Mathieu

 

To autorska metoda wrocławian. Dlaczego świat się o tym nie dowiedział?

Piotr Cieśliński
24.10.2014 , aktualizacja: 24.10.2014 10:54
A A A Drukuj
Darek Fidyka, poddany pionierskiej operacji regeneracji uszkodzonego rdzenia kregowego, przechodzi rehabilitację

Darek Fidyka, poddany pionierskiej operacji regeneracji uszkodzonego rdzenia kregowego, przechodzi rehabilitację (BBC)

Wtorek z samego rana. BBC nadaje z Londynu ekscytującą wiadomość: polscy chirurdzy we współpracy z brytyjskimi naukowcami przeprowadzili pionierską operację, dzięki której Darek Fidyka sparaliżowany od pasa w dół zaczął znowu chodzić. Szczegóły zabiegu tłumaczy szef brytyjskiego zespołu prof. Geoff Raisman z londyńskiego University of College. Mówi, że pierwsze kroki Fidyki to osiągnięcie „bardziej imponujące niż pierwszy spacer na Księżycu”.
Artykuł otwarty
Za BBC o tym przełomowym zabiegu informują inne brytyjskie media, a po chwili już cały świat. I tak jak w głuchym telefonie informacja zostaje zniekształcona. Najczęściej brzmi tak: brytyjscy lekarze dokonali medycznego cudu, lecząc bułgarskiego pacjenta. I tylko „Le Figaro” się dziwi, czemu tak pionierski zabieg został przeprowadzony „w mało znanym szpitalu w Polsce”, a nie w Londynie.

Tymczasem prawda jest taka, że to autorska metoda zespołu polskich naukowców. Wymyślona, opatentowana i przeprowadzona we Wrocławiu. Także finansowana głównie z polskich pieniędzy, m.in. ze zbiórki na balu charytatywnym w Operze Wrocławskiej. Brytyjczycy prowadzili badania równolegle, od pewnego czasu kibicowali wrocławianom (prof. Raisman operację obserwował).

Dlaczego świat się o tym nie dowiedział? Sami jesteśmy sobie winni. Prof. Jarmundowicz, który niezwykle ciekawie opowiada „Wyborczej” o historii pionierskiej operacji, mówi, że nie chciał medialnej wrzawy i sensacyjnych nagłówków o cudzie.

O naiwności! Ta wrzawa i tak powstała, tyle że na razie skutecznie przysłoniła polski wkład w to osiągnięcie. Pierwszy krok Fidyki to być może pierwszy krok do wielkiego przełomu w medycynie, o którym marzy dziś wielu pacjentów przykutych do wózków inwalidzkich. Osiągnięcie na miarę Nobla.

Trzeba i warto to nagłośnić, tu nie ma miejsca na skromność. Na naszych oczach tworzy się historia, niech więc Polacy zajmą w niej takie miejsce, na jakie zasługują! Oczywiście nauka jest ponadnarodowa, jej osiągnięcia nie znają granic, rasy czy języka. Ale ważne, by sprawiedliwie rozłożyć zasługi.

Co istotne, w dzisiejszym świecie promocja dokonań naukowców przekłada się na pieniądze, na które oni mogą liczyć. Nie wystarczy wierzyć w to, że nauka się sama obroni. Trzeba rezultaty pokazać sponsorom – czyli nam wszystkim, wyborcom, politykom, biznesmenom – i przekonać nas, że warto bardziej obficie finansować badania. Na Zachodzie już dawno odrobili tę lekcję, dziennikarze mają do dyspozycji całe pakiety prasowe z gotowym zestawem informacji, zdjęciami, wideo, numerami telefonów do naukowców.

W Polsce dziennikarz często odbija się od ściany. Dobrzy rzecznicy prasowi, którzy by wspierali badaczy i dbali o popularyzację ich badań, to wciąż rzadkość w instytutach i na uczelniach. A sami naukowcy często nie ułatwiają im pracy. Opędzają się od dziennikarzy jak od natrętnych komarów, traktują jak zło konieczne. Kiedyś nawet usłyszałem (nie powiem od kogo): „Proszę pana, zdecydowaliśmy z kolegami, że nie będziemy z mediami rozmawiać”.

