chce uzgodnienia płci w dokumentach, rzeczywiście identyfikuje się z tą płcią – np. w Argentynie, na Malcie, w Irlandii i Danii.

Pojawia się argument, że uzgodnienie płci to obejście zakazu małżeństw jednopłciowych: gej zmieni papiery na kobiece, by poślubić partnera.

– Jakoś przez te wszystkie lata, gdy uzgadnianie płci było możliwe, takiego przypadku nie było.

Ustawa o uzgodnieniu płci nie jest ustawą PO, więc senatorowie PO nie muszą jej poprzeć. Kościół ją potępia. Senacka komisja zdrowia wnioskuje o jej odrzucenie w całości. Padnie w Senacie?

– Z jednej strony debata w Senacie nad ustawą o in vitro rodzi obawę, że podobnie może być z naszą ustawą. Z drugiej: nie ma poważnych merytorycznych argumentów przeciw tej ustawie. Chcę więc wierzyć w rozsądek i empatię senatorek i senatorów.

Jeśli ustawa przejdzie, to pójdzie do podpisu prezydenta Andrzeja Dudy. Mało prawdopodobne, by sprzeciwił się Kościołowi. A do odrzucenia jego weta Sejm już nie zbierze większości trzech piątych głosów.– Będę namawiała prezydenta do podpisania. W Krakowie mieliśmy biura poselskie w tym samym budynku: Bracka 15. Dotykały go skierowane przeciwko mnie akty wandalizmu, wypisywanie obraźliwych napisów na ścianach, wrzucanie petard, smrodliwych substancji.Razem działaliśmy w krakowskim Okrągłym Stole Mieszkaniowym. Mam nadzieję, że podpisze ze względu na to, że jest człowiekiem odpowiedzialnym i dobrym. A gdyby miał zasadnicze wątpliwości – to namawiałabym na posłanie jej przed podpisaniem do Trybunału Konstytucyjnego

A co będzie z panią? Odeszła pani z Ruchu Palikota do Zielonych, potem z Zielonych donikąd…

– Odeszłam od partii, ale nie od przekonań przynależnych lewicy społecznej. Wierzę w politykę, której celem jest rozwiązywanie problemów społecznych, a nie problemów partii czy makroekonomicznych.

Uczestniczę w rozmowach Zjednoczonej Lewicy jako stowarzyszenie Społeczeństwo Fair. Warunkiem, żebym wystartowała w wyborach z ramienia Zjednoczonej Lewicy, jest przekonanie, że to rzeczywiście szeroka koalicja ruchów i organizacji społecznych. To przekonanie zależeć będzie od kształtu list wyborczych. Jeśli zdominują je nazwiska znane od lat z SLD i Ruchu Palikota, z niewielka liczbą dodatków – to znaczy, że odnowa lewicy jest pozorna. Wtedy wyjdę z polityki i będę się z boku życzliwie przyglądać Partii Razem, która ideowo jest mi najbliższa.

Z powodu Partii Razem rozstała się pani z Zielonymi?

– Nie. Decyzję o odejściu spowodowały nieakceptowalne dla mnie zachowania niektórych osób z kierownictwa partii.

Chodzi o osobiste ambicje tych osób? Ale przecież pani miała być lokomotywą, która wyprowadzi Zielonych do wielkiej polityki.

– Może niektórzy nie tolerują silnych osobowości? Moją czarę goryczy przelała manipulacja, jaką usiłowano poróżnić mnie z ludźmi z Partii Razem, którzy zbierali podpisy pod moją kandydaturą. Organizacja zbiórki podpisów nie przyniosła sukcesu, ale wielu ludzi dało z siebie wszystko, za co jestem im wdzięczna.

Naprawdę słabo zbierali. Zwolennicy takich postaci jak Grzegorz Braun czy Paweł Tanajno dali radę. A pani, jedyna w Europie i na świecie transposłanka, której rozpoznawalności może pozazdrościć niemal każdy parlamentarzysta, podpisów nie zebrała. Czy nie zmarnowała pani swojego politycznego kapitału?

– Nie akceptuję nieetycznej i cynicznej polityki, a taka zdarza się zbyt często. Nie toleruję obłudy i manipulacji. Jeśli w polityce się z tym spotykam – to nie chcę tam być.

Wizja świata, jaką mają Zieloni, to także moja wizja. Ruch Palikota obracał się politycznie jak chorągiewka na wietrze. Dlatego z wielką nadzieją przeszłam z partii będącej w parlamencie do pozaparlamentarnych Zielonych. Oni mają polityczny kręgosłup. Chciałam pomóc Zielonym wprowadzić reprezentację do Sejmu. Ale polityka to gra zespołowa – liczy się zgrana drużyna.

