Passent (04.05.2015)

 

Prof. Chazan nie dopełnił obowiązków, ale nie można go za to ukarać

es, 04.05.2015
TVP Info ustaliła, że prokuratura badała - i umorzyła - także zarzut niedopełnienia obowiązków lub nadużycia uprawnień przez prof. Chazana

TVP Info ustaliła, że prokuratura badała – i umorzyła – także zarzut niedopełnienia obowiązków lub nadużycia uprawnień przez prof. Chazana (Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

W sprawie odmowy wykonania zgodnej z prawem aborcji warszawska prokuratura umorzyła wobec b. dyrektora warszawskiego Szpitala im. Świętej Rodziny, prof. Bogdana Chazana, nie tylko zarzut narażenia zdrowia ciężarnej pacjentki, ale też nadużycia przez niego władzy i niedopełnienia obowiązków.
Chodzi o sprawę sprzed roku, gdy prof. Chazan odmówił pacjentce swojego szpitala wykonania w nim aborcji, a także nie wskazał innej placówki, która mogłaby ją wykonać. Płód miał ciężką, śmiertelną wadę: bezmózgowie, co było wskazaniem do przerwania ciąży. Prof. Chazan w imieniu całego szpitala odmówił wykonania aborcji, powołując się na lekarską klauzulę sumienia. Wręczył pacjentce kartkę o treści: „Nie mogę wyrazić zgody na wykonanie aborcji u pani dziecka w Szpitalu im. Świętej Rodziny ze względu na konflikt sumienia”.

W zeszłym tygodniu prokuratura poinformowała, że zarzut narażenia zdrowia pacjentki został umorzony, ponieważ biegli orzekli, że kontynuacja ciąży nie zagrażała jej zdrowiu.

Teraz TVP Info ustaliła, że prokuratura badała – i umorzyła – także zarzut niedopełnienia obowiązków lub nadużycia uprawnień. To, że dyrektor Chazan przekroczył swoje uprawnienia, powołując się na klauzulę sumienia w imieniu całego szpitala, podczas gdy przysługuje ona tylko indywidualnemu lekarzowi lub pielęgniarce, stwierdziły przeprowadzone w tej sprawie kontrole Rzecznika Praw Pacjenta i miejskiego Biura Polityki Zdrowotnej. Z relacji personelu szpitala wynikało, że w tym szpitalu był nieformalny zakaz wykonywania aborcji w sytuacjach innych niż ratujących życie ciężarnej – jak ciąża pozamaciczna. Ustalono też, że dyrektor Chazan nie dopełnił obowiązku nałożonego przez ustawę o zawodzie lekarza, by odmawiając świadczenia z powołaniem się na klauzulę sumienia, wskazać innego lekarza lub placówkę, która świadczenie wykona (prof. Chazan tłumaczył, że byłby to przeciwny jego sumieniu współudział w aborcji). Za te przewinienia prof. Chazan został przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz odwołany z funkcji dyrektora. Tę decyzję zaskarżył do sądu pracy.

Prokuratura potwierdziła, że prof. Chazan nie dopełnił ciążących na nim obowiązków związanych z powołaniem się na klauzulę sumienia. Ale uznała, że zarzutu popełnienia przestępstwa z art. 231 kk (przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków) nie może mu postawić, ponieważ to przestępstwo może popełnić tylko funkcjonariusz publiczny, a dyrektor publicznego szpitala nim nie jest.

Kodeks karny wymienia, kto jest „funkcjonariuszem publicznym”. Obok takich osób jak prezydent, minister, poseł, radny, sędzia itd. wymienia też „osobę zajmującą kierownicze stanowisko w innej instytucji państwowej”. Czy za taką osobę nie można uznać dyrektora publicznego szpitala?

Według uchwały Sądu Najwyższego z 2001 r. – nie. SN uznał, że publiczny szpital nie jest „inną instytucją państwową”. A zatem jego dyrektor nie jest „funkcjonariuszem publicznym”. Jest wprawdzie „osobą pełniącą funkcje publiczną”, ale takiej osobie nie można postawić zarzutu niedopełnienia obowiązków czy przekroczenia uprawnień.

Wygląda więc na to, że nadużycie klauzuli sumienia może być jedynie przedmiotem odpowiedzialności przed lekarskim sądem dyscyplinarnym. Jednak Naczelna Rada Lekarska wsparła postawę prof. Chazana, uznając, że zmuszanie lekarza do wskazania, gdzie pacjent może dostać pomoc, której on mu odmawia, powołując się na sumienie, jest łamaniem sumienia tego lekarza. NRL uznała też, że standardem europejskim jest, aby całe placówki ochrony zdrowia mogły się powoływać na klauzulę sumienia, odmawiając wykonywania określonych zabiegów. NRL zaskarżyła do Trybunału Konstytucyjnego, jako naruszające wolność sumienia, wszystkie ograniczenia klauzuli sumienia zawarte w ustawie o zawodzie lekarza. Łącznie z tym, że nie można odmówić zabiegu, motywując to sumieniem w „sytuacji niecierpiącej zwłoki”.

Pacjentka, której prof. Chazan rok temu odmówił wykonania aborcji, urodziła w innym szpitalu dziecko, które po kilku dniach zmarło. Kobieta domaga się teraz przed sądem cywilnym odszkodowania za doznane cierpienia.

Zobacz także

wyborcza.pl

Francja: sąd nakazał zdemontowanie pomnika Jana Pawła II. „Miał charakter ostentacyjny”

MT, PAP, 04.05.2015
Pomnik Jana Pawła II w Ploermel

Pomnik Jana Pawła II w Ploermel (twitter.com)

Francuski sąd nakazał władzom Ploermel, niewielkiej miejscowości na zachodzie Francji, usunięcie pomnika Jana Pawła II. Uznano, że jego wyeksponowanie w miejscu publicznym było sprzeczne z zasadą laickości państwa – poinformowała agencja AFP.

 

Monument, wzniesiony w 2006 roku w bretońskiej miejscowości, przedstawia postać papieża pod łukiem, ze szczytu którego wznosi się ogromny krzyż. Cały pomnik ma ponad osiem metrów wysokości. Sąd w Rennes w Bretanii ocenił, że samo wzniesienie pomnika nie było sprzeczne z prawem, ale zastrzeżenia budzi wkomponowanie postaci papieża pod łuki i krzyż.

france1france2

„Przez swój układ i wymiary (pomnik) ma charakter ostentacyjny”, przecząc tym samym konstytucji, która akcentuje laicki charakter Republiki Francuskiej, a także prawu z 1905 roku ustanawiającemu rozdział Kościoła od państwa – ocenia francuski sąd.

Mer złoży apelację

Zgodnie z wyrokiem sądu, nakazującym usunięcie pomnika z „obecnej lokalizacji”, miasto na dostosowanie się ma sześć miesięcy. Prawicowy mer Patrick Le Diffon zapowiedział złożenie apelacji i oświadczył, że „ma zamiar wyczerpać wszystkie środki” dopuszczone przez prawo.

– Zrozumiałem, że za ostentacyjne uznano łuk i krzyż znajdujący się powyżej oraz że ich usunięcie byłoby wystarczające, ale nie mogę tego uczynić bez zgody twórcy – dodał.

Pomnik, autorstwa znanego gruzińskiego rzeźbiarza tworzącego w Rosji Zuraba Ceretelego, właściwie od momentu jego odsłonięcia jest w centrum polemik. Już w styczniu 2010 roku sąd za nielegalną uznał subwencję w wysokości 4,5 tys. euro przyznaną przez władze departamentu Morbihan. Sprzeciw budziło wówczas przekazanie pieniędzy publicznych na cokół pomnika. Znalazły się na nim słowa „Nie lękajcie się” (franc. n’ayez pas peur).

france3

Zobacz także

TOK FM

PiS skarży się na faworyzowanie Komorowskiego w TVP

Daniel Flis, 04.05.2015
Beata Szydło (na zdjęciu po lewej), szefowa sztabu Andrzeja Dudy, wyraża

Beata Szydło (na zdjęciu po lewej), szefowa sztabu Andrzeja Dudy, wyraża „najwyższy niepokój” w kwestii nierównego traktowania kandydatów na prezydenta (fot. Łukasz Głowala / Agencja Gazeta)

Szefowa sztabu wyborczego Andrzeja Dudy Beata Szydło wysłała do KRRiT pismo, w którym upomina się o sprawiedliwe dzielenie czasu antenowego między kandydatów na prezydenta. Statystyki TVP pokazują, że Bronisław Komorowski dostaje go kilkakrotnie więcej niż konkurenci.
Marcin Mastalerek, rzecznik PiS, wychodząc w niedzielę ze studia „Wiadomości”TVP, rzucił, że jego partia złoży do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji pismo ze skargą na TVP za faworyzowanie Bronisława Komorowskiego. W poniedziałek Beata Szydło, szefowa sztabu wyborczego Andrzeja Dudy, wysłała do Jana Dworaka, przewodniczącego KRRiT, list otwarty, w którym wyraża „najwyższy niepokój związany ze skrajnie nierównym traktowaniem kandydatów na urząd Prezydenta RP”.

Szydło przypomina w liście o notorycznie jej zdaniem naruszanym przez TVP ustawowym obowiązku „sprzyjania swobodnemu kształtowaniu się poglądów obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej, jak również umożliwiania prezentowania zróżnicowanych poglądów”. Zarzuca TVP, że w pełni relacjonuje wszystkie wydarzenia związane z kampanią Bronisława Komorowskiego, przeoczając wiele ważnych wystąpień Andrzeja Dudy. Wypomina obszerną relację TVP z działań Komorowskiego 1 maja i przemilczenie wyjazdu Dudy do Katowic. Podliczyła, że od 1 do 3 maja wystąpienia obecnego prezydenta były pokazywane sześć razy, a kandydata PiS – ani razu. Zażądała od Jana Dworaka wyjaśnienia, dlaczego TVP narusza ustawę o radiofonii i telewizji.

Obejrzeliśmy „Wiadomości” z 1 maja. W trakcie 22-minutowego serwisu Bronisław Komorowski był widoczny na ekranie przez 38 s, a Andrzej Duda przez 23 s.

Według danych Telewizji Polskiej między 13 a 19 kwietnia TVP Info pokazywała Komorowskiego przez 78 minut (57 min jako kandydata, a 21 min jako urzędującego prezydenta). W tych dniach kolejnym w zestawieniu Januszowi Korwin-Mikkemu i Andrzejowi Dudzie poświęcono po mniej więcej 10 minut. W kolejnym tygodniu (20-26.04) Komorowski miał dla siebie już 127,5 min (z czego 34,5 min poświęcono jego kancelarii, a minutę – urzędowi prezydenta), podczas gdy Duda – niecałe 33 min.

Wszystko o wyborach prezydenckich w 2015. Poznaj sylwetki kandydatów: obecnego Andrzeja Dudy, Małgorzaty Ogórek i innych. Sprawdź najnowsze sondaże prezydenckie.

TVP nie opublikowała jeszcze zestawień czasu antenowego poświęcanego poszczególnym kandydatom w trakcie majówki.

KRRiT oraz TVP na razie nie odniosły się do zarzutów Szydło.

Zobacz także

wyborcza.pl

List Andrzeja Dudy do wyborców

„Będę prezydentem dialogu. Wraz z żoną będziemy parą prezydencką, z której będziecie mogli być dumni” – pisze Andrzej Duda w liście do wyborców, który PiS od dziś będzie rozdawać w całym kraju. Poniżej publikujemy jego treść.

Szanowni Państwo,

już wkrótce wspólnie będziemy podejmowali decyzję, kto przez następne pięć lat będzie sprawowal zaszczytny, ale i niezwykle zobowiązujący urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. W trakcie kampanii spotykalem się z Państwem na setkach spotkań. Uścisnąłem tysiące Waszych rąk, usłyszałem tysiące miłych stów, które każdego dnia dodają mi sił w staraniach o lepszą przyszłość naszego kraju.

Te spotkania były i są dla mnie niezwykle cennym doświadczeniem. Rozmawialiśmy o najważniejszych dla Polski i Polaków sprawach, o Waszych troskach i nadziejach. Wszędzie słyszałem podobne opinie „martwimy się o przyszłość naszą i naszych bliskich”, „chcemy się czuć bezpiecznie”, „chcemy wreszcie godnie żyć w naszym kraju”. To są troski wielu polskich rodzin, milionów naszych rodaków. 

To Wasze opinie i uczucia są dla mnie drogowskazem tego, co należy w pierwszej kolejności zmienić w kraju. Wniosę ustawę przywracającą poprzedni wiek emerytalny i ustawę podnoszącą kwotę wolną od podatku. Będę stał po stronie utrzymania polskiej waluty tak długo, jak to tylko konieczne, by Polacy mogli żyć godnie i bezpiecznie. Będę bronił polskiej ziemi przed wykupem, a państwowych lasów przed prywatyzacją i wyprzedażą. Będę aktywniedziałał na rzecz odbudowy nowoczesnego polskiego przemysłu dającego Polakom miejsca pracy i godne wynagrodzenia.

Jeśli obdarzycie mnie zaufaniem i powierzycie zaszczytną funkcję Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, zapewniam, że będę aktywnie i energicznie pracował na rzecz rozwiązania problemów, którymi codziennie żyją Polacy. Będę prezydentem dialogu. Prezydentem, który ten dialog inicjuje, który słucha ludzi i jest mądry także ich mądrością. Chcę Polski sprawiedliwej, państwa, które jednakowo traktuje wszystkich obywateli.

Bycie prezydentem to zaszczyt, ale przede wszystkim obowiązek godnego reprezentowania Polski i Polaków za granicą. Wraz z żoną będziemy parą prezydencką, z której będziecie mogli być dumni. Uczynię wszystko, by być prezydentem całego narodu, wszystkich Polaków. Będę działał na rzecz dobra wspólnego, a nie tej czy innej partii politycznej. Będę działał na rzecz silnego, niepodległego państwa, które szanuje swoich obywateli i ich konstytucyjne prawa.

Będę prezydentem, który zadba, byście mogli godnie żyć w bezpiecznym, uczciwym kraju. Moim zwierzchnikiem będzie Naród, bo to On wybiera Prezydenta. Dotrzymam danego słowa. W dniu wyborów Prezydenta RP proszę o Państwa głos.

                                                                               

                                                                             Z wyrazami szacunku

                                                                             Andrzej Duda

Salon24.pl

 

Zbrojenia: Zachód się budzi. A przynajmniej jego część [KOMENTARZ]

Edward Lucas*, 04.05.2015
Edward Lucas

Edward Lucas (Fot. ROBERT KOWALEWSKI)

Linia podziału w Europie przebiega więc pomiędzy krajami, które boją się i nie boją się rosyjskiego rewizjonizmu. Oznacza to sojusz nordycko-bałtycko-polski (z nadzieją na amerykańskie wsparcie), przekraczający granice NATO. Owa „koalicja strachu” cały czas się powiększa i zacieśnia związki
Jest pan przedstawicielem jedynego dużego kraju w regionie, który ma świadomość rosyjskiego zagrożenia i nie szczędzi środków na obronę. Jak zatem zamierzacie nas bronić? – zapytałem panelistę z Polski na konferencji Szwedzkiej Agencji Badań Obronnych.Kiedy my debatowaliśmy, szwedzka lewicowa koalicja mniejszościowa właśnie zapowiedziała zwiększenie wydatków na obronę: 10,2 mld koron (1,18 mld dolarów) to więcej niż ustalone w marcu 6 mld, ale i tak raptem połowa niezbędnej sumy, o jakiej mówi się w kręgach wojskowych. Szwedzi żartują, że rządowi chodzi o osiągnięcie zdolności obrony połowy kraju przez pół tygodnia.

Przykład Szwecji dobrze ilustruje sytuację bezpieczeństwa całej Europy: kierunek zmian jest słuszny, ale tempo dalece niewystarczające. W części krajów, np. w Polsce czy Estonii, wysoka kultura strategiczna każe zarówno politykom, jak i opinii publicznej traktować kwestię obronności poważnie. Estonia po niedawnym zwiększeniu wydatków nawet przekroczy stawiany przez NATO cel 2 proc. PKB. Polska wydaje o 38 proc. więcej niż w roku 2005, a zeszłoroczna kwota ma być w tym roku zwiększona o kolejne 5 proc.

Litwa przywraca powszechny pobór i podwaja wydatki na zbrojenia. Także Łotwa, do tej pory znana raczej z opieszałości w tej materii, zwiększa budżet obronny o 15 proc.

W NATO dominuje jednak inne myślenie. Uwagę wielu europejskich państw zaprząta zagrożenie nie ze wschodu, ale z południa. Nawet brytyjscy konserwatyści w razie zwycięstwa w zaplanowanych na 7 maja wyborach nie zamierzają utrzymywać wydatków na obronę na poziomie 2 proc. PKB.

Podczas konferencji uczestnicy z Niemiec zapewniali, że w kwestii bezpieczeństwa są odpowiedzialnym i lojalnym sojusznikiem. Błędy przeszłości rzucają się jednak cieniem na ich wiarygodność: Niemcy sprzeciwiali się rozszerzaniu NATO na kraje bałtyckie; oponowali także przeciw tworzeniu planów ewentualnościowych dla nowych członków; próbowali też zmniejszyć znaczenie manewrów wojskowych Steadfast Jazz w roku 2013 – pierwszej na tak dużą skalę operacji NATO-wskiej na terytorium nowych członków.

Największe rozbawienie w czasie debaty wywołała właśnie wypowiedź przedstawiciela Niemiec, który stwierdził, że jego kraj nie może podnieść wydatków na wojsko, bo wywołałoby to niepokój sąsiadów. „W imieniu mojego rządu zapewniam pana, że tak nie jest” – odparł przedstawiciel kraju, który, choć ma powody, by bać się niemieckiej siły, bardziej boi się niemieckiej bezczynności.

Linia podziału w Europie przebiega więc pomiędzy krajami, które boją się i nie boją się rosyjskiego rewizjonizmu. Oznacza to w praktyce sojusz nordycko-bałtycko-polski (z nadzieją na amerykańskie wsparcie), przekraczający granice NATO. Owa „koalicja strachu” cały czas się powiększa i zacieśnia związki.

Nie ma jednak wśród jej członków zgody co do kształtu zagrożenia. Część przedstawicieli resortów obrony obawia się ataku z zaskoczenia (przeprowadzonego pod płaszczykiem częstych ostatnio w Rosji ćwiczeń), skierowanego bądź to na Wyspy Alandzkie (autonomiczną, zdemilitaryzowaną szwedzkojęzyczną część Finlandii), bądź na Gotlandię (szwedzką wyspę, która w rosyjskich rękach uniemożliwiłaby skuteczną obronę państw bałtyckich) czy też wreszcie na norweski Svalbard. Na razie jednak zagrożenie jest odległe i takim pozostanie, póki 20 tys. rosyjskich żołnierzy walczy na Ukrainie.

Jeden z ekspertów podkreślał, że głównym celem Kremla jest stworzenie korytarza, który połączy Rosję z Kaliningradem. Inny przestrzegał przed ryzykiem nierozpoznania zamiarów przeciwnika: Kreml wierzy we własną propagandę mówiącą, że Zachód planuje atak na Rosję w celu przejęcia jej zasobów.

Najbardziej niepokojące może być jednak to, że Putin w obliczu długofalowej zapaści Rosji i budzącego się Zachodu musi się spieszyć.

*Edward Lucas – brytyjski publicysta, historyk idei, stały felietonista „Gazety Wyborczej”

O konfliktach na Wschodzie i mocarstwowej polityce Władimira Putina przeczytaj też w książkach >>

W CYKLU „POLE WALKI”:
W poniedziałek, 4 maja: Czołgi wracają do pierwszej linii
We wtorek, 5 maja: Jak obronić Polskę przed ciosem z nieba
W środę, 6 maja: Jakie okręty podwodne chcemy mieć na Bałtyku

Zobacz także

wyborcza.pl

Pogrzeb Władysława Bartoszewskiego. W tle awantura o uczestnictwo ks. Lemańskiego we mszy żałobnej

KOSPA, 04.05.2015
Pogrzeb Władysława Bartoszewskiego odbył się bardzo uroczyście. Przybyły setki ludzi

Pogrzeb Władysława Bartoszewskiego odbył się bardzo uroczyście. Przybyły setki ludzi (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

– Jest to w dużym stopniu inicjatywa ks. Lemańskiego, nieuzgodniona z osobami, z którymi powinien to uzgodnić – powiedział serwisowi Gosc.pl rzecznik kurii warszawsko-praskiej Mateusz Dzieduszycki, zanim jeszcze zakończyły się uroczystości pogrzebowe zmarłego przed ponad tygodniem Władysława Bartoszewskiego. Diecezja warszawsko-praska szykuje w tej sprawie specjalny komunikat.
Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w południe mszą żałobną w intencji zmarłego przed ponad tygodniem Władysława Bartoszewskiego. Poza rodziną w archikatedrze warszawskiej zebrali się również przedstawiciele polskich władz i zagraniczni goście: prezydent Bronisław Komorowski, szef Rady Europejskiej Donald Tusk, prezydent Niemiec Joachim Gauck.„Zaskoczona i zaniepokojona” diecezja przygotowuje komunikat

– Żegnamy ostatniego uczestnika i świadka historii od czasów dwudziestolecia międzywojennego aż do dziś – mówił kard. Kazimierz Nycz, który celebrował mszę w intencji zmarłego – więźnia Auschwitz, żołnierza AK, uczestnika powstania warszawskiego, wielkiego orędownika pojednania polsko-żydowskiego i polsko-niemieckiego.

Wśród księży koncelebrujących mszę był również abp Henryk Hoser. Ale przy ołtarzu nie zabrakło również ks. Wojciecha Lemańskiego. I właśnie to nie spodobało się kurii warszawsko-praskiej.

– Na razie mogę powiedzieć, że jest to w dużym stopniu inicjatywa ks. Lemańskiego, nieuzgodniona z osobami, z którymi powinien to uzgodnić – powiedział serwisowi Gosc.pl rzecznik kurii Mateusz Dzieduszycki, zanim jeszcze zdążyły zakończyć się uroczystości pogrzebowe. W rozmowie z KAI rzecznik podkreślił, że zarówno diecezja warszawsko-praska, jak i cała archidiecezja warszawska są tym faktem „zaskoczone i zaniepokojone”. Popołudniem ma zostać wydany w tej sprawie specjalny komunikat.

„Ks. Lemański nielegalnie na mszy?” – zapytał „Gość Niedzielny”. I obwieścił: „Suspendowany kapłan samowolnie wziął udział w liturgii”.

Suspensa zawieszona? Sekretarza Episkopatu list do księdza

Karą suspensy – a więc zakazem lub ograniczeniem wykonywania przez duchownych przynależnych ich stanowi kapłańskiemu czynności (m.in. odprawiania mszy) – nałożył na ks. Lemańskiego abp Hoser. Wcześniej zarzucił byłemu proboszczowi z podwarszawskiej Jasienicy naruszenie nauki Episkopatu w kwestiach bioetyki. Ks. Lemański krytykował m.in. ostre wypowiedzi Kościoła na temat in vitro. Ale nie podobała mu się również zbytnia powolność w walce z pedofilią w szeregach duchownych.

Jednak ks. Lemański od decyzji swojego przełożonego postanowił się odwołać do Watykanu. A to oznacza, że do czasu zapadnięcia ostatecznej decyzji wciąż może sprawować funkcje kapłańskie.

Jak ustaliła „Wyborcza” – pisaliśmy o tym pod koniec kwietnia – były proboszcz z Jasienicy otrzymał od sekretarza Episkopatu bp. Artura Mizińskiego list, w którym mowa o tym, że suspensa ulega zawieszeniu do rozpatrzenia apelacji, czyli rekursu.

Mimo to temat szybko podchwyciły dziś inne media prawicowe i katolickie. „Suspendowany kapłan samowolnie na pogrzebie Bartoszewskiego” – obwieścił powiązany z „Gazetą Polską” serwis Niezalezna.pl. Fronda napisała zaś o „nieoczekiwanym pojawieniu się” kapłana, który „ze względu na swoje nieposłuszeństwo wobec przełożonych nie może odprawiać mszy świętej”.

wyborcza.pl

Król: Kościół katolicki jest ciężarem dla polskiej polityki. Przekonany, że czyni dobro, czyni bałagan. Spotka go za to kara Boża [FRAGMENT KSIĄŻKI]

klep, 29.04.2015
Marcin Król

Marcin Król (Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta)

„Kościół nigdy nie czuł się w demokracji zręcznie. Teraz było jeszcze gorzej, bo Kościół nie zrozumiał ani w 1989 roku, ani do dzisiaj, że nie jest już organizacją polityczną” – pisze prof. Marcin Król w książce „Byliśmy głupi”, której fragmenty zamieszczamy poniżej. Filozof przekonuje, że Kościół był ogromnym ciężarem dla polskiej polityki. Przekonany, że czyni dobro, tworzył bałagan. „Za takie postępowanie instytucję Kościoła spotka kara Boża” – pisze prof. Król.
W lutym ubiegłego roku prof. Marcin Król w głośnym wywiadzie przyznał Grzegorzowi Sroczyńskiemu: „Głupi byliśmy”. Rozmowa stała się symbolem rozliczenia z transformacją przez pokolenie, które ją przeprowadzało. Ale była też ostrzeżeniem przed samozadowoleniem, miałkością polityki, społeczną znieczulicą. „Na przekór powszechnej beztrosce, że w gruncie rzeczy nie jest źle, kryzys mija, jeszcze raz się udało. Otóż jest źle i prędzej czy później sprawy tego świata zapukają do naszych drzwi” – ostrzegał Król.Teraz prof. Król nakładem wydawnictwa „Czerwone i Czarne” publikuje książkę „Jesteśmy głupi”, w której bezpardonowo wytyka Polsce ułomności, o których rzadko chcemy mówić. „Postanowiłem, namówiony przez wydawcę, napisać esej czy też pamflet, w którym podjąłem niektóre wątki z tamtego wywiadu i dodałem nowe. I w wywiadzie, i w niniejszej książeczce przyjąłem perspektywę nieco bezczelną. Piszę zgodnie z powiedzeniem: mądry Polak po szkodzie” – pisze prof. Król w posłowiu do książki.

Poniżej publikujemy fragment poświęcony Kościołowi i jego wpływowi na polską politykę (śródtytuły pochodzą od redakcji).

W środę o godz. 18 „Kultura Liberalna” organizuje w Warszawie spotkanie z prof. Królem >>>

„Na początku był Kościół”

Na początku był Kościół. Religia jest mi bliska, Kościół polski coraz bardziej daleki. Od 1969 roku zacząłem pisywać do „Tygodnika Powszechnego”. Najpierw pod pseudonimem, bo pisanie pod nazwiskiem groziło wyrzuceniem z pracy na uniwersytecie i potem w Polskiej Akademii Nauk. W końcu pod nazwiskiem, bo wiedziałem, że i tak mnie wyrzucą. Po wznowieniu „Tygodnika Powszechnego” po przerwie spowodowanym stanem wojennym od 1982 roku pracowałem tam już na etacie. Była to przyjacielska przysługa, bo wtedy lepiej było mieć etat. W stanie wojennym pomagało to przetrwać, podróżować, żyć.

Od samego początku pisanie dla „Tygodnika”, potem coraz częstsze pobyty w Krakowie, przyjaźń z Krzysztofem Kozłowskim i Jerzym Turowiczem oraz wspaniałym Mieczysławem Pszonem dały mi nowe życie. Świat prawdziwy i zdrowy. Bez kłamstwa i dwuznaczności. Zupełnie jednoznacznie antykomunistyczny. Owszem Turowicz, Mazowiecki i inni ludzie skupieni wokół „Tygodnika Powszechnego” byli katolikami bliskimi personalistycznej „lewicy” kościelnej, ale w latach siedemdziesiątych to już praktycznie nie miało znaczenia. Dwadzieścia niemal lat spędzonych w „Tygodniku Powszechnym” za niewoli i potem wiele lat za wolności do 2007 roku skończonych zerwaniem, kiedy pojawiło się kłamstwo, wywarły na mnie wpływ formujący.

Jest to ważne, bo był to świat zupełnie inny niż świat moich warszawskich przyjaciół. Zdrada była wykluczona i zdarzyła się tylko raz. Polityka stanowiła przedmiot stałych rozważań, a moje cotygodniowe przyjazdy z Warszawy sprawiały, że musiałem zdawać kolegom relację z tego, co słychać, nawet jeżeli słychać było niewiele.

„Ksiądz Boniecki kluczył, zwodził, obiecywał…”

Dlatego tak boleśnie potem odczuliśmy zmianę, jaka następowała stopniowo po śmierci Jerzego Turowicza (1999) i po objęciu redakcji przez księdza Adama Bonieckiego. Piszę o tym nie, by dać upust swoim prywatnym żalom, ale dlatego, że była to jedna ze zmian świadczących o tym, że zasady przyzwoitości stopniowo w III Rzeczypospolitej zanikały. Była to zatem zmiana symptomatyczna. Należałem wtedy, w 2007 roku, do Zespołu „Tygodnika Powszechnego”, czyli swoistej rady nadzorczej pisma. Poza mną byli tam Władysław Bartoszewski, Halina Bortnowska, Jacek Woźniakowski, Stefan Wilkanowicz i jeszcze kilka osób.

Przez dwa lata próbowaliśmy wytłumaczyć Bonieckiemu, że prowadzi złą politykę personalną. Ustępował – mam nawet jego list, w którym gwarantuje, że zrezygnuje ze stanowiska naczelnego – i wracał. Wreszcie nie wytrzymaliśmy, kiedy przyjął do pracy Elżbietę Isakiewicz, która uprzednio była znana z kilku obrzydliwych tekstów (pracowała czas jakiś w „Nie” Jerzego Urbana). Ponieważ w jednym z nich brutalnie obraziła Władysława Bartoszewskiego, ustąpił on od razu z członkostwa w radzie. Reszta z nas jeszcze prowadziła negocjacje. Ksiądz Boniecki kluczył, zwodził, obiecywał i nie dotrzymywał.

Tak dalej się nie dało. W 2007 roku doprowadziło to do ostatecznego odejścia ludzi związanych z „Tygodnikiem Powszechnym” od wielu dziesięcioleci. Ja byłem stażem najmłodszy. Ksiądz Boniecki specjalnie się nie przejął i chyba nic nie zrozumiał. Pamiętam dramatyczną scenę pożegnania między nim a Krzysztofem Kozłowskim, który w „Tygodniku Powszechnym” pracował pięćdziesiąt jeden lat. Boniecki nie umiał wykrztusić nawet słowa podziękowania. To już była nowa Polska, a pismem zawładnęli młodzi ludzie, którzy czasów wierności, przyjaźni i przyzwoitości nie pamiętali i zapewne nie wiedzieli, o co chodzi. Ja „Tygodnika Powszechnego” nie wziąłem już do ręki. W czasie dwudziestu pięciu lat wolności przeżyłem wiele takich sytuacji, ale ta była najbardziej drastyczna. Była to najwyraźniejsza manifestacja, że skończyły się czasy przyzwoitości. W innych miejscach było to widać już od 1990 roku, ale przypadek „Tygodnika Powszechnego” był dla mnie także dlatego ważny, że od najwyższego pułapu można było tak bardzo upaść. Wróćmy jednak do sprawy Kościoła.

„‚Tygodnik’ był katolicki i religijny”

Kilkakrotnie w latach siedemdziesiątych (sesja o Krasińskim) przez pewien czas miałem okazję słuchać i rozmawiać z kardynałem Wojtyłą, który był politycznie dzieckiem „Tygodnika”. Czasem nas na rozmowę wzywał, czasem były to krótkie, przyjazne spotkania. Po poluzowaniu stanu wojennego i wypuszczeniu internowanych przyjaciół „Tygodnik Powszechny” urządził wielkie spotkanie na temat: co dalej? Zagajali Mazowiecki, Geremek i Kuroń. Potem razem z Mazowieckim i Kuroniem wracałem do Warszawy pociągiem, a ponieważ komuniści pozwolili na kursowanie pociągów osobowych, ale nie pospiesznych, więc jechaliśmy razem 13 godzin. Była to jedna z najciekawszych rozmów w moim życiu. Jednak nie o polityce, bo cóż można było wtedy o polityce powiedzieć? Wspominaliśmy, opowiadaliśmy i wtedy Tadeusz Mazowiecki przyznał, jaką udręką jest dla niego konieczność pisania. Nie znosił tego i rzeczywiście pisarzem nie był nadzwyczajnym. Jacek Kuroń zaś opowiadał o swoim marzeniu, czyli o uniwersytecie ludowym. Niestety szczegółów rozmowy nie pamiętam, byłem jednak pod wrażeniem tych przecież doskonale mi znanych ludzi.

Wszyscy w „Tygodniku Powszechnym” byli – o dziwo – religijni. Księży i hierarchię traktowano z szacunkiem, chociaż z Prymasem Wyszyńskim stosunki były napięte, bo on nigdy nie lubił intelektualistów w Kościele (chociaż sam nim był), gdyż obawiał się, że nie będą odpowiednio twardzi i zgodni z jego ideą Kościoła „ludowego”. Jednak mimo żartów z tego lub owego księdza, mimo poważnych potem wątpliwości wobec zestawu polskich adiutantów Jana Pawła II „Tygodnik” był katolicki i – co ważniejsze – religijny. Kiedy dzisiaj czytamy dzieła zebrane Jerzego Turowicza, widzimy, jak ważne dla niego były problemy wiary i Kościoła. Coś z tego świata udzieliło się i mnie. Przez lata tygodnikowe światło pomagało mi znaleźć drogę.

„Kościół lubił spotykać się z władzami”

Prymas Wyszyński był mądrym człowiekiem i potrafił pomóc także polskim politykom komunistycznym. Niewątpliwie w 1956 roku poparł Gomułkę. Zaś tak wówczas krytykowany akt wzajemnego przebaczenia z biskupami niemieckimi z 1966 roku utorował drogę do ważnych decyzji w rozmowach Brandt-Gomułka w 1970. Kościół był wrogiem komunistów, ale Prymas Wyszyński wiedział, że działa w Polsce zniewolonej, w której jednak bardzo wiele dobrego można zrobić. Potem przyszedł stan wojenny i nowe władze w Kościele. Początkowo Kościół, nie widząc w tym żadnego zagrożenia, pozwalał na spotkania i wykłady w podziemiach wielu świątyń. Czasem było to niemal kuriozalne, bo wystawy plastyków w podziemiach kościołów miały erotyczne konotacje.

Kościół, pamiętając, jak bardzo religijna była „Solidarność”, sądził, że trzyma rząd dusz, ale także i ciał. A z tego wynikało dla hierarchów, że mogą, nawet powinni włączać się w politykę. W pierwszych latach stanu wojennego miało to dobre skutki w postaci uwolnienia niektórych osób czy udzielenia im pomocy. Jednak Kościół lat 80. lubił spotykać się z władzami. I to nie zawsze na neutralnym gruncie. Biskupi odwiedzali komunistycznych władców. Stopniowo Kościół dorobił się roli pośrednika, co było wygodniejsze dla komunistów niż dla opozycji.

 

„Kościół nie umiał i nie rozumiał”

Pośrednictwo kilku wydelegowanych do tego zadania biskupów pomagało władzy komunistycznej uniknąć jawnych i bezpośrednich kontaktów z ludźmi takimi jak Wałęsa czy Kuroń. Umożliwiało to zarazem podejmowanie prób nawiązania rozmowy z opozycją, a społeczeństwo miało sądzić, że są to tylko rozmowy z hierarchami Kościoła. Wszystko to nie miałoby większego znaczenia, gdyby Kościół zrezygnował z tej roli natychmiast po odzyskaniu niepodległości. Jednak zrobić tego nie umiał. Nie rozumiał, że nie jest już w polityce potrzebny, że jego wpływ może być tylko negatywny.

Jan Paweł II doprowadził swoje zamiary do szczęśliwego końca i już się czynnie Polską nie interesował. Jego celem było odzyskanie niepodległości i cel ten zrealizował, mimo że ani komuniści, ani opozycja początkowo nie zdawali sobie sprawy, że działa przemyślanie w tym kierunku. Potem, jak dzisiaj wiemy, starzejący się Papież musiał polegać na informacjach swoich współpracowników, które często były politycznie zabarwione i nie całkiem – delikatnie mówiąc – rzetelne.

„Kościół nigdy nie czuł się w demokracji zręcznie”

Biskupi zatem rozpoczęli czasy wolności od wspierania jednych partii politycznych (ZChN, ale nie tylko) oraz od wymuszenia na Tadeuszu Mazowieckim wprowadzenia lekcji religii do szkół. Od tego momentu i od tego błędu Mazowieckiego, który zgodził się na lekcje religii, obawiając się, że Kościół nie poprze go wyborach prezydenckich, Kościół znajdował się na zapleczu wszystkiego, co zdarzyło się w Polsce. I zawsze psuł lub starał się o korzyści dla siebie, które łatwo było wytłumaczyć potrzebami wiernych. Czasem dowodził, że jego wypowiedzi wynikają bezpośrednio z doktryny. Tak nie było. Przecież o ile w sprawach dogmatycznych istnieje jednolita wykładnia nauczania Kościoła, to w sprawach moralnych, a tym bardziej politycznych, takiej wykładni nie ma. Kościół w Polsce niepotrzebnie wymuszał poglądy moralne.

W historii zdarzają się okoliczności szczęśliwe i nieszczęśliwe. W polskim Kościele po 1989 roku zabrakło kilku lub chociaż jednego wybitnego człowieka. Kościół więc nie miał pomysłu, jak zachować się w nowych okolicznościach. Jak wiemy, Kościół nigdy nie czuł się w demokracji zręcznie. Teraz było jeszcze gorzej, bo Kościół nie zrozumiał ani w 1989 roku, ani do dzisiaj, że nie jest już organizacją polityczną.

Ponadto Kościół, który powinien od początku stanąć po stronie pokrzywdzonych przez transformację gospodarczą, uparcie na ten temat milczał i milczy. Słyszeliśmy przez te 25 lat wiele na temat nagannego konsumpcjonizmu, ale bardzo niewiele na temat nędzy i biedy. Bardzo wiele na temat poprawności seksualno-rodzinnej, ale prawie nic na temat samotnych matek i w ogóle samotnych ludzi. Bardzo wiele na temat roli, jaka przysługuje Kościołowi w życiu publicznym, ale kardynał Nycz nie wziął osławionego krzyża spod Pałacu Prezydenckiego i nie zaniósł go do katedry czy do kościoła Świętej Anny. A na samym początku transformacji Kościół postawił postulat doprawdy kuriozalny: chciał zwrotu mienia zabranego po powstaniu styczniowym. Wprawdzie się z tego wycofał, ale zapomniał, że nawet w II Rzeczypospolitej nie doszło do reprywatyzacji tego mienia. Nie zwrócono ani majątków kościelnych, ani prywatnych. Zachłanność w tym przypadku przekroczyła granice humoreski.

„Kościół ciężarem na polskiej polityce”

Jednak znacznie ważniejsza była ta rola Kościoła, o której niewiele wiadomo, niż ta, o której wiele wiemy. Rola niezamierzona lub zamierzona tylko pośrednio. Często Kościół czy hierarchowie sami nie zdawali sobie sprawy z tego, jakim ciężarem kładą się na polskiej polityce. Przekonani, że powinni ingerować w sferę moralności publicznej, ingerowali bezpośrednio lub pośrednio w politykę. Przekonani, że czynią dobro, czynili co najmniej bałagan. I tak było natychmiast po 1989 roku.

Przykłady są liczne. To szlachetny biskup Gocłowski pomógł w utworzeniu ZChN, czyli w pierwszym oficjalnym rozbiciu obozu solidarnościowego, a był to przecież bardzo szlachetny człowiek. Przy okazji wspomnijmy, że jednym z liderów ZChN był wówczas Ryszard Czarnecki, polityk, któremu zapewne nikt nie dorównał w umiejętności przetrwania w polityce mimo wielu zmian partii i poglądów. I tak trwa skutecznie do dziś.

Potem w wyborach 1993 roku chciałem głosować na Kongres Liberalno-Demokratyczny. Podobali mi się ci młodzi ludzie, niektórych znałem i lubiłem. Podobali mi się, bo stanowczo opowiadali się za świeckim charakterem państwa. Byli jedynymi, którzy zajmowali w obozie solidarnościowym tak wyraźne stanowisko. Jednak na dwa tygodnie przed wyborami Donald Tusk, wtedy przewodniczący partii, nie wytrzymał i powiedział w telewizji, że liberałowie są oczywiście katolikami. Taki był sens, dokładnego sformułowania już nie pamiętam. To mnie zasadniczo zniechęciło. Czy była to wina Tuska? Ale skądże.

W ówczesnej atmosferze politycy wszystkich partii bali się, że bez milczącego poparcia Kościoła, a już – nie daj Boże – przy jego krytycznym stanowisku nie osiągną sukcesu w żadnych wyborach. I tak jest do dzisiaj.

Kościół otworzył drogę postkomunistom?

Bardzo trudno o jednoznaczną interpretację tego zachowania polityków. Czy sądzili, że wpływy Kościoła są aż tak duże? Czy raczej uważali, że społeczeństwo jest tak katolickie, że polityków czy programu odległego lub niechętnego Kościołowi nie zaakceptuje? W obu przypadkach mylili się. Kościół jednak oczywiście nie wyprowadzał ich z błędu. Nie wiemy zresztą, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak jego wpływy są ograniczone i jak narasta tradycyjny ludowy antyklerykalizm. Czy teraz zdaje sobie sprawę? Była to swoista komedia omyłek. Tylko nie było śmiesznie.

W kilku momentach historii III RP Kościół odegrał kluczową rolę. W jednym wszakże wprost fatalną. Kiedy po wyborach 1991 roku powstał nowy rząd, którego premierem została w końcu Hanna Suchocka, choć najlepszym, najsensowniejszym premierem byłby Bronisław Geremek. Nie znam przebiegu rozmów między koalicjantami, ale zdecydował fakt, że Geremek był pochodzenia żydowskiego, chociaż sam o tym nie pamiętał. I pytanie – co Kościół na to? Nie wiadomo było, co Kościół na niereligijnego Geremka, ale kompromisowo, nie chcąc drażnić i ponadto obawiając się talentu politycznego Geremka, wynaleziono Hannę Suchocką. To nie była jej wina, że ten rząd był tak marny, po prostu ta rozsądna pani nie nadawała się na premiera i do koalicji tak skandalicznie wzajemnie nielojalnej. Kiedy więc jej rząd upadł, prawda, że przypadkiem, ale upaść musiał, droga dla komunistów była otwarta.

Szantaż zamiast perswazji

A z nimi Kościół umiał rozmawiać, bo doskonale pamiętał, jak to się robi. Uzyskał od nich przede wszystkim gwarancję własności kościelnej oraz pozycję arbitra. Przedtem i potem jej używał, bez względu na to, czy była potrzeba, czy nie. Czy było wiadomo, o co chodzi, czy nie. Czy miał szansę na sukces, czy nie.

Kościół bowiem zachowywał się bardzo zręcznie. Niezależnie od tego, czy poruszał tematy bardzo ważne – bo i takie naturalnie były – czy zupełnie nieważne, wypowiadał się enigmatycznie. To jednak zupełnie wystarczało prawicowym politykom i przede wszystkim prawicowym dziennikarzom, żeby kwestię nagłośnić. Potem musieli ją podjąć poważni politycy i poważne media i tak z błahostki, błędu lub tendencyjnego myślenia rodził się wielki społeczny problem. Ten mechanizm zaczął się w 1989/1990 roku (lekcje religii w szkołach) i trwa do dzisiaj. Przykładem zupełnie absurdalnego zachowania Kościoła i publicystów, a także niektórych polityków była sprawa gender. Niewiele osób wiedziało, że chodzi o kwestię czysto naukową, a zawracanie głowy, jakie się przy tej okazji odbyło, znowu byłoby śmieszne, gdyby nie straszne.

Nie wiemy, nikt nie wie, jakie pobudki powodowały Kościołem od 1989 roku, kiedy włączał się w życie publiczne. Na głupie pytanie o prawo Kościoła do wypowiadania się w kwestiach moralności publicznej odpowiedź jest jednoznacznie pozytywna. Nie jest jednak głupie pytanie, z jakimi skutkami Kościół to czynił? Nie rozstrzygnę tego tutaj, ale interwencja Kościoła w moralność publiczną powinna mieć charakter perswazji, a nie szantażu. Kościół jednak nigdy nie pogodził się z demokracją i zapewne będzie to zawsze współpraca trudna. Rozumiem, że Kościół nie godzi się, by o sprawach moralnych decydowało głosowanie arytmetyczne. I podzielam ten pogląd. Jednak skoro tak, to Kościół nie powinien wywierać de facto presji na posłów, lecz rozsądnie apelować. Powoływać się na swoje nauczanie. Ale na co ma się powoływać, skoro nauka społeczna Kościoła jest w stanie tragicznym. Oto, kiedy piszę ten tekst, słyszę, że jeden z arcybiskupów wymyślił nową odmianę grzechu – grzech społeczny. Przecież to nonsens, niczego takiego w nauczaniu Kościoła nie ma i być nie może. Biskupi polscy zupełnie zapomnieli o wspaniałym nauczaniu Jana Pawła II na temat miłosierdzia, a może nie zapomnieli, lecz nie zrozumieli. Wiele wystąpień Papieża do polskich biskupów o tym by świadczyło.

Efekty działań Kościoła? Kiepskie

Ocena obejmuje całe ponad 25 lat. I jest jednoznaczna. Efekty działania publicznego Kościoła były w tym okresie, delikatnie mówiąc, bardzo kiepskie. Kościół był przez cały ten czas jedną z sił stojących za polską polityką. Powtarzam: świadomie lub nieświadomie, czasem nawet bez zdecydowanej woli, ale to chyba tylko gorzej. Kościół wpłynął na kształt sceny politycznej, wymusił na ludziach niegdyś rozumnych szaleństwo wiązania polityki z wiarą czy raczej z wiarą domniemaną. Przypomnijmy także, czego Kościół nie zrobił, a mógł uczynić, by ułatwić, a nie utrudnić ciężki los raczkującej demokracji.

 

Nie zajął się solidarnością społeczną, nie zajął się sensem ludzkiego życia, sensem i znaczeniem wiary, nie zajął się ewangelią, co widzimy doskonale teraz z perspektywy papieża Franciszka. Nie zajął się wewnętrzną reformą i unowocześnieniem. Nie zajął się mną i jak innych zostawił mnie, przy wszystkich wątpliwościach natury eschatologicznej i w zakresie teodycei, zdanego na samego siebie. Natomiast wpłynął w zasadniczy sposób na kształt polskich sporów politycznych. Doprowadził do tego, że ukształtowała się atmosfera, w której priorytetami były i są sprawy moralności seksualnej, a nie miłości bliźniego lub sprawiedliwości społecznej. Za takie postępowanie instytucję Kościoła spotka kara Boża – naturalnie instytucję, a nie wiarę milionów Polaków, która z Kościołem ma coraz mniej wspólnego.

Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza

W ogromny dzwon,

Dla Słowiańskiego oto Papieża

Otwarty tron.

Ten przed mieczami tak nie uciecze

Jako ten Włoch,

On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze;

Świat mu – to proch.

Juliusz Słowacki

Historycy i publicyści mało o tym piszą. Rozumiem ich. Bardzo trudno jest podać fakty, które by świadczyły o tym, jak Kościół wpływał na polską scenę polityczną. Ja jednak mogę spekulować, więc myśląc o narodzinach i rozwoju polskiej sceny politycznej, mówię więcej, niż wiem.

Zobacz także

TOK FM

 

Dlaczego Mastalerek wyszedł z TVP. Bo notowania Dudy stoją w miejscu?

Paweł Wroński, 04.05.2015
Marcin Mastalerek na chwilę przed wyjściem ze studia w TVP

Marcin Mastalerek na chwilę przed wyjściem ze studia w TVP (Fot. TVP)

Marcin Mastalerek wyszedł ze studia „Wiadomości” TVP. Zrobił to w niedzielę 3 maja. Zagrzmiało, kometa ogonem swym nieboskłon omiotła, wiatr się zerwał, a ptactwo wszelakie spłoszone wzbiło się w powietrze.
Gdyby Mastalerek nie wyszedł ze studia, nikt by jego obecności w studiu szczególnie nie zauważył. Nie są znane żadne jego głębokie analizy, przemyślenia ani nawet zręczne bon moty, które jego obecność w studiach by uzasadniały. W porównaniu z jego poprzednikiem Adamem Hofmanem mowa jego parciana jest i pozbawiona finezji. Nawet w roli „radiowych zagłuszarek” skuteczniejsi zwykle byli Joachim Brudziński i Jacek Sasin.Marcin Mastalerek wyjaśnił, że wychodząc ze studia TVP, protestuje przeciwko nadmiernej obecności Bronisława Komorowskiego w telewizji publicznej (szczególnie TVP info, którą nazwał TVP Info Komorowski), a rzadkiej kandyda Andrzeja Dudy (tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że Duda został zaproszony na następny dzień).Przyznam, że nie rozumiem powodu protestu. Obecność prezydenta Komorowskiego w mediach elektronicznych, wywiady, telewizyjne orędzia wzywające go do „przeżywania treści”, raczej nie przydają mu popularności. Widać to zresztą z notowań. Rzecznik Mastalerek, gdyby dbał o interes swojego kandydata, powinien wręcz domagać się, by prezydent jak najczęściej gościł przed kamerą. Z kolei zetknięcie się kandydata Dudy z przygotowanym dziennikarzem nie musiałoby być miłe. Na wiecach z uśmiechem obiecuje wszystkim zdrowie, szczęście i pomyślność. Weryfikacja tych obietnic może być dla jego wizerunku niekorzystna. Kandydat Duda znany jest zresztą z tego, że dziennikarzy zbyt dociekliwych albo mediów krytycznych unika jak ognia.

Moje zaciekawienie budzi stan umysłu rzecznika Mastalerka. Jeśli to nie marny teatr, to jego zachowanie oznaczałoby jakąś nerwowość. Czyżby to, że notowania Andrzeja Dudy stanęły i nie chcą drgnąć, budzi jego niepokój?

W poniedziałek od rana słyszę polityków PiS z każdego głośnika. W RMF FM, gdzie Mastalerek pobiegł z rana, tłumaczył, że żartem jest przypuszczenie, iż Paweł Kukiz może wyprzedzić Andrzeja Dudę, bo „co prawda Kukiz jest na sondażowej fali, ale i Duda jest na sondażowej fali”. W Radiu ZET równocześnie poseł Bartosz Kownacki nadawał, że Kukiz wcale nie jest antysystemowy, lecz to pieszczoszek systemu. W przeszłości popierał AWS oraz Platformę Obywatelską. A więc może o to chodzi. Czy dobrze wyczuwam?

Na razie odnotujmy więc akt wyjście ze studia rzecznika PiS Marcina Mastalerka. Uznajmy, nie było to wyjście smoka, ale Mastalerka największe dokonanie.

Zobacz także

wyborcza.pl

To prawdopodobnie najpiękniejsza sesja zaręczynowa na świecie. Ale państwo młodzi nie byli przypadkowi…

mig, 04.05.2015
Zaręczyny pod wodą

Zaręczyny pod wodą (fot. Love and Water Photography)

Shawn-Marie i Adam Ravazzano żyją na hawajskiej wyspie Maui ze swoim psem Marleyem. Oboje są specjalistami od fotografii podwodnej – i ślubnej. A na tych zdjęciach udało im się połączyć swoje specjalizacje w niezwykle piękny sposób. Sfotografowali swoich przyjaciół z okazji ich zaręczyn. Tyle, że pod wodą.

Zobacz zdjęcia (11)

gazeta.pl

Elizabeth Bishop. „Lesba, pijaczka i tak dalej”, kim była poetka z matury 2015?

js, 04.05.2015
Elizabeth Bishop

Elizabeth Bishop (East News)

Matura 2015. Analiza wiersza „Ta jedna sztuka” Elizabeth Bishop – amerykańskiej poetki i laureatki Nagrody Pulitzera – była jednym z tematów maturalnych z języka polskiego na poziomie podstawowym.
Poetka, tłumaczka, powieściopisarka – Elizabeth Bishop uważana jest za jedną z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX wieku. Urodziła się w 1911 roku, zmarła w wieku 68 lat w Bostonie.Nie miała łatwego dzieciństwa – straciła ojca, mając zaledwie osiem miesięcy. Matka nigdy potem nie doszła do siebie i spędziła resztę życia w psychiatryku. Z tego powodu Bishop wychowywali dziadkowie.Debiutowała w 1946 r. tomem „North & South”, w 1956 otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom „North & South – A Cold Spring”. W późniejszych latach otrzymała większość najważniejszych amerykańskich nagród literackich, łącznie z National Book Award.Jej wiersze na język polski tłumaczyli m.in. Stanisław Barańczak i Andrzej Sosnowski.Elizabeth Bishop o sobie: „Lesba, pijaczka i tak dalej”W 2008 roku w „Wysokich Obcasach” ukazał się obszerny tekst Justyny Sobolewskiej o Elizabeth Bishop. Artykuł zaczynał się: „Jest takie słynne zdjęcie z 1962 r.: Elizabeth Bishop i Robert Lowell na plaży. Ubrani od stóp do głów i uzbrojeni w ciemne okulary. A wokół nich niepokojące czarne skrzydła ptaków. Parawany albo latawce. Siedzą oddzieleni od świata. Dwoje poetów i najbliższych przyjaciół”.

„Jestem raczej niska, mam raczej spore niebieskoszare oczy i inteligentny wyraz twarzy, moje włosy prowadzą całkiem niezależne życie. Taktowny wielbiciel mawia, że wyglądają jak pakuły, w których przewozi się chińską porcelanę” – pisała Bishop do chłopaka, z którym flirtowała. Pisała listy przez całe życie, tom jej korespondencji ma ponad 700 stron.

Gdy po latach zatrudniono ją na konserwatywnym Harvardzie, żyła w ciągłym niepokoju. A nuż ktoś wykryje, że jest – jak sama o sobie pisała „lesbą, pijaczką i tak dalej”

„Wysokie obcasy” o Elizabeth Bishop.

Interpretacja wiersza Elizabeth Bishop „Ta jedna sztuka” była jednym z tematów na obowiązkowym egzaminie z języka polskiego podczas matury 2015.

„Ta jedna sztuka” – wiersz Elizabeth Bishop w przekładzie Stanisława Barańczaka

W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy;

tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie

straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy.

Trać co dzień coś nowego. Przyjmuj bez obawy

straconą szansę, upływ chwil, zgubione klucze.

W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy.

Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz – wejdzie ci w nawyk

 

 

utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś ucieclub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy.Przepadł mi gdzieś zegarek po matce. Jaskrawyblask dawnych domów? Dzisiaj – blady cień, ukłuciew sercu. W sztuce tracenia łatwo dojść do wprawy.Straciłam dwa najdroższe miasta – ba, dzierżawy

ogromniejsze: dwie rzeki, kontynent. Nie wrócę

do nich już nigdy, ale trudno. Nie ma sprawy.

Nawet gdy stracę ciebie (ten gest, śmiech chropawy,

który kocham), nie będzie w tym kłamstwa. Tak, w sztuce

tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy;

tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy.

Zobacz także

wyborcza.pl

„Pozycja prezydenta Komorowskiego słabnie z dnia na dzień. Wyborcy Kukiza i Korwina mogą przesądzić o wynikach”

Anna Siek, 04.05.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103087,17856803,video.html?embed=0&autoplay=1
„Wybory prezydenckie, które – przynajmniej dla obozu rządzącego – miały być formalnością, okazują się prawdziwymi wyborami” – ocenił Daniel Passent. Według publicysty „Polityki” „nie jest jasne, kto wygra” niedzielne głosowanie. A dodatkowo skutki wyborów prezydenckich zaważą na parlamentarnych. Musimy się więc liczyć z poważnymi zmianami, np. zniknięciem z Sejmu lewicy i pojawieniem się koalicji PiS-Kukiz-Korwin.
Zdaniem Daniela Passenta wynik wyborów prezydenckich „jest otwarty, niepewny”. Jeszcze kilka miesięcy temu zwycięstwo Bronisława Komorowskiego wydawało się pewne. Dziś – jak ocenił na blogu publicysta „Polityki” – nie wiadomo, kto wygra głosowanie.”Pozycja prezydenta Komorowskiego słabnie z dnia na dzień. Dotychczas pewną pociechą dla Platformy była przewaga prezydenta nad Andrzejem Dudą. Reszta nie bardzo się liczyła. Teraz ta „reszta” okazuje się ważna” – napisał Passent.

Bo choć kandydat PiS nie jest w stanie przyciągnąć wyborców spoza obozu PiS, to znacznie wzrosła waga kandydatów, którzy walczą za plecami Komorowskiego i Dudy.

Za plecami liderów

Wyborcze losy panów Pawła Kukiza, Janusza Korwin-Mikkego czy Magdaleny Ogórek mogą mieć znaczenie nie tylko na ostateczny wynik wyborów prezydenckich. Mogą też wpłynąć na poważne przemeblowania na polskiej scenie politycznej po jesiennych wyborach parlamentarnych.

„W sumie w I turze głosy mniej więcej 1/3 wyborców są niepewne, nie jest więc pewny także wynik II tury. Wyborcy (a przynajmniej ich część) Kukiza i Korwina, wśród których jest wielu „oburzonych”, mogą głosować za mniejszym złem, czyli odstawieniem Platformy od władzy za cenę koalicji z PiS” – uważa Passent.

Wystawienie przez SLD Magdaleny Ogórek „może oznaczać koniec lewicy w Sejmie”. Trzęsieniem ziemi w PSL może się skończyć start w wyborach prezydenckich Adama Jarubasa.

No i w PO może dojść do poważnych wstrząsów. „Gorszy, niż przewidywano, wynik Komorowskiego, nawet jeśli wygra wybory, to zła wiadomość dla Platformy i dla Ewy Kopacz osobiście. Jej przywództwo w partii, i tak już osłabione przez pistolet Cezarego Grabarczyka (nie wiadomo, jak ta sprawa się zakończy, ale szkodzi Platformie), ulegnie pewnej erozji. Ewentualne zwycięstwo prawicy w wyborach i przejście Platformy do opozycji doprowadzi do zmiany kierownictwa w tej partii” – spekuluje Daniel Passent.

I typuje, że jeśli taki scenariusz się spełni – najmocniejszym kandydatem na nowego szefa Platformy jest… Grzegorz Schetyna.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz