Wał Pom. (02.02.15)

 

Meller zmienia się w hejtera i… „W d***ch się poprzewracało panom górnikom”

Daria Krotoska, 02.02.2015
Marcin Meller, pisarz i dziennikarz

Marcin Meller, pisarz i dziennikarz (ARTUR KUBASIK)

„W dupach się poprzewracało panom górnikom. Ja pół życia robiłem przy azbeście i nikogo nie szantażowałem” – tak w najnowszym wydaniu „Newsweeka” Marcin Meller ironizuje na temat hejterskich komentarzy w internecie.
Meller, dziennikarz i pisarz, w swoim felietonie „Przy kompie” wciela się w rolę internetowego trolla – „hejtera”, komentującego wszystkie najważniejsze wydarzenia ostatnich tygodni. Dostaje się górnikom, rolnikom, lekarzom, Ukraińcom, Owsiakowi, a przede wszystkim frankowiczom.

„Darmozjady”

Autor felietonu przerysowuje m.in. nienawistne komentarze internetowe na temat pomocy, jaką mieliby otrzymać frankowicze w związku z szalejącym ostatnio kursem szwajcarskiej waluty. W tekście Mellera osoby posiadające kredyt we frankach to „cwaniaczki”. „Mieszkań im się zachciało, lemingom jednym. Mnie jednak nikt nie dał mieszkania na preferencyjnych warunkach, elita cholerna, w złotówkach nie łaska brać kredytu, jak mieszkacie w Polsce, darmozjady?” – pisze publicysta w „Newsweeku” Marcin Meller.

Górnicy to mięczaki

„Za swoje” dostało się też strajkującym górnikom. Meller, pozostając w roli hejterskiego komentatora, nie zostawia na nich suchej nitki. Tu oczywiście protestującym „w dupach się poprzewracało”. Felietonista w przerysowanym komentarzu pokazuje najczęściej pojawiający się argument z serii „a ja…”. Np.: „Ja pół życia robiłem przy azbeście i nikogo nie szantażowałem”.

Meller-hejter wytyka górnikom rzekomą roszczeniowość i nazywa szantażystami z książęcymi wymaganiami. M.in. oskarża ich o odbieranie zasiłków samotnym matkom.

Swoje wiem

Na sam koniec oberwało się też artystom, w szczególności filmowcom, którzy „nie potrafią żadnego porządnego filmu zrobić”. Tu argumentem internetowych komentatorów jest stwierdzenie, że żadnego z krytykowanych filmów nie widzieli, „bo szkoda pieniędzy na te badziewia”.

Cały felieton Mellera-hejtera w najnowszym „Newsweeku”.

Zobacz także

 TOK FM

 

Grodzka u Olejnik drze „wSieci” na kawałki. Dosłownie

MT, 02.02.2015
Anna Grodzka | Okładka

Anna Grodzka | Okładka „W Sieci” (Fot. Agencja Gazeta / „W Sieci”)

– Czy wyobraża pani sobie sytuację, w której jest dochodzenie np. o to, jaki jest stan organów płciowych, powiedzmy, pana prezesa Kaczyńskiego? – pytała Anna Grodzka w programie „Kropka nad i”. Opowiedziała w nim o swojej reakcji na najnowsze doniesienia tygodnika „wSieci”, a na koniec podarła na kawałki artykuł na swój temat.
Anna Grodzka była gościem Moniki Olejnik w programie „Kropka nad i”. Dziennikarka pytała przede wszystkim o reakcję posłanki na publikację tygodnika „wSieci”, który sugeruje, że jej transseksualizm był tylko sposobem na dostanie się na scenę polityczną, podczas gdy w rzeczywistości mieszka ona z heteroseksualną kobietą i po domu chodzi w męskich ubraniach. Czytaj więcej na ten temat >>>

Cały artykuł Grodzka uznała za coś „nieprofesjonalnego i paskudnego moralnie”. – Ja rozumiem, że jako posłanka jestem osobą publiczną i wszystkie sprawy, które mogą w jakikolwiek sposób dotyczyć mojej publicznej działalności, są do prześwietlenia. Natomiast tutaj ten artykuł jest po prostu pełen kłamstw i insynuacji – zapewniła.

„Chce pani podrzeć ten tygodnik?”

Na koniec programu Olejnik zaproponowała, żeby Grodzka podarła tekst na swój temat.

– Mam przy sobie ten tygodnik. Chce go pani podrzeć? – zapytała. – Tak. Ale nie będzie pani już potrzebny? – upewniła się Grodzka. – Nie, już mi wystarczy – odparła Olejnik. – Z przyjemnością – stwierdziła Grodzka, drąc „wSieci” na małe kawałki.

„Ja swojej orientacji nigdy nie ujawniałam”

W czasie rozmowy posłanka podkreślała, że transseksualność zdiagnozowano u niej już 33 lata temu, a kobietą, czy też dziewczyną, czuła się od zawsze. W kwestii swojej orientacji seksualnej chce jednak zachować dyskrecję. – To, że ja jestem osobą transseksualną, nie determinuje mojej orientacji seksualnej – tłumaczyła. – Ja swojej orientacji nigdy nie ujawniałam i nikt nie powinien mnie o to pytać – dodała.

Grodzka stwierdziła, że w całej tej sytuacji najbardziej szkoda jej Lalki i Piotra Podobińskich. Tygodnik sugeruje, że heteroseksualna Stanisława Podobińska jest partnerką Grodzkiej. Posłanka zapewnia, że z małżeństwem łączy ją wyłącznie przyjaźń. – Mamy dom bliźniak, oni mieszkają obok. Jest współwłasnością, bo razem go budowaliśmy. Ale są to dwa oddzielne lokale mieszkalne i mieszkamy po prostu obok siebie – powiedziała.

„Pierwszy był śmiech rozpaczy”

Olejnik zapytała Grodzką o to, co pomyślała, kiedy zobaczyła okładkę „wSieci”. – Na początku naprawdę nie wiedziałam, co odczuwać – mówiła. – Pierwszy był taki śmiech rozpaczy. To jest takie uczucie, kiedy musisz się nagle tłumaczyć, że nie jesteś wielbłądem i nie masz tego garbu – zażartowała, dodając, że z jednej strony rozbawiła ją „niekompetencja i głupota” artykułu, a z drugiej była zszokowana kłamstwem i wprowadzaniem ludzi w błąd.

Sugestie tygodnika, jakoby transseksualizm miał być dla Grodzkiej przepustką do kariery politycznej, określiła jako niedorzeczne, podkreślając, że zajmowała się polityką na długo przez dokonaniem operacji zmiany płci. Jednocześnie nigdy nie ukrywała swojego transseksualizmu.

– Ujawniłam swoją tożsamość seksualną długo przed tym, jak weszłam do polityki, właśnie po to, żeby mówić o tym, że są wśród nas osoby transseksualne, które wymagają naszej akceptacji i pomocy, i że to jest zupełnie normalne – powiedziała. – Przez wszystkie wieki na każdym kontynencie tak było, jest i będzie – dodała.

Stan organów płciowych Kaczyńskiego

– Chciałam, żeby polskie społeczeństwo zrozumiało, że człowiek, choć inny, ma prawo do podstawowej akceptacji, jeśli nie czyni drugiemu człowiekowi krzywdy. To jest kierunek mojego działania – podkreśliła. – Natomiast czy wyobraża pani sobie sytuację, w której jest dochodzenie np. o to, jaki jest stan organów płciowych, powiedzmy, pana prezesa Kaczyńskiego? To wobec posłanki Grodzkiej można, a wobec kogoś innego byłoby to uwłaczające? – zastanawiała się.

