Tomasz Wołek dokonał świetnej analizy Jarosława Kaczyńskiego, posługując sie jego autobigrafią „Porozumienie przeciw monowładza”.
Spróbujmy więc wskazać słupy milowe owej krainy oraz filary, na których cała konstrukcja się opiera. Punktem wyjścia jest ambicja (1) , bez której żaden polityk nie ma racji bytu. Jeszcze w głębokich latach 80. Jarosław marzył o „trafieniu do kierownictwa podziemia” i daremnie czekał na „ofertę działania w centralnych strukturach”. Ambicje rosły z biegiem czasu, sięgając wreszcie nadziei stworzenia rządu i w ogóle zdobycia władzy.
Jednakże ambicja musi być wsparta uporem (2), niezłomną cierpliwością, zwłaszcza w czasach trudnych, w okresach dekoniunktury. Takich terminów Kaczyński przetrzymał wiele, partia rozłaziła mu się w rękach, słabło przywództwo, nasilały się ataki mediów. To nic, „także ataki przypominały o nas. Istnieliśmy”. Być, istnieć za wszelką cenę, choćby wbrew wszystkiemu pozostać w grze – oto kolejny filar. W polityce „trzeba zawsze mieć nadzieję” i autor nigdy jej nie postradał.
Gdyż właśnie gra (3) jest podstawą politycznej techniki. To słowo klucz, które pojawia się tu wręcz co krok. „Michnik nie grał, bo nie było możliwości gry, a teraz jest, zatem podejmuje rozgrywkę”, „gra toczyła się dalej”, „aktorzy grali dobrze”, „Geremek grał”, „Wałęsa prowadził inną grę”, „jedna z klasycznych gier”, „Olszewski zagrał va banque”, „talent do różnych gier” itd., itp. Setki razy, we wszystkich przypadkach. Swoje credo polityczno-operacyjne Jarosław wykłada jasno: „Podjąłem dalszą grę o władzę”. I wyjaśnia: „Kiedy ktoś w polityce ma wyraźną przewagę, nie da się nic zrobić, gdy sytuacja jest zrównoważona, wszystko zależy od umiejętności gry. W niej, z całą pewnością, byliśmy lepsi”.
Do gry skutecznej trzeba mieć karne wojsko i jednolite dowództwo. Filar nieodzowny to Biuro Polityczne (4), czyli „silny, centralny ośrodek dyspozycji politycznej”, który „podejmuje ostateczne decyzje”. Władzy bez takiego „Biura” nie wyobrażał sobie zarówno częsty rozmówca Kaczyńskiego („zapraszał i częstował bardzo obficie”), sekretarz ambasady ZSRR Łasin, jak i szef PAX-u Ryszard Reiff. „Co tu dużo mówić – kwituje Jarosław – miał rację”. Dziś znamy nawet adres tego Biura Politycznego. Ulica Nowogrodzka w Warszawie.
Biuro „koordynuje działania władz”, równocześnie żelazną ręką trzymając w ryzach ostoję władzy – partię (5) . Nie bez wzruszenia Kaczyński przyznaje, iż „już od 1989 roku życie znaczyło PC”. Partia była dlań oczkiem w głowie i głównym punktem odniesienia. Mógł stracić władzę w kraju, ale nie w partii, której poświęcał tyle czasu. Po doświadczeniach z PC (frakcje, bunty, odejścia, dezercje) nabrał „twardego przekonania”, że „aby coś zdziałać, trzeba mieć, używając leninowskiej formuły, partię nowego typu, złożoną z ludzi sprawdzonych i zdyscyplinowanych”. Potwierdza tym samym opinię Aleksandra Smolara sprzed lat, że PiS to w istocie partia bolszewickiego kroju. I przyznaje, że pierwsi członkowie PiS „bez żadnego wyjątku wywodzili się z PC”. Partią kieruje Biuro, nim zaś jednoosobowo zarządza lider, wódz, którego pozycja jest absolutnie niepodważalna. Logiczna, przejrzysta struktura.
Instrumenty
Do prowadzenia polityki potrzebne są stosowne instrumenty. „Trudno w niej uczestniczyć – stwierdza Kaczyński – nie występując w <b>mediach (6)</b>”. W przeciwieństwie do Donalda Tuska uważa, że jeszcze lepiej te media posiadać. Toteż skok na publiczne media stanowi stały „fragment gry” o władzę. Sama TVP: kiedyś Wildstein i Urbański, teraz Jacek Kurski. Ale prezes docenia też niepokorne media patriotyczne: „To, co zrobiła » Gazeta Polska «po Smoleńsku, przejdzie do historii jako najchwalebniejsze momenty w dziejach polskiej prasy”.
W arsenale politycznym Kaczyńskiego rolę szczególną odgrywa nieodzowna figura wroga (7), oględniej nazywanego przeciwnikiem. Autor wyznaje, że jeśli sprawy idą kiepsko, to najpewniej przyczyną jest „brak jasno określonego przeciwnika”. A jeśli takowego nie ma, to należy go wymyślić, „niejako odtworzyć”. I tak też, z miernym skutkiem, próbował postąpić, kiedy „postkomuniści” odzyskali władzę. Wrogów nie brakowało i wcześniej (Michnik, Geremek, Wałęsa etc.), lecz z czasem poczęli mnożyć się na zawołanie. Zestaw z lat 2005-07 został walnie wzbogacony: zdrajcy, drugi sort, rowerzyści, złodzieje… – ta lista nie ma końca.
Kiedy wróg się maskuje albo siedzi cicho, trzeba go wywabić na wybrane przez siebie pobojowisko. Zrobić – precyzuje Kaczyński – „zwrot zaczepny”. Innymi słowy, sprowokować spór, wywołać konflikt (8), którym potem można zręcznie sterować. Tak np. zrodziły się koncepcja „marszu na Belweder” w 1993 r. i pomysł palenia kukły Wałęsy, co Kaczyński zaakceptował, choć teraz naiwnie udaje, że nie wie, czy to była kukła prezydenta, czy też Wachowskiego. Takich konfliktów inicjował – wcześniej i później – bez liku.
Dwa ostatnie filary sięgają imponderabiliów, wysokich sfer ducha. Prawdziwie głębokie zmiany wymagają „niezbędnej rewolucji moralnej” (9) porównywalnej z etycznym pobudzeniem „sprzed Powstania Styczniowego” czy też z przełomem „Solidarności” 1980 r. Wszelako zwrot tak fundamentalny musi mieć silne oparcie w wartościach. Najpełniej wyraża je „formuła Polak katolik” (10) „. Kaczyński ubolewa, że doszedł do niej zbyt późno. Lecz od dawna gorliwie nadrabia to zaniedbanie. Pobudził „wzmożenie moralne”. Przemawia od ołtarza, z częstochowskich wałów, czci dyrektora Rydzyka. Więcej – stworzył religię smoleńską i ma wierną sektę wyznawców, którą zwie „wspólnotą” (a Jacek Kurski – „ciemnym ludem”).
Prywatność
Oto – powyżej – dziesięć filarów mądrości politycznej szefa PiS. Ekstrakt latami gromadzonych wiedzy i doświadczenia. Znamy już sposób i styl politycznego myślenia. A z jakim człowiekiem mamy do czynienia? Niewiele odsłania ze swej prywatności. To, iż ma naturę rodzinną i lubi koty, wiadomo.
Co więcej? Kobiety? Współpracowniczki, sekretarki. Kiedyś młodzieńczą aparycją zwiodła go Krystyna Pawłowicz. Zaimponowała mu też potężnej postury dama, jednym ciosem dłoni powalająca mężczyzn na ziemię. Z kolei Jadwiga Staniszkis była „bardzo piękną kobietą”. W Białymstoku zapraszał ją do Hortexu na obiady. „Chciała zamawiać najtańsze potrawy, czyli kurze żołądki. Na szczęście znów zarabiałem, więc pozwalaliśmy sobie na nieco bardziej wymyślne dania”. Czyżby, o zgrozo, ośmiorniczki?
Deklaruje się jako „miłośnik dobrego jedzenia” niestroniący od trunków. Do Retmana chadzał z kolegami „na wódkę pod schab”. Po zwycięskim strajku 1980 r. położył spać gościa, „wrócił do kuchni i ze szczęścia wypił jeszcze butelkę wina”. Kiedyś lubił „wieczorne, a czasem ranne uczty”, również „bankiety znosił bez trudu”.
Za granicą bywał rzadko. Wiedeń, Londyn, Watykan, Bonn, Ateny, Chorwacja, Bośnia. Ale żadnych wrażeń z tych wojaży. Nic z przyrody, krajobrazów, zabytków, muzeów. Nie dowiemy się też niczego o gustach literackich, artystycznych czy estetycznych. Nie znamy jego lektur (poza politologicznymi), żadnych filmów. Czy bywał w teatrze, operze, na wernisażach? Jakie obrazy lubi, jaką architekturę ceni, jakiej muzyki słucha? To sfera dla czytelnika nieodgadniona.
Wyłania się z tego postać jakby wykuta z jednej bryły, integralna, jednowymiarowa. Ktoś, kogo jedyną bodaj pasją jest polityka rozumiana jako twarda gra, bezwzględna walka o władzę, świat zaś przypomina monstrualną szachownicę, po której przesuwa się polityczne pionki. Rozgrywający. Strateg. Gracz.
Jad insynuacji
Przeinaczeń, przekłamań czy zwykłych nieprawd nie pomieściłby nawet „złoty pociąg” spod Wałbrzycha.
Oto tylko niektóre, zwykle zaprawione jadem insynuacji. Bo przecież ani Wiesław Chrzanowski, wzór patrioty, nie był agentem UB czy SB, ani Adam Michnik nigdy nie pławił się w tradycji KPP. Samo domniemywanie – snute przez Kaczyńskiego – czy Wojciech Jaruzelski mógł być „matrioszką”, czyli „kimś podstawionym” pod tego prawdziwego, to jak majaczenie w malignie. Sugestia zaś, iż Lech Wałęsa chciał otrzymać od Rosji „tatarski jarłyk”, czyli „prawo do rządzenia” niby „ruski książę jako wasal chana” – to już brednia zgoła niewyobrażalna. Różnego kalibru bzdur są tu dziesiątki.
Prof. Andrzej Paczkowski zarzuca Kaczyńskiemu bierność w stanie wojennym. Niesprawiedliwie – na przełomie lat 1982-83 sam przyjąłem go do Ruchu Młodej Polski, działał w podziemiu ofiarnie. Pisze, iż z RMP niebawem odszedł, bo twierdziliśmy otwarcie, że ” » Solidarność «jest skończona”. To nieprawda, właśnie wtedy w „Polityce Polskiej” napisałem programowy tekst „Solidarność – nasza mała niepodległość”, radząc, by dorobek Związku przechować pieczołowicie jako bezcenny depozyt, do którego można kiedyś wrócić. Lecz cóż, machnijmy ręką.
Na koniec wróćmy do tytułu. „Porozumienie przeciw monowładzy”. To ma sens dwojaki. To przecież Kaczyński zbudował monowładzę, o jakiej Michnik, Geremek, Wałęsa, Miller, Krzaklewski czy Tusk mogliby jedynie pomarzyć.
Ale można ten sens odwrócić. Czy swoje „porozumienie przeciw monowładzy” – czyli PiS – siły demokratyczne potrafią w porę zawrzeć? Od tego zależą losy Polski.
Tak wygląda „Solidarność” w rocznicę Sierpnia ’80.
Z dziejów łajdactwa.
W drugim szeregu PiS kryją się równie złowieszcze postaci. Soloch i Morawiecki. Pisze o nich na Koduj24.pl Waldemar Mystkowski.
Niektórzy politycy PiS nie są specjalnie medialnie znani, choć wysoko usytuowani w hierarchii obecnej władzy. Używani, gdy sytuacja jest szczególnie kryzysowa, acz to PiS powoduje same kryzysy.
Tak ważna instytucja przy prezydencie, jak Biuro Bezpieczeństwa Narodowego ma za szefa Pawła Solocha. Co o nim wiadomo? Niewiele. Można sięgnąć do Wikipedii, ale przecież nie o to chodzi. Osoba na tak ważnym stanowisku winna do siebie przekonywać różne środowiska, a najważniejsze być wiarygodna dla opozycji, być koncyliacyjna, bo bezpieczeństwo wypracowują wszyscy. Soloch odezwał się – wziął w obronę Andrzeja Dudę, a przede wszystkim ONR, które zyskuje statut patriotyczny, a KOD-owi przyznał miejsce w kondukcie, w którym KOD-owcy nie chodzili: – KOD kojarzy się z tym środowiskiem, które szło za trumną Jaruzelskiego. Takie skojarzenia ma Soloch. Obraził całą opozycję, ale przede wszystkim obraził całe środowiska, w tym twórcze. Te środowiska nie podzielają opinii, iż faszyzm równa się patriotyzm, a tego ostatniego odmawia się stowarzyszeniu, które powstało dla obrony demokracji, instytucji demokratycznych, a przede wszystkim standardów demokracji zachodniej w Polsce. Dla Polski niebezpieczeństwem jest faszyzm ONR, który przed wojną został zdelegalizowany w 1934 roku, w PRL-u był tolerowany wraz z Bolesławem Piaseckim. PiS zatem podąża drogą PRL-u.
Także do mediów pobieżył wicepremier Mateusz Morawiecki. Co się stało? Można mniemać, że coś dzieje się w inwestycjach, bo Morawiecki jest odpowiedzialny za plan inwestycyjny swego imienia. Rzut oka na dane GUS i otrzymujemy wyjaśnienie. Inwestycje kwartał do kwartału spadają od roku. PiS-owi nie idzie, mimo że zostały wpompowane w rynek miliardy z programu 500+. Morawiecki uspakaja i to w stylu godnym prezesa, bo Morawiecki wyraził się o Trybunale Konstytucyjnym: – Myślę, że w ciągu paru miesięcy, wraz z odejściem prezesa Trybunału Konstytucyjnego, ten problem zupełnie zniknie. Widać, że ludzie są zmęczeni i inwestorzy zagraniczni też. Zaklinanie rzeczywistości – inwestorzy jakoby ze względu na prof. Rzeplińskiego nie chcieli wpompowywać swoich pieniędzy. Zdziwi się Morawiecki, gdy Rzeplińskiego zabraknie, a bezprawie poszerzy swoje pole. Wtedy inwestorzy zaczną się naprawdę bać. Bezprawie służy spekulacyjnemu pieniądzowi, a nie długoterminowym inwestycjom.
Soloch i Morawiecki to postaci obecnej władzy, które nie odbiegają od strychulca PiS. Za winy swych bezpośrednich zwierzchników odpowiedzialnymi czynią innych, szczególnie tych, z którymi PiS walczy. Logika potworna, zakłamana, a przede wszystkich antyrozwojowa.
Najlepsze karty polskiej historii to „Solidarność”. Rzadko Polacy byli tak mądrzy.
Najpiękniejsze dni.
Dzisiaj.
Jeszcze jedna łezka.
Skutkowało to w samo południe 1989 roku. Cud polski.