Na pocieszenie dodam, że coraz rzadziej zdarza mi się słyszeć podobne słowa.

Cenisz dobre dziennikarstwo?

Prenumerata cyfrowa Wyborczej dostępna przez internet, telefon, tablet i na czytniku e-booków,
Wypróbuj teraz za 0,99 zł za miesiąc

Artykuł otwarty

Zobacz także

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,16857106,To_autorska_metoda_wroclawian__Dlaczego_swiat_sie.html#ixzz3H6ioXnIW

Wiadomo kiedy człowiek współczesny krzyżował się z neandertalczykiem

Margit Kossobudzka
24.10.2014 , aktualizacja: 24.10.2014 11:35
A A A Drukuj
Prof. Svante Pääbo swoimi badaniami potwierdza, że łączyliśmy się w pary z naszym neandertalskim kuzynem i podaje w miarę dokładnie kiedy to miało miejsce

Prof. Svante Pääbo swoimi badaniami potwierdza, że łączyliśmy się w pary z naszym neandertalskim kuzynem i podaje w miarę dokładnie kiedy to miało miejsce (Nature)

Najnowsza praca słynnego naukowca prof. Svante Pääbo odkrywa kolejne tajemnice ewolucji naszego gatunku. Nie tylko potwierdza, że łączyliśmy się w pary z naszym neandertalskim kuzynem, ale podaje dość dokładnie kiedy. Przesuwa także czas wyjścia Homo sapiens z Afryki.
Praca opublikowana w piśmie „Nature” jest kolejnym dowodem na to, że pracujący w Instytucie Maksa Plancka w Lipsku Pääbo nie próżnuje. Jego badania dotyczące analiz antycznego DNA nie raz wstrząsały światem antropologów. W 2010 roku prof. Pääbo odczytał genom naszego najbliższego kuzyna (neandertalczyka właśnie) i po raz pierwszy dowiódł, że Homo sapiens uprawiał z nim seks a każdy z nas nosi po tym genetyczną pamiątkę – garstkę DNA.

Według panującej do niedawna teorii pierwszy z Afryki wyszedł Homo erectus – blisko 1,9 mln lat temu. Zasiedlił Eurazję. Kolejnego skoku z Czarnego Lądu do Azji dokonał przodek neandertalczyka 500-300 tys. lat temu (przypuszczalnie był to H. heidelbergensis lub H. rhodesiensis). Poszedł szukać szczęścia na północy. Zasiedlił stopniowo Europę i zachodnią Azję. Ostatni na podbój Europy wyruszył człowiek współczesny. Stało się to jakieś 80 tys. lat temu. Zakończył on panowanie neandertalczyków na tych terenach. I ich obecność na świecie. Homo sapiens natknęli się na Homo neandertaliensis na terenach Bliskiego Wschodu. To współistnienie rodziło pytanie, czy te dwa gatunki krzyżowały się ze sobą. Pääbo to ostatecznie potwierdził. Określił też, że każdy człowiek żyjący dziś na Ziemi ma średnio około 2 proc. neandertalskiego DNA. Każdy oprócz rdzennej ludności Afryki subsaharyjskiej. To dowodzi, że Homo sapiens krzyżował się z neandertalczykiem poza Czarnym Lądem. Ale kiedy dokładnie? Padały rożne daty od 86 do 37 tysięcy lat temu. To duży rozrzut.