Wróci pani do działania w organizacji pozarządowej?

– Możliwe. Politykę robi się nie tylko w parlamencie. Tak też można zmieniać świat. Ale mam nadzieję, że pojawi się taka lewicowa, prospołeczna formacja polityczna, do której dołączę. Gdyby dziś pojawił się Jacek Kuroń – poszłabym w ciemno za nim.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dudatour przed wyborami

Małgorzata Bujara, 03.08.2015
Andrzej Duda podczas kolejnego objazdu po kraju ma zawitać do sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie, gdzie w maju uroczystości kościelne zamieniły się w wiec poparcia dla kandydata na prezydenta  (na zdjęciu)

Andrzej Duda podczas kolejnego objazdu po kraju ma zawitać do sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie, gdzie w maju uroczystości kościelne zamieniły się w wiec poparcia dla kandydata na prezydenta (na zdjęciu) (JERZY CHABA)

Oficjalnie, by dziękować za wybór. Ale tak naprawdę prezydent Andrzej Duda będzie jeździł po kraju i wspierał kampanię PiS.
Na razie są tylko wstępne ustalenia bez dokładnych dat. Szczegóły będą ustalane już po zaprzysiężeniu Andrzeja Dudy, czyli po 6 sierpnia.- Myślę, że już 7 sierpnia będzie wiadomo więcej, będzie znany zarys kalendarza albo chociaż miejsca wizyt pana prezydenta. Choć należy pamiętać, że pierwszy tydzień urzędowania będzie zajęty organizowaniem Kancelarii Prezydenta. Trzeba będzie kalendarz wizyt krajowych zgrać z kalendarzem wizyt zagranicznych nowego prezydenta – mówi mi polityk PiS.Ale wszyscy działacze partii, z którymi rozmawiałam, przekonują, że nowy prezydent wyruszy już niedługo w objazd po kraju.

– Oficjalny przekaz jest taki: Andrzej Duda przejedzie kraj w podziękowaniu za swój wybór – słyszę. – Po kampanii prezydenckiej pozostało mu 120 powiatów, w których nie zdążył być. Będzie też na pewno w tych, w których osiągnął najlepsze wyniki. Planuje podróżować po kraju do końca tego roku. Ale wiadomo, że szczyt tych wizyt przypadnie we wrześniu i w październiku – dodaje mój rozmówca.

Podkarpacie prezydent Duda odwiedzi na pewno, i to prawdopodobnie będzie jedna z pierwszych jego podróży. To województwo, w którym dostał rekordowe poparcie. Otrzymał tam aż 71,39 proc. głosów. Nawet w swojej rodzinnej Małopolsce miał mniej zwolenników – 62,09 proc. Na Podkarpaciu były miejsca, gdzie niemal wszyscy wyborcy postawili krzyżyk przy jego nazwisku. Tak było np. w gminie Jeżowe, w której zagłosowało na niego 91,83 proc. wyborców. Były też rekordowe powiaty: leżajski i ropczycko-sędziszowski (po prawie 82 proc. głosów). Z naszych informacji wynika, że właśnie do tych powiatów przyjedzie prezydent Duda.

– Czekamy na przyjazd pana prezydenta do tych powiatów, których nie zdążył odwiedzić podczas kampanii, oraz tych, w których uzyskał największe poparcie. Oczekujemy go także w Rzeszowie, stolicy regionu, którego mieszkańcy najliczniej na niego głosowali. Już z nim na ten temat rozmawiałem – mówi europoseł PiS Stanisław Ożóg.

W Rzeszowie, który do tej pory był bardziej przychylny PO, w maju również wygrał Andrzej Duda – dostał 56,5 proc. głosów. Mimo że popularny przecież prezydent Tadeusz Ferenc mocno popierał Bronisława Komorowskiego.

Z kolei według posła PiS Andrzeja Szlachty niemal pewna jest wizyta prezydenta Dudy w Strachocinie, w sanktuarium św. Andrzeja Boboli. W kampanii prezydenckiej kandydat PiS był tam na mszy św. w sobotę 2 maja. Ta wizyta odbyła się w ramach ogólnopolskiej pielgrzymki wszystkich prawicowych ugrupowań politycznych. Dudzie towarzyszył wtedy prezes Jarosław Kaczyński, byli też Beata Szydło i Marek Kuchciński. Do Strachociny przyjechali także szefowie wyborczych koalicjantów PiS: Jarosław Gowin i Paweł Kowal z Polski Razem, Zbigniew Ziobro z Solidarnej Polski i Marek Jurek z Prawicy Rzeczpospolitej. Byli także działacze „Solidarności” i rolnicy.

– Dla prezydenta Andrzeja Dudy sanktuarium ma ogromne znaczenie. Jest zbieżność dat urodzenia – Andrzej Duda i św. Andrzej Bobola urodzili się 16 maja. Tak myślę, choć to tylko moje spekulacje, że rodzice wybrali Andrzejowi Dudzie imię na cześć świętego Andrzeja Boboli. Tego dnia są bowiem również imieniny Andrzeja – mówi poseł Szlachta.

W Strachocinie w maju uroczystości kościelne zamieniły się w wiec poparcia dla Dudy, wierni przynieśli transparenty z hasłami poparcia dla jego kandydatury. Po mszy Duda przemawiał z kościelnej mównicy: – Trzeba proces likwidacji Polski zatrzymać. Trzeba wspierać te regiony kraju, które są dzisiaj w najtrudniejszej sytuacji.

A kustosz sanktuarium ks. Józef Niżnik dziękował Jarosławowi Kaczyńskiemu i „wszystkim siłom prawicy”, że przyjechali do Strachociny. – Czy nie jest to ważny dzień dla Polski? Tutaj są najważniejsi przedstawiciele ugrupowań prawicowych przy ołtarzu. Jak się nie cieszyć, skoro widzę Marka Jurka, Zbigniewa Ziobrę, Jarosława Gowina? – mówił kustosz.

Zobacz także

wyborcza.pl

Towarzystwo Uwłaszczenia Wzajemnego

Bianka Mikołajewska, 03.08.2015
Bracia Jarosław i Grzegorz Biereccy, 2005 r.

Bracia Jarosław i Grzegorz Biereccy, 2005 r. (KAMIL GOZDAN)

Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych SKOK miało wypłacać oszczędności klientom, gdyby Kasy bankrutowały. Ale kontrolę nad nim przejęły prywatna firma senatora PiS Grzegorza Biereckiego i fundacja, której szefuje jego brat. A za bankructwo Kas płacą inne polskie banki.
W 1998 r. Krajowa SKOK nałożyła na wszystkie Kasy obowiązek ubezpieczania oszczędności wpłacanych przez klientów. Wszystkie podpisały polisy z TUW SKOK. W razie bankructwa którejś z Kas Towarzystwo miało zwracać jej klientom zgromadzone oszczędności (do 100 tys. euro, jak w BFG), ale w praktyce właściwie nie wypłacało odszkodowań. Gdy jakiejś Kasie groziła upadłość, władze „krajówki” przyłączały ją do innej Kasy, a gdy ta wpadała w finansowe tarapaty – łączono ją z następną. W ten sposób liczbę Kas zredukowano z ponad 300 do kilkudziesięciu. Jak mówił w Sejmie przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak, nie rozwiązało to problemów Kas, lecz skumulowało je.Taki układ przez lata dawał jednak zyski Towarzystwu. A władze Krajowej SKOK przekonywały Kasy, że ich współpraca z TUW SKOK leży w interesie ich i całego systemu Kas. Bo przecież Towarzystwo jest częścią tego systemu.Faktycznie większość udziałów Towarzystwa cały czas należy do systemu SKOK. Od siedmiu lat jego głównymi właścicielami są Krajowa SKOK i jej spółka-córka – SKOK Holding w Luksemburgu. Ale w 2012 r. udziały w TUW SKOK objęły także podmioty niezwiązane z Kasami.Pierwszym z nich jest spółka SIN. Jej właścicielami są: Grzegorz Bierecki, jego brat Jarosław i Adam Jedliński (wieloletni przewodniczący rady nadzorczej „krajówki”). W 2011 r. tygodnik „Polityka” ujawnił, że przejęła ona majątek Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych (FPZK), która przez wiele lat należała do systemu SKOK.

W marcu br. szef KNF wystosował w tej sprawie list do premier Ewy Kopacz oraz szefów służb. Według Komisji majątek Fundacji, wart około 65 mln zł, powinien zostać przeznaczony na wsparcie finansowe Kas. Od kwietnia przejęcie majątku FPZK przez SIN bada prokuratura.

Drugi podmiot to Fundacja Wspierania Ubezpieczeń Wzajemnych. Jej prezesem jest Jarosław Bierecki, a Grzegorz Bierecki – przewodniczącym rady fundatorów.

We wrześniu 2012 r. w statucie TUW zapisano, że to SIN i FWUW mają wskazywać trzech z pięciu członków jego rady nadzorczej. Rada wyznaczana jest bezterminowo. Powołuje ją i odwołuje zarząd Towarzystwa, wyznacza kierunki i zasady jego działania. Bez jej zgody do TUW SKOK nie może wejść nie tylko żaden znaczący, ale nawet niewielki udziałowiec (nikt, kto chciałby kupić więcej niż 100 z 19 mln udziałów). Bez zgody SIN i FWUW nie można zaś zmienić statutu Towarzystwa ani jego rady nadzorczej.

Dziś zasiadają w niej bracia Biereccy, Adam Jedliński i dwaj ich bliscy współpracownicy z Kas.

Towarzystwo zrywa umowy

Gdy weszła w życie ustawa wprowadzająca państwowy nadzór nad Kasami, okazało się, że większość z nich jest od dawna w trudnej sytuacji finansowej. Nad częścią wisiała groźba bankructwa.

Tymczasem jeszcze w 2012 r. TUW SKOK po cichu wypowiedziało czterem Kasom umowy ubezpieczenia depozytów. Kolejne 49 Kas straciło ubezpieczenie z końcem kwietnia 2013 r., a dwie ostatnie – we wrześniu 2013 r.

Gdy Towarzystwo wypowiadało Kasom pierwsze umowy, w Sejmie trwały już prace nad ustawą o objęciu oszczędności zgromadzonych w Kasach gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, ale weszła ona w życie dopiero pod koniec listopada 2013 r. Przez kilka miesięcy oszczędności klientów SKOK – wówczas sięgające 16 mld zł – nie były więc w ogóle gwarantowane!

W kwietniu podczas posiedzenia sejmowej podkomisji ds. SKOK Ilona Kalinowska, szefowa Zachodniopomorskiej SKOK, zarzucała władzom TUW SKOK, że zostawiły Kasy na lodzie. – Można przypuszczać, że TUW miało informację o sytuacji w sektorze SKOK. W naszej ocenie manewr Towarzystwa polegający na wypowiedzeniu umów ubezpieczenia wszystkim SKOK-om był rodzajem ucieczki – mówiła.

Według jej relacji Kasy skarżyły się Krajowej SKOK na działania Towarzystwa, ale ta odpowiadała, że nie ma na nie wpływu. – Miała wpływ, tworząc TUW, i każąc się ubezpieczać, ale jak TUW się z tego wycofał, to już nie miała na to wpływu – denerwowała się Kalinowska.

Obecny na posiedzeniu podkomisji prawnik Krajowej SKOK Paweł Pelc wielokrotnie podkreślał, że władze TUW SKOK i Krajowej SKOK nie działały na szkodę Kas. Bo przecież ostatecznie nie stało się nic złego – w okresie bezgwarancyjnym nie upadła żadna z Kas. A dzięki wypowiedzeniu umów przez kilka miesięcy nie musiały płacić składki na ubezpieczenie.

W ubiegłym roku KNF ogłosiła, że w związku ze złą sytuacją finansową wielu Kas (łączna pomoc z BGF wyniosła 3,2 mld zł) oczekuje, że wsparcia udzieli im TUW SKOK – dysponujące przecież wolnymi środkami. Towarzystwo udzieliło wówczas 90 mln zł pożyczki Krajowej SKOK. Połowę „krajówka” zachowała na swoim koncie jako „zabezpieczenie ryzyka pomocy”. Znaczną część pozostałej kwoty przekazała na stabilizację finansową Kasy Stefczyka – największego SKOK-u działającego w Polsce. Jego władze zapewniały wówczas oficjalnie, że Kasa jest w bardzo dobrej sytuacji finansowej i chciałaby przejmować inne zadłużone Kasy. Andrzej Jakubiak z KNF komentował wtedy w mediach, że albo wsparcie „trafiło do niewłaściwej Kasy, albo ona nie jest wcale w tak dobrej sytuacji”. Prezesem Stefczyka jest Andrzej Sosnowski, przyjaciel Grzegorza Biereckiego, a sam Bierecki szefuje radzie nadzorczej.

Nowy projekt Biereckiego

Gdy TUW SKOK wypowiedziało Kasom umowy ubezpieczenia depozytów, część z nich wystąpiła do niego o zwrot wpłaconych składek. Nie dostały jednak pieniędzy. Na pytania „Wyborczej” o zwrot składek władze TUW SKOK nie odpowiedziały.

Wiadomo za to, że przejęcie kontroli nad Towarzystwem przez podmioty związane z Biereckim jest częścią jego nowego biznesowego planu. Chodzi o budowę sieci małych rolniczych Towarzystw Ubezpieczeń Wzajemnych – wzorowanej na SKOK-ach. Pisaliśmy o tym w „Wyborczej” w 2013 r.

Od pierwszych dni w Senacie Bierecki lobbuje za zmianami w prawie, które pozwolą wcielić jego nowy projekt w życie i uczynić go jak najbardziej dochodowym. Sieć małych rolniczych TUW budować ma Fundacja Wspierania Ubezpieczeń Wzajemnych, a dla TUW SKOK przewidziano rolę reasekuratora małych TUW-ów, czyli gwaranta ich finansowego bezpieczeństwa.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz