NFZ (21.02.15)

 

Fit – katolicy, czyli odchudzające rekolekcje wg. św. Hildegardy. Podstawą diety jest „pokarm gladiatorów”

Fit - katolicy, czyli odchudzające rekolekcje wg. św. Hildegardy. Podstawą diety jest orkisz - "pokarm gladiatorów"
Fit – katolicy, czyli odchudzające rekolekcje wg. św. Hildegardy. Podstawą diety jest orkisz – „pokarm gladiatorów”

Moda na bycie fit dotarła do Kościoła. – Post wg św. Hildegardy służy leczeniu zarówno duszy, jak i ciała – informują organizatorzy rekolekcji, które pozwalają zrzucić z siebie ciężar nie tylko grzechu. Odpowiednia dieta, cykl wykładów oraz ćwiczenia i spacery na świeżym powietrzu mają w sposób łagodny i bezpieczny oczyścić uczestników zainteresowanych odnową.

Zainteresowanie odchudzającymi rekolekcjami jest tak duże, że trudno jest znaleźć wolne miejsce. Mogą wziąć w nich udział wszyscy dorośli – również ci niewierzący – którzy cieszą się dobrym stanem zdrowia, ale chcieliby pozbyć się zbędnych kilogramów. Jest to możliwe dzięki zastosowaniu postu. wg św. Hildegardy, który ma przynieść efekty „bez odczucia głodu”.

Work / life balanse
W Otwocku już od dwóch lat są rekolekcje odchudzające według diety św. Hildegardy. – Rekolekcje odbywają się cztery razy w roku, ale na 2015 nie mamy już wolnych miejsc – mówi ks. Jacek Wróbel, który prowadzi zajęcia pod Warszawą. W rozmowie z naTemat stwierdza, że sam w czasie tygodniowego turnusu traci cztery kilogramy, ale niektórzy mogą zrzucić jeszcze więcej.

– System rozumienia świata św. Hildegardy jest całościowy. Człowiek jest częścią kosmosu i dlatego jego kondycja umysłowa, duchowa i fizyczna, oraz to, co wiąże się z dietą, jest powiązane – wyjaśnia ks. Wróbel. Właśnie dlatego rekolekcje skupiają się na leczeniu zarówno duszy jak i ciała jednocześnie.

Ks. Jacek Wróbel zwraca uwagę biorącym udział w rekolekcjach na wagę umiaru, który pozwala znaleźć życiową równowagę. Dotyczy to codziennych zajęć, pracy, odpoczynku, ale i sposobu odżywiania. – Nie należy przesadzać w żadną stronę. Potrzebny jest sen i czuwanie, praca i odpoczynek – mówi. Do tego wszystkiego ważne jest oczyszczanie, zarówno to duchowe, jak i to dotyczące ciała.

Wizjonerka, która wyprzedziła epokę
Post ma za zadanie oczyścić organizm z toksyn, które nagromadziły się poprzez spożywanie pokarmów. – Nauki Hildegardy przez 800 lat były niedostrzeżone i dlatego nie była ona uznana przez Kościół za świętą. Dopiero Benedykt XVI w 2012 roku ogłosił ją świętą i wyniósł na najwyższe szczyty. Wcześniej na tyle wyprzedzała swoją epokę, że trudno było dostrzec jej przemyślenia na temat ciała – mówi Ks. Wróbel.

Problemy z nadwagą oznaczają również chorobę ducha. Jak mówi rekolekcjonista, może ona wynikać z nieumiejętności trzymania cnoty umiaru. – Ludzie jedzą za dużo i często nie są w stanie zadać sobie trudu, aby sprawdzać, co jedzą. Wybieramy produkty niezdrowe, które służą otyłości, a nie dobrej kondycji – zauważa mój rozmówca.

Czy dieta św. Hildegardy pomogłaby także osobie niewierzącej, która wzięłaby udział w rekolekcjach? Zdaniem ks. Wróbla, osoba, która nie uznaje Boga i skorzystałaby jedynie z części rekolekcji poświęconych diecie i psychologii, otrzymałaby niespójną wizję Hildegardy. – To tak, jakby użyć częściowego wzoru matematycznego do rozwiązania zadania – mówi.

Na czym polega dieta?
Przed rozpoczęciem rekolekcji należy zastosować dietę wprowadzającą. Przez dwa, trzy dni powinniśmy jeść dużo jabłek, najlepiej pieczonych lub gotowanych. Należy przy tym ograniczyć spożycie białka zwierzęcego i nastawić się na produkty z orkiszu. Rekolekcje trwają minimum siedem dni, aby przyniosły określony skutek. Uczestnicy nocują przez ten czas w domu rekolekcyjnym, a czas mają wypełniony od rana do wieczora.

– Produkty, które dziś spożywa człowiek są tak zanieczyszczone, że organizm potrzebuje oczyszczenia. Toksyny wydzielają się najbardziej przez mięśnie i stawy, a ćwiczenia potrzebne są do tego, aby wspomóc ich wydalanie – wyjaśnia mój rozmówca. To właśnie od ćwiczeń rozpoczyna się dzień rekolekcyjny. Dopiero po nich przychodzi pora na śniadanie, modlitwę, adorację najświętszego sakramentu.

Dzień rekolekcyjny wypełniony jest wykładami i konferencjami z filozofii świętej Hildegardy i zajęciami z medycyny żywienia, prowadzonymi przez lekarza lub dietetyka. U Pallotynów w Otwocku cały czas obecny jest lekarz. Zna nie tylko medycynę konwencjonalną, ale też medycynę Hildegardy. – Niemcy już od 20 lat mają swoich specjalistów, którzy się tym zajmują – mówi ks. Wróbel. Polscy lekarze również kończą odpowiednie kursy i zaczynają praktykować ten rodzaj medycyny w swoich gabinetach, stosując zioła zamiast leków chemicznych.

Dyptam, bertram i galgant
Również panie kucharki wiedzą, jak gotować według zaleceń św. Hildegardy. Podstawą diety jest orkisz w odmianie Rotkorn. To zboże uznawane niegdyś za najbardziej odżywcze i energetyczne, stąd nazywano go „pokarmem gladiatorów”. – Do tego podajemy warzywa gotowane oraz przyprawy, stosowane przez Hildegardę, czyli dyptam, bertram i galgant. Mają one szczególne właściwości, choć są mało znane w Polsce – słyszę od swojego rozmówcy.

Specjalne, przyspieszające odchudzanie pokarmy wspomagane są licznymi ćwiczeniami. – Człowiek jest tak zmęczony tym „odpoczywaniem” organizmu, że bolą mięśnie i stawy – aż trudno się ruszać. Każdy uczestnik ma swój pokój i tam może sobie spokojnie odpoczywać – mówi rekolekcjonista.

W czasie odchudzających rekolekcji podaje się trzy posiłki dziennie i obowiązuje zakaz „podjadania”. Ks. Wróbel zaznacza, że w rekolekcjach nie chodzi wyłącznie o odchudzanie, ale o osiągnięcie dobrostanu organizmu. – Ważne jest zdrowie, a nie tylko zrzucenie wagi – zaznacza.

Zdrowie jednak kosztuje. W tym – rekolekcyjnym – wydaniu aż 1190 zł.

naTemat.pl

FIFA – rodzinny interes. Świat u stóp Blattera

Rafał Stec, 21.02.2015
Teodoro Obiang, jeden  z najkrwawszych dyktatorów  na świecie, gościł w  Gwinei Równikowej ostatni Puchar Narodów Afryki. Issa Hayatou, szef afrykańskiego futbolu, za głos na

Teodoro Obiang, jeden z najkrwawszych dyktatorów na świecie, gościł w Gwinei Równikowej ostatni Puchar Narodów Afryki. Issa Hayatou, szef afrykańskiego futbolu, za głos na „mundial w Katarze” miał przyjąć 1,5 mln dol. łapówki. Sepp Blatter (pierwszy z prawej) rządzi „rodziną” FIFA od… (East News)

„Przecież nie mogę wszcząć dochodzenia przeciw samemu sobie” – mówi największy niekrwawy dyktator przełomu wieków.
Rządzi największą demokratyczną organizacją, która w bogatych krajach zachodnich uchodzi za jawnie skorumpowaną. Dla biednych Sepp Blatter jest bohaterem. Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) jest największa, bo oplata cały glob gęściej niż Organizacja Narodów Zjednoczonych – zrzesza 209 krajów, przy 193 członkach ONZ.

Jest demokratyczna, bo w wyborach władz głos przedstawiciela z tonącej wysepki na Pacyfiku, która nie dysponuje ani jednym przyzwoitym stadionem, waży tyle, ile głos futbolowej potęgi – Niemiec, Anglii czy Brazylii.

Uchodzi za przeżartą do cna łapówkarstwem, bo rządzące nią mechanizmy obnażył bezlik dziennikarskich prowokacji i śledztw, wycieków kompromitujących dokumentów, a także dochodzeń prowadzonych przez profesjonalistów oraz karne wykluczenia z szeregów FIFA lub – rzadziej – wyroki skazujące ważnych działaczy.

Blatter rządzi nią jednak nieprzerwanie od 1998 roku, a współrządzi od 1975, gdy pełnił funkcję sekretarza generalnego i dyrektora technicznego. Panuje tyle, ile najdłużej panujący w kraju niebędącym monarchią przywódca świata – kameruński prezydent Paul Biya – i bywa nazywany najskuteczniejszym niekrwawym dyktatorem przełomu XX i XXI wieku.

Ba, 78-letni Szwajcar wręcz potężnieje. W ostatnich wyborach dostał 92 proc. głosów, puchnąca biznesowo FIFA obraca już miliardami dolarów rocznie i dzięki show masowego rażenia – mistrzostwom świata – jest w stanie wpływać na rządy największych państw. Kto wyprosi prawo do organizacji mundialu, musi zobowiązać się do uchwalenia zwolnień podatkowych i innych zmian w prawie sprzyjających FIFA oraz jej biznesowym partnerom, jak działacze nazywają sponsorów. Prezydent Brazylii Dilma Rousseff tylko przez parę chwil próbowała odmówić działaczom komercyjnych przywilejów. I to jej państwo – jako organizator – udźwignęło koszty niedawnych MŚ (co najmniej 10 mld dolarów), natomiast zyski (około 5 mld) przytuliła FIFA.

Szantażowi działaczy nie oparł się jeszcze nikt. Od siebie nie dają właściwie niczego, mundialowe know-how to nie jest wyrafinowana, przechowywana w sejfie receptura tęgich umysłów. Ale FIFA wykorzystuje pozycję monopolisty. Czerpie gargantuiczne zyski z praw autorskich do piłki nożnej. Albo inaczej: żeruje na jej atrakcyjności. Żeruje, bo choć jest niezbędna – organizacyjny nadzór jest niezbędny – to nawet przy maksymalnym wysiłku woli nie dostrzeżemy w niej misji tak doniosłej, by wynagradzać ją tantiemami wyższymi niż jakiekolwiek inne w świecie.

Sepp Blatter. Ojciec chrzestny FIFA.

***

Właściwie wokół każdych wyborów szefa światowego futbolu i wokół wyłaniania gospodarza każdego mundialu wybucha afera. A jeśli nie ma wyborów, to czołowych dostojników FIFA kompromitują inne skandale. Również sprowokowane przez awantury w „rodzinie”, jak określają środowisko piłkarskie jego przywódcy.

Kiedy Blatter przejął pełnię władzy w 1998 r., reporter kryminalny David Yallop napisał w książce „How They Stole the Game”, że 20 głosujących działaczy za poparcie Szwajcara przyjęło po 50 tys. dol. Prezes próbował zablokować publikację, a na apel pokonanego rywala, Szweda Lennarta Johanssona, by zarządzić wewnętrzne śledztwo, odpowiedział: „Przecież nie mogę wszcząć dochodzenia przeciw samemu sobie”. Kiedy cztery lata później bronił stanowiska, somalijski wiceszef piłki afrykańskiej Farra Ado twierdził, że za głos na Blattera proponowano mu 100 tys. dol. W 2011 r. wyzwanie prezesowi rzucił Katarczyk Mohamed bin Hammam – obaj wiele lat współpracowali we władzach, zanim się pokłócili – ale tuż przed wyborami się wycofał, oskarżony przez komisję etyki FIFA o przekonywanie do swojej kandydatury łapówkami.

Listę można by ciągnąć, obejmuje niemal wszystkie dostojne nazwiska. Od Jacka Warnera, byłego ministra bezpieczeństwa narodowego Trynidadu i Tobago i byłego szefa futbolu w Ameryce Środkowej, który m.in. handlował na lewo biletami na MŚ, przez Amerykanina Chucka Blazera, którego FBI nakryła na oszustwach podatkowych, po rządzącego federacją afrykańską Kameruńczyka Issę Hayatou, który miał przyjmować koperty podczas negocjowania sprzedaży praw telewizyjnych do mundialu. Od miesięcy wyciekają dowody na to, że Rosja oraz Katar otrzymały prawo do mundiali w 2018 i 2022 roku za łapówki. Czasem dowody niezbite, jak e-maile między działaczami, w których o handlu głosami rozmawia się wprost.

Wybór Kataru był tyleż dla świata szokujący co groteskowy – tradycje sportowe tam nie istnieją, latem panują 50-stopniowe upały (stąd pomysł, by przenieść turniej na zimę, co rozpruje cały kalendarz piłkarskich rozgrywek), siłę reprezentacji wznosi się na rozdawaniu paszportów obcokrajowcom, przy budowie stadionów giną setki robotników imigrantów, którzy podlegają okrutnemu systemowi kafala, czyli są traktowani jak niewolnicy. Zabiera się im paszporty, nie mają żadnych praw.

Mundial w Katarze to błąd – przyznaje szef FIFA. Francuzi i Niemcy przekupili działaczy?

Ambasador Nepalu alarmował, że dla jego rodaków budujących obiekty na MŚ Katar stał się „otwartym więzieniem”. Zdarza się też, że staje się nim dla piłkarzy. Kiedy Zahir Belounis postanowił walczyć w sądzie o pensje, które klub Al-Jaish przestał bez powodu wypłacać, pracodawca odmówił wydania mu wizy wyjazdowej. Francuz wyprzedawał meble, żeby mieć z czego żyć, wolność odzyskał dopiero po dwóch latach i lobbingu prezydenta Hollande’a.

Spośród 22 członków Komitetu Wykonawczego, którzy głosowali nad przyznaniem organizacji mundialu w 2022 roku, pięciu już straciło stanowiska z powodu zarzutów korupcyjnych. A dowody na łapówkarstwo kolejnych siedmiu przedstawiła brytyjska i francuska prasa. Na FIFA padły tak poważne oskarżenia, że przed dwoma laty Blatter i świta postanowili się oczyścić i wynajęli śledczego, który pomoże im to zrobić – Michaela J. Garcię, amerykańskiego specjalistę od międzynarodowego terroryzmu, bezpieczeństwa narodowego i tropienia kryminalnych czynów białych kołnierzyków. Jesienią prokurator „niezależnej” komisji etycznej zakończył dochodzenie. Niestety, „niezależna” komisja najpierw w ogóle nie chciała ujawnić raportu, a po naciskach ujawniła tylko jego streszczenie – sugerujące jedynie drobne nieprawidłowości w wyborze gospodarzy MŚ, ponoć wykluczające konieczność powtórzenia głosowań. Garcia uznał, że streszczenie fałszuje jego odkrycia, i odszedł. A FIFA wciąż przysięga, że jest czysta. Intencje oskarżających Katar są dla jej przedstawicieli jasne – to rasizm.

Wcześniej działacze opublikowali inny raport – też niezależnego komitetu kierowanego przez szwajcarskiego profesora prawa Marka Pietha, który miał doradzić, jak FIFA powinna się reformować. Kilkanaście dni temu „Der Spiegel” ujawnił, że również z jego treści wykreślono przed publikacją niewygodne tezy, w tym sugestię, że Blatter powinien odejść.

***

Ścisła tajność to podstawowa strategia obronna działaczy. Nie wiadomo, ile zarabia Blatter – nieoficjalnie mówi się o 2 mln euro rocznie plus sześciocyfrowej „premii lojalnościowej” – i jego przyboczni, nie znamy przepływów finansowych związanych z umowami sponsorsko-komercyjnymi; tylko czasami wychodzi na jaw, że FIFA pośrednictwo w handlu telewizyjnymi prawami do mundiali oddała marketingowej agencji Sports & Media, której prezesuje Philippe Blatter, czyli bratanek prezesa. Ewentualnie federacja korzysta z furtki w szwajcarskim prawie, która pozwala zapłacić 15 mln euro grzywny i uniknąć procesu o niegospodarność.

I poparcia szef światowej piłki nie traci. Kiedy Jaimie Fuller, prezes producenta odzieży sportowej Skins i orędownik moralnej rewolucji w przeżartym dopingiem kolarstwie, zaapelował do sponsorów przelewających miliardy na konta FIFA, by slogany o społecznej odpowiedzialności poparli konkretem i wymusili reformy w futbolu, nie dostał od Coca-Coli, Visy, McDonald’s, Adidasa i Castrola żadnej odpowiedzi. Ten ostatni koncern postanowił potem co prawda nie przedłużać wygasającej umowy – wraz z kilkoma pomniejszymi „partnerami” federacji, jak Continental, Johnson & Johnson, Emirates Airlines czy Sony – ale działacze ogłosili, że następców wybiorą z gęstego tłumu kandydatów. Decyduje popularność futbolu, więc nie ma żadnego znaczenia, że Blatter wywołuje skandal lub skandalik, ilekroć otworzy usta.

Prezes uwielbia wdzięczyć się do mikrofonów i brylować na salonach. Piarowcy stają na uszach, by wpoić mu, co powinien mówić – dla dobra własnego oraz FIFA – Szwajcar potakuje, ale potem język mu się rozwiązuje i następuje kolejna wizerunkowa katastrofa.

O tym, co mają począć geje podczas mundialu w Katarze, w którym homoseksualizm jest nielegalny i grozi więzieniem, mówił: „Niech się powstrzymają od jakiejkolwiek aktywności seksualnej”. O aferze korupcyjnej we włoskim futbolu: „Zrozumiałbym, gdyby to zdarzyło się w Afryce, ale nie we Włoszech”. O rasizmie na boiskach: „Nie ma rasizmu w futbolu, może jakiś niewłaściwy gest czy słowo jednego piłkarza w stronę drugiego. Ale jeśli ktoś został dotknięty, powinien powiedzieć: Gramy mecz, na koniec powinniśmy uścisnąć sobie dłonie”. O niezgodzie Manchesteru United na transfer wynagradzanego milionami euro rocznie, związanego dobrowolnie podpisanym kontraktem Cristiano Ronaldo: „Zawsze jestem za ochroną piłkarza. Jeśli chce odejść, to trzeba pozwolić mu odejść. Futbol ma dziś dużo z nowoczesnego niewolnictwa”. O piłkarkach: „Każmy im grać w innych strojach niż mężczyźni, bardziej kobiecych. Np. ciaśniejszych spodenkach. Wybaczcie, że to mówię, ale w dzisiejszych czasach futbol uprawiają piękne kobiety”. O romansie żonatego Johna Terry’ego z dziewczyną kolegi z drużyny Wayne’a Bridge’a: „Gdyby to się stało w latynoskim kraju, byłby oklaskiwany”.

– Seppowi nie chodzi o pieniądze, jego napędza żądza bycia w centrum uwagi. Nawet najostrzejsza krytyka mu nie przeszkadza, bo oznacza, że ludzie na niego patrzą. Nie zniósłby tylko jednego: gdyby go ignorowano – opowiadał „Daily Mail” anonimowy członek władz FIFA. Podwładni nazywają szefa Panem Teflonem, a prezes z większością rozmawia w ich ojczystym języku, bo zna angielski, niemiecki, hiszpański, francuski i włoski. Pochodzi z sześciotysięcznego miasteczka Visp, grał amatorsko w piłkę („strzelałem ponad 20 goli w sezonie”), ale odrzucił propozycję zawodowego kontraktu w FC Lausanne-Sports za sprawą ojca – robotnika fabryki chemikaliów – który przekonywał go, że z futbolu nie wyżyje. Blatter był więc dziennikarzem sportowym, pracował w PR agencji turystycznej i śpiewał na weselach.

W środowisko działaczy wchodził przez szwajcarską federację hokejową (był jej prezesem) oraz pomoc przy organizowaniu igrzysk olimpijskich w 1972 roku. Trzykrotnie żonaty – po rozstaniu z dziewczyną z sąsiedztwa Liliane Biner poślubiał o kilka dekad młodsze Barbarę Kaiser (córka sekretarza generalnego FIFA, nieakceptujący związku ojciec stracił posadę) oraz Graziellę Biancę, którą poznał jako koleżankę swojej jedynej córki. Ze wszystkimi się rozwodził, ale próbował wynegocjować w Watykanie zgodę na to, by kolejne małżeństwa zawierać w kościele. Bez skutku, więc opowiadał publicznie, że był przez to bliski utraty wiary. A w sprawach kobiecych działa aktywnie, przyjął nawet prezesurę Światowego Zrzeszenia Przyjaciół Podwiązek, które chce, by rajstopy zostały wyparte z rynku przez pończochy.

***

Najwspanialej Blatter prezentuje się w filmie „United Passions”. FIFA go sfinansowała, bo miał poprawić jej wizerunek, a nikt inny nie wyrzuciłby 25 mln dol. na realizację pomysłu już w zaraniu absurdalnego. Efekt jest kuriozalny, choć główne role przyjęli renomowani aktorzy. Blattera gra Tim Roth, poprzedniego szefa FIFA Joao Havelange’a – Sam Neill, a inicjatora zorganizowania mundialu Jules’a Rimeta – Gérard Depardieu. Reżyser próbuje nadać dramaturgię służbowym spotkaniom, kolacjom i negocjacjom działaczy – z takich scen składa się film – więc atakuje patetyczną muzyką. Albo wzniosłymi dialogami, jak ten po pomyśle Rimeta, by zorganizować MŚ: – Ten człowiek jest szalony. – Nie, on jest wizjonerem.

Wizjonerem jest także Blatter. A także ideowcem, który marzy o naprawianiu świata. Grać mają wszyscy bez względu na kolor skóry. Ludzie potrzebują nadziei i dają im ją herosi w typie Pelego. Futbol pociesza tych, których dotknęła tragedia. Blatter wzrusza się etiopskimi dziećmi kopiącymi piłkę w strojach Adidasa i gaszącymi pragnienie coca-colą – oto siła pozyskanych przez niego sponsorów! Wypłaca pensje podwładnym z własnej kieszeni, gdy w kasie FIFA brakuje pieniędzy. Wreszcie ostrzega współpracowników, że nie będzie tolerował „najdrobniejszych naruszeń zasad etycznych”. Świątobliwym działaczom przeciwstawiani są Anglicy, których prasa w realnym świecie najradykalniej krytykuje szefa światowej piłki. Jeśli pojawiają się na ekranie, to widz się wzdryga. Są albo wyniosłymi lordami – o Francuzach mówiącymi „cholerne żabojady” – którzy gardzą wszystkim, co się dzieje za kanałem La Manche, albo rasistami, którzy nie pojmują, jakim cudem Zulusi – „głupi” i „niezdyscyplinowani” jak wszyscy Afrykanie – mieliby umieć grać w piłkę, „subtelny sport wynaleziony przez białych”.

Według „Guardiana” Blatter osobiście poprawiał scenariusz. Reżyser przyznawał tylko, że wielokrotnie konsultował ze Szwajcarem jego treść. A Tim Roth mówił , że pytał, dlaczego nie ma słowa o korupcji, i że grą aktorską starał się pewne rzeczy „zasugerować” – „na tyle, na ile się dało”. FIFA reklamowała dzieło jako „próbę bezpośredniej komunikacji z fanami, by ci lepiej zrozumieli jej pracę”. Kosztował ich ten projekt tyle, ile wydaje rocznie na „Gol”, program wspierający rozwój futbolu w najbiedniejszym krajach. Zawiedli tylko dystrybutorzy i widzowie. Choć film miał premierę podczas festiwalu w Cannes, udało się go sprzedać do Rosji, Azerbejdżanu, Słowenii, Serbii, Szwajcarii, na Ukrainę i Węgry. Zarobił 200 tys. dol., czyli nie zwrócił się nawet w 1 procencie.

Inna sprawa, że w wielu miejscach na ziemi rzeczywiście dużo FIFA zawdzięczają. Kiedy w Nigerii zabrakło pieniędzy na pensje dla pracowników tamtejszej federacji, wypłaciły je światowe władze. Kiedy zyski z mundialu w RPA okazały się wyższe od oczekiwanych, każda krajowa federacja otrzymała ponad 200 tys. dolarów niespodziewanej premii, a każda kontynentalna – ponad 2 mln. Ordery przyznawało już Blatterowi blisko 30 państw, od Bahrajnu i Kirgistanu po Dżibuti i Republikę Środkowoafrykańską. Dlatego doniesienia o łapówkarstwie na szczytach FIFA prawie nikogo nie obchodzą.

– Nie uznajemy raportów o prezesie Blatterze sporządzanych przez największe futbolowe nacje. FIFA bardzo nas wspiera, bez niej nie byłoby tu niczego – mówi prezes Indyjskiej Federacji Piłkarskiej Kushal Das przepytywany w siedzibie związku zbudowanej za milion dolarów dostarczonych przez światową centralę. I w kraju, w którym FIFA w ostatnich trzech latach zainwestowała około 10 mln dol. w sztuczne boiska, szkółki dla młodych i programy rozwojowe. – To fantastyczna organizacja, a pan Blatter wykonuje wspaniałą robotę, by rozwinąć piłkę w Indiach. Problem z nim mają tylko bogate kraje, a nie tacy jak my. Regularnie rozmawiam z kolegami z Azji i Afryki i wierzcie mi, oni nie mogą się nachwalić FIFA.

I to właśnie tam Szwajcar cieszy się poparciem niemal totalnym. W maju ponownie wystartuje w wyborach prezesa – miał odejść, ale uznał, że „nie dokończył misji” – w których władzę spróbują mu odebrać były najlepszy piłkarz świata Luis Figo, szef federacji holenderskiej Michael van Praag i jordański książę Ali bin Al-Hussein. Według bukmacherów nie mają żadnych szans. Ale ambicje Blattera sięgają wyżej. Od lat zabiega o Pokojową Nagrodę Nobla.

A poza tym w Magazynie Świątecznym:

Agata Kulesza: Równa baba na Oscarach
Ogłosili nominacje do Oscarów. „Ida” faworytem w kategorii film nieanglojęzyczny. Do Agaty Kuleszy dzwoni przyjaciółka: „Co robisz?”. „A właśnie rosół gotuję”. Kim jest Agata Kulesza, odtwórczyni kluczowej roli w „Idzie”

Portnikow: Zdążyć, nim Putin rozpieprzy całą knajpę
Rosja umiera na naszych oczach. Jej grabarzem jest Władimir Putin. Na tę katastrofę trzeba się przygotować. I nie należy się na Rosji mścić, ale jej pomóc. Mówię to ja, który oddałem obywatelstwo rosyjskie i przyjąłem ukraińskie

Janos Kornai: Węgry. Cała wstecz
Czy władza Viktora Orbana będzie trwać w nieskończoność? Z doświadczeń historycznych wynika, że autokrację może obalić jedynie trzęsienie ziemi

Kto dziś marzy o emeryturze. Zmierzch ery Paszczaków
Pokolenie dzisiejszych 20-30-latków jest pierwszym, które na starość nie będzie musiało do nikogo wyciągać ręki. A już na pewno nie do szefów. Bo ich nie będzie

Dziennikarstwo? Lubię to
Gazeta, która miała złote klamki i rozdawała służbowe samochody? To se ne vrati. Gazeta, która obala złe rządy i tłumaczy, jak żyć? Ludzie nadal jej pragną

Szczęście jest tam, gdzie nie ma ludzi
Od lat żyję w królestwie głupoty. Ledwo dyszę pod jej ciężarem, nijak nie da się jej pozbyć [Dubravka Ugrešić]

Food… co?
Jedzenie to ostatnia rzecz, która powinna nas narażać na społeczny ostracyzm. Czasem jednak naraża

wyborcza.pl

 

Papież Franciszek przestrzega przed gender w nowej książce. „Jest jak broń nuklearna”

mp, 21.02.2015
Papież Franciszek

Papież Franciszek (ALESSANDRA TARANTINO/AP)

– Pomyślmy o broni nuklearnej, o manipulacji życiem, o teorii gender, która nie uznaje teorii stworzenia świata – ostrzega Franciszek, krytykując teorię gender jako zamach na integralność świata stworzonego przez Boga. Zasmuciło to środowiska LGBT, wobec których papież wykonał ostatnio pozytywne gesty.
Powyższe słowa pochodzą z książki „Pope Francis: This Economy Kills”, napisanej przez Andrea Torniellego i Giacomo Galeazziego, która w styczniu ukazała się w języku włoskim. Jak pisze „National Catholic Reporter”, jest to swoiste podsumowanie poglądów, pism i wypowiedzi Ojca Świętego na temat ubóstwa, imigracji, sprawiedliwości społecznej oraz „ochrony stworzenia”, wzbogacona przeprowadzonym przez autorów wywiadem z Franciszkiem. Jego znaczną część opublikował w swym internetowym wydaniu dziennik „La Stampa”, ale niektóre fragmenty znalazły się jedynie w książce.

Broń nuklearna i gender?

Rozmowa dotyczyła głównie powyższych tematów. I właśnie kwestia „ochrony stworzenia” wywołał największe poruszenie. – Każda epoka ma swoich Herodów, którzy niszczą, zniekształcają obraz mężczyzny i kobiety, niszczą stworzenie – stwierdził Franciszek, po czym kontynuował: – Pomyślmy o broni nuklearnej, możliwości unicestwienia ogromnej części ludzkości. Pomyślmy o manipulacji genetycznej, o manipulacji życiem. Albo o teorii gender, która nie uznaje stworzenia świata. To są grzechy człowieka przeciw Stwórcy.

– Piękno stworzenia, które zapewnia nam opiekę, nie ma nic wspólnego z ideologiami traktującymi człowieka jako problem, który trzeba wyeliminować. Pragnienia Stwórcy są zapisane w naturze – zaznaczył.

Reakcja środowisk LGBT

Wypowiedź ta wywołała smutek w środowiskach LGBT, zwłaszcza w kontekście ostatnich gestów Franciszka, które zdawały się otwierać instytucję Kościoła na kwestię osób nieheteronormatywnych. W ostatnią środę w generalnej audiencji uczestniczyło 50 przedstawicieli stowarzyszenia New Ways ministry, zajmującego się walką o prawa osób LGBT. Głośna była też historia hiszpańskiego transseksualisty Diego Lajarragi, który po zmianie płci został odrzucony przez swoją wspólnotę katolicką. Napisał więc emocjonalny list do Ojca Świętego, a ten w odpowiedzi przyjął go miesiąc temu na prywatnej audiencji.

Aktywiści są sceptyczni odnośnie do ewentualnego progresu w polityce Stolicy Apostolskiej względem osób LGBT. – Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby Franciszek był tym, którym przyniesie większe zmiany, takie, jakich oczekujemy – ubolewał w rozmowie z portalem Buzzfeed Francis deBernardo, lider New Ways Ministry.

Przyznaje jednak, że zarówno historia Lajarragi, jak i fakt uczestnictwa członków NWM w audiencji generalnej są pewnym przełomem i należy docenić wagę tych gestów. – Dzięki swoim gestom, słowom, papież otworzył dyskusję na temat osób LGBT, wyciągnął do nich rękę. To on miał odwagę zrobić te pierwsze kroki, mimo że Watykan powinien był je wykonać dekady temu – dodał.

Franciszek krytyczny

To nie pierwsze krytyczne słowa Franciszka pod adresem gender. Ostatnio wspominał historię z jednej z biedniejszych państw świata, gdzie w latach 90. minister edukacji mógł uzyskać znaczne fundusze na budowę placówek edukacyjnych, ale w zamian za to musiał się zgodzić na korzystanie przez szkoły z podręcznika uczącego o gender.

Papież nazwał takie praktyki „ideologiczną kolonizacją” prowadzącą do zmiany ludzkiej mentalności i przyrównał do indoktrynacji w systemach totalitarnych.

Zobacz także

TOK FM

Baza ubeckiech haków na wrogów PiS w rękach dziennikarzy „Gazety Polskiej”

Wojciech Czuchnowski, 21.02.2015
Archiwum IPN w starej siedzibie Instytutu przy ul. Towarowej w Warszawie (zdjęcie z lutego 2005 r.). Na akta czeka się w IPN od jednego do trzech miesięcy. Jeśli materiały są już skatalogowane, można je dostać szybciej, ale co najmniej po tygodniu. Dostęp od ręki jest niemożliwy

Archiwum IPN w starej siedzibie Instytutu przy ul. Towarowej w Warszawie (zdjęcie z lutego 2005 r.). Na akta czeka się w IPN od jednego do trzech miesięcy. Jeśli materiały są już skatalogowane, można je dostać szybciej, ale co najmniej po tygodniu. Dostęp od ręki… (Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Autorzy paszkwilu „Resortowe dzieci” mają pełną bazę ubeckich danych na dziennikarzy, osoby publiczne i ich rodziny. Zgodnie z prawem dostali ją z IPN.
Dwa tygodnie temu w sobotnim programie „Z dnia na dzień” prowadzący audycję dziennikarz TVP Info Jarosław Kulczycki pokłócił się z prawicowym publicystą Łukaszem Warzechą. Poszło o słowa Warzechy, który ostro zaatakował prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kulczycki zapytał wtedy Warzechy, czy jest opłacany przez sztab PiS. Ten obraził się i w przerwie wyszedł ze studia.

Na forach internetowych rozpętała się dyskusja. W ruch poszła też machina lustracyjna propisowskiej „Gazety Polskiej”. Już w poniedziałek na jej portalu ukazał się tekst, że ojciec Kulczyckiego był członkiem ORMO – ochotniczej formacji, która w PRL wspierała milicję. Miał też pracować w przedsiębiorstwach handlu zagranicznego oraz wyjeżdżać w latach 80. na kontrakty do Libii i Pakistanu.

Tajemnica szybkiej ścieżki

„GP” nie kryła, że wiedza na temat rodziny dziennikarza pochodzi z akt IPN. Szokująca była jednak szybkość, z jaką zlustrowano ojca Kulczyckiego. Zabrało to jeden dzień, a zważywszy, że do awantury doszło w weekend, można było podejrzewać, że „Gazeta Polska” ma niemal „online” dostęp do archiwów Instytutu.

Normalnie na akta czeka się w IPN od miesiąca do trzech. Jeśli materiały są już skatalogowane, można je dostać szybciej, ale co najmniej po tygodniu. Jak nam powiedziano w czytelniach Biura Udostępniania Archiwów i Dokumentacji IPN, dostęp od ręki jest niemożliwy.

Tajemnicę „szybkiej ścieżki”, dzięki której medialni lustratorzy mogą błyskawicznie wyciągać haki na przeciwników PiS, wyjaśnia rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. Na pytanie, kiedy Maciej Marosz, autor tekstu o ojcu dziennikarza, zwrócił się z prośbą o akta, rzecznik odpowiedział, że IPN przekazał te materiały 6 maja 2010 r., a na realizację wniosku Marosz czekał dwa miesiące. Otrzymał wtedy akta paszportowe Kulczyckiego seniora.

Arseniuk nie chce powiedzieć, ile podobnych wniosków złożyli dziennikarze „GP”. Według naszych źródeł wyciągnęli oni z IPN tysiące danych na temat osób publicznych i ich rodzin. Materiały te potrzebne im były do pracy nad wydaną w 2014 r. książką „Resortowe dzieci”, w której zlustrowali przodków dziennikarzy krytycznych wobec PiS. Korzystają z nich też do celów bieżących.

Kiedy po ukazaniu się „Resortowych dzieci” metody autorów skrytykował Tomasz Sekielski, natychmiast opublikowali informację, że jego ojciec uczył języka rosyjskiego. Gdy warszawski sędzia Igor Tuleya publicznie potępił działania służb specjalnych w państwie rządzonym przez PiS, błyskawicznie ukazał się materiał o tym, kim byli jego rodzice.

Obywatel jak otwarta księga

Akta paszportowe są dla lustratorów kopalnią wiedzy. SB zakładała odpowiednią teczkę każdemu, kto starał się o wyjazd za granicę. Już z samego formularza można się wiele dowiedzieć o składającym podanie i jego rodzinie. Obywatel chcący uzyskać paszport musiał informować o szczegółach swojej kariery, przynależności do organizacji i stowarzyszeń, a gdy starał się o wyjazd z przyczyn zdrowotnych – o chorobach.

W teczkach paszportowych poza formularzem i decyzją, czy przyznano paszport, są dodatkowe materiały dołączane tam, gdy Służba Bezpieczeństwa wszczynała postępowanie sprawdzające. Są wywiady środowiskowe, kopie akt medycznych, informacje o karalności i dokumenty wydziałów stanu cywilnego dotyczące m.in. rozwodów.

Normalnie według ustawy o ochronie danych osobowych takie dane są chronione, co oznacza, że mogą być udostępnianie i publikowane tylko za zgodą zainteresowanego. Jednak ustawa o IPN, przeforsowana w 2006 r. przez rząd PiS, ale ze wsparciem Platformy Obywatelskiej, wyłączyła dokumenty z IPN spod tej ochrony.

W ten sposób każdy, kto w czasach PRL starał się o paszport, jest teraz otwartą księgą dla lustratorów. Dotyczy to nawet nielicznej grupy dawnych opozycjonistów – w 2014 r. było to 99 osób – którzy zastrzegli sobie swoje akta. Zastrzeżenie nie objęło jednak materiałów paszportowych SB, bo nie powstały one w sposób tajny.

Z tak szerokim otwarciem archiwów po byłej SB próbowała walczyć prof. Ewa Kulesza, w latach 1998-2006 Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. – Moje zastrzeżenia były lekceważone lub traktowane wręcz wrogo, nie tylko przez PiS czy ugrupowania prawicowe, ale też przez PO. Pamiętam oburzonego Jana Rokitę, który pouczał mnie, że nie mam prawa wtrącać się do IPN – mówiła nam rok temu.

Kulesza argumentowała, że w innych krajach postkomunistycznych, takich jak Niemcy czy Węgry, uwzględnia się prawo do ochrony prywatności. A w aktach, nawet dotyczących osób publicznych i funkcjonariuszy, anonimizowane są dane wrażliwe – o pochodzeniu, stanie zdrowia czy orientacji seksualnej. – Mówił mi o tym pastor Joachim Gauck (dziś prezydent Niemiec, w latach 90. kierujący archiwum ds. akt Stasi, policji politycznej NRD). Powiedział, że chociaż jest wielkie parcie na te dokumenty, uznano, iż w pierwszej kolejności powinny być respektowane prawa ofiar, dlatego tam możliwości zastrzeżenia informacji na swój temat są ogromne. Tymczasem w Polsce po dane pokrzywdzonych sięga się bez ich zgody. To naruszenie konstytucyjnego prawa do godności człowieka, która jest fundamentem państwa demokratycznego – uważa Kulesza.

Za to lustratorzy pod ochroną

Paradoksalnie jedyne osoby, wobec których IPN stosuje przepisy o ochronie danych, to specjalizujący się w grzebaniu w teczkach lustratorzy.

Przekonał się o tym Krzysztof Hejke, były współpracownik „Gazety Polskiej”, z którą w ostatnich latach toczył spór prawny. W 2012 r. dowiedział się, że dziennikarze „GP” zwrócili się o akta jego i jego rodziny. Chcąc to sprawdzić, wystąpił do Instytutu, pytając, jaka redakcja i dlaczego wystąpiła o te materiały. Odmówiono mu ujawnienia czegokolwiek.

Warszawski oddział IPN stwierdził, że „informacje dotyczące podania nazwy redakcji, tytułu publikacji, numeru wniosku powinny podlegać ograniczeniu udostępnienia ze względu na prywatność osoby fizycznej, gdyż niewątpliwie pozwalają w sposób pośredni zidentyfikować tożsamość dziennikarza składającego wniosek”.

Rok temu „Gazeta Wyborcza” apelowała do polityków o zmianę ustawy o IPN i objęcie klauzulami prywatności przynajmniej akt paszportowych. Bezskutecznie. Jak zresztą widać, na zmiany jest już za późno, bo „szczujni” autorzy, mają już u siebie haki na przeciwników. Tych dawnych i tych przyszłych.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Andrzej Duda: Aktywna prezydentura, duma z polskości, silna Polska

21.02.2015

Bezpieczeństwo wojskowe, aktywna dyplomacja, aktywna polityka historyczna, Polacy za granicą, wzmacnianie pozycji Polski w organizacjach międzynarodowych – to najważniejsze punkty programu polityki zagranicznej kandydata PiS na prezydenta, które Andrzej Duda przedstawił na spotkaniu w Instytucie Wolności.

 

Bezpieczeństwo Polski 
W ramach polityki wewnętrznej to przede wszystkim sprawna, dobrze wyszkolona i wyposażona armia. Będzie miała znaczenie defensywnie, odstraszające i obronne. W Polsce powinny powstać jednostki wojskowe NATO – mieszane bazy wojskowe, w których będzie uczestniczyć polska armia. Wojsko polskie musi zostać dobrze wyposażone. Należy odbudować polski przemysł zbrojeniowy.

W polityce zewnętrznej Polska powinna już dziś wyjść z propozycją wzmocnienia obecności NATO w Europie Środkowej – tak, aby na szczycie NATO w Warszawie w 2016 roku propozycja ta była dyskutowana i przyjęta. Szczyt w Warszawie powinien być dla nas przełomowy. Nie może być tylko podsumowaniem ustaleń z Newport.

Aktywizacja dyplomacji

Polska powinna stworzyć tzw. „diamentowe ambasady” – placówki o strategicznym znaczeniu dla naszych interesów, które będą wzmocnione personalnie, strukturalnie i finansowo. Istotne jest wzmocnienie polskiej dyplomacji nową, młodą, dobrze wyszkoloną kadrą. W tym celu powinniśmy stworzyć polską szkołę dyplomacji – Instytut Dyplomacji.

Promocja Polski i polityka historyczna

Polska musi skutecznie zabiegać o kształtowanie swojego wizerunku za granicą, tak jak robią to inne kraje. Na polityce historycznej nie warto oszczędzać. Jako prezydent chciałabym zainicjować program „Polskie skrzydła” na rzecz promocji polskiego dziedzictwa historycznego. Powinniśmy przypominać polskie sukcesy zbrojne, jak w 1920 roku czy pod Wiedniem.
Szczególną rolę powinien spełniać Instytut Adama Mickiewicza, który zajmowałby się – na wzór niemieckiego Instytutu Goethego czy Instytutu Francuskiego – poszerzaniem za granicą wiedzy o Polsce i nauczaniem języka polskiego.
Poprzez polskie uczelnie Polska powinna upowszechniać ideę szkół polskiego prawa za granicą.

Polacy za granicą

Emigracja Polaków ma podłoże ekonomiczne. Dopóki sytuacja ta się nie zmieni i nie zachęci ich do powrotu, Polska powinna zadbać o to, by dzieci emigrantów uczyły się za granicą języka polskiego i historii Polski. Polacy za granicą powinni mieć sprawną opiekę ze strony państwa polskiego – Polska powinna zintensyfikować swoje działania pomocowe i też programy informacyjne. Sprawy kontaktów i współpracy z Polonią powinny wrócić do Senatu. Program „Polskie ognisko” będzie miał na celu wspieranie ośrodków i środowisk za granica pielęgnujących polskie tradycje. Prezydent RP powinien zacieśnić współpracę z organizacjami polonijnymi – powinien podkreślać ich znaczenie przez spotkania podczas swoich zagranicznych wizyt.

Polska w organizacjach międzynarodowych

Polska dążyć do tego, by znaleźć się w G20 i w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Polska powinna też zabiegać o to, by był polski kandydat na stanowisko Sekretarza Generalnego ONZ; wystawianie kandydatury jest pokazaniem poczucia własnego potencjału. Polska powinna prowadzić zdecydowaną politykę w tej dziedzinie – pokazywać naszą dumę i świadomość, że jesteśmy dużym krajem i istotną nacją w sercu Europy.

Aktywna prezydentura

Na zakończenie swojego wystąpienia Andrzej Duda przywołał słowa śp. Lecha Kaczyńskiego:„Warto być Polakiem, warto, by państwo polskie trwało, by trwała Rzeczpospolita, aby państwo polskie trwało w Europie”. Jego zdaniem, prezydent nie mówił o Unii Europejskiej, lecz miał na myśli pewien symbol, że „można trwać w Europie wtedy, kiedy czujemy się członkiem wspólnoty Zachodu i można w niej nie trwać, gdy jesteśmy spychani czy ściągani w przeciwnym kierunku”. – W tym kierunku powinna podążać polska polityka. Prezydent powinien być aktywny nie tylko w warstwie symbolicznej, ale także konkretnych działań we współpracy z rządem i taką aktywną prezydenturę moim rodakom proponuję – powiedział na zakończenie Andrzej Duda.

Salon24.pl

Andrzej Duda przedstawił swój pomysł na politykę zagraniczną. Komorowski debatował z nim na Twitterze

Andrzej Duda przedstawił swój pomysł na politykę zagraniczną.
Andrzej Duda przedstawił swój pomysł na politykę zagraniczną. Fot. twitter.com/AndrzejDuda2015

Kandydat PiS na prezydenta był krytykowany za to, że w jego przemówieniu na konwencji wyborczej mało uwagi poświęcono polityce zagranicznej. Dlatego jego wystąpienie w Instytucie Wolności było w całości poświęcone sprawom międzynarodowym. Na Twitterze zaczął z nim debatować sztab Bronisława Komorowskiego.

Andrzej Duda dopiero dwa tygodnie po konwencji wyborczej przedstawił swój plan na politykę zagraniczną, czyli podstawową sferę aktywności prezydenta. Podczas wystąpienia w Instytucie Wolności polityk PiS mówił o potrzebie zbudowania armii, która będzie odstraszała potencjalnych agresorów. Dlatego powinna być nowoczesna.

Duda przekonywał również, że budowaniem naszego bezpieczeństwa jest też tworzenie silnej pozycji naszego przemysłu. Polityk PiS proponował także, by stworzyć sieć “diamentowych ambasad”, które miałyby współpracować z najważniejszymi partnerami zagranicznymi. Z tym łączy się postulat, aby odmłodzić kadry zajmujące się dyplomacją.

Jako zagrożenie Duda oczywiście przedstawił “odrodzenie rosyjskiego imperializmu”. Polityk PiS postulował też, byśmy próbowali dołączyć do G20 i Rady Bezpieczeństwa ONZ. – Powinniśmy prowadzić politykę absolutnie zdecydowaną, dumną – przekonywał kandydat PiS. W swoim przemówieniu Duda wielokrotnie nawiązywał do Lecha Kaczyńskiego.

Podczas przemówienia Dudy sztab Bronisława Komorowskiego zaczął dyskutować z tezami kandydata PiS. Wykorzystał do tego oficjalne konto głowy państwa, co wywołało falę krytyki za mieszanie porządku urzędowego i kampanijnego. Jeszcze więcej negatywnych komentarzy wywołała treść tweetów.

TOK FM

Afera w gdańskim NFZ. „Takie sytuacje mogły mieć miejsce”

Roman Daszczyński, 21.02.2015
NFZ

NFZ (Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)

Kontrolę w gdańskiej filii NFZ zapowiada prezes centrali Funduszu w Warszawie, Tadeusz Jędrzejczyk. To efekt naszej piątkowej publikacji o ustawianiu konkursów na nowe stanowiska pracy. – Rzadko zdarza się, by posadę dostał ktoś bez protekcji – mówią nasi informatorzy.
Według ustaleń Wyborczej na 320 pracowników pomorskiego NFZ blisko czterdziestu zatrudnionych stanowią osoby związane ze sobą rodzinnie: matki, córki, synowie, siostrzenice, synowe. Są też córki chrzestne. Nie sposób policzyć osoby przyjęte do pracy dzięki koneksjom towarzyskim – są trudne do udowodnienia.„Takie sytuacje mogły mieć miejsce”– Zdaję sobie sprawę, że takie sytuacje mogły mieć miejsce, trudno jednak na chwilę obecną ustalić na jaką skalę – przyznaje Tadeusz Jędrzejczyk, prezes NFZ. – Może to dotyczyć nie tylko Gdańska, ale również innych oddziałów regionalnych. Dwa tygodnie temu poleciłem wpisać do regulaminu rekrutacyjnego NFZ, żeby członkowie komisji podpisywali oświadczenie, że z żadnym z kandydatów ubiegających się o pracę nie są w relacjach rodzinnych, ani żadnych innych. W przeciwnym razie nie mogą uczestniczyć w rekrutacji.Co z przypadkami nieprawidłowości ujawnionymi przez Wyborczą?- Musimy przyjrzeć się temu, najprawdopodobniej zarządzę kontrolę w Gdańsku – odpowiada Jędrzejczyk. – Wszystkie sytuacje muszą być zbadane indywidualnie, nie każda musiała wiązać się z wypaczeniem procedur rekrutacyjnych. Nie mam przy tym wątpliwości, że nie mogą istnieć żadne zależności służbowe między członkami jednej rodziny w ramach jednej komórki organizacyjnej. Takie sytuacje są niedopuszczalne, muszą budzić wątpliwości. Po sprawdzeniu NFZ w Gdańsku polecę przyjrzeć się pod tym kątem regionalnym oddziałom Funduszu. Przygotujemy także centralną bazę pytań rekrutacyjnych, by nie dochodziło więcej do manipulacji.

Dyrektorzy nie widzieli problemu

Jędrzejczyk prezesem NFZ jest od maja 2014 r. Wcześniej przez pół roku był dyrektorem pomorskiego oddziału Funduszu w Gdańsku. Doprowadził wówczas do zlikwidowania zależności służbowej między teściową i synową. Jedna była naczelnikiem wydziału spraw świadczeniobiorców, druga – kierownikiem kontroli wewnętrznej gdańskiego NFZ. Kolejni dyrektorzy nie widzieli w tym żadnego problemu. Dopiero Jędrzejczyk, w lutym 2014 r., doprowadził do tego, że synowa przestała być szefową kontroli wewnętrznej i przeniosła się do innego wydziału.

Wyborcza dotarła do pracowników pomorskiego NFZ w Gdańsku, którzy zdecydowali się opowiedzieć o mechanizmach kumoterstwa i protekcji w gdańskim NFZ.

– Swoich ludzi sprowadzali do Funduszu kolejni dyrektorzy, jedni więcej, inni mniej – mówi jeden z informatorów. – Takie prawo szefa. Mnie również zatrudniono dzięki znajomościom. Jednak przez lata towarzystwo w firmie tak się rozzuchwaliło, że członków rodziny na posady w NFZ zaczęli sprowadzać nawet szeregowi pracownicy, wystarczyło, że mieli jakieś dojście do przełożonych. Nawet kierowca załatwił pracę swoim dwóm córkom.

Kierowniczka hołubi brata

– Rzadko do naszej firmy dostaje się ktoś zupełnie nie powiązany ze środowiskiem – twierdzą rozmówcy Wyborczej.

Teoretycznie od ładnych kilku lat przyjmowanie nowych osób powinno być uczciwe i bezstronne – za sprawą obowiązującej w placówkach NFZ w całym kraju procedury rekrutacyjnej. Co roku gdański Fundusz ogłasza nabór na ponad 20 miejsc pracy, a bywa że do obsadzenia jest nawet blisko czterdzieści stanowisk. Komisja rekrutacyjna składa się z trzech osób: przedstawicielki wydziału kadr i szkolenia, naczelnika wydziału, do którego ma trafić nowy pracownik i kierownika, który ma być bezpośrednim przełożonym nowo zatrudnionej osoby. Wystarczy mieć w tym zespole zaufaną osobę, by wygrać konkurs.

– Doszło już do tego, że kierowniczka dziewięcioosobowej sekcji zatrudniła u siebie przyrodniego brata i kuzynkę – mówią pracownicy NFZ w Gdańsku. – Po prostu siedziała w komisji rekrutacyjnej i zadawała im pytania egzaminacyjne. Kto chce, może wierzyć że nie było to ustawione. I brat, i kuzynka, od kilku miesięcy są jej podwładnymi. Brata wyraźnie hołubi kosztem innych pracowników, jest pierwszy do premii i nagród.

„Pyta pan o książkę Mickiewicza?”

Członkowie komisji rekrutacyjnej mają ogromną władzę. Zazwyczaj ogłoszenia o każdym nowym miejscu pracy w NFZ cieszą się sporym zainteresowaniem, zgłasza się kilkunastu, a nawet więcej chętnych. Konkurencyjnych kandydatów najłatwiej wyeliminować przy pomocy szczegółowych pytań ze znajomości ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, która liczy blisko 300 stron. Zdarzają się też pytania „ogólnorozwojowe”.

Maciek, który miał nadzieję na zatrudnienie w dziale komputerowym gdańskiego NFZ opowiada: – Naczelnik zapytał mnie w ramach egzaminu z wiedzy IT: „Ile jest liter w Panu Tadeuszu”. Pomyślałem, że coś mi się przesłyszało. „Pyta pan o książkę Mickiewicza?” – chciałem się upewnić. Naczelnik potwierdził. Ja na to: „Nie mam pojęcia. Kto to może wiedzieć?”. Nic nie odpowiedział, miał minę sfinksa, uświadomiłem sobie, że to nie był żart. Posadę dostał facet obok którego siedziałem na pisemnej części egzaminu i wiem, że niezbyt dużo na tej kartce napisał.

Znajomości mają znaczenie

Według ogłoszonych jesienią zeszłego roku wyników badań społecznych CBOS, ponad połowa Polaków uważa, że znajomości mają bardzo duży wpływ na możliwość osiągnięcia wysokiej pozycji społecznej, a kolejne 37 proc., że mają duży wpływ. Zdaniem respondentów, z tego powodu na dalszy plan schodzą m.in. kwalifikacje zawodowe, miejsce zamieszkania, dobrze wykonywana praca, czy wykształcenie.

Zobacz także

trojmiasto.gazeta.pl

Komentarze

Dodaj komentarz