Teraz Pääbo przekonuje, że do pierwszego mieszania się naszych gatunków doszło 50-60 tys. lat temu. I zmienia datę naszego wyjścia z Afryki

Syberyjski kolekcjoner kości

Zespołowi udało się wyizolować i odczytać DNA najstarszego człowieka współczesnego. Pomógł mu w tym rosyjski poszukiwacz antycznej kości słoniowej, a w zasadzie mamuciej – Nikołaj Perisow. W 2008 roku przeszukując brzegi rzeki Irtysz niedaleko miejscowości Uść-Iszym w rejonie ust-iszymskim w Rosji (rejon Syberii) natknął się na wystającą z mułu rzecznego kość. Rozumiał, że jest ona czymś wyjątkowym i odesłał znalezisko do Rosyjskiej Akademii Nauk w celu identyfikacji. Okazało się, że to kość udowa należąca do człowieka współczesnego. Bardzo stara. To jak bardzo pomógł określić uniwersytet w Oksfordzie, który wydatował kość na 45 tys. lat czyniąc ją najstarszym szczątkiem ludzkim odnalezionym poza Afryką.

Pääbo dowiedział się o znalezisku i pobrał z kości materiał do badań DNA. Opracowana przez jego zespół metoda odczytywania bardzo starego materiału genetycznego była coraz doskonalsza. Ale nawet ku jego zdumieniu materiał w kości udało się bez większych problemów zsekwencjonować.

– To było najbardziej niesamowite. Udało nam się pozyskać i odczytać DNA osoby żyjącej 45 tys. lat temu, która jest bliskim przodkiem wszystkich współcześnie żyjących ludzi na Ziemi poza Afryką – mówił z satysfakcją stacji BBC.

Badania Pääbo dowodzą, że Homo sapiens krzyżował się z neandertalczykiem wcale nie w czasach, kiedy byliśmy jeszcze „prymitywnym” gatunkiem, ale wtedy, kiedy mogliśmy już oczarować naszych kuzynów zdolnością tworzenia malowideł, muzyki, współczesnych narzędzi i biżuterii. W czasach początków górnego paleolitu. Nastąpił wówczas gwałtowny rozwój technik krzemieniarskich, rozkwitł przemysł rogowy i kościany, rozpoczęto stosowanie wyszukanych strategii myśliwskich i nowych form budownictwa mieszkalnego. Powstała sztuka, plastyka figuralna, zdobnictwo i ornamentacja na narzędziach.

To spora zmiana, bo część wcześniejszych analiz szacowała, że pierwsze łączenie się naszych gatunków miało miejsce dużo wcześniej – kiedy nie byliśmy wcale tacy współcześni, przynajmniej pod względem zachowań.

W połowie drogi między Azjatą a Europejczykiem

Człowiek, którego kość udową odsłoniła rzeka Irtysz został nazwany Ust’-Ishim – tak zapewne będzie określany w fachowej światowej literaturze. Jeśli pokusić się o nazwę bardziej polsko brzmiącą powinnyśmy nazywać go Człowiekiem z Uść-Iszym. Niezależnie jednak od nazewnictwa miał on podobną proporcję DNA neandertalskiego do nas czyli 2 proc. Tyle tylko, że jego neandertalskie fragmenty były dłuższe i znacznie mniej poszatkowane niż te, które my nosimy w sobie.

Oceniając je zespól Pääbo cofnął ewolucyjny zegar i podał wspomnianą datę pierwszego krzyżowania się naszych gatunków.

– Te badania lokują ludzi współczesnych wcześniej na terenie Bliskiego Wschodu – mówiła Janet Kelso z Instytutu Maksa Plancka, współpracownica prof. Pääbo.

– To jest bardzo ekscytująca praca pokazująca kolejny raz niesamowitą siłę badań antycznego DNA. W ten sposób można rozwiązywać wiele zagadek z ewolucji naszego gatunku – uważa Darren Curnoe uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Sydney (Australia). I dodaje: – Porównując ten najstarszy genom z różnymi grupami współczesnych i antycznych ludzi uczeni są w stanie zapełnić luki w historii początkowej migracji człowieka po naszym globie.

Dotychczas zakładano, że nasz gatunek wyewoluował około 200 tys. lat temu w Afryce, z której wyszedł na podbój świata około 100 tys. lat temu. Pääbo sądzi, że odbyło się to znacznie później – dopiero 60 tys. la temu. A przynajmniej, że była to wreszcie migracja udana.

Nie wyklucza się bowiem, że już wcześniej ludzie próbowali (na co są dowody), ale po prostu nie mieli szczęścia. Grzęźli gdzieś na Bliskim Wschodzie i ich przodkowie wymierali. Człowiek z Uść-Iszym był genetycznie podobny do współczesnych Azjatów tak samo jak Europejczyków co pokazuje, że populacja z jakiej się wywodził dopiero potem rozdzieliła się na przodków Europejczyków i Azjatów. Żył na rozdrożu ludzkości. Blisko momentu, kiedy Homo sapiens zaczął różnicować się na różne grupy etniczne.

– Reprezentował on grupę ludzi, którzy osiedlili się na Syberii a następnie znikli nie pozostawiając po sobie żadnych przodków – tłumaczy Curnoe. I dodaje: – To nam mówi, że ludzie współcześni którzy opuścili Afrykę i jako pierwsi osiedlili się z Eurazji nie odnieśli szczególnego sukcesu. Musiało być więc więcej populacji pionierskich niż zakładaliśmy, a niektóre z nich w ogóle nie miały wpływu na dzisiejszą populację ludzi, bo wyginęły. Przepadły w wirze historii.

Dopiero 60 tys. la temu eskapada powiodła się na tyle, że człowiek współczesny dotarł dalej. Potwierdzają to ostanie badania Brytyjczyka Thomasa Highama z uniwersytetu w Oksfordzie. Dwa miesiące temu opublikował on pracę, z której wynika, że ludzie współcześni przybyli do Europy prawdopodobnie 45 tys. lat temu. Swoją drogą wcześniej, niż dotychczas zakładano. Na dokładkę współistnieliśmy na tych terenach z neandertalczykiem (jako dwa ludzkie gatunki) nie przez ledwie 500 lat (czyli jak podają naukowcy przez 25 pokoleń), ale dziesięć razy dłużej – ponad 5 tys. lat (250 pokoleń). To długo. Na tyle długo, że najprawdopodobniej wystarczyło czasu, by wymieniać się pomysłami i kulturą oraz (znów) krzyżować się między sobą.

Badania zespołu prof. Svante Pääbo pozwalają też postawić hipotezę, że linia ludzka oddzieliła się od „małpiej” miliony lat wcześniej niż szacowano. Nawet 10-11 mln lat temu, a nie 5-6 mln. Takie stwierdzenie byłoby jednak znaczącą rewolucją w antropologii i wymaga dalszych, potwierdzających je badań.

Zobacz także

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75400,16857869,Wiadomo_kiedy_czlowiek_wspolczesny_krzyzowal_sie_z.html#ixzz3H6igXD00

Mireille Mathieu śpiewa już 50 lat. Wciąż ma głos Piaf i grzywkę beatlesa

Piotr Moszyński, RFI, Paryż
24.10.2014 , aktualizacja: 24.10.2014 12:24
A A A Drukuj
Mireille Mathieu

Mireille Mathieu (Jacek Łagowski / Agencja Gazeta)

Koncertami w piątek, sobotę i niedzielę w paryskiej Olympii słynna francuska piosenkarka Mireille Mathieu uświetni 50-lecie swojej kariery. Nietypowej, a ostatnio pełnej kontrowersji.
Mathieu lubi powtarzać, że w dzieciństwie marzyła o zostaniu Kopciuszkiem. I w pewnym sensie została. Co prawda nigdy nie poślubiła żadnego księcia, a nawet w ogóle z nikim się nie związała, ale z ubogiej i nie za dobrze wykształconej dziewczyny przeistoczyła się w krótkim czasie w światową gwiazdę. Zawdzięcza to dwóm mężczyznom swojego życia – ojcu i menedżerowi Johnny’emu Starkowi.

Jej ojciec był postacią nietuzinkową. Z zawodu kamieniarz, ale rozmiłowany w operze i sam śpiewający pięknym barytonem. Choć najstarszej córce i jej trzynaściorgu rodzeństwa nie był w stanie zapewnić godziwych warunków, to Mireille wyniosła z domu rodzinnego wrażenie, że był on skąpany w muzyce i miłości. Nie przeszkadzało jej więc specjalnie to, że w domu nie było pralki, wodę podgrzewało się na patelni, i że śpi w jednym łóżku z kilkoma siostrami.

Nie przeszkadzało jej także to, iż nigdy nie uzyskała świadectwa szkoły podstawowej. Ani też – że w wieku 14 lat podjęła pracę w fabryce kopert, by pomóc finansowo rodzinie. Szkoły i tak nie lubiła, bo miała dysleksję, a w owych czasach takie wady były postrzegane jako przejaw braku zdolności. Ale wyniosła z domu zainteresowanie muzyką i każdą wolną chwilę poświęcała na ćwiczenie się w śpiewaniu, m.in. stając przed lustrem z miotłą w roli mikrofonu.

Niemodna. Od 50 lat

Zaczęło się od sukcesów w lokalnych konkursach piosenkarskich w rodzinnym Awinionie, ale przełom nastąpił, gdy będący pod wrażeniem jej talentu mer miasta zapisał ją na podobny turniej organizowany przez jedyny istniejący wtedy ogólnokrajowy kanał telewizyjny. Miał nosa. Mireille wygrała.

Johnny Stark zauważył ją już wcześniej, ale po tym zwycięstwie został jej menedżerem i pokazał jej, co i jak trzeba robić, żeby się w tym fachu rozwijać. Piosenkarka powie o nim później: „Zawdzięczam mu wszystko”. Po jego śmierci popadła w depresję, ale wzięła się w garść i wraz z siostrą zaczęła swoją karierę i interesy prowadzić sama.

We Francji często podśmiewają się z Mathieu, że była niemodna już 50 lat temu, kiedy zaczynała karierę. To prawda, że kontekst showbiznesowy nie bardzo pasował do jej emploi. Połowa lat 60. to eksplozja rocka i popu. We Francji zawrotne kariery robią piosenkarze, którzy z mniejszym lub większym powodzeniem starają się dotrzymywać kroku anglosaskim idolom. Podskórnie narasta już bunt francuskiej młodzieży przeciwko zastanym kanonom społecznym, który w 1968 r. wybuchnie w postaci manifestacji i walk ulicznych. Po nich już nic we Francji nie będzie takie jak przedtem.

A tu wychodzi grzeczna dziewczyna, staje na scenie bez żadnych gitar i śpiewa według reguł tzw. piosenki klasycznej. Wprawdzie fryzurą przypomina, owszem, beatlesa, ale to jedyne podobieństwo. Na co ona liczy, nieboga?

Pupilka na eksport

Wbrew pozorom ma na co liczyć. Przede wszystkim jej sceniczna ofensywa następuje niedługo po śmierci Edith Piaf. Francuzi jeszcze się nie otrząsnęli z bólu po utracie piosenkarki, którą traktowali jak skarb narodowy i po której została prawdziwa pustka. Zatem myśl o tym, że oto pojawia się ktoś, kto może śpiewać choć trochę podobnie jak ona, przyjmują z niekłamanym entuzjazmem.

Poza tym francuska publiczność od zawsze ceni tradycyjną piosenkę, która wydała takich gigantów, jak Aznavour, Bécaud, Chevalier czy właśnie Piaf. Francuzi są z nich wszystkich bardzo dumni i właściwie nie wyobrażają sobie swojego kraju bez takich postaci. Mathieu mimo inwazji rocka i popu pojawia się więc w sprzyjającym momencie.

Jedną z zasług Johnny’ego Starka było to, że zrozumiał, iż kariera jego pupilki nie może ograniczać się tylko do Francji. To jego pomysłem było nagrywanie w różnych wersjach językowych. Jej piosenki istnieją dziś w 11 językach. Dzięki temu udało mu się „sprzedać” Mireille nawet na tak trudnym rynku jak amerykański, i to jako „nową Edith Piaf” (a Piaf w USA bardzo ceniono).

Prawdziwą karierę zrobiła jednak w Niemczech i w Europie Wschodniej, zwłaszcza w Rosji. Dziś jest tam bez wątpienia bardziej popularna i wyżej oceniana niż we Francji. Tam też popełniła kilka błędów, które słono ją kosztowały na gruncie francuskim.

Mireille, Putin, Kaddafi

Trzeba pamiętać, że Mathieu zmuszona do samodzielnego sterowania karierą na skalę międzynarodową nie zawsze „chwyta” subtelności i niuanse. Bez zastanowienia występuje więc w Moskwie przed parą Putin-Kaddafi, i to niespełna trzy miesiące po rosyjskim ataku na Gruzję. Przez cztery następne lata regularnie występuje na moskiewskim festiwalu… muzyki wojskowej. A w 2012 r. daje się rosyjskiej telewizji wciągnąć w rozmowę o dziewczynach z Pussy Riot, których występ w cerkwi nazywa „świętokradztwem”, choć zaraz wzywa „jako kobieta, artystka i chrześcijanka” do okazania im „wyrozumiałości”.

Tyle że rosyjska telewizja oczywiście ocenzurowała jej wypowiedź i urwała ją na „świętokradztwie”. Zanim piosenkarka się zorientowała, we Francji już wybuchła burza. Jeden z popularnych telewizyjnych programów satyrycznych skomentował jej wywiad uwagą, że po kimś, „kto urządzał fiesty z Putinem i Kaddafim, można było się tego spodziewać”. Mathieu wytoczyła za to proces o zniesławienie i żądała 100 tys. euro odszkodowania, ale sąd oddalił jej pozew.

Podobno jest wciąż urażona i zgnębiona po tym incydencie, ale z okazji 50-lecia kariery wraca po długiej przerwie na francuskie estrady. Po paryskiej Olympii rusza w teren, m.in. do Lille, Marsylii i Awinionu. I z pewnością, jak zawsze, odnajdzie na trasie tę publiczność, której bardzo odpowiadają jej „staroświeckość”, konserwatyzm i prostota, a przede wszystkim głos, styl i niewątpliwy talent.

Zobacz także

Zobacz więcej na temat:

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75475,16858057,Mireille_Mathieu_spiewa_juz_50_lat__Wciaz_ma_glos.html#ixzz3H6iVHNkD

Kobiety w Sudanie Południowym chcą odmawiać mężczyznom seksu, by zmusić ich do zakończenia wojny

Maciej Czarnecki
24.10.2014 , aktualizacja: 24.10.2014 16:48
A A A Drukuj
Ciekawi Świata. Sudan

Ciekawi Świata. Sudan (Fot. materiały prasowe)

Do seksualnego strajku wzywa grupa aktywistek, które spotkały się w stołecznej Dżubie – informuje „Sudan Tribune”.
Według gazety pomysł akcji narodził się podczas spotkania ponad 90 miejscowych działaczek, w tym kilku posłanek. „Głównym celem jest zmobilizowanie wszystkich kobiet w Sudanie Południowym, by odmawiały mężom współżycia, aż wróci pokój” – czytamy w wydanym w czwartek oświadczeniu organizatorek.

Innym pomysłem jest spotkanie żon zwaśnionych przywódców – prezydenta Salvy Kiira Mayardita i byłego wiceprezydenta Rieka Machara. Aktywistki liczą na to, że namówią one małżonków do pojednania.

Trwający od grudnia 2013 r. konflikt między Kiirem a Macharem, na który nakładają się dawne waśnie etniczne (pierwszy pochodzi z ludu Dinków, drugi – Nuerów), wypędził już z domów ponad 1,8 mln Sudańczyków. Większość uciekinierów to właśnie kobiety.

Sudanki mają swoje zdanie

Jaka jest ich pozycja w społeczeństwie?

– Owszem, zwykle siadają do stołu dopiero po mężczyźnie. Ale potrafią mu też solidnie wygarnąć. Oj, nie są potulne! W zeszłym roku monitorowałam budowę studni. Przychodziły i radziły: poprawcie to, zróbcie tamto. Mają swoje zdanie. W Dżubie kobiety prowadzą samochody, chodzą do barów i restauracji, robią kariery. Współpracują z nami nawet dwie panie od naprawy pomp – opowiadała mi niedawno w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” Dominika Rypa, pracownica Polskiej Akcji Humanitarnej w Dżubie.

Rypa przyznała jednak, że w polityce miejscowe kobiety nie są traktowane poważnie. Może z wyjątkiem wdowy po Johnie Garangu, bohaterze z czasów walk o niepodległość z Chartumem.

Szlaban na seks pomaga i nie

Apele kobiet, w tym podobny seksualny strajk, pomogły już w 2003 r. zakończyć 14-letnią wojnę domową w Liberii. Organizatorka strajku Leymah Gbowee w 2011 r. dostała Pokojową Nagrodę Nobla (wspólnie z Ellen Johnson-Sirleaf i Tawakkul Karman).

Kolejną taką akcję zorganizowały działaczki opozycji w Togo. W 2012 r. domagały się ustąpienia prezydenta Faure’a Gnassingbe i przeprowadzenia reform wyborczych. Wówczas jednak tygodniowy szlaban na seks nie przyniósł rezultatu.

Zobacz więcej na temat:

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,16860640,Kobiety_w_Sudanie_Poludniowym_chca_odmawiac_mezczyznom.html#ixzz3H6iO4Avi

MSZ cofnęła rosyjskiemu dziennikarzowi pozwolenie na pracę w Polsce

rim
24.10.2014 , aktualizacja: 24.10.2014 18:12
A A A Drukuj
Leonid Swiridow

Leonid Swiridow (Facebook / leonid.sviridov.3)

Korespondent agencji informacyjnej Rossija Siegodnia Leonid Swiridow stracił akredytację resortu spraw zagranicznych. Jak dowiedziała się „Wyborcza”, jego działania wykraczały poza pracę dziennikarza.
– Mogę potwierdzić cofnięcie akredytacji. Nic więcej nie mogę powiedzieć – stwierdził w rozmowie z nami rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski. Swiridow, który pracował w Polsce od kilku lat, będzie musiał opuścić nasz kraj. Oficjalny dokument został mu wręczony w piątek w MSZ.

Jak pisze Informacyjna Agencja Radiowa, szef Międzynarodowej Agencji Informacyjnej „Rossija Siegodnia” Dmitrij Kisielew wezwał Warszawę do natychmiastowego wyjaśnienia powodów decyzji. Stwierdził, że działania polskich władz mogą być interpretowane jako „utrudniające prace mediów”.

Z informacji „Wyborczej” wynika, że Swiridow zajmował się w Polsce nie tylko dziennikarstwem. Lobbował także na rzecz niektórych rosyjskich firm, w tym oligarchy Wiaczesława Kantora. Jego Acron chciał wrogo przejąć tarnowskie Azoty, co usilnie blokował polski rząd. Swiridow miał też organizować darmowe wyjazdy do Rosji, których celem było przekonanie ich uczestników, jak wspaniałe jest państwo rządzone przez Władimira Putina.

To zresztą nie pierwsze kłopoty Swiridowa jako zagranicznego korespondenta. W 2006 r., kiedy pracował dla agencji RIA Nowosti, stracił akredytację w Czechach. Tamtejsze władze też nie chciały mówić o powodach swej decyzji, ale dziennik „Mlada Fronta Dnes”, powołując się na źródła w rządzie, twierdził, że Swiridow był podejrzany o współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi. W odwecie Moskwa kazała wyjechać z Rosji korespondentowi czeskiej TV.

Zobacz także

Zobacz więcej na temat:

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75478,16861224,MSZ_cofnela_rosyjskiemu_dziennikarzowi_pozwolenie.html#ixzz3H6i7HcjA

Dodaj komentarz