Bauman (24.01.15)

 

Ksiądz poświęcił McDonald’sa w Żywcu, czyli „cała Polska na jednym zdjęciu”

Otwarcie McDonald's w Żywcu
Otwarcie McDonald’s w Żywcu Screen z serwisu naszemiasto.pl

Cała Polska na jednym zdjęciu – to chyba był najczęstszy z komentarzy, jakie wczoraj przewijały się po mojej facebookowej tablicy, gdy kolejni znajomi udostępniali foto-relację z otwarcia restauracji McDonald’s w Żywcu. Cóż, może to i zabawne, że na otwarciu fast-foodu zjawili się przedstawiciele lokalnych władz, ksiądz poświęcił budynek i oprzyrządowanie do przygotowania kanapek, a odświętnie ubrana pani roznosiła po pachnącym świeżością McDonaldsie kieliszki szampana. Problem w tym, że ten symbol przyspieszonej modernizacji polskiej prowincji, jaka rozgrywa się w ostatnich latach – raczej jest rzeczą, z której należy być dumnym.

Gdzie na hamburgera?
W Polsce jest prawie trzysta czterdzieści restauracji McDonald’s, a firma daje pracę ponad piętnastu tysiącom ludzi. Daje, a raczej dają franczyzobiorcy, którzy w imieniu sieci (i za jej centralnym przyzwoleniem) otwierają kolejne lokale, jak ten w Żywcu – rekordziści we franczyzie mają nieraz po dziesięć restauracji. Do McDonald’sa przychodzi codziennie coś zjeść statystycznie pół miliona Polaków, zwłaszcza w dużych miastach. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu – tam McDonald’s spowszedniał, bo jest obecny od dawna – i pozostaje nie „całą Polską na jednym zdjęciu”, ale elementem Warszawy albo Krakowa.

Tyle, że nie zawsze tak było. Przy okazji niedawnego zburzenia jednego z symboli transformacji ustrojowej: pierwszej restauracji popularnej sieci w Polsce – czyli słynnego Sezamu przy ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie – media przypomniały zdjęcia z jego otwarcia 17 czerwca 1992 roku. I co na nich zobaczyliśmy? To samo, co dziś widzimy na zdjęciach z Żywca: eleganckie kieliszki z szampanem, policyjną obstawę, kwiaty (białe i czerwone róże!), przedstawicieli elity – nie instytucjonalnych, jak w Żywcu, ale: Agnieszkę Osiecką, piłkarskiego trenera Kazimierza Górskiego i Jacka Kuronia.

Po bułkę z kotletem ustawiło się w kolejce trzynaście tysięcy osób. To prawda, sporo – 19 czerwca 1992 roku został pobity rekord zamówień w historii McDonald’s. Nie na długo – kilka miesięcy później nowy rekord ustanowiło otwarcie McDonald’s w Katowicach, rok po tym, jak sieć wkroczyła do Polski – przebili nas Rosjanie, którzy rzucili się na McDonald’sa w Moskwie. Jaka w tym prawidłowość? Bardzo prosta: każda z restauracji popularnej sieci wzbudzała sensację, bo była powiewem przemian ustrojowych. Oczywiście, głupio robić z McDonald’sa symbol nowego kapitalizmu w Polsce – ale złote widełki litery „M” aż proszą się, by to zrobić.

„Ambaras z polskością”
„Różnica następuje nagle” – tak kilka lat temu Bartłomiej Sienkiewicz zaczynał najlepsze podsumowanie polskiej formy w dwie dekady po ustrojowych przemianach. Różnica następowała po przekroczeniu granicy na Odrze, gdy podmiot nagrodzonego potem Grand Pressem „Ambarasu z polskością” wjeżdżał w polską prowincję.

BARTŁOMIEJ SIENKIEWICZ, „AMBARAS Z POLSKOŚCIĄ”

W mijanych miejscowościach nie widać prawie ludzi, tylko na zdewastowanych przystankach siedzą małolaty, one w leginsach „w panterkę”, oni w dresach i z ogolonymi głowami. Budynki we wszystkich możliwych stylach, zdradzających marzenia właścicieli o nowoczesności, z podobnymi rezultatami jak ubiór małolatów na przystankach.

A przede wszystkim – brzydota, otępiająca brzydota, która wyznacza horyzont kulturowy tych, którzy pośród niej żyją. I jeszcze Sienkiewicz: „Napisy przydrożne, we wszystkich kolorach i tandetnym liternictwie, obramowane migającymi diodami: „kurczak z rożna”, „dziewczyny 24 godziny”, znowu „kurczak z rożna”.

Tak było w 2011 roku. I cały czas tak jest, ale jest tego mniej – wystarczy przejechać się na polską prowincję, by zauważyć, że budy z kurczakiem z rożna zostają zastąpione przez może i nie zdrowsze, ale ładniejsze McDonald’sy. Że otwierane przez lokalnych oficjeli i księdza?

Budzi to politowanie tych, do których modernizacja przyszła na tyle wcześnie, że dziś już nie McDonald’s czy kolejna Biedronka jest symbolem jej następnych etapów, ale, na przykład – wejście do Polski Starbucksa, jak się to odbyło w 2009 roku. Nie chodzi o produkty sprzedawane przez sieć: – Nawet gdyby w Starbucksie nie serwowano kawy, ale jedynie pobierano opłatę za wstęp, i tak przychodziłyby tam tłumy – napisała przy okazji otwarcia pierwszego w Polsce Starbucksa Małgorzata Zdziechowska w ówczesnym „Wprost”. I miała rację. Tak samo, zapewne, będzie w pozbawionym dotąd McDonald’sa Żywcu (co nie oznacza, że Żywiec jest „nędzny” – podają go tu, po prostu, jako przykład miasta z prowincji).

Stulecia nędzy
Symptomatyczne w powtarzających się co jakiś czas na Facebooku komentarzach a propos kolejnych wydarzeń na prowincji (otwarcia Biedronki i rzucenia się klientów na promocje, bitwy o karpia w Lidlu) jest coś zupełnie innego – pogarda do własnej, polskiej, „cebulackiej”, jak to się mówi, formy. Skąd się ona bierze, to znaczy – skąd się biorą rozmaici „Janusze na wakacjach” czy „Typowi Janusze”? Warto znów oddać głos Sienkiewiczowi: „Rzecz jest w nędzy, biedzie, dziedziczonej przez stulecia, z której dopiero od 20 lat z oporami i kłopotami Polska się wydobywa. Rzecz w zmianie aspiracji, rozbudzeniu apetytu i ambicji na lepsze, ładniejsze, wyższej wartości niż to, co miało się „z urodzenia”.

Z nędzy (metaforycznej) się wychodzi, z nędzy wychodzimy – w jednych regionach wolniej, w drugich regionach szybciej. Oczywiście, może być zabawne, że do uświetnienia tego wychodzenia z nędzy i projektu modernizacyjnego zatrudnia się lokalnych oficjeli i święcącego podajniki do hamburgerów księdza, niemniej: sprawia to, że w Żywcu faktycznie cała Polska jest na jednym zdjęciu: i element modernizacyjny, i to, co ten element – niewielki, bo niewielki, ale istotny – wypleni. Inna sprawa, czy wypleni na tyle, że za kilka lat nie McDonald’sa, a wegańską coworkingową kawiarnię zamiast burmistrza będą otwierać aktywiści miejscy, to inna sprawa.

naTemat.pl

 

 

 

 

 

Wielka demonstracja w Turcji: „Niech Zachód podporządkuje się Mahometowi!

prot, PAP, 24.01.2015
Prezydent Turcji

Prezydent Turcji (UNCREDITED/AP)

„Niech Zachód podporządkuje się Mahometowi! Jeśli nie, nie zaznacie wytchnienia!” – wołał pod adresem „niewiernych” podczas demonstracji kurdyjskich muzułmanów w południowo-zachodniej Turcji mułła Osman Tayfur, jej współorganizator.
W demonstracji przeciwko francuskiemu tygodnikowi satyrycznemu „Charlie Hebdo”, zorganizowanej w mieście Diyarbakir przez ruch działający pod nazwą Platforma Wielbicieli Proroka związany z kurdyjskim ruchem islamistycznym Hezbollah, wzięło udział około 70 tys. muzułmanów. Mówcy grozili „obcięciem języków” wszystkim, którzy obrażają Mahometa.”Jestem Hezbollahem w Kurdystanie”, „Jestem Hamasem w Palestynie” – napisy na transparentach niesionych przez demonstrantów parafrazowały hasło przeciwników islamskiego terroru „Jestem Charlie” („Je suis Charlie”). Na niektórych transparentach widoczne były napisy: „Niech diabli wezmą Charlie, nie obrażajcie proroka”.

„Ci, którzy na przestrzeni wieków historii deklarowali wojnę przeciwko prorokowi, zawsze przegrywali. Niech Bóg przeklnie tych, którzy deklarują „Ja jestem Charlie” – wołały hasła na transparentach i sztandarach niesionych w tłumie demonstrujących.

Mułła Osman Tayfur wołał podczas demonstracji, oskarżając „niewiernych”: „Najeżdżacie naszą ziemię, burzycie nasze domy. Nazwaliście terrorystami tych, którzy stawiają wam opór, dochowując wiary Mahometowi. Ale to wy jesteście prawdziwymi terrorystami”.

W świecie islamskim nie ustają protesty przeciwko francuskiemu tygodnikowi za publikację karykatur Mahometa.

Zobacz także

TOK FM

Jak czwarta władza stała się pierwszą. Media są dziś ważniejsze niż kiedykolwiek

Fot. „Charlie Hebdo”

– Zabójstwa polityczne są tak stare, jak stara jest ludzkość, a szanse na to, iż znikną, zanim zniknie ludzkość, są raczej mgliste – mówi prof. Zygmunt Bauman w rozmowie z włoskim dziennikiem „Corriere della Sera”. Cel działań zamachowców pozostaje niezmiennie taki sam – zmiana poprzez zastraszenie. Zmieniły się jednak obiekty ich ataków – przez większą część nowożytnej historii byli to politycy. Dziś kule dosięgają przede wszystkim dziennikarzy. Dobitnym dowodem tej zmiany jest tragedia, jaka rozegrała się w redakcji paryskiego magazynu „Charlie Hebdo”.

„Polityczne morderstwa w różnych epokach wycelowane bywały jednak w różne typy ofiar. Mniej więcej sto lat temu wymierzone były głównie przeciwko politykom” – mówi socjolog. Takich przykładów historia zna mnóstwo.

Politycy na celowniku
Waszyngton 1865. Prezydent Abraham Lincoln umiera dziesięć godzin po tym, jak w Teatrze Forda dosięga go kula Johna Wilkesa Bootha. Sarajewo 1914. Arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg i jego żona Zofia giną ranieni kulami zamachowców. Sztokholm 1986. Premier Szwecji Olof Palme ginie od kul zamachowca. Zamach miał miejsce krótko po jego przemowie „Szwedzki parlament przeciwko apartheidowi w Sztokholmie”. Hilversum w Holandii 2002. Lewicowy aktywista Volkert van der Graff strzela do znanego z radykalnych poglądów nacjonalistycznych holenderskiego polityka Pima Fortuyna.

Drugim ulubionym celem zamachowców byli przywódcy religijni i duchowi. W 1968 roku w Memphis przeciwnicy równouprawnienia Afroamerykanów zamordowali Martina Luthera Kinga, a w 1981 roku od kul Alego Agcy miał zginąć Jan Paweł II. W ciągu ostatniego stulecia, a zwłaszcza ostatnich dwóch dekad, nastąpiło jednak przesunięcie. Jak wyjaśnia prof. Bauman, 11 września to „nie był zamach wymierzony w konkretne, identyfikowalne i nazwane osobowości(…)lecz przeciwko instytucjom symbolizującym władzę gospodarczą (jak World Trade Center) i wojskową (jak Pentagon)”.

To, co wydarzyło się 7 stycznia w redakcji „Charlie Hebdo”, wyznacza kolejną cezurę: celem terrorystów stała się konkretna grupa zawodowa – dziennikarze. Odpowiedzialni za słowo i w dużej mierze wpływający na postrzeganie rzeczywistości przez ich czytelników czy też – szerzej – odbiorców. W ocenie prof. Baumana terroryści potwierdzili w ten sposób „szeroko rozpowszechnione i szybko zyskujące publiczne uznanie poczucie, że efektywna władza przesuwa się od rządzących polityków w stronę ośrodków postrzeganych jako odpowiedzialne za kształtowanie poglądów i opinii publicznej”.

PROF. ZYGMUNT BAUMAN

To właśnie na ludzi zaangażowanych w tego typu działalność zamach miał wskazać jako zasługujących na ukaranie sprawców goryczy, nienawiści i żądzy zemsty po stronie zamachowców. Czytaj więcej

Politolog dr Jacek Zaleśny z Uniwersytetu Warszawskiego uważa zaś, że współczesna przestrzeń publiczna to przestrzeń postpolityki.

DR JACEK ZALEŚNY, UW

W niej media nie tyle są środkami masowego przekazu informacji i komentarzy wypracowanych przez innych, w tym – decydentów politycznych, ale w istotnym stopniu kreatorem wydarzeń, nastrojów społecznych. Dzięki mediom wydarzenie marginalne czy sfabrykowane mogą uzyskać rangę wydarzenia arcyważnego, mającego wywoływać emocje, przesądzać o postawach i poglądach dużych grup społecznych i odwrotnie, wydarzenie istotne, gdy nie jest podjęte przez media elektroniczne praktycznie nie istnieje i jako takie nie oddziałuje społecznie.

Mordercy wolnego słowa
Dziennikarze, zwłaszcza ci uparci, nieustępliwi, za wszelką cenę dążący do poznania prawdy, zawsze byli na celowniku – władz, dla których byli niewygodni. Przestępców, którym ich węszenie utrudniało przestępczą działalność. To dlatego zginęła rosyjska dziennikarka Anna Politkowska. To dlatego pod koniec 2013 roku brutalnie pobito dziennikarkę „Ukraińskiej Prawdy” Tetianę Czornowił. To dlatego włoski dziennikarz i autor głośnej „Gomorry” Roberto Saviano żyje w ukryciu.

Siła rażenia mediów jest ogromna, o czym przekonał się i prezydent Nixon, i Bill Clinton, który nieomal podzielił jego los. W upadku Nixona to media odegrały kluczową rolę, podobnie jak w „aferze rozporkowej”, której antybohaterem był Clinton.

Dziś jest jednak jeszcze większa. Media działają szybciej. Słowo rzucone przez jedną osobę odbija się echem we wpisach na blogach. Na Facebooku i Twitterze. To tu, w większej może mierze niż w tradycyjnych mediach, jest prawdziwa wolność słowa. Nieskrępowana polityczną poprawnością, której zakładnikami stali się politycy. Media mówią to, czego politycy powiedzieć nie mogą. Albo nie chcą.

DR JACEK ZALEŚNY

To media decydują o tym, jakie aspekty stosunków społecznych są publicznie pokazywane, analizowane, a jakie pomijane. Z tego właśnie powodu kształtują tak postawy polityczne, jak konsumenckie czy społeczne. Potrafią eskalować emocje i je tonować. A właśnie o kształtowanie emocji chodzi zamachowcom.

I dlatego dziś media są ważniejsze niż kiedykolwiek. I dlatego ci, którzy je tworzą, stali się celem.

naTemat.pl

Dodaj komentarz