6 zaległych tekstów Waldemara Mystkowskiego.
Morawiecki, szlafmyca i nosorożec
Mateusz Morawiecki w zasadzie ma jedną misję w Europie – uratować fundusze unijne dla Polski. Misja może być straceńcza w wypadku, gdyby Jarosław Kaczyński wstał lewą nogą albo kot pomylił kuwetę z szlafmycą prezesa.
Morawiecki odniósł „sukces” w rozmowach z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, bo nie sknocił niczego, acz też nie naprawił. Czy to znaczy, że dyplomatyczne plagi egipskie mamy za sobą, bo zostały wyczerpane przez Beatę Szydło i Witolda Waszczykowskiego? Zobaczymy.
Wspólna konferencja prasowa kanclerz i premiera przebiegała poprawnie, a nawet można byłoby sądzić, iż obydwoje chcieli sprawić wrażenie, że piją sobie z dziobków. Zawiedli jak zwykle dziennikarze, którzy nie potrafią zadać trudniejszych pytań.
W każdym razie nie dostaliśmy odpowiedzi na temat reparacji wojennych – za co prezes może pogonić Morawieckiego. Niczego nie usłyszeliśmy o praworządności w Polsce (a to będzie się decydować w Brukseli, gdy dojdzie do rozdziału funduszy), czy wreszcie o integracji europejskiej, z której wydaje się, że Polska została wyautowana.
Rozbieżność dotyczyła Nord Streamu 2, który dla Merkel jest projektem gospodarczym, a dla nas kompleksem przeniesionym z lat 90., gdy polskie rządy starały się o dywersyfikację nośników energii. Dzisiaj taka ocena winna wylądować w lamusie. Morawiecki kolejny raz potwierdził, jak jesteśmy zakompleksiali pod obecnym rządem, bo ustawa o IPN ma wg niego mieć źródło we „wrażliwości historycznej”. Jeżeli zakłamanie jest wrażliwością, to można spokojnie przyjąć, iż Morawiecki jest nosorożcem (kłania się Ionesco). Inne banialuki Morawieckiego dotyczyły „większej niezależności sądów po reformie” w Polsce. Merkel tylko dobrotliwie spojrzała na swego rozmówcę.
Morawiecki zaprosił ponadto kanclerz Niemiec na obchody 100-lecia odzyskania niepodległości. A to znaczy, że zamierzone przez Andrzeja Dudę referendum konstytucyjne ostatecznie nie odbędzie się. Grupy rekonstrukcyjne mogą też w spokoju przygotowywać powrót Piłsudskiego z Magdeburga.
Jaką plagą egipską są polscy politycy w Europie, mógł się przekonać prezydent Duda, który równolegle wizytował Litwę (naszym partnerze z I Rzeczpospolitej), gdzie witany był przez tamtejszego szefa dyplomacji, a Donald Tusk, który też nawiedził Wilno, został wyściskany przez prezydent Dalię Grybauskaite.
SŁUŻBY JĘZYKA POLSKIEGO POTRZEBNE POLITYKOM
Gdy słyszę naszych polityków, scyzoryk w kieszeni mi się otwiera. Byłoby lepiej, gdyby się nie odzywali, przynajmniej nie sknociliby sprawy, którą jakoby załatwiają dla państwa. A na pewno nie ośmieszaliby się. Politycy PiS są szczególni w tej kwestii, wypływa to z ich mniemanego patriotyzmu. Jak pisze Waldemar Kuczyński: co idiota – to patriota. A ja trawestuję wiersz wspaniałej Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej o ptaszku idiocie. Nasi politycy to patrioci idioci.
Za idiotyzm nie można karać, lecz należy go napiętnować. Miałbym prośbę do Mateusza Morawieckiego, aby za granicą nie ośmieszał się – i nie ośmieszal Polaka jako takiego, bo nas reprezentuje. Oto wobec kompetentnego intelektualnie audytorium w Monachium, bo na konferencji bezpieczeństwa, stwierdza nasz polityczny ptaszek, iż „nie było czegoś takiego jak polskie obozy śmierci”.
Ależ tę wiedzę posiadają wszyscy, którym ona jest potrzebna – i to od 1944 roku. Po co więc takie stwierdzenie? Czyżby Morawiecki nie miał niczego do powiedzenia i wtłaczał tę oczywistą oczywistą, bo sam ma z nią problemy? Każdy psycholog powie, że u Morawieckiego szwankuje coś w jego głowie. Co? Intelekt, niedostatki charakteru, etc.
„Polskie obozy śmierci” są idiomem historycznym, który znaczy, iż na terenie Polski niemieccy naziści zbudowali obozy śmierci. I nie chodzi o dokuczenie narodowi niemieckiemu poprzez ich niechlubną w tej kwestii historię, ale o wskazanie, iż w tych obozach dokonał się holokaust, a były one położone na terenie Polski.
Taki jest język. Mówisz i wiesz! Tak jak niedawno mówiło się „Kononowicz”, a myślało „idiota”. Wiesz zatem, że ktoś nazwany Kononowiczem jest idiotą. A przecież nie każdy Kononowicz jest idiotą. Może Kononowiczem jest Morawiecki?
Dla mnie premier jest takim ptaszkiem, który w Monachium zaćwierkał „oczywistą oczywistość”, po czym inni będą mogli pukać się w głowy: Polak to idiota.
Intelektualnie i talentem Morawiecki nigdy nie dorówna innej pisarce, Zofii Naukowskiej, która w „Medalionach” pisze o polskich obozach śmierci. Czy ona nie wiedziała, co pisze?
Otóż Morawiecki nie wie, co mówi. Gdy słyszę Morawieckiego, otwiera mi się scyzoryk w kieszeni, lepiej, aby się nie odzywał. Przynajmniej niczego nie zepsuje. Posługiwanie się językiem to trudna sprawa. Nie chcę takich ptaszków, którzy fałszują linię melodyczną rozumu – retorykę.
Lepiej ugryźć się w język, wówczas tak powstały pypeć będzie coś uświadamiał. A może powinny być powołane służby językowe, które przeglądać będą przemówienia polskich polityków wygłaszane za granicą, aby nie ośmieszali imienia Polaka.
DROGI GARNITUR I ANGIELSKI NIE WYSTARCZĄ
Premier przekroczył cienką czerwoną linię…
Coś mi się zdaje, że zatęsknimy za Beatą Szydło? Mateusz Morawiecki jest bieglejszy od Szydło w temacie „dobra zmiana”. W ciągu dwóch miesięcy wizerunek Polski skopał do imentu.
PRL był wesołym barakiem w obozie krajów demoludu (podkreślam: obóz), a obecną sytuację świetnie ilustruje praca plastyczna Tomasza Brody, która została nagrodzona Złotym Medalem na legnickiej Międzynarodowej Wystawie Satyrykon. Obraz przedstawia mapę Polski, której granice okalają barierki jakby żywcem przeniesione z Krakowskiego Przedmieścia, pośrodku potężna postać Jarosława Kaczyńskiego z marsową miną, prezes na dokładkę jest pilnowany przez policjantów. Tytuł obrazek nosi „Polish Camp” – i właśnie stajemy się takim polskim obozem… w Unii Europejskiej.
Polski obóz koncentruje na sobie niechęć świata, podsycaną przez polityków PiS. Idiotyczna ustawa o IPN – tak nawet nazwana przez doradczynię Andrzeja Dudy, Zofię Romaszewską – rozpaliła krytykę w kraju i na świecie, a drwa na ruszt ktoś ciągle dorzuca. To, co osiągnął podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium premier Morawiecki, zostanie mu na długo zapamiętane.
Na pytanie dziennikarza Ronena Bergmana o odpowiedzialność za denuncjowanie Żydów na gestapo przez Polaków podczas okupacji i dzisiejsze karanie tych, którzy piszą na ten temat, Morawiecki odpowiedział: – „Oczywiście nie będzie to karane, jeżeli ktoś powie, że byli polscy sprawcy, tak jak byli żydowscy sprawcy, tak jak byli rosyjscy sprawcy, ukraińscy sprawcy, nie tylko niemieccy”.
Warunkowanie, iż inni także na terenie naszego kraju trudnili się szmalcownictwem, jest nie tyle zrzucaniem z siebie odpowiedzialności, ale przede wszystkim relatywizowaniem win, co jest sprzeczne z moralnością. Bo czy Żydzi są odpowiedzialni za holocaust? Morawiecki w istocie zrównał ofiary z katami.
Taka odpowiedź Morawieckiego musiała spowodować wzburzenie na świecie. Premier Izraela Benjamin Netanjahu od razu w sobotę opublikował ostre oświadczenie i zapowiedział rozmowę telefoniczną z Morawieckim w niedzielę.
Wcześniej Morawiecki dostał wsparcie PiS. Beata Mazurek aż się zakrztusiła prawdą, napisała „powiedział prawdę, która jest trudna do przyjęcia przez stronę izraelską”, bo „za mówienie prawdy nie ma potrzeby przepraszać”.
A to znaczy, że takie obstawanie przy „prawdzie” dostało zezwolenie na rozpowszechnianie jej przez samego prezesa, który ma koncesję na głoszenie wszelakiej prawdy. Do rozmowy premierów Polski i Izraela doszło. Na oficjalnym koncie premiera Izraela opublikowano tylko suchy komunikat, Netanjahu Morawieckiemu: „powiedział mu, że uwagi, które zostały wypowiedziane, są niedopuszczalne i że nie ma podstaw do porównywania działań Polaków podczas Holokaustu z działaniami Żydów”.
A więc żadnego „sukcesu” rozmowy albo przyznania się do błędu ze strony Morawieckiego nie było, tym bardziej, że premier Polski w dwóch tweetach poinformował świat, że trwa przy swoim, a nawet niejakiego usprawiedliwienie holocaustu dopatruje się w tym, że „Byli niestety i tacy, którzy odsłaniali najciemniejsze strony natury ludzkiej kolaborując z niemieckimi nazistami. Dialog o tej najtrudniejszej historii jest niezbędny, ku przestrodze”.
Doprawdy nie wiem, jak to skomentować. Morawiecki bez krępacji – specjalnie używam takiego języka, bo opisuje on coraz bardziej groteskową postać premiera polskiego rządu – mówi poprzez te wypowiedzi, iż z ofiarami pogada o ciemnej stronie katów, nazistów. I bynajmniej nie jest to literatura, dajmy na to „Ciemna strona Greya”. Jeszcze inaczej interpretując, Morawiecki jest zdziwiony, iż sadystyczne praktyki katów nie wyzwoliły dialogu w ofiarach, które winny być zwolennikami masochizmu.
Minister spraw wewnętrznych przejmuje kontrole nad wyborami w Polsce #PiS upartyjnia #KBW
Krystyna Pawłowicz zastąpi warszawską Syrenkę?
Nawet Julia Przyłębska musiała ustąpić miejsca Krystynie Pawłowicz na okładce najnowszego numeru tygodnika Karnowskich „Sieci”, a przecież posłanka PiS nie została Człowiekiem Wolności. Wychodzi na to, że jest kimś lepszym, o czym mogą świadczyć gadżety, które na ilustracji Pawłowicz trzyma w rękach – zamiast tradycyjnego dla niej wachlarza japońskiego, dzierży miecz. Czyżby chodziło o to, że nie chce być już wcieleniem pisowskiego ninja płci żeńskiej, lecz jakąś Jedi z „Gwiezdnych wojen”, a może nawet księżniczką Leią?
Jednak miecz w jej rękach nie wygląda na świetlisty. Gdybyśmy założyli patriotycznie, iż Pawłowicz pozuje na Piastównę, bo zdaje się, że na kogoś podobnego jest wystylizowana posłanka w dobie serialu TVP „Korona królów”, to poleglibyśmy w konfrontacji z twardymi faktami. Mianowicie kobiety naszych pierwszych władców były porównywalne do królic – tak były płodne – i potrafiły trzymać miecz w dłoniach, a Pawłowicz trzyma narzędzie walki za ostrze – co jest zbrodnią na samym sobie – i jak prezes nie zostawi po sobie żadnego potomstwa.
Pawłowicz udzieliła Karnowskim wywiadu. O tyle jest on istotny, iż zwykle posłanka PiS jest awangardą „dobrej zmiany”, które swoje źródło mają w głowie prezesa. Pawłowicz nam wieści, co prezesowi się wykreowało pod siwą czupryną. A że zaraz wejdziemy w czas kampanii wyborczej, to prezes musi kombinować bardziej intensywnie niż zwykle, aby wygrać wybory za cenę ich skręcenia, gdyż jako Mojżesz swego ludu nie pozwoli na to, aby przed Trybunałem Stanu stanęły jego marionetki, czy to Andrzej Duda (wielokroć złamał Konstytucję) bądź Beata Szydło. Mateusz Morawiecki musi się trochę napracować, aby dorównać wymienionym.
Pawłowicz zapowiada, iż dojdzie do ostatecznego rozwiązania z niezależnymi mediami albo zostaną tak sparaliżowane, iż nie będą mogły krytykować władzy PiS. Gdyby jednak krytykowały geniusz Kaczyńskiego, to odebrana im winna być koncesja (Pawłowicz: – „Trzeba stosować środki takie jak ograniczenie lub cofnięcie koncesji, gdy łamane jest prawo”).
W głowie prezesa główny zamysł dotyczy tego, aby „by zmiany były nie do odwrócenia„, gdyż „potrzeba nam więcej kadencji”. Przekładając na język wprost: by PiS nie oddał władzy. A więc „nasza” pisowska winna być Państwowa Komisja Wyborcza i podległe partii Kaczyńskiego sądy, gdyby opozycji wpadło do głowy zaskarżyć wynik „ustalony” w PKW.
Nie łudźmy się – PiS nie odda władzy, nawet gdyby przegrało wybory. Kaczyński zabezpiecza się na najgorszą dla niego możliwość. Ba, walczy o swoje miejsce w historii, to jest zresztą jego główny motor działania pod koniec życia. O znaczeniu w historii narodu świadczą pomniki – i o to walczy prezes. Jacek Karnowski we wstępniaku właśnie im poświęca szczególną uwagę: – „A co do zapowiedzi PO, że pomniki zostaną rozebrane, to można z pełnym przekonaniem powiedzieć, iż stanie się odwrotnie”.
W tym kontekście patrzę na okładkę „Sieci” i pisząc o tych abnegatach intelektu, wysnuwam takie oto podejrzenie: Pawłowicz z mieczem w rękach może zastąpić warszawską Syrenkę. Warszawiacy mają czego się bać.
Rząd PiS naprawia to, co zniszczył kolejnym knotem
Jak dementują, to coś musi być na rzeczy. W PiS wszak syndrom „nikt nam nie powie, że białe jest białe…” jest dogmatem partyjnym. Przecieki z centrali Nowogrodzkiej wypływają następującej treści: – „Kaczyński jest wściekły na Morawieckiego za jego długi język”. Po co więc rzecznik PiS Beata Mazurek dementuje: – „Mówienie czy pisanie, że Prezes Jarosław Kaczyński jest wściekły na Premiera Mateusza Morawieckiego to totalna bzdura. Nie skłócicie nas bez względu na to do czego będziecie się posuwać”? Pomijam nielogiczność ostatniego zdania i interpunkcję.
Takie komunikaty nie powstają w próżni. Oto kolejny lapsus (nazywam eufemistycznie) Morawieckiego w wywiadzie dla „Der Spiegel”: – „Polska jest demokratycznym państwem narodowym”. Ufff… ciarki przechodzą po plecach. A jeżeli ma się na uwadze, w jakich pochodach depcze tatuś premiera Kornel Morawiecki i kto z ugrupowania Kukiz’15 wszedł do Sejmu obecnej kadencji, ciarki zamieniają się w podejrzenia i to o barwie brunatnej.
Czy może nas uspokoić sytuacja – o czym zawiadomiła publikę w radiowej Trójce rzecznik rządu Joanna Kopcińska – iż „powstał zespół ds. walki z faszyzmem”? Czujecie tę pisowską mietę przez rumianek? Wszak o tej mięcie niedawno Joachim Brudziński mówił w Sejmie, że w Polsce nie ma faszyzmu, a Mariusz Błaszczak – bywszy ministrem spraw wewnętrznych – utrzymywał, że to margines marginesu.
A teraz powołuje Brudziński zespół. To z kim będzie ten zespół resortowy walczył? Z faszyzmem, który jest „narodową demokracją” (wszak to definicja politologiczna)? Wynika z tego, że PiS będzie częściowo walczył ze sobą, bo w obowiązującej Konstytucji RP mamy zapisany inny ustrój niż twierdzi Morawiecki: demokratyczne państwo prawa.
Poprzednik Brudzińskiego, Błaszczak, rozmontował system zwalczania przestępstw z nienawiści i faszyzmu. w listopadzie 2016 roku rozwiązany został Zespół ds. Ochrony Praw Człowieka, który był kluczową rządową komórką ds. walki z rasizmem, antysemityzmem czy homofobią. Wycofano podręcznik dla policjantów do rozpoznawania przestępstw motywowanych nienawiścią i dyskryminacją, bo wg sławnego wiceministra od konfetti Jarosława Zielińskiego, policjanci uczyli się z niego nienawiści do środowisk prawicowych, jakoby niesłusznie symbol falangi znalazł się na liście symboli nienawiści.
Oj, skrzeczy pisowska rzeczywistość. Zajmują się naprawianiem tego, co sami sknocili, a że inaczej nie potrafią, tylko knocić, można spodziewać się, że nie będą walczyć z faszyzmem, tylko przy okazji rozszerzą definicję faszyzmu i tę walkę przekierują na społeczeństwo obywatelskie.
„Sukces” ustawy o IPN
Podpowiedzi pisowskich „orłów” na kryzys dyplomatyczny z Izraelem.
Ustawa o IPN, która wg marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, ma jakoby nie działać (być martwym prawem), odniosła „sukces”. Oto mamy wojnę dyplomatyczną Polski z Izraelem oraz innymi państwami. Globalne media dotychczas nam wielce sprzyjające (np. „New York Times”) odkrywają, iż antysemityzm w Polsce ma się dobrze, bo PiS dziwnym trafem uwolnił demony przeszłości. Wojna przechodzi na kolejny poziom – najgroźniejszy – bo społeczny.
Oto wpływowa amerykańska organizacja żydowska Ruderman Family Foundation w akcji „Never Deny” zbiera podpisy pod petycją do Białego Domu o zawieszenie stosunków dyplomatycznych z Polską.
Co na to nasi? Nie mogę spamiętać nazwiska szefa polskiej dyplomacji, który na szczęście nie zaapelował do amerykańskiej Polonii o reakcję na „Never Deny”. Acz znając pokraczność pisowskich polityków, nie można zakładać kolejnej ich głupawki. Wszak niepytany może poczuć wzmożenie patriotyczne Mateusz Morawiecki i kolejny raz zaserwuje bigos po polsku, którego świat nie chce spożywać i wywala do kubła na śmieci.
Rozpoczęły się już podpowiedzi „orłów”, co mógłby w tej sytuacji zrobić polski rząd. Wzbił się na wyżyny intelektu naczelny „Do Rzeczy” Paweł Lisicki, który w wywiadzie dla swego portalu, ostrzega: – „Polskie władze w żadnym wypadku nie powinny robić wrażenia, jakby ustępowały pod wpływem siły i szantażu”. I zachęca rząd do dogmatycznej metodologii pisowskiej: – „Odpowiedzią na to, co się dzieje, powinno być na przykład wznowienie ekshumacji w Jedwabnem, które wreszcie by do końca wyjaśniła, co się tam tak naprawdę wydarzyło”.
Polityka funeralna, polityka hien cmentarnych, ta łopatologia jest bliska sercu każdego sympatyka partii Jarosława Kaczyńskiego. Inny „orzeł” – naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz – wpadł na „genialny” pomysł, jak dowiedzieć się, czy ktoś jest Polakiem, czy nie: – „Jeżeli nie wiesz, czy Twój rozmówca jest Polakiem, zapytaj go, co czuje. Takie kryterium to najwspanialszy spadek po naszej historii, która daje nam powód do dumy”.
Tak robią nam koło pióra „orły” pisowskie. Oj, będzie co sprzątać przez wiele, wiele lat po tych nielotach.
KTO DOŁĄCZA DO NASZEJ NIEDZIELNEJ MODLITWY?