Sprawa skończy się w sądzie?

Grodzka dodała, że poważnie rozważa oskarżenie tygodnika w związku z tym tekstem. – Moja adwokatka doradza, żebym założyła jednak tę sprawę – powiedziała.

Przeprasza przy tym małżeństwo Podobińskich za to, że zostali wciągnięci w tego rodzaju zamieszanie. – Podjęłam decyzje o kandydowaniu, a oni są w całą tę sprawę zamieszani z insynuacjami najgorszego rodzaju – mówiła, dodając, że przecież Lalka Podobińska, nawet prowadząc jej biuro poselskie, nie jest osobą publiczną.

Pod koniec programu dodała, że nie jest z nikim w związku. – Niestety, jestem osobą, która samotnie prowadzi gospodarstwo, z nikim nie jestem związana intymnie, mam za to wielu przyjaciół. Takie oświadczenie mogę złożyć bez żadnego problemu, bo ludzie mają prawo takie rzeczy wiedzieć – zaznaczyła.

Zobacz także

TOK FM

Abp Hoser: Kościół zdradził Jana Pawła II. Narzeczeni nie wiedzą, że papież postawił przed nimi zadania

Michał Wilgocki, 02.02.2015
– Powiem brutalne: Kościół zdradził Jana Pawła II – mówi abp Henryk Hoser w rozmowie z KAI. Hierarcha twierdzi, że za kryzys rodziny są współodpowiedzialni księża, którzy nie potrafią przygotować narzeczonych do małżeństwa.
Arcybiskup uważa, że sytuacja rodziny w Europie jest coraz gorsza, choć Polska przed wpływami Zachodu jeszcze się broni.- Różnica wynosi 20-30 lat, ale wpływy kultury liberalnej stają się u nas coraz bardziej akceptowane nawet w tradycyjnych środowiskach. Potwierdza to kolęda, czyli wizyty duszpasterskie w domach. Nie ma wątpliwości, że narasta zjawisko kohabitacji młodych. To zjawisko jest dość szerokie, ponieważ spotyka się ze zgodą rodziców i dziadków – mówi hierarcha.

– Do tej nowej sytuacji ogromnie przyczyniła się emigracja. Odkryłem to jeszcze w latach 90., gdy spowiadałem w pewnej miejscowości, w której mieściły się obozy dla polskich uchodźców. W co drugiej spowiedzi była mowa o zdradzie małżeńskiej, bo współmałżonek został w Polsce – mówi.

Hierarcha w rozmowie nazywa społeczeństwo polskie „społeczeństwem postaborcyjnym”.

– Jest w nim ogromna trauma, zakodowana w pamięci somatycznej setek tysięcy osób, kobiet i mężczyzn. Po 1956 r., w wyniku ustawy legalizującej aborcję, wykonywano ok. 800 tys. aborcji rocznie. To przerażająca liczba. Owa trauma nadal funkcjonuje – mówi abp Hoser.

Bardzo mocne słowa padają, kiedy arcybiskup zaczyna mówić o przyczynach kryzysu rodziny. Obwinia za to „praktykę duszpasterską”, czyli pracę w parafiach z kandydatami na małżonków i samymi małżonkami.

– Powiem brutalne: Kościół zdradził Jana Pawła II. Praktyka duszpasterska zdradziła Jana Pawła II – mówi arcybiskup. Dlaczego? – Ponieważ nie poszła za jego głosem, nie zapoznała się nawet z jego nauczaniem. Wszyscy mówią, że jest ono za trudne, nawet duszpasterze i częściej świeccy mówią, że dokumenty Kościoła są za trudne, że ,,my ich nie rozumiemy”.

Zdaniem ordynariusza warszawsko-praskiego wystarczyłoby, żeby osoby pracujące z małżonkami przeczytały dokument „Familiaris Consortio” napisany przez Karola Wojtyłę.

– Papież sformułował w nich m.in. cztery zadania rodziny. Proszę poprosić konfratrów, żeby je wymienili. Duszpasterze nie wymienią, bo nie czytali albo nie pamiętają, a wierni, żeby coś zrealizować, muszą wiedzieć konkretnie, co. Formatorki z Parafialnych Ośrodków Formacji Rodziny, które powołałem w diecezji, mówią, że gdy wyliczają narzeczonym te zadania, robią oni okrągłe oczy. W ogóle nie mają pojęcia, że jakieś zadania przed nimi stoją – mówi. Według niego receptą byłoby zreformowanie programu katechez przedmałżeńskich.

– To pilne, bo programy były opracowane w latach 60. Taki program musi być zaktualizowany i kulturowo osadzony. Trzeba wiedzieć, jakie są mielizny i rafy, o które możemy się rozbić. Jest nią rewolucja kulturowa, ale najważniejsza jest nasza odpowiedź, czyli pozytywny wykład o miłości małżeńskiej – mówi.

Arcybiskup twierdzi, że sam stara się to robić na terenie swojej diecezji.

– W programie mojej diecezji formatorami w Ośrodkach Formacji Rodziny mogą być wyłącznie osoby w wieku prokreacyjnym, które same mają doskonałą znajomość ustalenia okresów płodności – mówi.

Drugi pomysł arcybiskupa to praca z klerykami w seminariach, by później jako księża nie popełniali błędów.

– Staram się poruszać te treści w trakcie moich wykładów z bioetyki. Od przyszłego roku chcemy wprowadzić staże w Ośrodkach Formacji Rodziny. Ale wcześniej trzeba przekonać księży do takich działań. Ociężałość i inercja w Kościele jest ogromna, nawet sobie nie zdajemy sprawę, jak wielka. Przyzwyczajenia, przeświadczenie, że było dobrze, więc po co coś zmieniać, że trzeba się ruszyć – mówi arcybiskup.

Zobacz także

wyborcza.pl

Przyznanie „Hieny Roku” odbyło się z naruszeniem dziennikarskich standardów [LIST OTWARTY]

red, 02.02.2015
Wojciech Czuchnowski, Piotr Stasiński

Wojciech Czuchnowski, Piotr Stasiński (fot. PAWEŁ KISZKIEL, Albert Zawada / Agencja Gazeta)

List otwarty do Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Obecne władze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zdecydowały się 30 stycznia tego roku na przyznanie antynagrody Hiena Roku Piotrowi Stasińskiemu i Wojciechowi Czuchnowskiego za „lekceważące i pozbawione empatii oraz zawodowej solidarności wypowiedzi na temat aresztowanych dziennikarzy, którzy wykonywali swoje obowiązki zawodowe w czasie protestu w siedzibie PKW 20 listopada ub. roku”. W dalszej części uzasadnienia nagrody władze SDP stwierdzają, że zatrzymanie dziennikarzy było największym naruszeniem wolności słowa od 1989 roku.

Nie wnikamy w przyczyny i motywację, które doprowadziły do tej decyzji. Nie odnosimy się do politycznych poglądów obecnego składu Zarządu Głównego SDP, z powodu których reprezentuje on tylko część środowiska. Zwracamy jednak uwagę, że przyznanie tej „antynagrody” odbyło się z naruszeniem dziennikarskich standardów zawodowych i etycznych.

Piotr Stasiński w swoich wypowiedziach dotyczących wydarzeń z 20 listopada stwierdzał, że kim innym są dziennikarze wykonujący swoje obowiązki, a kim innym dziennikarze kreujący wydarzenia polityczne i uczestniczący w protestach.

Z opinią taką można się nie zgadzać, ale ta wypowiedź nie wykracza poza konstytucyjne prawo wolności słowa, którego podstawą jest wszak wyrażanie opinii. Jeśli SDP uważa, że dziennikarze mają prawo wyrażać opinie, z wyjątkiem wyrażania opinii o samych dziennikarzach, czynią z podstawowej wolności obywatelskiej karykaturę.

Piotr Stasiński dowiódł przywiązania do wartości, jaką jest wolność słowa w czasach, gdy wymagało to odwagi większej niż podjęcie decyzji o nagrodach i antynagrodach (w 1982 r. aresztowany, a następnie skazany przez Sąd Wojskowy na dwa lata więzienia z zawieszeniem na cztery lata za redagowanie podziemnego tygodnika „Wola”).

Zwracamy się do zarządu SDP o przedstawienie dowodów na tezę, że Wojciech Czuchnowski „łamał solidarność” z aresztowanymi dziennikarzami. Wypowiedzi i artykuły Wojciecha Czuchnowskiego wskazują, że publicznie ostro krytykował akcję policji z 20 listopada. Wielokrotnie też bronił dziennikarza TV Republika i fotoreportera PAP bezprawnie zatrzymanych w biurze PKW. Czynił tak w środkach masowego przekazu, a także na łamach mediów „Agory”. W komentarzu „Solidarność z niesolidarnymi” z 21 listopada nawoływał do wsparcia aresztowanych dziennikarzy bez względu na podziały polityczne. Wcześniej krytykował rewizję ABW w redakcji „Wprost”, a następnie wyproszenie z konferencji prasowej przez Jerzego Owsiaka dziennikarza TV Republika.

Informacje dochodzące z niektórych mediów mogą sugerować, że jury Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich pomyliło dziennikarzy, którym przyznało „antynagrodę”, co czyni tę sprawę z jednej strony komiczną, z drugiej kompromitującą dla władz SDP. Wskazuje, że władze organizacji wypowiadającej się o standardach dziennikarskich mają problemy z ustaleniem faktów.

Władze SDP roszczą sobie prawo do wydawania wyroków o charakterze moralnym. Takie wyroki muszą być starannie uzasadnione. Zarząd SDP powinien zgodnie z art. 31a Prawo prasowe sprostować wątpliwe lub nieprawdziwe uzasadnienie decyzji o „antynagrodzie” Hiena Roku albo wycofać się z decyzji o jej przyznaniu.

List podpisali:

Kamila Biedrzycka-Osica, TVP Info

Seweryn Blumsztajn, „Gazeta Wyborcza”

Grażyna Borkowska, „Gazeta Wyborcza”

Piotr Bratkowski, „Newsweek Polska”

Martyna Bunda, „Polityka”

Grzegorz Chlasta, Radio RdC

Wojciech Cieśla, „Newsweek Polska”

Jacek Czarnecki, Radio ZET

Sylwia Czubkowska, „Dziennik Gazeta Prawna”

Juliusz Ćwieluch, „Polityka”

Dariusz Ćwiklak, „Newsweek Polska”

Anna Dąbrowska, „Polityka.pl”

Dominika Długosz, Polsat News

Anna Gielewska, „Wprost”

Piotr Głuchowski, „Gazeta Wyborcza”

Renata Grochal, „Gazeta Wyborcza”

Ryszard Holzer, „Newsweek Polska”

Mariusz Jałoszewski, „Gazeta Wyborcza”

Rafał Kalukin, „Newsweek Polska”

Renata Kim, „Newsweek Polska”

Michał Kokot, „Gazeta Wyborcza”

Agata Kondzińska, „Gazeta Wyborcza”

Katarzyna Kolenda-Zaleska, TVN

Edward Krzemień, „Gazeta Wyborcza”

Agnieszka Kublik, „Gazeta Wyborcza”

Juliusz Kurkiewicz, „Gazeta Wyborcza”

Jarosław Kurski, „Gazeta Wyborcza”

Łukasz Lipiński, „Polityka Insight”

Mikołaj Lizut, Rock Radio

Cezary Łazarewicz, „Wprost”

Małgorzata Łaszcz, TVN24

Wojciech Maziarski, „Gazeta Wyborcza”

Wojciech Mazowiecki, „Gazeta Wyborcza”

Andrzej Morozowski, TVN24

Agata Nowakowska, „Gazeta Wyborcza”

Monika Olejnik, Radio ZET, TVN24

Michał Olszański, Program III PR i TVP

Aleksandra Pawlicka, „Newsweek Polska”

Jacek Pawlicki, „Newsweek Polska”

Rafał Pasztelański, TVP.Info

Joanna Podgórska, „Polityka”

Grzegorz Rzeczkowski, „Polityka.pl”

Ewa Siedlecka, „Gazeta Wyborcza”

Stanisław Skarżyński, Radio ZET, Res Publica Nowa

Wojciech Staszewski, „Newsweek Polska”

Tomasz Stawiszyński, Radio RdC

Grzegorz Sroczyński, „Gazeta Wyborcza”

Justyna Suchecka, „Gazeta Wyborcza”

Wojciech Szacki, „Polityka Insight”

Anna Szulc, „Newsweek Polska”

Ewa Wanat, Radio RdC

Wojciech Tymowski, „Gazeta Wyborcza”

Dominika Wielowieyska, „Gazeta Wyborcza”

Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny rp.pl

Michał Wilgocki, wyborcza.pl

Ewa Wilk, „Polityka”

Paweł Wroński, „Gazeta Wyborcza”

Katarzyna Zacharska, „Gazeta Wyborcza”

Rafał Zakrzewski, „Gazeta Wyborcza”

Robert Zieliński, TVN24.pl

Jacek Żakowski, „Polityka”

Podpisy można wysyłać na adres internetowy

listydosdp@gazeta.pl

Zobacz także

wyborcza.pl

 

PiS tworzy Korpus Ochrony Wyborów. Będą szkolenia i egzaminy

Monika Adamowska, 02.02.2015
Michał Jach

Michał Jach (ŁUKASZ WĄDOŁOWSKI)

Na czas kampanii wszystkie struktury partii zamienione w sztaby wyborcze. A podczas głosowania nadzór przeszkolonego wcześniej Korpusu Ochrony Wyborów. To pomysły PiS na wybory prezydenckie i zwycięstwo ich kandydata Andrzeja Dudy.
Ogłosili to w poniedziałek na konferencji prasowej w Szczecinie zachodniopomorscy posłowie: Joachim Brudziński, Leszek Dobrzyński i Michał Jach.Korpus przypilnuje

PiS tworzy Korpus Ochrony Wyborów (podobny pomysł szefowie partii mieli przed wyborami w 2011 r.)

– Nasz cel to zapewnienie maksymalnej przejrzystości wyborów – mówił poseł Jach. To on będzie koordynatorem tworzącym korpus w regionie. Podobni koordynatorzy będą pracować w całym kraju. Wyjaśniał, że szkolić będą swoich kandydatów na członków komisji obwodowych oraz mężów zaufania.

– Bo, jak się okazało, nawet wieloletni przewodniczący komisji często wykazują się niewiedzą – mówił. Zapowiedział, że szkoleni dostaną także poradniki wyjaśniające, „jak mają wyglądać wybory”. – Każda osoba po szkoleniu będzie musiała zdać może nie egzamin, ale sprawdzian ze znajomości procedur wyborczych.

Ile osób chcą przeszkolić? Jak wyjaśnił Jach, „dwa komplety na wszystkie komisje obwodowe”.

– Będziemy zapraszać na szkolenia także osoby, które nie są członkami PiS, nawet jeśli nie deklarują się jako sympatycy. Bo naszym celem jest poprawa jakości wyborów – twierdził Michał Jach.

Kampania na kredyt

Politycy mówili, że zgodnie z decyzją Beaty Szydło, szefowej sztabu wyborczego Andrzeja Dudy, wszystkie struktury partii automatycznie przekształcone zostają w sztaby wyborcze. W sobotę w Szczecinie dowiedzieli się o tym szefowie powiatowych struktur.

Joachim Brudziński wyjaśniał, że uznali, iż potrzebna jest maksymalna mobilizacja, aby pokonać Bronisława Komorowskiego. Już po konferencji pytany przez jednego z dziennikarzy Brudziński przyznał, że zaciągną kredyt na kampanię.

Proszony o opinię na temat Adama Jarubasa, kandydata PSL na prezydenta RP, Brudziński odpowiedział najpierw śmiechem i żartem: „Drżymy przed tym kandydatem”. A później już poważnie stwierdził, że Jarubas to sprawny polityk i jako kandydat PSL jest korzystny z punktu widzenia interesu PiS, bo osłabi szanse Bronisława Komorowskiego na zwycięstwo w pierwszej turze.

Zobacz także

szczecin.gazeta.pl

Będzie śledztwo ws. Macierewicza. Sąd uchylił decyzję o umorzeniu dochodzenia ws. WSI

karslo, PAP, Gazeta.pl, 02.02.2015
Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Sąd uchylił decyzję o umorzeniu śledztwa ws. A. Macierewicza, które doyczyło. nieprawidłowości przy tworzeniu raportu z weryfikacji WSI. Śledztwo będzie wznowione.
Decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie to skutek złożenia zażalenia. Pokrzywdzeni chcieli, by sąd zwrócił sprawę Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie.Wytoczono MON ponad 20 procesów

W lutym 2007 r. prezydent Lech Kaczyński upublicznił raport z weryfikacji WSI, sygnowany nazwiskiem Macierewicza. W raporcie znalazł się opis wiele rzekomych nieprawidłowości w działaniu służb. Na podstawie raportu wszczynano śledztwa, które zostały jednak w większości umorzono. Osoby wymienione w raporcie jako agenci wytoczyły MON ponad 20 procesów. Ministerstwo przeprosiło większość z nich, a koszty związane z procesami przekroczyły 1,2 mln zł.

Początkowo Prokuratura Apelacyjna w Warszawie chciała w związku z tworzeniem raportu zarzucić Macierewiczowi niedopełnienie obowiązków jako funkcjonariuszowi publicznemu, poświadczenie w dokumencie nieprawdy oraz pomoc w ujawnieniu w nim tajemnic państwowych. Prokurator generalny Andrzej Seremet dwa razy zwracał jednak prokuraturze wniosek o uchylenie immunitetu posła PiS.

Macierewicz nie był funkcjonariuszem publicznym?

Trwające od 2007 r. śledztwo umorzono w grudniu 2013 r. (zrobił to inny prokurator niż ci, którzy występowali o uchylenie immunitetu). Podstawą umorzenia był brak znamion przestępstwa. Uznano, że Macierewicz jako szef komisji nie był funkcjonariuszem publicznym, który może odpowiadać za niedopełnienie obowiązków bądź ich przekroczenie.

Autorzy 23 zażaleń (m.in. b. szef WSI gen. Marek Dukaczewski, b. agent wywiadu Aleksander Makowski, biznesmen Zygmunt Solorz-Żak oraz Polsat, ITI i ABW) wnieśli do SO, by nakazał wznowienie śledztwa.

„Badanie sprawy nie wymagało 7-letniego śledztwa”

Przed rozstrzygnięciem zażaleń SO z urzędu zapytał w ub.r. Sąd Najwyższy o wykładnię prawa: czy szef komisji był funkcjonariuszem publicznym. SN odmówił odpowiedzi, uznając, iż to, czy szef komisji był funkcjonariuszem publicznym, nie jest decydujące dla rozstrzygnięcia zażaleń.

SN przypomniał, że przestępstwo niedopełnienia obowiązków przedawniło się po 5 latach od czynu; nie przedawniły się zaś: poświadczenie nieprawdy oraz pomoc w ujawnieniu tajemnic (nastąpi to w 2017 r.). – Losy zażaleń zależą od tego, jak SO oceni, że prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstw co do czynów, które się nie przedawniły – mówił sędzia SN Henryk Gradzik. Dodał, że badanie aspektów prawnych sprawy nie wymagało 7-letniego śledztwa.

Adwokaci pokrzywdzonych mówili, że od początku kwestionują brak znamion przestępstw przy poświadczeniu nieprawdy i pomocy w ujawnieniu tajemnic. Podkreślali, że w raporcie było wiele informacji nieprawdziwych (co stwierdziły sądy, nakazując MON przeprosiny osób z raportu) oraz ujawniających tajemnice (np. dane osób współpracujących z cywilnymi służbami RP lub tajną operację WSI w Afganistanie).

„Prokuratura jest od ścigania przestępców, a nie ich obrony”

– Zawsze myślałem, że prokuratura jest od ścigania przestępców, a nie ich obrony – podkreślał w SO b. oficer WSI Krzysztof Polkowski. – Raport WSI ujawnił Al-Kaidzie tajną operację w Afganistanie; nie ma znaczenia, czy uczynił to funkcjonariusz – dodawał Makowski. Inny b. oficer WSI Jerzy Kozielewski pytał, czym był raport, skoro „niefunkcjonariusz” państwa go przygotował. – Może to zrobiła sprzątaczka albo osoba niepełnosprawna? – ironizował.

„Fakty zastąpiono interpretacjami”

Macierewicz wiele razy mówił, że ustalenia raportu oparto na dokumentach WSI i pracach komisji weryfikacyjnej. Wnioski o uchylenie immunitetu uznawał za działanie polityczne, które łączył z tym, że „w sprawie smoleńskiej udowodniono matactwo” (Macierewicz jest szefem parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej).

W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny uznał za sprzeczne z konstytucją pozbawienie osób z raportu prawa do wysłuchania przez komisję, prawa dostępu do akt sprawy oraz odwołania do sądu od decyzji o umieszczeniu w raporcie. Po tym prezydent Kaczyński zdecydował nie ujawniać przygotowanego przez Macierewicza aneksu do raportu, bo – jak mówił – „zbyt wiele jest tam fragmentów, w których fakty zastąpiono interpretacjami”. Podtrzymał to potem prezydent Bronisław Komorowski.

Zobacz także

TOK FM

Wał pomorski. Hekatomba 1. Armii

Józef Krzyk, 02.02.2015
Piechurzy 1. Armii Wojska Polskiego podczas walk na Wale Pomorskim. Duże straty w polskich szeregach były skutkiem złego dowodzenia i niedocenienia przeciwnika. Szwankowało zaopatrzenie w broń i amunicję. Wbrew doświadczeniom z innych operacji położenie pozycji niemieckich oraz siłę nieprzyjacielskiego ognia rozpoznawano, wysyłając do ataku kolejne oddziały piechoty

Piechurzy 1. Armii Wojska Polskiego podczas walk na Wale Pomorskim. Duże straty w polskich szeregach były skutkiem złego dowodzenia i niedocenienia przeciwnika. Szwankowało zaopatrzenie w broń i amunicję. Wbrew doświadczeniom z innych operacji położenie pozycji niemieckich oraz siłę… (Archiwum)

Nie dowiemy się już raczej, ilu z nich zginęło i zostało rannych w walkach o przełamanie Wału Pomorskiego: 6 czy 14 tys. Na pewno wielokrotnie więcej niż żołnierzy 2. Korpusu, którzy w maju 1944 r. zdobyli Monte Cassino, a ich dowódca gen. Władysław Anders obwiniany był potem – w kraju i na emigracji – o nadmierne szafowanie krwią podwładnych.
Przed świtem 28 stycznia 1945 r. kwaterującego we wsi Maksymilianowo koło bydgoszczy gen. Stanisława Popławskiego obudził łącznik ze sztabu 1. Frontu Białoruskiego. Marszałek Gieorgij Żukow nakazywał dowodzonej przez Popławskiego 1. Armii Wojska Polskiego rozpoczęcie następnego ranka natarcia i dojście w ciągu tygodnia do Odry. Przyszły zdobywca Berlina właśnie wysyłał na śmierć tysiące polskich żołnierzy.

„Janczarzy Berlinga”: Wstrętne wojsko?

Pommernstellung: beton, woda i mokradła

Pod koniec wojny wywiad radziecki zapewniał swoim wojskom dosyć dobre rozpoznanie sił przeciwnika i miejsca walk, ale w tym wypadku ani Żukow, ani Popławski zapewne nie zdawali sobie sprawy z tego, na co się porywają. W pasie natarcia 1. AWP znajdowało się 45 żelbetowych schronów bojowych. Najpotężniejsze z nich, w rejonie Nadarzyc, Wałcza i Strzalin, miały kilka podziemnych kondygnacji, ściany i stropy o grubości 190-200 cm, a ich załogi były uzbrojone w dwa działka obrotowe, trzy karabiny maszynowe oraz wyrzutnie granatów. Konstruktorzy tak je rozlokowali, że nie dawało się ich obejść, a tam, gdzie nie było schronów, trudną przeszkodę stanowiły strumyki, mokradła i jeziora.

Cały ten rejon Niemcy nazwali Pommernstellung, czyli Pozycją Pomorską, a Polacy – Wałem Pomorskim. Pomysł wybudowania umocnień wzdłuż wschodniej granicy Niemiec pojawił się w latach 20. i przewidywał wzniesienie wzdłuż linii Santok – Wałcz – Szczecinek schronów bojowych i innych fortyfikacji. Niemcy zakładali wtedy, że umocnienia obsadzi jedna dywizja piechoty (większe siły nie wchodziły w grę, bo traktat wersalski zezwalał im tylko na 100-tys. armię), która powstrzyma atak przez dwa tygodnie, do czasu nadejścia posiłków z głębi kraju. Energiczna budowa Pommernstellung zaczęła się po dojściu do władzy Hitlera w 1933 r. W miejscach, w których wystarczająco silną przeszkodą dla nacierających były rzeki, jeziora i mokradła, Niemcy zbudowali bunkry klasy C, z żelbetowymi ścianami grubymi na 60 cm i pancerzem 60 mm. Chroniły przed ogniem karabinowym, ale były za słabe, by wytrzymać ostrzał artyleryjski lub czołgowy. Schrony rozmieszczono średnio co 400-600 metrów, przeważnie na przesmykach jezior, przy drogach, w miejscach łatwiejszych przepraw przez rzekę. Na trzykilometrowym odcinku w rejonie Nadarzyc znajdowało się 17 bunkrów różnego typu, zaś kilometrowego przesmyku między jeziorami Dobro i Zdbiczno broniło 11 bunkrów. W newralgicznych punktach, m.in. na przecięciach ważnych dróg, stanęły bunkry klasy B, ze ścianami o grubości 1,5 m i 200-milimetrową płytą pancerną, które przebić mogły tylko pociski ciężkich dział.

W znacznej części Pommernstellung gotowy był już przed wybuchem wojny, ale budowę wznowiono w 1944 r., gdy front wschodni coraz bardziej przybliżał się do granic III Rzeszy. Największym kłopotem okazał się wówczas brak żołnierzy do obsadzenia umocnień, więc mobilizowano weteranów I wojny i nastolatków z Hitlerjugend. Źle wyekwipowane, niewyszkolone oddziały Volkssturmu (pospolitego ruszenia) nie przedstawiały większej wartości militarnej.Przypadkowo ubrani, w wysokich butach, w pantoflach, bez broni, starzy i młodzi, maszerujący ostatkiem sił. Ledwo poruszali się w wysokim do kolan śniegu – opisywał wkroczenie Volkssturmu Erhard Jahnke, mieszkaniec wsi Podgaje (wówczas Flederborn).

Porównanie sił

70 tys. żołnierzy z oddziałów liniowych 1. AWP teoretycznie miało powstrzymywać 45 tys. ludzi z jednostek XVI i X Korpusu Armijnego SS, ale w rzeczywistości Niemcy zdołali wystawić znacznie mniej liczne siły, i w dodatku niedoświadczone w boju. Część pozycji obsadzili np. podchorążowie ze Szkoły Artylerii w Gross Born (Borne Sulinowo), a odcinka atakowanego przez Polaków broniły przede wszystkim trzy pułki złożone głównie z nieostrzelanych rekrutów; każdy liczył ok. 900 szeregowych oraz 60-70 oficerów i podoficerów. Wcześniej Polakom stawili opór żołnierze XV Dywizji Waffen SS złożonej z Łotyszy.

Przewagi liczebnej żołnierze 1. AWP nie wykorzystywali często z winy dowódców – z małymi wyjątkami oficerów Armii Czerwonej. Na domiar złego w chwili, gdy gen. Popławski dostał rozkaz Żukowa, armia rozciągnięta była na ponad 200 km, od Bydgoszczy po Rembertów. Sprawne podciągnięcie potrzebnych do natarcia wojsk w śniegu i przy silnym mrozie okazało się zadaniem ponad siły ludzi i możliwości sprzętu. Jeden z polskich oficerów zanotował: W ciężkich i trudnych warunkach atmosferycznych, gdy koła samochodów ciężarowych i dział grzęzną po osie w zaspach śnieżnych lub w błocie, żołnierz nasz idzie. Z powodu ciężkich dróg i utrudnionej komunikacji nie zawsze nakarmiony, często niewyspany, zawsze znużony. Ma jednak tę świadomość, że goni wroga, wypędza go z granic Ojczyzny, i to dodaje mu sił .

Brakowało paliwa, zapasów żywności wystarczało na trzy racje dzienne, a z rozkazu Żukowa wynikało, że w trakcie zaplanowanej do 6 lutego operacji Polacy mają posuwać się w walce średnio ponad 27 km na dobę.

Nie da się jednak wykluczyć, że Żukow wiedział, w co pakuje polskich żołnierzy, ale zależało mu na załataniu niebezpiecznej luki powstałej na styku działań wojsk wchodzących w skład 1. i 2. Frontu Białoruskiego. Tak czy siak, w rozkazie do Popławskiego bagatelizował siły niemieckie. Rozbite pododdziały nieprzyjaciela, cofając się w kierunku zachodnim, usiłują stawiać słaby opór na nieprzygotowanych do obrony rubieżach – pisał marszałek.

Żukow musiał też wiedzieć, że 21 stycznia Hitler utworzył Grupę Armii „Wisła” mającą powstrzymywać prące na Berlin wojska sowieckie i wbrew radom swych generałów wyznaczył na jej dowódcę szefa SS Heinricha Himmlera, który nie był wojskowym i kompletnie nie nadawał się na to stanowisko. Nie orientował się na przykład, że oddziały mające utrzymać Wał Pomorski prawie całkowicie pozbawione są wsparcia czołgów, a nawet artylerii. Himmler nakazał do 15 lutego utrzymać za wszelką cenę rejon Wałcza i Piły, co miało dać Niemcom czas na skoncentrowanie zgrupowania uderzeniowego i wykonanie ataku na skrzydło wojsk Żukowa.

Film „Wał Pomorski 1945” – dokument fabularyzowany

Gen. Popławski atakuje

29 stycznia, gdy część polskich oddziałów podchodziła pod pozycje niemieckie, Popławski otrzymał z dowództwa frontu kolejne rozkazy i wiadomość, że wesprą go dwie armie radzieckie: 47. i 70. Ale ta druga nie pokonała jeszcze odległej o ponad 200 km Wisły, a wywiad wciąż nie dostarczył informacji o siłach przeciwnika i jego spodziewanych działaniach.

Popławski, Polak z pochodzenia (syn chłopa spod Mohylowa Podolskiego), nie na darmo przeszedł jednak surową szkołę radziecką. W Armii Czerwonej służył od 1920 r., a podczas II wojny światowej dowodził już różnymi formacjami. Nie śniło mu się, by kwestionować rozkaz Żukowa. Jego plan zakładał podjęcie działań zaczepnych na zachodzie i przygotowanie się do odparcia ewentualnych ataków z północy, czyli niezabezpieczonego skrzydła. W składzie głównej kolumny uderzeniowej miały się znaleźć dwie dywizje piechoty, brygada kawalerii, batalion rozpoznawczy, pułk moździerzy oraz brygady: dwie artyleryjskie oraz pancerna. Bezpośrednie dowództwo nad tą grupą gen. Popławski powierzył swojemu zastępcy ds. liniowych gen. Markowi Karakozowi (Ukrainiec z Kijowa, w Armii Czerwonej od 1921 r.).

W praktyce prawie wszystko wyszło inaczej. Najpierw z braku paliwa w drogę ruszyły tylko piechota i kawaleria, a wysłany razem z nimi batalion rozpoznawczy zamiast na początku kolumny ciągnął się w ogonie kawalerii. Za ten błąd lub nonszalancję wynikającą z niedoceniania Niemców przyszło słono zapłacić.

Zmagając się z zawieją śnieżną i silnym mrozem, żołnierze poruszali się w żółwim tempie, ale nie napotykając po drodze oporu pierwszego dnia marszu (29 stycznia), zajęli Lutowo, Rogalin, Sępolno oraz Więcbork.

Przez pierwszy rok istnienia wśród 86 osób służących w Oddziale Wywiadowczym armii Berlinga zaledwie dwie były Polakami. Dywersanci z armii Berlinga

Podgaje – spaleni w stodolePierwsze zażarte walki rozegrały się o Złotów (wówczas Flatow). Wchodzący w skład 4. Dywizji Piechoty 11. pułk zdołał wyprzeć z miasteczka pododdziały 15. Dywizji Grenadierów SS. Ta złożona z Łotyszy formacja dopiero co poniosła ciężkie straty w bojach z Armią Czerwoną. Czerwonoarmiści traktowali ich jak zdrajców i wziętych do niewoli rozstrzeliwali na miejscu.W tym samym czasie, gdy 4. DP opanowywała Złotów, pododdziały 1. DP im. Tadeusza Kościuszki sforsowały rzekę Gwdę. Niemcy próbowali je powstrzymać, ale nie udało im się wysadzić mostu na Gwdzie. Z niejasnych do dziś powodów 3. Pułk Piechoty po przejściu na drugi brzeg pomaszerował na Podgaje, wieś, która zgodnie z planem operacji znajdowała się poza obszarem działania polskich żołnierzy. Wysłana na rozpoznanie kompania wpadła w Podgajach w zasadzkę – z ponad stu żołnierzy większość poległa, a 35 dostało się do niewoli. Uciec zdołało tylko dwóch z nich, pozostałych Niemcy skrępowali drutem kolczastym i zamknęli w stodole. Kilka dni później, gdy Polacy wreszcie wyparli przeciwnika z tej wioski, znaleźli spalone ciała kolegów. Nie ma pewności, czy zostali spaleni żywcem, czy najpierw rozstrzelani.

Mordu mieli dokonać Łotysze, być może traktując to jako zemstę za rozstrzelanie rodaków. Kilka lat temu pojawiła się też hipoteza, że zbrodnię popełnił inny obcy zaciąg w SS, złożony z holenderskich ochotników 48. Pułk Grenadierów Pancernych „General Seyffardt” dowodzony przez hauptsturmführera Friedricha Trögera. Łotewskich żołnierzy dobrze zapamiętali w Podgajach zarówno miejscowi cywile, jak i walczący z nimi Polacy. Postępowali tak, jakby byli na ziemi wroga. Wieczorem płonęły już wszystkie położone na wschód wsie – wspominał dzień wkroczenia Łotyszy Erhard Jahnke z Podgajów. Wielkie chłopy, łatwo były w nich trafić – pamiętał Tadeusz Chłopicki, łącznościowiec z 6. DP.

Bitwa o Podgaje skończyła się bardzo ciężkimi stratami. Gen. Wojciech Bewziuk (kolejny czerwonoarmista z ćwierćwiekowym stażem) dowodzący dywizją kościuszkowską wysyłał do walki kolejne pułki, ale o wyparciu Niemców 3 lutego przesądziło dopiero nadejście artylerii. Kościuszkowcy stracili tam 233 poległych, 520 rannych i 58 zaginionych.

Na szczęście błędów Bewziuka nie popełnił gen. Bolesław Kieniewicz (zrusyfikowany Polak, w Armii Czerwonej od 1926 r.), dowódca 4. DP. Kieniewicz miał opanować miejscowość Jastrowie, ale zamiast atakować frontalnie, oskrzydlił przeciwnika i zmusił do wycofania, choć i tak stracił 120 poległych, 241 rannych i 15 zaginionych. Strat broniącego Jastrowia 32. Pułku Grenadierów SS nie da się oszacować, ale musiały być spore, skoro jednostka została zaraz potem rozwiązana.

Ciężkie walki o Podgaje i Jastrowie okazały się tylko wstępem do kolejnych krwawych bojów, bo dopiero teraz Polacy stanęli naprzeciw bunkrów i innych umocnień.

Lwowiacy na bunkry

Po południu 3 lutego gen. Popławski nakazał przełamanie obrony, a główne uderzenie miały poprowadzić 4. i 6. DP. W szeregach tej drugiej, która zluzowała wykrwawionych kościuszkowców, walczyli m.in. lwowiacy, niektórzy wcieleni siłą po zajęciu miasta w lipcu 1944 r. przez Sowietów. Tadeusz Chłopicki, lwowiak i żołnierz AK, zapamiętał, że jego kompania złożona głównie z byłych AK-owców została posłana na najtrudniejsze odcinki, nie mając odpowiedniego uzbrojenia. Ze 126 żołnierzy końca wojny dożyło 22. – Na chwilę przed starciem w okopach słychać było tylko przeraźliwe szczękanie zębami. Pomagała szklanka spirytusu, nawet nie tyle dla odwagi, ile dla profilaktycznej dezynfekcji na wypadek ran. Uzbrojeni w karabiny maszynowe musieliśmy zdobywać te potężne schrony. Byliśmy dziesiątkowani przez przeciwnika – wspominał Chłopicki.

Zdbice – salwy z pancerfaustów

Plan zakładał, że do wieczora 4 lutego dotrą do szosy Wałcz – Czaplinek. Nareszcie piechota mogła liczyć na wsparcie artylerii, ale sytuację komplikowało to, że radziecki 2. Korpus Kawalerii Gwardii, który miał wesprzeć polską piechotę, pozostał z tyłu.

Kluczowe znaczenie w pierwszej fazie tego etapu walk miała wieś Zdbice (Stabitz). Polacy zaatakowali ją 3 lutego, chcieli wziąć wieś z marszu, ale odnieśli sukces nazajutrz, gdy Niemcom zagroziło okrążenie. Zginęło 58 ludzi (rannych było co najmniej 127), a Niemcy stracili tylko jednego żołnierza.

Arno Hedtke, w 1945 r. 19-letni podchorąży szkoły artylerii, zapamiętał polską armatę przeciwpancerną, która stała w takim miejscu, że umożliwiała atakującym ostrzał biegnącej w głąb wsi ulicy i Niemcy nie mogli jej dosięgnąć. Wobec tego wysłali podwórkami i przez ogródki dwie małe grupy żołnierzy, które podeszły pod polskie działo i zaskoczyły załogę. Ta radziecka armata była niemal kopią niemieckiej – zauważył młody artylerzysta. W Zdbicach Niemcy nie mieli artylerii, więc próbowali imitować salwy armatnie, strzelając od czasu do czasu z pancerfaustów. Sądziliśmy, że pancerfausty nie będą nam potrzebne, ale po pierwszej próbie okazały się wspaniałym środkiem do odstraszania przeciwnika ogromnym hukiem. W nocy wystrzeliliśmy cztery-pięć razy, ale tylko w sytuacji dużego zagrożenia. Efekt użycia pancerfaustów można było zwiększyć, jeśli wspólnymi siłami krzyczało się „hura!” i strzelało się w powietrze, pozorując przeciwnatarcie – wspominał pchor. Hedtke.

Nadarzyce – modlitwa na wszelki wypadek

Następną przeszkodą była wieś Nadarzyce (Rederitz). Niemcy skierowali do jej obrony trzy działa szturmowe, armaty i moździerze, a regularne wojsko wspierał Volkssturm. Podjęte 5 lutego frontalne ataki dwóch pułków (14. oraz 18.) skończyły się fiaskiem, szczególnie zacięte walki toczyły się o miejscowy cmentarz, który przechodził z rąk do rąk kilka razy. W pewnym momencie zmuszeni do odwrotu Polacy ukryli rannego dowódcę kpt. Obuchowa w grobie. Przeżył, bo po kolejnym polskim kontrataku został ewakuowany na tyły.

Świadkiem śmierci wielu kolegów w walkach o Nadarzyce był Tadeusz Chłopicki z 6. DP. Niektórzy zginęli trafieni przez snajpera. Strzelał do nas jak do kaczek, a my nie mieliśmy saperek, żeby się okopać. Mnie udało się to zrobić za pomocą hełmu, ale nie wszyscy zdążyli się zagrzebać – wspominał. W pewnej chwili zauważył, jak jego dowódca, Rosjanin i komunista, lękliwie zrobił znak krzyża.

– Przecież jesteś niewierzący? – zdziwił się Chłopicki.

– Tak, ale wolę się pomodlić na wszelki wypadek.

Po południu polskiej artylerii zabrakło amunicji, a piechurów przed wyparciem ze wsi uratowało nadejście zmroku. Nadarzyce zdołali opanować po trzech dniach, a najdrożej ten sukces okupił 18. Pułk Piechoty: w sumie poległo lub zostało rannych 557 żołnierzy i oficerów, czyli ponad połowa żołnierzy tej jednostki, w chwili gdy rozpoczął się bój o Nadarzyce.

Dobrzyca – okrążeni, lecz zwycięscyŻołnierze 11. Pułku Piechoty 5 lutego rankiem pod osłoną mgły przekroczyli linie niemieckich umocnień, ale w okolicach Dobrzycy znaleźli się w okrążeniu bez szans na wsparcie artyleryjskie. O godzinie 14 mjr Murawicki, zastępca dowódcy pułku ds. liniowych, mógł z tego okrążenia zameldować gen. Popławskiemu, że panuje nad drogą Wałcz – Czaplinek. Wysiadły baterie w radiostacji, więc wysłał kuriera, który leśnymi duktami dostał się do swoich. Następnego dnia o piątej rano mjr Murawicki doczekał się odsieczy. Gdyby pomoc nadeszła kilka godzin później, rezultat byłby tragiczny – wspominał gen. Popławski.Mirosławiec – przełamanie

Niemcom coraz bardziej dawał się we znaki brak rezerw. 6 lutego 4. DP gen. Kieniewicza wreszcie przełamała obronę wroga, choć tylko w ciągu tego jednego dnia Niemcy kontratakowali aż 18 razy. Ostatecznie zmusił ich do odwrotu ostrzał z ciężkich haubic, które wreszcie dotarły tam, gdzie były potrzebne, a pociski kalibru 152 mm poradziły sobie z kruszeniem grubego betonu. Niektóre bunkry zostały jednak opanowane bez użycia artylerii, zdobywane w walce wręcz przez 20-osobowy oddział chorążego Okińskiego z 1. Batalionu 12. Pułku Piechoty. Wspomniany już niemiecki pchor. Arno Hedtke, który ze swoją kompanią bronił m.in. rejonu Zdbic, opisywał też taki przypadek, gdy w walce wręcz o bunkier Tannenberg górą byli Niemcy.

8 lutego wyłom w pozycjach niemieckich miał już 10-12 km szerokości i 5-6 km głębokości. Następnego dnia ze sztabu Żukowa przyszedł rozkaz opanowania Mirosławca, co udało się 1. i 2. DP wieczorem 10 lutego, a kilka godzin później 4. DP przecięła szosę łączącą Mirosławiec z Wałczem. Oznaczało to ostateczne przełamanie Wału, ale cena okazała się bardzo wysoka.

Edward Rydel z kompanii łączności zapamiętał, że walki aż do ostatnich chwil były niezwykle ciężkie. W nocy zdobyliśmy jakąś leśniczówkę, co napędziło Niemcom wielkiego strachu, gdyż dwukrotnie próbowali ją odbić. W Mirosławcu ledwo co zainstalowaliśmy łączność ze sztabem, a natychmiast otrzymaliśmy rozkaz, żeby zwijać łączność, bo dalej gonimy szkopów! Tyle trupów, ile tam widziałem, mogło być tylko na Psim Polu [chodzi o bitwę z Niemcami w 1109 r. na terenie dzisiejszej dzielnicy Wrocławia] – wspominał.

Podobne wspomnienia z rodzinnych Podgajów zachował Erhard Jahnke. Po zakończeniu bitwy mogliśmy w końcu zacząć chować zabitych, w sumie około 400 ludzi, przeważnie Łotyszy, ale również sporo niemieckich żołnierzy i cywilów, którzy nie opuścili na czas wsi. Sowieckich ciał nie było, jedynie 15-20 zabitych polskich żołnierzy, których pochowano w osobnym grobie.

Niektórzy z niemieckich dowódców aż do końca nie wiedzieli, że walczą z Polakami. Biorąc pod uwagę respekt, jaki w tym czasie w żołnierzach Wehrmachtu wzbudzali czerwonoarmiści, ta pomyłka wystawia dobre świadectwo nacierającym żołnierzom 1. AWP.

Ilu zginęło?

Nie ma zapewne szans na dokładne ustalenie liczby poległych i rannych. Podawane w różnych źródłach liczby różnią się bardzo – od ok. 5,7 do 14 tys. Tylko w krótkich walkach o Podgaje 3. Pułk Piechoty stracił co ósmego żołnierza, a cała 1. AWP w trakcie pokonywania Wału Pomorskiego – co piątego. Podczas szturmu na Monte Cassino zginęło 923 żołnierzy 2. Korpusu, a 2931 zostało rannych.

Jeszcze trudniej jest podać wielkość strat po stronie niemieckiej. Prawdopodobnie były trzy razy mniejsze (takie proporcje są typowe dla podobnych bojów obronnych) od strat polskich.

Na przekór niektórym opisom zagrożeni odcięciem nie uciekali w panice, ale wycofali się, zachowując gotowość bojową. Łotewska dywizja SS walczyła jeszcze w obronie Berlina.

Już w trakcie bitwy o Wał Pomorski – i w dużym stopniu w związku z silnym oporem Niemców – Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej (Stawka) zdecydowało o wstrzymaniu bezpośredniego uderzenia na Berlin. Marszałek Żukow rozkazał swoim wojskom przejście do obrony. Generalnie jednak cała operacja zakończyła się polskim sukcesem, bo Niemcom nie udało się utrzymać – jak zakładał plan Himmlera – pozycji wystarczająco długo, czyli do wyprowadzenia kontrofensywy.

Chwała i zapomnienie

W Polsce Ludowej, zwłaszcza za rządów Władysława Gomułki, władze traktowały bitwę o Wał Pomorski jako argument potwierdzający prawo Polski do granicy na Odrze i Nysie. W kolejne rocznice organizowano wiece, ze Szczecinka do Wałcza szły marsze Szlakiem Bohaterów, a na trasie Złotów – Podgaje rajdy młodzieży. Po uznaniu przez RFN granicy na Odrze w grudniu 1970 r. zapał władz do urządzania takich imprez nieco osłabł, natomiast po 1989 r. dokonania i bitwy berlingowców poszły w zapomnienie, za to obiekty Wału Pomorskiego stają się coraz większą atrakcją turystyczną.

Timothy Snyder opowiada o wielkich zjawiskach i wydarzeniach historycznych.Polska w Europie Stalina

Dowódcy i wyżsi oficerowie oddelegowani przez Stalina do 1. AWP po wojnie wrócili do ZSRR. Niektórzy zdążyli zrobić karierę w Polsce Ludowej, największą – gen. Stanisław Popławski, który był wiceministrem obrony, posłem, dowódcą wojsk lądowych i członkiem Komitetu Centralnego PZPR. W czerwcu 1956 r. dowodził oddziałami, które strzelały do demonstrantów w Poznaniu, a pięć miesięcy później wyjechał z Polski na zawsze.

Zerwać „Balkon Bałtycki”

*Bitwa o przełamanie Wału Pomorskiego była częścią operacji prowadzonej od 12 stycznia 1945 r. przez wojska trzech frontów – 1. i 2. Białoruskiego oraz 1. Ukraińskiego, której celem było zdobycie Berlina w ciągu 45 dni. Nacierającym wojskom udało się szybko dotrzeć do Odry, ale dowództwo radzieckie zorientowało się, że wysuniętym daleko na zachód wojskom grozi oskrzydlenie z północy, ze strony tzw. balkonu bałtyckiego. Bitwa o Wał Pomorski miała zepchnąć tworzące go i broniące się z wykorzystaniem linii różnych umocnień wojska niemieckie do Bałtyku oraz zapobiec oskrzydleniu.

*Oprócz 1. Armii WP gen. Stanisława Popławskiego w walkach na tym odcinku wzięły udział również oddziały Armii Czerwonej – 47. Armii i 2. Armii Pancernej Gwardii. Ta druga już 28 stycznia 1945 r. przełamała część pozycji Wału Pomorskiego na odcinku Osieczno – Drawiny.

*Do 10 lutego, gdy 1. Armia WP zdobyła Mirosławiec, cel założony przez Naczelne Dowództwo Armii Czerwonej na tym odcinku frontu został osiągnięty, ale 47. Armia gen. Franca Pierchorowicza okrążająca Piłę i Wałcz sama stanęła wobec niebezpieczeństwa oskrzydlenia przez niemieckie wojska. Brakowało jej też rezerw i ciężkiego uzbrojenia, głównie broni pancernej, do dalszego prowadzenia ofensywy, dlatego plan szybkiego zdobycia Berlina, jeszcze przed zakończeniem zimy, został przez radzieckie dowództwo porzucony.

 

 

W ”Ale Historia” czytaj też:

Polowanie na homoseksualistów w USA: Lawendowe niebezpieczeństwo
W latach 50. w USA zaczęło się polowanie na homoseksualistów pracujących w administracji rządowej. Wielu wpływowych ludzi uważało, że „zboczeńcy” są bardziej podatni na szantaż obcego wywiadu i nie wolno powierzać im odpowiedzialnych stanowisk.

Pończochy: Tajna broń kobieca
Wprawdzie Napoleon, rozeźlony kolejną woltą Talleyranda nazwał go kiedyś „g… w jedwabnych pończochach”, ale ta część garderoby została w końcu całkowicie zagarnięta przez kobiety. Pończochy zdobiły, wabiły, maskowały mankamenty damskich nóg i rozpalały męską wyobraźnię.

Tajemnice szczecińskiego półświatka
W Polsce Ludowej Szczecin miał dwie twarze. Pierwsza to pokazywane w Polskiej Kronice Filmowej tętniące życiem portowe miasto, w którym buduje się wspaniałe statki, robi motocykle Junak, dżinsy Odra czy słynne konserwy rybne Paprykarz Szczeciński. Drugą może najtrafniej scharakteryzował mieszkający tam kilka lat Konstanty Ildefons Gałczyński: „K…wa, złodziej i glina – oto obraz Szczecina”.

Stanisław Przybyszewski i Dagny Juel. Dekadent i muza
Jego popęd płciowy był mocniejszy, niż mu się wydawało, a jego próżność większa niż ambicja – pisał złośliwie o Stanisławie Przybyszewskim słynny szwedzki dramaturg August Strindberg. Czuł się zraniony, bo norweska piękność Dagny Juel niemal z dnia na dzień rzuciła go dla polskiego pisarza.

 

 

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz