11.12.14 (2)

 

Luksemburg: Za pół roku rozdział Kościoła od państwa. Przestanie istnieć większość parafii

Wiktoria Beczek, KAI, 11.12.2014
Katedra Notre-Dame de Luxembourg

Katedra Notre-Dame de Luxembourg (Fot. Sławomir Mielnik / AG)

Najprawdopodobniej za pół roku, po rozpisanym między innymi w tej sprawie referendum w Luksemburgu dojdzie do rozdziału Kościoła od państwa. Jednym z jego skutków będzie drastyczne zmniejszenie liczby parafii: z 274 istniejących dotychczas pozostanie zaledwie 30.
Nie wiadomo jeszcze, co stanie się z „osieroconymi” kościołami i kaplicami. W całym kraju jest ich około 500. Do tej pory władze księstwa opłacają pracowników kościelnych. W 274 parafiach pracuje 236 osób, w tym 103 księży. Na ich wynagrodzenia Luksemburg przeznacza ponad 24 mln euro rocznie. I tak ma pozostać przez najbliższych 8 lat. Potem pensje te będzie wypłacał sam Kościół. Wyjątkiem są arcybiskup i wikariusz generalny, którzy nadal będą utrzymywani z budżeru księstwa.

Katolicka większość

Z kościelnego punktu widzenia całe Wielkie Księstwo Luksemburg, zajmujące powierzchnię ok. 2,6 tys. km kw., tworzy obecnie jedną archidiecezję, podlegającą bezpośrednio Stolicy Apostolskiej. W 1840 (czyli w rok po usamodzielnieniu się Luksemburga jako nowe państwo) powstał tam wikariat apostolski, który 27 września 1870 stał się diecezją, a 23 kwietnia 1988 Jan Paweł II podniósł ją do rangi archidiecezji. Na jej czele stoi od 16 października 2011 56-letni jezuita abp Jean-Claude Hollerich. Jest on członkiem Rady Konferencji Biskupich Europy.

Na terenie tej jednostki kościelnej mieszka niespełna 530 tys. ludzi, z których – według przybliżonych danych, gdyż oficjalnych statystyk nie ma – nieco ponad 400 tys. to katolicy. Pracuje wśród nich ok. 200 księży diecezjalnych i zakonnych.

Zobacz także

TOK FM

„Fala neopogaństwa opanowała Europę”. Prof. Ryszard Legutko alarmuje

Prof. Ryszard Legutko uważa, że "Europę opanowała fala neopogaństwa"
Prof. Ryszard Legutko uważa, że „Europę opanowała fala neopogaństwa” Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

Kilka dni temu media poinformowały o decyzji francuskiego sądu, który polecił radzie departamentu Wandea rozebrać bożonarodzeniową szopkę, ponieważ ustawiono ją w budynku publicznym. Takie postępowanie zasmuciło prof. Ryszarda Legutkę, który jednak nie jest zaskoczony decyzją sądu. – Europę opanowała fala neopogaństwa – przypomniał europoseł.

Podczas rozmowy z serwisem Fronda.pl prof. Legutko zauważył, że rozlewające się po Europie neopogaństwo przypomina w pewnych wymiarach walkę z religią, jaką prowadzili komuniści.

– Wtedy nie pozwalano na procesje Bożego Ciała poza kościołem, dziś wyrzuca się krzyż z przestrzeni publicznej. Można powiedzieć, że komuna była poniekąd prekursorem tego, co właśnie się dzieje – oznajmił były minister edukacji.

Prof. Legutko dodał, że celem ataków są nie tylko symbole kojarzone z religią, ale i osoby, które publicznie wyznają swoją wiarę. Według niego pogląd postulujący całkowite uwolnienie przestrzeni publicznej od symboliki religijnej jest absurdalny. – Bo co w takim wypadku zrobić z kościołami, co zrobić z krzyżami na cmentarzach? – pytał związany z PiS europoseł.

Profesor przypomniał jednocześnie o regularnie występujących w Europie przypadkach profanowania chrześcijańskich świątyń oraz o wchodzeniu różnych ideologii do branży reklamowej. – Pamiętamy, jak na przykład firma IKEA kilka lat temu wypuściła na rynek produkty dla homoseksualnych par – zaznaczył prof. Legutko.

źródło: Fronda.pl

List do Michała Karnowskiego

Jan Lityński, Henryk Wujec, 11.12.2014
Michał Karnowski

Michał Karnowski (Fot. Kamil Wróblewski / TOK FM)

Nie widzimy powodów, aby w ostrej nawet polemice politycznej przedstawiać opinii publicznej nieprawdziwe informacje.
Pan Michał KarnowskiSzanowny Panie Redaktorze!

W programie Polsat News „To był dzień” w dniu 8 grudnia br. stwierdził Pan, że Jarosław Kaczyński był w Komitecie Obrony Robotników. Nie jest to wiadomość prawdziwa. Jarosław Kaczyński nie był członkiem ani KOR, ani Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Był natomiast jednym z wielu współpracowników Biura Interwencyjnego KSS „KOR”, a następnie Komitetu Helsińskiego.

Nie widzimy powodów, aby w ostrej nawet polemice politycznej przedstawiać opinii publicznej nieprawdziwe informacje. Historii nie należy naginać do swoich przekonań.

Pozostajemy z poważaniem

Jan Lityński

Henryk Wujec

wyborcza.pl

Hofman na czworakach, czyli karkołomne wygibasy madryckiej trójki

Renata Grochal, 11.12.2014
Bohaterowie

Bohaterowie „afery madryckiej” (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

W całym tym festiwalu uników i wciskania ludziom ciemnoty umyka to, co dla mnie jest najważniejsze – posłowie Hofman, Kamiński i Rogacki polecieli do Madrytu na posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, ale nie brali w nim udziału. Podpisali listę obecności i wyszli.
Wybory samorządowe się skończyły, więc „madryckie trio” Adam Hofman, Adam Rogacki i Mariusz A. Kamiński, byli posłowie PiS, postanowili – jak mówią – ratować swoje dobre imię. Jednak środowa konferencja prasowa i późniejsze medialne występy w głównych stacjach telewizyjnych wyszły karkołomnie; tylko ich pogrążyły.Posłowie zapewniali, że nie ma nic dziwnego w tym, iż pobrali z Sejmu po 3,3 tys. zł zaliczki na podróż samochodem, a polecieli tanimi liniami i za bilety zapłacili pewnie po kilkaset złotych (nie chcieli ujawnić, ile). Przekonywali, że zachowali się uczciwie i nie chcieli oszukać podatnika, bo zaliczki zwrócili. A że nastąpiło to dopiero, gdy dziennikarze zaczęli interesować się feralnym lotem, to – ich zdaniem – bez znaczenia. Przekonywali, że nie poświadczyli nieprawdy, wypełniając karty podróży prywatnym samochodem, wpisując datę przekroczenia granicy, a nawet godzinę, chociaż samochodami nie jechali. Bo to zwyczajowo przyjęta w Sejmie praktyka.

Ale w całym tym festiwalu uników i wciskania ludziom ciemnoty umyka najważniejsze – posłowie polecieli do Madrytu na posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, ale nie brali w nim udziału. Podpisali listę obecności i wyszli. Na zdjęciach z tej wyprawy, zamieszczonych na Twitterze przez Tomasza Skorego z RMF, mogliśmy podziwiać za to Hofmana, który na czworakach chodzi po ulicach Madrytu. Dość groteskowo w tym kontekście brzmi tłumaczenie Hofmana, że pojechał zbierać wśród posłów z innych krajów podpisy pod uchwałą o zwrocie TU-154M, a także by ograniczyć wpływy Rosjan w RE. Hofman mówił w środę, że „to Madryt i tam się wszyscy bawią”. Ale czy musi za to płacić polski podatnik?

Robienie z tej sprawy spisku marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego wymierzonego w posłów PiS, bo – jak mówił Hofman w TVP Info – „w kampanii wyborczej miał on postawione ultimatum: PO wygra wybory albo on odejdzie”, to gruba przesada. Nie bronię Sikorskiego, bo sam – zdaje się – ma się z czego tłumaczyć (zarzuty pobierania nienależnych ryczałtów za służbowe podróże prywatnym samochodem).

Ale to nie żaden spisek, tylko ordynarna próba naciągnięcia podatnika, by zarobić na delegacji, jak w PRL. Myślałam, że w naszym pokoleniu – 30-latków – to się już nie zdarza.

Nie wiem kto doradził Hofmanowi, Rogackiemu i Kamińskiemu taką linię obrony. Ale to strzał kulą w płot. Lud naprawdę nie jest taki ciemny, jak się niektórym politykom wydaje.

Zobacz także

wyborcza.pl

Morderca studentki wpadł po 20 latach

Małgorzata Czajkowska, Aleksandra Lewińska, 10.12.2014
Podejrzany w drodze<br />
na posiedzenie aresztowe

Podejrzany w drodze na posiedzenie aresztowe (ARCHIWUM)

20 lat temu w bloku w Bydgoszczy ktoś zamordował piękną dziewczynę. Dlaczego policja zatrzymała mordercę dopiero w tym roku, choć już wtedy znalazła jego odciski palców?
30 sierpnia 1994 r. Wieżowiec w centrum Bydgodszczy. 22-letnia Joanna Sendecka przyjeżdża do mieszkania matki na dziesiątym piętrze. Czeka na listonosza, który ma przynieść rentę. Krótko przed południem dzwonek do drzwi. Otwiera. Dwie godziny później nie żyje.Tego samego dnia narzeczony znajduje jej ciało. Przyjechał, bo nie mógł się do niej dodzwonić. Policjanci z prokuratorką zjawili się natychmiast. Śledztwo zamknęli po dwóch latach, sprawcy nie ustalili.

Nikt nic nie widział

Asia była wysoką, szczupłą blondynką. Chciała być piosenkarką, właśnie rozpoczęła naukę w szkole muzycznej. Planowała ślub, była tuż po zaręczynach. 20 lat temu policjanci typowali, że zabił ją właśnie narzeczony – Marcin D.

W mieszkaniu nie było śladów włamania. Dziewczyna leżała w dużym pokoju na podłodze w kałuży krwi. Ciosy zadano nożem. Miała podcięte gardło, rany na ramionach i udzie oraz pokaleczone ręce. W mieszkaniu był bałagan świadczący o tym, że próbowała się bronić. Z domu zginęły mało wartościowe rzeczy: renta matki, radiomagnetofon.

Gazety pisały na bieżąco o postępach śledztwa. Kryminalni twierdzili, że szczegółowo sprawdzili środowisko zamordowanej, przesłuchali sąsiadów i krewnych, nawet ludzi, których poznała podczas swoich ostatnich wakacji nad morzem. Analizowali alibi narzeczonego, każdego z bliższych i dalszych znajomych, a nawet listonosza, który tego dnia przyszedł do bloku na osiedlu bartodzieje, by przekazać emeryturę dla mamy.

– Pracownik poczty był jedyną osobą, która widziała tamtego dnia męskie buty w przedpokoju. Więc ktoś poza dziewczyną w tym czasie był w środku – mówi prokurator Adam Lis. – Nie wykluczaliśmy, że to rzeczy zabójcy, ale buty i obcy plecak to było za mało. Po dwóch latach musieliśmy formalnie umorzyć śledztwo. Jednak ta sprawa nigdy nie trafiła na półkę. Wciąż do niej wracaliśmy.

Po kilku latach niewyjaśniona zbrodnia była tematem telewizyjnego „Magazynu kryminalnego”. Na apel do świadków lub osób, które mogą coś wiedzieć o przestępstwie, nikt nie zareagował.

Zabójca z piątego piętra

Sprawę rozwikłał w tym roku działający w bydgoskiej komendzie wojewódzkiej zespół zwany Archiwum X. To jeden z 16 podobnych zespołów w kraju, powołanych do rozwiązywania niewyjaśnionych spraw sprzed lat. Mrówcza praca doprowadziła w końcu do Sławomira G., który mieszkał wówczas pięć pięter niżej niż matka Sendeckiej.

Gdy zabił, miał 27 lat, mieszkał z rodzicami. Podkochiwał się w Asi. Pożyczali sobie książki i kasety.

Policjanci, gdy zaczęli przypuszczać, że to on, poprosili go listownie o stawienie się w komisariacie. Przyszedł o umówionej godzinie. I przyznał się, przynajmniej częściowo.

Potwierdził, że był tamtego dnia w domu dziewczyny. Opowiedział, jak się z nią kłócił, a potem szarpał. Ale twierdził, że to ona była agresywna. A on, broniąc się, chwycił kuchenny nóż i ją dźgnął.

Prokurator nie uwierzył. Sąd też nie miał wątpliwości – kazał zamknąć Sławomira G., który do dziś siedzi w areszcie i czeka na proces. Psychiatrzy stwierdzili, że jest zdrowy.

Ma teraz 47 lat. Mężczyzna średniego wzrostu, z lekką nadwagą, łysiejący, z cienką kitką. Stały bywalec bydgoskich upijalni. Ożenił się trzy lata po zabójstwie Sendeckiej. Żona zeznała, że opowiadał o brutalnym zabójstwie przyjaciółki z rodzinnego bloku, ale nigdy nie powiedział słowa, które mogłoby sugerować, że jest w sprawę zamieszany. G. ma dziecko, ostatnio pracował jako magazynier, wcześniej długo był bezrobotny.

Złoty strzał profilera

Sławomir G. był wśród kilkudziesięciu osób przesłuchiwanych 20 lat temu. Ale podał alibi: był tego dnia w pośredniaku. Śledczych nie zainteresowało wówczas, jak długo tam był, ile mogła mu zająć podróż. Sprawdzili, że rzeczywiście stawił się w urzędzie, i uznali, że alibi jest mocne. Nie znaleźli żadnego motywu, który mógłby pchnąć go do morderstwa.

Jak wpadli na jego trop teraz? W chwili, gdy pierwszy raz chwalili się sukcesem, mówili o wykorzystaniu najnowszych technologii. Nie chcieli jednak mówić: jakich. Wiadomo, że dochodzeniowcy i policjanci operacyjni dysponują najnowszą aparaturą, pozwalającą m.in. rekonstruować niepełne odciski palców, mają obszerną bazę zabezpieczonych śladów DNA. Prokuratura lakonicznie potwierdziła, że to wykorzystali. Udało się nanieść elektronicznie poprawki na nieco zatarte linie papilarne, zabezpieczone na wtyczce od telefonu stacjonarnego, który zabójca wyrwał ze ściany.

Sławomira G. pogrążyły też zabezpieczone przed 20 laty ślady śliny zostawione na miejscu zbrodni. Przetrwały dzięki temu, że zabójca niedokładnie posprzątał mieszkanie. Odkurzył dywan, umył część naczyń, ale nie wszystko wyczyścił.

Jak policjanci wpadli na to, by po tylu latach porównać odciski i kropelki właśnie ze Sławomirem G.?

– Praca analityczna – mówi Adrianna Bojarska, która prowadzi śledztwo. Nieoficjalnie wiemy, że zabójcę wytypował profiler z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. To specjalista zajmujący się tworzeniem psychologicznych portretów potencjalnych zbrodniarzy, ktoś taki jak Will Graham z serialu „Hannibal”. Polska policja ma na etatach zaledwie kilku takich speców, najsłynniejszym jest Bogdan Lach z Katowic, który stał się dla pisarki Katarzyny Bondy pierwowzorem bohatera serii kryminalnej Huberta Meyera. Bydgoska komenda oficjalnie takiego stanowiska nie utworzyła. Ale jak się dowiedzieliśmy, ma w zespole młodego policjanta, który przeszedł szkolenie w USA. To on przejrzał akta i wytypował sąsiada z piątego piętra.

Matka Joanny Sendeckiej i rodzice Sławomira G. wciąż mieszkają w tym samym wieżowcu.

Zobacz także

wyborcza.pl

Girzyński nie był z „posłami madryckimi” w Hiszpanii, ale będzie w prokuraturze. Śledczy połączyli obie sprawy

mf, PAP, 11.12.2014
Zbigniew Girzyński

Zbigniew Girzyński (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

– Wszystkimi podróżami zajmujemy się w ramach tego samego śledztwa – powiedziała „Newsweekowi” prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie o wzbudzających wątpliwości wyjazdach posłów Hofmana, Kamińskiego, Rogackiego i Girzyńskiego.
3 grudnia Radosław Sikorski przedstawił wyniki audytu służbowych podróży posłów, zaznaczając, że co najmniej w trzech przypadkach można mówić o poważnych nieprawidłowościach. Już wtedy pojawiły się spekulacje, że w tarapatach może znaleźć się przede wszystkim Zbigniew Girzyński z PiS.”Polityka”, która dotarła do audytu, pisała, że Girzyński „oprócz wyprawy madryckiej, jeździł w tych samych dniach i do tych samych miejsc co” niesławni „posłowie madryccy” – Hofman, Kamiński i Rogacki.

Dzień później polityk poinformował, że odchodzi z PiS.

„W związku z zastrzeżeniami, jakie mogą się pojawić co do moich wyjazdów służbowych, pragnę poinformować, że w dniu dzisiejszym złożyłem rezygnację z członkostwa w Klubie Parlamentarnym i partii Prawo i Sprawiedliwość” – napisał 4 grudnia w oświadczeniu na FB poseł.

Będzie jedno śledztwo

Po upływie tygodnia okazało się, że nie tylko media, ale i warszawscy śledczy łączą przypadek Girzyńskiego i jego trzech byłych kolegów z partii. Jak donosi „Newsweek”, postanowili badać obie te sprawy w ramach jednego postępowania.

– Wszystkimi podróżami zajmujemy się w ramach tego samego śledztwa. W przypadku posła Girzyńskiego w pierwszej kolejności zwrócimy się o informacje do linii lotniczych – powiedziała „Newsweekowi ” prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Girzyński czwartą „ofiarą” afery madryckiej

Tuż przed wyborami samorządowymi z PiS usunięto trzech posłów: Adama Hofmana, Mariusza A. Kamińskiego i Adama Rogackiego.

Decyzję podjął komitet polityczny partii w związku z ich służbową podróżą do Madrytu na posiedzenie Komisji Zagadnień Prawnych i Praw Człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy – rozpoczętą 30 października br.

Media donosiły, że w wyjeździe posłom towarzyszyły żony i że z ich udziałem doszło do incydentu na pokładzie samolotu, którym posłowie wracali z Madrytu. Informowano ponadto, że posłowie wzięli na tę podróż kilkanaście tysięcy złotych zaliczki, zgłaszając wyjazd samochodem; w rzeczywistości polecieli tanimi liniami lotniczymi. Sprawą zajęła się prokuratura.

Inna twarz konfliktu w Donbasie [ZDJĘCIA AGENCJI REUTERA]>>

Zobacz także

TOK FM

Konwencja antyprzemocowa zgodna z Konstytucją. Potrzebna, choć „mróz w oczy nie szczypie”

Z przygotowanej przez  HFPC opinii wynika, że Konwencja antyprzemocowa jest zgodna z Konstytucją RP.
Z przygotowanej przez HFPC opinii wynika, że Konwencja antyprzemocowa jest zgodna z Konstytucją RP. Fot. D.Chalimoniuk/Agencja Gazeta

Helsińska Fundacja Praw Człowieka opublikowała właśnie zapowiadaną opinię na temat zgodności z Konstytucją konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Werdykt? Konwencja jest z Konstytucją zgodna, co więcej, stanowi, jak czytamy w ekspertyzie, „uszczegółowienie i realizację norm Konstytucji RP”. Tymczasem PiS zabiera się za swoją konwencję. Jaką? Taką, że „mróz będzie w oczy szczypał”.

Wcześniej określany przez prawicę jako kontrowersyjny projekt ocenił m.in. konstytucjonalista prof. Andrzej Zoll, który uznał, że Konwencja stanowi „zamach na naszą cywilizację”. To między innymi dlatego, że art. 12 Konwencji mówi o zmianie społecznych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn.

Art.12 ust.1 Konwencji

Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn.

Prawica uważa to sformułowanie za forsowanie ideologii gender i początek puczu majacego polską tradycję obalić. – Konwencja nie definiuje tych stereotypów – to po stronie państw będzie leżał obowiązek ich identyfikacji – mówi autorka ekspertyzy HFPC Barbara Grabowska-Moroz.

– Chyba nikogo nie zdziwi, że Konwencja jest zgodna z Konstytucją RP. Zaskakujące jest to, że w ogóle były wątpliwości – uważa Aleksandra Magryta z Feminoteki.

ALEKSANDRA MAGRYTA, FEMINOTEKA

Konwencja wyraźnie mówi, że przemoc ma płeć, ponieważ to kobiety najczęściej doznają przemocy (ponad 90%) i dlatego też konieczne jest zajęcie się szczególnie tą grupą. Kończy się właśnie międzynarodowa kampania 16 dni Przeciwdziałania Przemocy ze względu na Płeć. W Feminotece prowadzimy porady prawne i psychologiczne dla kobiet doświadczających przemocy i telefony się urywają. To pokazuje, że konieczne jest stworzenie systemu wspierającego osoby doświadczające przemocy. Ratyfikowanie Konwencji i wcielenie w życie zapisanych w niej zobowiązań (m.in. całodobowego telefonu zaufania, ściganie osób stosujących przemoc, szeroko pojętej profilaktyki czy ochrony osób doświadczających przemocy) jest szansą na poprawę sytuacji 800 tysięcy kobiet doznających w Polsce przemocy.

Na kilka dni przed ogłoszeniem ekspertyzy HFPC Jarosław Kaczyński oznajmił, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to „będzie ustawa o ochronie kobiet przed przemocą i to taka, że będzie mróz w oczy szczypał”. – Bardzo, bardzo twarda, tylko nie mająca nic wspólnego z twierdzeniem, że kobieta czy mężczyzna to twór kulturowy, a nie coś, co daje natura – mówił prezes PiS.

Politologa dr Jacka Zaleśnego deklaracje szefa PiS nie dziwią. – Prawo i Sprawiedliwość jest partią, która profiluje się jako ugrupowanie prospołeczne, dla którego kwestie rodzinne, socjalne znajdują się w głównym nurcie zainteresowań. Teraz chcą pokazać, że kwestia ochrony kobiet przed przemocą jest im bliska, ale mają na nią własny pomysł, koncepcję, która pokaże, że są opozycyjną partią aktywną, biorącą inicjatywę we własne ręce, a nie reaktywną – mówi dr Zaleśny w rozmowie z naTemat dodając, że sejmowa arytmetyka nie daje PiS szans na przepchnięcie kontrkonwencji.

Jak przekonuje, konwencja Rady Europy, która stała się przedmiotem zarówno ideologicznego, jak i politycznego sporu, jest kontrowersyjna, a ocena jej zgodności z Konstytucją zależy od przyjętego kryterium oceny, na ile tworząc nową regulację można abstrahować od tego, co już w prawie jest. Wątpliwości wyjaśniamy z autorką ekspertyzy Hesińskiej Fundacji Praw Człowieka Barbarą Grabowską-Moroz.

Z przygotowanej przez HFPC analizy wynika, że Konwencja stambulska jest nie tylko zgodna z polską Konstytucją, ale także stanowi „uszczegółowienie i realizację norm Konstytucji RP”. Nie tak dawno prof. Andrzej Zoll wskazywał, że „trudno byłoby znaleźć, patrząc na nasz porządek prawny, jakieś luki, które by ratyfikowanie Konwencji wypełniło”. Skąd tak duże rozbieżności w ocenie?

Jedną z luk, którą należy wypełnić to art. 53 Konwencji i zapewnienie natychmiastowego środka ochrony (dla ofiary) tj. zakaz zbliżania się sprawcy do ofiary. Obecnie przepisy pozwalają na zastosowanie takich środków albo w trakcie postępowania karnego (którego wszczęcie, postępowanie i zakończenie może trwać miesiącami lub latami) lub na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy (art. 11a – wówczas skierowanie sprawy na posiedzenie zajmuje miesiąc). Żadna z tych wersji nie spełnia wymogu natychmiastowości. Musimy też przyjrzeć się definicji przemocy – czy obejmuje ona wszystkie przypadki, w tym tzw. przemoc ekonomiczną (art. 3 Konwencji).

Oprócz zmian w kształcie prawa konieczne będzie zweryfikowanie sposobu, w jaki istniejące przepisy działają – np. pomoc psychologiczna dla ofiar, pomoc prawna, pomoc społeczna. Wydaje mi się, że wyzwaniem powinno być także przyjrzenie się kierowaniu spraw „przemocowych” do postępowania mediacyjnego – czy nie powoduje to wtórnej wiktymizacji ofiary przemocy.

Przeciwnicy ratyfikowania Konwencji, w tym także profesor Zoll, uważają, że „dokument ten napisany jest bardzo złym, w wielu miejscach nieprecyzyjnym językiem, jest w nim dużo sprzeczności, co może skutkować wątpliwościami w stosowaniu tej Konwencji, a przede wszystkim pozostają wątpliwości co do intencji jej twórców”.

Co do języka Konwencji, jest on na tyle ogólny, by wyznaczać przede wszystkim cele, które należy osiągnąć. Zbyt wąskie określenie środków możliwych do realizacji, ograniczałoby rolę państwa w dostosowaniu konwencji do warunków istniejących w danym kraju. Ten akt musi być na tyle ogólny, żeby znalazł zastosowanie we wszystkich państwach Rady Europy. Nie należy zapominać że do Konwencji dołączony został „Explanatory Report”, który zawiera szczegółowe wyjaśnienie wszystkich przepisów Konwencji. To istotny punkt odniesienia przy interpretacji Konwencji.

Istotne jest także to, że Konwencja wyznacza standard minimalny ochrony kobiet-ofiar przemocy (według badań i statystyk – kobiety stanowią przeważającą większość wśród ofiar przemocy domowej). Ten standard ochrony może być przez państwa rozszerzony na wszystkie kategorie ofiar przemocy, a co więcej, ten standard może być przez państwa podniesiony.

Wskazywano, że mechanizm GREVIO (proces nadzorowania procesu wdrażania konwencji, Group of experts on action against violence against women and domestic violence)stanowi „zamach na suwerenność Polski”, zaś cała konwencja – „zamach na cywilizację”, ponieważ Konwencja ma na celu m.in. „promowanie zmian społecznych i kulturowych we wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn”. Jak jest w rzeczywistości?

W ocenie HFPC, nie wskazano żadnych argumentów za tym, że GREVIO naruszy suwerenność Polski. Organów międzynarodowych, które kontrolują realizację przez Polskę zobowiązań międzynarodowych jest kilkanaście. Niektóre z nich – na przykład Europejski Trybunał Praw Człowieka – wydają decyzje o wiele bardziej wpływające na prawo polskie niż wspomniana grupa GREVIO. Przede wszystkim, Polska nie będzie ubezwłasnowolniona podczas procesu kontrolowania wykonania Konwencji antyprzemocowej. To organy władzy publicznej w Polsce mają ocenić, jak dobrze wykonały zobowiązania międzynarodowe. Będzie to następnie weryfikowane przez ekspertów GREVIO, których wybierają same Państwa, które związały się Konwencją. Kandydatów do GREVIO także zgłaszają Państwa. Polska będzie mogła przedstawiać dodatkowe wyjaśnienia do swojego sprawozdania, jeśli pojawią się wątpliwości.

To nie koniec zarzutów – jest jeszcze mowa o roli tradycji oraz owym „zamachu na naszą cywilizację”.

Sama Konwencja nie stanowi zamachu na cywilizację. Parafrazując ten zarzut, trzeba wyraźnie pamiętać, że Konwencja ma być „zamachem na przemoc domową i przemoc wobec kobiet”. Wszystkie przepisy Konwencji należy odczytywać w świetle tego celu – zwalczania przemocy w sferze prywatnej, w szczególności przemocy kierowanej wobec kobiet. Jeśli zatem art. 12 Konwencji mówi o zmianie społecznych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn, to nie wolno zapomnieć o drugiej części tego zdania, że celem tych zmian jest wykorzenienie wszelkich praktyk i uzasadnień dla niższości kobiety (bez względu, czy wynikałoby to z tradycji, zwyczajów czy stereotypów). Konwencja nie definiuje tych stereotypów – to po stronie państw będzie leżał obowiązek ich identyfikacji. Pokazuje to, że Konwencja szanuje suwerenność, kulturę i historię tych państw, którym pozostawiono spory margines uznania w tym zakresie. W przypadku różnych części Europy, te zwyczaje, tradycje i stereotypy mogą się okazać inne. To po stronie państw będzie istniał obowiązek oceny, które działania są niezbędne, żeby te stereotypy zmieniać.

Pośrednio realizacji tego celu służy art. 14 czyli wprowadzenie do programów edukacyjnych materiałów o równości kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról, ale również – wzajemnego szacunku i rozwiązywania konfliktów bez użycia przemocy. Znowu, że cel edukacji antydskryminacyjnej i pokazywania niestereotypowych ról służy ostatecznie przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, że nie ma takiej tradycyjnej roli kobiety (jak na przykład zajmowanie się domem), która uzasadniałaby jakąkolwiek przemoc, w tym ekonomiczną czy psychiczną.

Jak ocenia Pani szanse na ratyfikowanie Konwencji w obecnym kształcie?

Mam nadzieję, że argumenty zawarte w opinii HFPC, ale również opinie pozostałych ekspertów Biura Analiz Sejmowych doprowadzą do przestawienia dyskusji o Konwencji na inne, bardziej merytoryczne tory. Gdyby tak się stało, wówczas uważam, że szansa na ratyfikację jest spora.Wydaje mi się jednak, że jeszcze ważniejszym elementem niż sam akt ratyfikacji jest opracowanie planu działania po jej ratyfikacji – co należy zmienić w przepisach prawa, sposobie ich stosowania i edukacji. Ten trzeci element wydaje mi się kluczowy – zarówno w odniesieniu do dzieci (tak aby od początku wiedziały, że np. nic nie uzasadnia bicia dzieci), ale również w odniesieniu do profesjonalistów – sędziów, prokuratorów, policjantów, pracowników społecznych, kuratorów i tak dalej. Pokazanie szczególnego charakteru spraw „przemocowych” – a nie tylko kolejnej sprawy w referacie – może mieć bezpośrednie przełożenie na poziom ochrony ofiar przemocy.

W jaki sposób?

Konwencja wydaje się „draftem” takiego kompleksowego planu działań. Odniesienie do niej może okazać się skutecznym sposobem na spojrzenie na problem przemocy w sposób kompleksowy. Tego właśnie od państw wymaga Konwencja. W mojej ocenie, kiedy czyta się np. sprawozdanie z wykonania Krajowego programu przeciwdziałania przemocy, można odnieść wrażenie, że zawarte tam informacje nie pokazują precyzyjnie, co organom państwa się udało w zakresie przeciwdziałania przemocy, a gdzie są poważne braki. Zaniechania Polski mogą skończyć się między innymi skargami obywateli Polski do Trybunału w Strasburgu, który na podstawie całości dokumentów będzie oceniał, czy Polska nie naruszyła praw jednostki – życia prywatnego, wolności osobistej czy zakazu znęcania się (dla porównania – mechanizm GREVIO nie przewiduje procedur skarg indywidualnych). Takie naruszenie może mieć miejsce na przykład, jeśli nie jest możliwe wyegzekwowanie przez wiele lat nakazu opuszczenia lokalu przez sprawcę przemocy. Z jednej strony Polska będzie musiała zapłacić zadośćuczynienie, z drugiej – będzie to działanie następcze, a ofiara do tego czasu będzie pozostawiona bez pomocy państwa.

naTemat.pl

Parafialna szkółka Elbanowskich

Wojciech Maziarski, Gazeta Wyborcza, 11.12.2014
Małgorzata Lusar i Tomasz Elbanowski z ruchu

Małgorzata Lusar i Tomasz Elbanowski z ruchu „Ratuj Maluchy” w marcu 2014 r. przed resortem edukacji, z podręcznikiem „Ja i mój kraj”. Chcą m.in., aby rodzice uczniów mieli wybór, z jakich książek uczą się ich dzieci(JACEK MARCZEWSKI)

Państwo Elbanowscy z obsesyjnym uporem ratują maluchy przed edukacją. Wcześniej walczyli tylko o to, by sześciolatki nie chodziły do szkoły, teraz chcą je wyzwolić także spod jarzma przedszkola. Domagają się też, by to rodzice decydowali, z jakich książek ich dzieci będą się uczyć. Pod wnioskiem o przyjęcie takiej ustawy Elbanowscy zebrali 100 tys. podpisów.
To są zbawienne pomysły, które wyniosą szkolnictwo na wyżyny, jakich nie sięgało od czasów Komisji Edukacji Narodowej. Szczególnie cenna jest inicjatywa, by rodzice wybierali dzieciom podręczniki. Rodzice są w tej dziedzinie szczególnie kompetentni i dysponują rozległą wiedzą pozwalającą im ocenić, które książki do matematyki, fizyki, chemii, geografii, polskiego, historii, przyrody i wychowania seksualnego są dobre, a które nie. Jeśli dziecko chodzi na religię, rodzice powinni wybierać także katechizm.Nowa inicjatywa Elbanowskich pozwoli wreszcie dostosować profil edukacji do przekonań rodziców. Jeśli nie wierzą w ewolucję, lecz są przekonani, że Pan Bóg w sześć dni stworzył świat w takiej formie, jaką znamy – ich dzieci będą się tego uczyć. Jeśli wierzą w zamach w Smoleńsku, ich pociecha na lekcji historii będzie zgłębiać finezyjne wywody prof. Biniendy. Jeśli nie wierzą w skuteczność szczepionek, natomiast wierzą w horoskopy i bioenergoterapeutów, jeśli są przekonani, że rasa biała jest lepsza niż kolorowe tałatajstwo, jeśli uważają, że kobieta ma siedzieć w kuchni i rodzić dzieci, że krwi nie wolno przetaczać, organów przeszczepiać, a tęczę trzeba spalić – ich dzieci wreszcie dostaną odpowiednie książki, które przekażą im te życiowe mądrości.Postulat Elbanowskich, by głos ludu rodzicielskiego decydował o programach nauczania, nawiązuje do tych ideologii, które dawały ludowi prawo do orzekania, jaka nauka jest postępowa i zdrowa, a zatem zasługuje na rozwijanie, a jaka jest dekadenckim i zdegenerowanym wymysłem klas panujących. Oczywiście cały lud tym się nie zajmował, bo miał inne sprawy na głowie, w jego imieniu wypowiadała się reprezentująca go awangarda. Rozumiem, że teraz będzie podobnie: większość zapracowanych rodziców nie będzie analizować podręczników, lecz w ich imieniu wypowie się awangarda – państwo Elbanowscy. To oni wybiorą naszym dzieciom książki.Przywołajmy też odleglejsze analogie historyczne. W 1773 r. powstała Komisja Edukacji Narodowej – pierwsze na świecie ministerstwo oświaty – która odgórnie narzuciła szkołom jednolite, nowoczesne programy nauczania i dała podręczniki. Bodźcem do tego była intelektualna, cywilizacyjna i polityczna zapaść państwa.Polska młodzież wcześniej uczyła się w szkółkach parafialnych będących w istocie rozsadnikami ciemnoty. Patriotyczne elity epoki – nie przypadkiem nazwanej oświecenie – rzekły: dość tego, kraj potrzebuje rozumnych i nowoczesnych obywateli, a nie mas zaściankowego matolstwa.Dziś państwo Elbanowscy chcą w edukacji cofnąć kalendarz do epoki przedoświeceniowej.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz