Posts Tagged ‘Wojciech Czuchnowski’

Kaczyński na Halloween >>>

 czytaj dalej >>>

 

Kmicic z chesterfieldem

Wręczenie Antoniemu Macierewiczowi Orderu Orła Białego wywołało masę krytyki, pojawiły się wątpliwości natury prawnej. Odpowiedziała na nie Kancelaria Prezydenta i sam Andrzej Duda.

Więcej o odznaczonym Macierewiczu >>>

 

View original post 58 słów więcej

 

– W drodze pilnowało mnie 13 uzbrojonych funkcjonariuszy, jakbym był groźnym bandytą – opowiadał Onetowi o swoim zatrzymaniu Jakub Banaś, syn prezesa NIK.

Więcej o zatrzymaniu młodego Banasia, aby uderzyć w starego >>>

Kmicic z chesterfieldem

Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nie planuje obecnie podróży do Polski przed upływem terminu dla uzgodnienia Krajowego Planu Odbudowy, choć dotychczas zatwierdzenie wszystkich 18 planów obwieszczała w stolicach poszczególnych krajów UE.

Więcej o porażce pisowskiego rządu w Unii Europejskiej, jesteśmy na dnie, nawet z KPO >>>

Prokuratura Zbigniewa Ziobry wysłała do Sejmu wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności karnej prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia. Jednocześnie na lotnisku zatrzymany został jego syn Jakub.

Więcej o zastraszaniu Mariana Banasia przez pisowców >>>

Piątkowa akcja z jednoczesnym wysłaniem do Sejmu wniosku o uchylenie immunitetu prezesowi NIK Marianowi Banasiowi i zatrzymaniem na lotnisku jego syna ma wymiar wyłącznie polityczny. A całe śledztwo jest tylko instrumentem nacisku na człowieka, który nie podporządkował się woli prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Więcej o mafijnych porachunkach >>>

– Nie jest moją ani waszą rolą, żeby rozstrzygać o prawdziwych czy wyimaginowanych grzechach i przestępstwach rodziny Banasiów. Ale wszyscy…

View original post 33 słowa więcej

 

Pokłosie afery podsłuchowej

Władysław Pasikowski realizując „Pokłosie” chciał nam uzmysłowić, jak w imię dumy narodowej zakłamuje się historię, jak w imię tej dumy dokonuje się zbrodni. Jedwabne było pokłosiem międzywojennego antysemityzmu, źle pojętego polonizmu, który tworzył fałszywe klisze historyczne i narodowe. Tak było kiedyś, tak też jest dzisiaj. Takim założonym z góry fałszem była nieszczęsna ustawa o IPN – i tak naprawdę była w swoim rdzeniu antypolska. Każdy fałsz jest wstydem, a źle pojęta duma narodowa jest wstydem zbiorowym.

Źle pojętą dumę narodową odświeża PiS, partia, która propaguje wartości, bo te pod ich powierzchnią, pod pozłotką są fałszywe, bezwartościowe, bezrefleksyjne.

PiS staje także na czele nowego pokłosia. Zdobycia i utrzymania władzy za pomocą wszelkich dostępnych środków, w tym bezprawnych, a także za pomocą ludzi podejrzanego autoramentu.

Afera podsłuchowa, która wybuchła w 2014 roku i spowodowała poważne – i zdaje się decydujące – tąpnięcie zaufania Polaków do wówczas rządzącej koalicji PO-PSL, od początku wyglądała na sztucznie wykreowaną. Na taśmach z restauracji „Sowa @ Przyjaciele” padło kilka mocnych słów, niekoniecznie miłych dla ucha określeń, np. Polskie Inwestycje Rozwojowe to „ch…j, du…a i kamieni kupa”. Taka tam publicystka w knajackim wydaniu, zaś niektórzy politycy zamawiali u podsłuchujących ich kelnerów ośmiorniczki.

Były to czasy bardzo spokojne i takie nic wywołało polityczne trzęsienie ziemi. Donald Tusk wówczas sugerował, iż podsłuchy mogą mieć inspirację z zewnątrz.

Dzisiaj coraz więcej dowiadujemy się o zleceniodawcach podsłuchów, które skutkują pokłosiem politycznym w postaci rządów PiS. Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” pisze, iż zleceniodawca podsłuchów Marek Falenta zaofiarował je w 2013 roku politykom PiS, a ci tak je rozegrali, iż podejrzenia nie padło na PiS ani na media związane z partią Kaczyńskiego.

Zauważmy, podsłuchy były rozgrywane przez Mariusza Kamińskiego, którego wiarygodność jest zerowa, bo to facecik z wysokim wyrokiem, choć został ułaskawiony wbrew prawu przez Andrzeja Dudę.

Jeżeli tę aferę rzucimy na większy ekran historii, ukażą się kolejne poszlaki. Przede wszystkim Falenta był biznesmenem, który handlował z Rosjanami paliwami i który z nimi miał nieuregulowane rachunki. Czy stamtąd nie doszło do pomocy i inspiracji? A przy tym PiS jest wygodnym ugrupowaniem politycznym dla Kremla, dzisiaj nawet toczka w toczkę realizuje program rozbijania Unii Europejskiej.

Podobnie Kreml rozgrywa politykę wewnętrzną we Włoszech, w Austrii, pomysłem Putina wydaje się być Donald Trump.

Oczywiście, poruszamy się wśród poszlak i miękkich podejrzeń, bo szpiegostwo, agenci wpływu, a nawet pożyteczni idioci są zwykle bezkarni, gdy mamy do czynienia z korzyściami, jakie odnosi duża – w tym wypadku rządząca – formacja polityczna. Afera podsłuchowa ma więc swoje pokłosie w postaci rządów PiS.

Więcej – władza PiS w tym kontekście wygląda na z nieprawego politycznie i bezprawnego łoża. Bękart, bastard. Afera podsłuchowa czeka na swojego Tomasza Piątka, który poświęci ogrom czasu jej pokłosiu i zaryzykuje.

SENTENCJA NA DZIŚ

PiS w ten sposób doszedł do władzy i tak ją sprawuje. Poprzez inwigilację i zastraszanie. Pisze o tym Wojciech Czuchnowski w „Wyborczej”. Nasi informatorzy: Afera podsłuchowa i nieznane dotąd nagrania to „kombinacja operacyjna” agentów CBA z Wrocławia związanych z Mariuszem Kamińskim, dziś koordynatorem służb specjalnych.

– Wypuszczenie tych nagrań to zaplanowany ruch. W ten sposób ich dysponenci chcą pokazać, że mają haki na opozycję i nie powiedzieli ostatniego słowa. Nieprzypadkowo w tych podsłuchach pojawia się np. nazwisko Ryszarda Petru – mówi były oficer służb specjalnych badający w latach 2014-15 tzw. aferę podsłuchową, która pomogła PiS wygrać wybory. Jest pewien, że taśm jest „znacznie więcej”. – Prawdziwi sprawcy afery podsłuchowej czują się dzisiaj bezkarni. Śledztwo zaledwie się o nich otarło. Służbami kierują ich koledzy, a rządzi partia, która najbardziej skorzystała na aferze – tłumaczy informator „Wyborczej”.

Jak się zaczęła afera podsłuchowa

Wybuchła w czerwcu 2014 r. – niemal dokładnie trzy lata temu. Tygodnik „Wprost” opublikował wtedy pierwsze nielegalne nagrania rozmów szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

Gdy nagrania weszły do publicznego obiegu, kolejne „taśmy” ujawniły już media związane z PiS – TV Republika i tygodnik „Do Rzeczy”. Kompromitujące lub ośmieszające rząd podsłuchy wstrząsały opinią publiczną do wyborów w 2015 r.

Śledztwo prowadzone przez połączone siły Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Śledczego skupiło się na Marku Falencie, biznesmenie z branży węglowej, który miał zlecić kelnerom warszawskich restauracji Sowa & Przyjaciele i Amber Room zakładanie podsłuchów obsługiwanym gościom z kręgu polityki i wielkiego biznesu. Miała to być zemsta za nękanie przez służby i fiskusa firm Falenty.

Akt oskarżenia objął biznesmena, jego szwagra i dwóch kelnerów. W grudniu 2016 r. zapadł wyrok. W pierwszej instancji Falenta został nieprawomocnie skazany na 2,5 roku więzienia, pozostali – na wyroki w zawieszeniu. Kelnerów sąd potraktował łagodniej, bo współpracowali w śledztwie i obciążyli Falentę.

Nowe nagrania z afery podsłuchowej nie pochodzą ze śledztwa

Nieznane dotąd nagrania z 2014 r. z warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele od ponad tygodnia emituje TVP Info. Są szeroko komentowane w publicznym radiu i w mediach związanych z obecną władzą.

Ich głównymi bohaterami są ks. Kazimierz Sowa (były szef religijnego kanału TVN, zaprzyjaźniony z politykami PO) i biznesmen Jerzy Mazgaj. Rozmawiają m.in. z Pawłem Grasiem, byłym szefem kancelarii Donalda Tuska, Włodzimierzem Karpińskim, ówczesnym ministrem skarbu, i gen. Marianem Janickim, byłym szefem BOR.

Źródłem nagrań nie są akta śledztwa i procesu w sprawie afery podsłuchowej. Nie ma ich na płytach, które w 2015 r. znaleźli agenci CBA prowadzący tajną operację dotyczącą innej sprawy. Nie odnotował ich też w swoich zapiskach Łukasz N. – kelner, który miał na zlecenie biznesmena Marka Falenty zakładać podsłuchy w warszawskich restauracjach podczas imprez z udziałem polityków PO.

– Potwierdza się to, co podejrzewaliśmy – ogon machał psem. Falenta był tylko pośrednim ogniwem. To nie on zainspirował Łukasza N., to kelner podsunął mu pomysł w taki sposób, by Falenta myślał, że wszystkim kieruje – tłumaczy jeden z naszych rozmówców. – Kelnerzy przekazywali Falencie tylko część podsłuchów. Komplet dostali ci, którzy mają je do dzisiaj i przekazują zaufanym mediom.

Afera podsłuchowa „kombinacją operacyjną” CBA?

Zdaniem informatorów „Wyborczej” afera podsłuchowa była „kombinacją operacyjną” agentów CBA z Wrocławia związanych politycznie i towarzysko z Mariuszem Kamińskim, założycielem tej służby w 2006 r., a dzisiaj koordynatorem służb specjalnych.

Z wrocławskimi agentami CBA współpracował Falenta, co wyszło na jaw w trakcie śledztwa i procesu. Biznesmen przekazywał im informacje z podsłuchów, a agenci dawali do zrozumienia, że nie interesuje ich to, jak je zdobył. – Znali źródło, bo Łukasz N. od dawna był współpracownikiem służb. Pracował już dla CBŚ, zanim powstała restauracja Sowa & Przyjaciele – mówi jeden z oficerów służb.

Według tajnych akt śledztwa podsłuchowego Łukasz N. zaczął współpracę z CBŚ w 2010 r. jako kelner w restauracji LemonGrass. Wiedziało o nim CBA. Początkowo nagrywał osoby ze świata przestępczego. Polityków zaczął rejestrować jesienią 2011 r. po kolejnych wyborach wygranych przez PO, gdy w LemonGrass odbyła się impreza zwycięzców.

Wrocławski łącznik Mariusza Kamińskiego

Łącznikiem pomiędzy Wrocławiem a Kamińskim miał być związany z PiS prawnik Martin Bożek. W latach 2006-09 był on podsekretarzem stanu w kancelarii premiera, członkiem komisji weryfikacyjnej ds. WSI Antoniego Macierewicza oraz szefem Zarządu Operacji Regionalnych CBA. Stąd znał agentów z Wrocławia.

Po odejściu Kamińskiego z CBA w 2009 r. Bożek został jego asystentem poselskim. Kandydował też do Sejmu z listy PiS. Nazwisko Bożka wypłynęło w śledztwie podsłuchowym, bo zostawił ślad w mailu. W kwietniu 2014 r. zachęcał swego przyjaciela Leszka Pietraszka, szefa ABW w Katowicach, do kontaktu z Falentą. Pisał, że biznesmen „chce się otworzyć” i że to „poukładany gość”. Przesłuchiwany w tej sprawie w lipcu 2014 r. zaprzeczał, że zna Falentę. Powtórzył to w sądzie 14 października 2016 r.

Bożek zeznawał, że „nie miał wiedzy”, iż Falenta „podsłuchuje najważniejsze osoby w państwie”. Powiedział też, że nie pamięta, skąd przed wybuchem afery wiedział o podsłuchach. Jego zdaniem „mówiło się o tym na mieście”.

Zaprzeczył też, by o podsłuchach informował Kamińskiego. Prokuratura odrzuciła wniosek Romana Giertycha, pełnomocnika podsłuchiwanych ministrów, by zbadać billingi telefoniczne Kamińskiego i jego współpracowników.

PiS zrobił czystkę w służbach

Po wygranych przez PiS wyborach Kamiński i jego ludzie przejęli kontrolę nad służbami specjalnymi. Dzisiaj kierują nimi bez wyjątku osoby związane z rządzącą partią. Kamiński został koordynatorem służb specjalnych i tak jak jego zastępca Maciej Wąsik jest posłem PiS. Zaraz po wyborach 2015 r. pod pretekstem ujawnienia tajemnicy służbowej pozbyli się szefa CBA Pawła Wojtunika. Na czele Biura stanął przyjaciel Kamińskiego – Ernest Bejda. Ze służby musieli odejść agenci, którzy tropili sprawców wycieku informacji o podsłuchach. Wrócili za to funkcjonariusze podejrzewani przez Wojtunika o udział w rozpętaniu afery.

Sam Bożek trzyma się dziś w cieniu. Jest radnym PiS w Kozienicach i jednym z głównych prawników państwowego dystrybutora prądu ENEA.

MOCNE SŁOWA PRAWDY OD PROFESOR STANISZKIS

Waldemar Mystkowski pisze o dyscyplinującej procedurze Komisji Europejskiej wobec władzy PiS.

Separacja, a po niej rozwód z Unią Europejską?

Polska rządzona przez PiS zostaje poddana kolejnej procedurze dyscyplinującej. Staczamy się po równi pochyłej. PiS znamionuje antywartości, aksjologia partii Kaczyńskiego to nieprawość i niesprawiedliwość, a także antychrześcijańskość. Tę pisowską antytetyczność poznaliśmy nadto przez niemal dwa lata ich władzy.

Do procedury, aby Polska przestrzegała reguły praworządności, dochodzi związana z naruszeniem prawa unijnego dotycząca odmowy udziału w programie relokacji uchodźców. Tak postanowiła Komisja Europejska, w której nie było dyskusji na ten temat. Szef KE Jean-Claude Juncker zakomunikował o wszczęciu procedury łamania prawa unijnego przez Polskę, Czechy i Węgry. Teraz trzy rządy dostaną listy o postanowieniu KE, dwa miesiące na wypełnienie zobowiązań, a jeżeli nie dojdzie do porozumienia, sprawa trafi na wokandę Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu.

Jaką decyzję podejmie rząd PiS? Raczej nie należy spodziewać solidarności unijnej, wszak trwa proces obrzydzania uchodźców poprzez straszenie Polaków terroryzmem, nazywanie uchodźców przed wojną, najczęściej kobiety i dzieci, terrorystami. PiS wyznaje w tej kwestii wartości pogańskie Hunów i Wandalów, którzy nie brali jeńców – zabijali. Przecież zabiciem jest pozostawienie bezbronnych na pastwę wojny.

Można spodziewać się sankcji finansowych w stosunku do Polski, a także dalszej separacji i niebranie pod uwagę naszych aspiracji, w tym bezpieczeństwa Polski w sytuacji, gdy będzie kształtowana polityka obronności UE.

Były ambasador w USA Ryszard Schnepf dla portalu gazeta.pl mówi, że „to jest póki co jeszcze łagodny początek separacji. Separacji trochę takiej jak w małżeństwie. My chcielibyśmy – polskie władze – żeby Unia Europejska miała jedynie minimalny wpływ na naszą politykę, zwłaszcza wewnętrzną. A z drugiej strony oczekiwalibyśmy, żeby alimenty z Brukseli były wypłacane – żeby środki dalej płynęły” – konkluduje Schnepf, acz nie dopowiadając do końca.

Po separacji następuje albo rozwód, albo jedna ze stron godzi się na warunki współżycia. Niestety, to my jesteśmy zależni od Unii, a nie ona od nas. Zresztą wartości pisowskie, jak niszczenie standardów demokratycznych i solidarności, są zupełnie inne niż cywilizowane, zachodnie. Czy pogodzimy się z kaczystowskim „Bye, bye, Europo”?

Kinga Kamińska, opozycjonistka w PRL, zwróciła odznaczenie i odmówiła odznaczenia nadanego jej mamie. SZACUNEK

>>>

WSZYSCY OGLĄDAMY NA ŻYWO KATASTROFĘ TITANICA. TYM RAZEM ORKIESTRA NIE BĘDZIE GRAŁA DO KOŃCA.

CZUJECIE TĘ MOC? :)))

Wojciech Czuchnowski („Wyborcza”) pisze o katowickim nadzwyczajnym Kongresie Prawników Polskich. W sobotę sędziowie, adwokaci i radcy prawni dali wyraz odwagi, solidarności i godności, której oczekują od nich wolni Polacy.

Tam była Polska

Z katowickiego Kongresu Prawników Polskich warto zapamiętać kilka momentów: ręce unoszące w górę egzemplarze konstytucji podczas wystąpienia prezydenckiego ministra Andrzeja Dery, słowa prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf, że to konstytucji, a nie partii sędziowie przysięgali wierność, wreszcie niemal tysiąc delegatów opuszczających salę w proteście przeciwko ordynarnym połajankom wiceministra sprawiedliwości.

W państwie PiS sędziowie są od miesięcy obiektem niesłychanej nagonki ze strony władzy. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego zastępcy nazywają ich „kliką”, „sitwą” i „patologią”. Posłuszne media szczują opinię publiczną, przytaczając wciąż te same przykłady rzekomego zepsucia „kasty sędziowskiej”.

Celem tej nagonki jest zniszczenie konstytucyjnej niezależności sądów – jedynej władzy, która nie jest dziś w Polsce kontrolowana przez partię Kaczyńskiego.

Populizm, oszczerstwa i pomówienia to metody przyjęte przez partię bezwzględnie dążącą do celu. Przygotowanie ogniowe mające poprzedzić atak – wprowadzenie przez Sejm ustaw podporządkowujących sądy politykom. Może się to stać jeszcze w maju. Opluwanym i poniżanym sędziom władza każe milczeć. Prezydent Andrzej Duda dał im w sobotę wykład o „apolityczności” i zabraniał zabierać głos w sprawach publicznych.

Wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł kazał im rozliczać się za czasy stalinowskie. Wcześniej też zakwestionował ich prawo do zabierania głosu.

W carskiej Rosji na kogoś takiego jak Warchoł mówiło się „stupajka”. Pasuje jak ulał do prostackich wywodów tego urzędnika czy raczej czynownika władzy.

W sobotę sędziowie, adwokaci i radcy prawni dali wyraz odwagi, solidarności i godności, której oczekują od nich wolni Polacy. Demokratyczna i praworządna Rzeczpospolita była na tej sali.

– Jeśli nadal nie będziesz wykonywał poleceń, jeszcze raz ci z tego zap…lę, rozumiesz? – usłyszał Igor przed śmiercią na komisariacie

Waldemar Mystkowski pisze o wotum nieufności dla Macierewicza.

Manipulacje z ochroną Macierewicza – hybrydą PiS

PiS będzie bronił Antoniego Macierewicza jak partyjnej niepodległości. Jarosław Kaczyński przystąpił do obrony ministra obrony w sposób mu właściwy. Podnosząc ogromne zasługi Macierewicza tam, gdzie ewidentnie są to porażki, by nie posądzać o coś więcej.

W wywiadzie dla niezalezna.pl Kaczyński cmoka nad zmianami w armii. Dzięki staraniom Macierewicza armia jest w stanie po raz pierwszy zapewnić „swego rodzaju niezależność i możliwość samodzielnej obrony w krytycznych sytuacjach”.

Którą część ciała Macierewicz wystawił prezesowi do pocałunku? – możemy tylko się domyślać. A co było przed Macierewiczem z polskim bezpieczeństwem? Podkreślam charakter pojęcia używanego przez prezesa PiS – otóż mieliśmy do czynienia ze stanem militarnej anarchii. Tę semantykę należy nazwać: pocałunek z języczkiem. Większy cytat z Kaczyńskiego wygląda następująco: – “Anarchia ta była bardzo ogólna, ale przejawiała się w różnych dziedzinach codziennego życia. Chodzi o podejmowanie decyzji, wydatkowanie funduszy na różnego rodzaju zakupy, o koncepcje, szkolenia etc”.

Tak naprawdę to pustka pojęciowa, żadnych konkretów. I o to chodzi, w ten sposób dokonywany jest akt manipulacji. Zdyskredytować „onych”, wszelkich poprzedników, aby niczego nie powiedzieć o swoich, o rozwałce Wojska Polskiego przez Macierewicza, o zahamowaniu procesu modernizacji wojska, dymisji kilkudziesięciu generałów, wycofaniu Polski z Eurokorpusu, odwołaniu do kraju gen. Janusza Bojarskiego, który pełnił funkcję rektora Akademii Obrony NATO w Rzymie, zerwanie kontraktu na zakup Caracali i nabyciu za 2,5 mld złotych 3 samolotów dla VIP-ów, które pachnie korupcją.

Macierewicz faktycznie rozbraja armię. Czyni nas bezbronnymi wobec ewentualnego najazdu z zewnątrz. W istocie jest bardzo poważnym składnikiem hybrydalnej agresji – zewnętrznej i partyjnej, bo o tę ostatnią zadbają Wojska Obrony Terytorialnej, bez znaczenia militarnie, ale mogą być decydujące w konflikcie wewnętrznym, gdy trzeba będzie rzucić chłopców oenerców przeciw społeczeństwu obywatelskiemu i opozycji.

Jak nazwać sztuczkę PiS z wnioskiem opozycji o wotum nieufności dla szefa MON? Ha! Tutaj potrzeba skrzyżowania pokraczności języka polskiego Kaczyńskiego z grafomanią takiego Paulo Coelho. Nie będę się napinał, bo polegnę. Debata nad wotum nieufności dla Macierewicza odbędzie się 25 maja w Sejmie. Tego samego dnia w Brukseli będzie miał miejsce szczyt NATO w nowo oddanej do użytku siedzibie sojuszu, na który przybędzie prezydent USA Donald Trump.

Capisce? Trudno sobie wyobrazić, aby miało zabraknąć w takim momencie polskiego ministra obrony, a chyba także Andrzeja Dudy. Z wielkim prawdopodobieństwem debata nad Macierewiczem odbędzie się bez Macierewicza, który spodziewa się, co powie opozycja, ale inaczej to wygląda, gdy pacjent widzi i słyszy, jak eksploduje prawda o sytuacji, do której doprowadził.

A poza tym – media zajmą się ogromnie ważnym szczytem NATO z ciągle zagadkowym Trumpem. Więc zamiast bomby termobarycznej nad Macierewiczem, będziemy mieli z czymś w rodzaju pierdu-pierdu.

Koniec PiS. KOD u Szydło.

Kleofas Wieniawa też pisze o prawnikach.

W weekend świadectwo co sądzą o nieudacznej władzy PiS dały dwie branże zawodowe: piosenkarze i prawnicy. Bliżej niż dalej, by wypatrywać upadku PiS.

PiS utrzymuje się u władzy, bo ciągle opozycja przestrzega reguł prawa i demokracji. Wspaniale zachowali się prawnicy podczas nadzwyczajnego Kongresu Prawników Polskich.

Jakiś Andrzej Dera – postać groteskowa – reprezentowała Andrzeja Dudę, prezydenta złamanego, mającego nawet wyraz kabaretowy Adriana. Groteskowemu Derze pokazano konstytucję. Tam jest zapisany ustrój Polski. Ale PiS ma tylko takich ludzi politykopodobnym.

Jak zauważyła I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, konstytucja trwa, partie przemijają. A Duda beknie za złamanie prawa. Nie obchodzi mnie, że jest tchórzliwy. Gdy zwykli ludzie łamią prawo, idą siedzieć. Duda do tego jest cieniutki intelektualnie i duchowo.

Ależ dopadła nas nicość, żadność, jak za komuny. Przepraszam, komuchy w stosunku do tombaku PiS byli lepszym tombakiem.

Gorszego okresu w historii Polski nie było, tak niedorobieni nigdy w moim kraju nie rządzili. Gmin, który dorwał się do fruktów.

WIELKI PRZEBÓJ OPOLA JUŻ W SIECI. PRZEKAZUJCIE DALEJ :))) NIECH CAŁA POLSKA ŚPIEWA 🙂

>>>

KTOŚ W PAŃSTWIE PiS ZNOWU UPADŁ NA GŁOWĘ…

Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski („Wyborcza”) piszą o Barbarze Blidzie, której śmierć nie została rozliczona. Śmierć Barbary Blidy była początkiem końca tworu nazywanego „IV Rzeczpospolitą”. Polacy zobaczyli wtedy, w jak dramatyczny sposób może się skończyć realizacja spiskowych obsesji władzy. We wtorek mija 10 lat od tamtych wydarzeń.

10 lat od śmierci Blidy i 10 lat bezkarności Ziobry. Platforma miała go rozliczyć, wypadło to żałośnie

25 kwietnia 2007 r. pod dom b. posłanki i minister budownictwa w rządzie SLD przyjechała ekipa ABW z nakazem zatrzymania Barbary Blidy i doprowadzenia jej do prokuratury. Funkcjonariusze z Katowic działali w dwóch grupach: pierwsza miała wejść do domu Blidy w Siemianowicach Śląskich. Druga stała za płotem z kamerą. Jej zadaniem było sfilmowanie wyprowadzenia Blidy z domu. Nagranie miało trafić do lokalnego oddziału telewizji publicznej jako ilustracja gorącego newsa.

Pod parą był też minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Tego dnia wybierał się na Śląsk. Miał tam ogłosić pierwszy sukces w walce z „układem”, którego zniszczenia domagał się ówczesny premier Jarosław Kaczyński.

Barbara Blida nie znała tych planów. Ale od tygodni żyła w strachu. Wiedziała, że ABW „pracuje” nad jej przyjaciółką zamkniętą w „areszcie wydobywczym”. Agenci obiecywali jej wolność w zamian za zeznania obciążające była posłankę. Parę dni wcześniej TVP pokazała „reportaż śledczy” o mafii węglowej. To był kolejny niepokojący sygnał.

Blida wiedziała, że jej nazwisko pojawia się w śledztwie. Stawiała się na wezwania prokuratury. Czy przypuszczała, że tym razem będzie zatrzymana?

Gdy o 6 rano weszła do niej ABW, Blida postanowiła, że nie da się publicznie upokorzyć. W łazience sięgnęła po broń, którą miała w domu.

Do dzisiaj nie jest jasne, czy strzeliła do siebie (taka jest wersja oficjalna), czy też rewolwer wypalił, gdy szamotała się z funkcjonariuszką. Ślady na miejscu zostały profesjonalnie zatarte.

Śmierć Barbary Blidy była początkiem końca tworu nazywanego „IV Rzeczpospolitą”. Polacy zobaczyli, w jak dramatyczny sposób może się skończyć realizacja spiskowych obsesji władzy. Pięć miesięcy później, po dwóch latach nieudolnych i awanturniczych rządów, PiS przegrał wybory.

Ale obiecywane przez zwycięską Platformę Obywatelską rozliczenie duetu Kaczyński-Ziobro z wykorzystywania prokuratury, policji i służb specjalnych do niszczenia politycznych przeciwników wypadło żałośnie. Zapowiedzi, że winni odpowiedzą za swoje czyny, szybko poszły w niepamięć.

Przez kolejne dwie kadencje większość PO-PSL nie zdołała nawet przegłosować wniosku o postawienie przywódców IV RP przed Trybunałem Stanu. Z odpowiedzialności za bezprawne naciski oczyściła ich też prokuratura.

Kolejny akt tego dramatu rozegrał się po ostatnich wyborach. Decyzją Jarosława Kaczyńskiego Zbigniew Ziobro wrócił na stanowisko ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Prokuratorem krajowym zrobił Bogdana Święczkowskiego, w 2007 r. szefa ABW.

25 kwietnia to okrągła rocznica bezkarności Kaczyńskiego, Ziobry i Święczkowskiego. Ponoszą moralną i polityczną odpowiedzialność za śmierć posłanki SLD.

Ale ta data powinna być też wyrzutem sumienia dla Platformy. Recydywą autorytarnych i niszczących demokrację rządów Polska płaci teraz za brak zdecydowania i złamanie danej wyborcom obietnicy rozliczenia IV RP.

NO TO NAS ZATKAŁO

Dwa zaległe teksty Waldemara Mystkowskiego.

Walka kobiet o antykoncepcję, o pigułkę „dzień po”

PiS nie znosi sytuacji, gdy ich demolkę i skansen wynosi się na zewnątrz. Chcą prać brudy w domu, niestety te brudy są produkcji PiS, a Polska przystępując do Unii Europejskiej zdecydowała się na nowoczesność, a nie pisowski Ciemnogród i kołtunerię.

Brudy pisowskie na zewnątrz chcą wynieść kobiety, które zainicjowały obywatelski projekt ustawodawczy, aby żadne państwo członkowskie nie mogło samopas ograniczyć dostępu do środków antykoncepcyjnych. Ta inicjatywa to niejako odpowiedź na pomysł wprowadzenia recepty na pigułkę zwaną „dzień po”. Wszak tabletki „ellaOne” są dostępne w całej Unii bez recepty.

Projekt zmian w prawie farmaceutycznym został już przyjęty przez sejmową komisję zdrowia i w najbliższym czasie trafi pod obrady Sejmu. Nie należy mieć złudzeń, iż większość sejmowa z posłanką Sobecką przegłosuje, jak zakrystia im każe, a prezydent – męska odmiana Sobeckiej – ustawę podpisze.

Z tym pisowskim zacofaniem chcą walczyć takie organizacje, jak komitet „Ratujmy Kobiety” wraz z innymi stowarzyszeniami. Walka o prawa polskich kobiet zostanie przeniesiona na forum Komisji Europejskiej. Przygotowany został projekt „Europejska Inicjatywa Ustawodawcza na Rzecz Praw i Godności Kobiet”, którego celem jest uchylenie pewnego przepisu, a dotyczącego zmiany sposobu sprzedaży środków leczniczych. Ten przepis pozwala każdemu krajowi politykę lekową prowadzić wg widzimisię.

Kobiety chcą, aby środki antykoncepcyjne – w tym tabletki „ellaOne” – obowiązywała jedna dyrektywa, by były wyłączone spod widzimisię lokalnych polityków i były dostępne w całej Unii bez recepty. Wówczas żadnym Radziwiłłom i osobom związanych prawem kanonicznym o celibacie nie przyszło do głowy, aby decydować za innych, szczególnie, aby decydować za kobiety.

Wniosek w Komisji Europejskiej będzie składać Barbara Nowacka z Inicjatywy Polskiej, szefowa komitetu „Ratujmy Kobiety”. Do złożenia projektu potrzebnych jest przynajmniej sześć państw oraz – co będzie sporym wyzwaniem – milion podpisów.

Polki mają już gotowy dokument, pomagać im będą – jest to już dogadane – Niemki, Francuzki i Irlandki. Następnie trzeba powołać międzynarodówkę. I w ten sposób wynosząc walkę o prawa kobiet na zewnątrz przymusić skansen do respektowania praw.

DOBRE

Mazurek od Kaczyńskiego i „tematu” Piaseckiego

Rzecznik PiS Beata Mazurek niespecjalnie wie, co mówi. I nie jestem tym zdziwiony, wystarczy jej posłuchać. W co drugim wypowiadanym zdaniu traci wątek, a zdanie podrzędnie złożone to dla niej slalom gigant z takimi muldami, iż nakrywa się nogami.

Jakie znaczenia niesie zdanie: „Proszę, aby Rafała Piaseckiego nie utożsamiać z nami”. A z kim? Z Platformą Obywatelską? Jak ktoś będzie widział Grzegorza Schetynę, proponuję, aby zadał mu pytanie, czy zgodzi się na utożsamianie Piaseckiego „z nimi”? A może Piaseckiego można było utożsamiać z „nami” do niedzieli, a w ten dzień świąteczny łeb mu ucięli? Albo taka złota myśl pani Mazurek: „Kaczyński interweniował w sprawie Piaseckiego. Dla nas ten temat jest zakończony”.

Czyżby Piasecki się rozwiódł? A może solennie przyrzekł „panu” Kaczyńskiemu, że nie będzie tłukł żony. Jest jeszcze możliwość, że dał dyla w smudze kompromitacji i udał się za Wacławem Berczyńskim, aby zakończyć temat.

Ładunek „termobaryczny” Piaseckiego nazywa się przemocą domową. Temat nie jest zakończony, że posłużę się drewnianym stwierdzeniem osóbki Mazurek, która nie wstydzi się wymawiać publicznie takich sztanc językowych. Ten temat otwiera, a przynajmniej powinien otworzyć oczy dla partii Kaczyńskiego na sprawy przemocy domowej, przemocy wobec kobiet i bezbronnych dzieci. „Temat zamknięty” Piasecki tłukł nie tylko żonę, ale i swoje dzieci, a także teściową, która z nim ślubu nie brała.

A może powodem „zakończenia tematu” jest pobratymstwo emocjonalne Piaseckiego i Jarosława Kaczyńskiego? Ten pierwszy uderza fizycznie rodzinę, także słownie, a prezes PiS wali rodaków słowami, zawsze oddzielony od nich (od nas) czterema ochroniarzami, którzy rocznie kosztują – pośrednio każdego z nas – przeszło milion złotych. Przemocą słowną jest nazywanie rodaków najgorszym sortem, elementem animalnym, gestapo. Gdyby Kaczyński miał zdolność honorową, można byłoby wyzwać go na „ubitą ziemię”. Nie ma honoru, dlatego opluwa zza kordonu ochroniarzy.

Kaczyński na szczęście nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma teściowej. Można sobie wyobrazić, iż byłby konkurencją dla Piaseckiego, gdyby swoje emocje słów zamienił na emocję kończyn górnych i dolnych. Idę o zakład, że wykazałby wyższość nad „tematem zamkniętym” z Bydgoszczy.

Tak jak w stanie wojennym był tchórzem, tak do dzisiaj mu to nie przeszło, a pani Mazurek proponuje naukę języka polskiego, a gdy już potrafi sklecić zdania, aby dać „rzeczy słowo” (jak pisał mój wielki poprzednik), niech się weźmie za retorykę – to jest nauka: jak wyrażać się – i mówić do rzeczy. Publiczna przestrzeń języka polskiego nie jest maglem. Nie jest też kloaką.

I CO TERAZ POCZNIE ANTEK BEZ WACKA???

Kleofas Wieniawa pisze o wrabianiu Radosława Sikorskiego w odpowiedzialność za katastrofę smoleńską.

W piętkę gonią ze Smoleńskiem. Takim żałosnym (acz miliony kosztujący podatnika) wyczynem jest ów ładunek termobaryczny, który posłużył Jarosławowi Kaczyńskiemu niemal dojść do „prawdy” w ostatnią rocznicę smoleńską. Taki z niego perypatetyk w marszu po Krakowskim Przedmieściu w otoczeniu tabunu ochroniarzy.

Scenarzysta termobaryczny Wacław Berczyński wziął jednak nogi za pas. Więc pisowcy szukają innej dziury w całym – i… czepiają się nogawek Radosława Sikoirskiego.

„Dziennikarze” tygodnika „wSieci” z brudnego palca wyssali (achtung! achtung!), że Sikorski dopuścił się „kłamstwa pod przysięgą”, bo był zaangażowany w dyplomatyczne przygotowanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska w Katyniu w kwietniu 2010 roku.

Chore do bólu. A dziennikarze tego tygodnika niech nauczą się pisać i posiądą arkana rzemiosła. Sikorski nie był zaangażowany w kampanię wyborczą, bo nie był z PiS-owskiego obozu.

A po co leciał Lech Kaczyński do Katynia? Wówczas twierdziłem, że z psychologicznego punktu widzenia był zmaltretowany przez brata – typowego wampira psychicznego – tacy ludzie podświadomie szukają ucieczki w samobójstwo.

A jego żyjący brat do dzisiaj uprawia psychiczny terroryzm. Maria Nurowska nazywa go psychicznym potworem. Uważam, że prezes niewiele się różni od bydgoskiego radnego, tamten tłukł żonę, dzieci i teściową, ten nie ma żony, dzieci i teściowej, ale używa przemocy do innych, narzędziami nawet bardziej bolesnymi, retorycznymi: elementem animalnym, gestapo, gorszym sortem. To jest uderzenie zacisniętą pięścią słowa. Kopem z glana metafory.

Wracając do Sikorskiego. A co mógł wówczas szef dyplomacji, wszak nie był ministrem organizacji?

Lech Kaczyński odpowiada moralnie (ale uśmiałem się przy tym egzystencjalnym oksymoronie) za katastrofę. Jak nieboszczyk może ponieść odpowiedzialność? Można go eksmitować z Wawelu. To byłoby jakieś wyjście. Quasi-dziennikarze „wSieci” coś tam chachnmęca w języku polskim, którym zresztą nie potrafią się posługiwać. Takim gościom zawsze wyjdzie groteska, kabarecik.

ODDAJMY CZEŚĆ WIELKIEMU CZŁOWIEKOWI

>>>

Osiół.

Andrzej Duda zaczyna się już bać. Pisze o tym Wojciech Czuchnowski („Wyborcza”). Zatrzeszczała uruchomiona przez PiS machina niszczenia niezależności polskich sądów. Prezydent Andrzej Duda postawił się ministrowi Zbigniewowi Ziobrze i wstrzymał prace nad ustawą pozwalającą partii władzy przejąć kontrolę nad Krajową Radą Sądownictwa.

Prezydent ma wątpliwość, czy zakładane w ustawie skrócenie obecnej kadencji KRS jest zgodne z Konstytucją RP. A już zapowiadał się blitzkrieg na miarę zwycięstwa „przedstawicieli suwerena” nad Trybunałem Konstytucyjnym.

Ziobro o sądach: „patologia”

Media publiczne i prorządowe od miesięcy zohydzały wizerunek sędziów, przedstawiając ich jako zwyrodnialców, drobnych złodziei i alimenciarzy. Ziobro i jego współpracownicy w jednym zdaniu wymieniali sądy z takimi słowami jak „patologia”, „klika” oraz „sitwa”. Grozili dyscyplinarkami i brali w obronę sprawcę ataków na sędziego podczas rozprawy. Sejm, nie przejmując się sprzeciwem opozycji, wszystkich środowisk prawniczych i organizacji międzynarodowych, przyjął w pierwszym czytaniu nowe przepisy o KRS.

Wydawało się, że teraz sprawę klepnie tylko komisja sprawiedliwości z niezawodnym prokuratorem Piotrowiczem na czele, potem szybka ścieżka w Senacie, podpis prezydenta i latem, a najpóźniej jesienią Ziobro zamelduje prezesowi, że zadanie „odzyskania sądów” zostało wykonane.

Czemu Duda stawia się Ziobrze

Co poszło nie tak? Czemu prezydent stawia się Ziobrze, chociaż dotychczas „niezłomnie” parafował wszystko, czego tylko chciała partia? Przecież jeszcze niedawno Andrzej Duda mówił, że Ziobro był „najlepszym w historii ministrem sprawiedliwości”…

Nie wierzę w „przebudzenie” Andrzeja Dudy. Dotąd prezydent za nic miał nawoływania, by szanował swój urząd i stał na straży konstytucji. Nie przejmował się głosami swoich wychowawców z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy przypominali mu zasady państwa prawa wpajane na studiach prawniczych.

Duda się boi

Powód sprzeciwu głowy państwa wydaje się inny: Krajowa Rada Sądownictwa jest organem państwa, którego członkowie mają w konstytucji zagwarantowaną pełną kadencyjność. Oprócz KRS taką gwarancję ma w konstytucji tylko Prezydent RP. Jeżeli dzisiaj obecna władza zmieni tą zasadę odnośnie do Rady, to Andrzej Duda nie może mieć pewności, że władza następna (albo nawet jeszcze ta sama) nie zrobi tego w stosunku do jego urzędu.

Sprzeciw prezydenta to nie „przebudzenie”. To strach.

Dla radnego PiS Rafała Piaseckiego z Bydgoszczy.

Ambasador USA o kwestii smoleńskiej: nie widzimy już nic, co moglibyśmy zrobić

BRAWO DLA NIEZALEŻNYCH SĄDÓW. PROKURATURA NIE ZAMIECIE POD DYWAN KOLEJNEJ SPRAWY DZIAŁACZKI PiS

Monika Olejnik pisze o państwie PiS. W państwie praktycznym PiS-u – jakże innym od państwa teoretycznego PO! – armia może tracić 30 generałów i 250 pułkowników, można też sobie pozwolić na ujawnienie własnych szpiegów. Bo najważniejsze jest ściganie Tuska

Państwo za czasów PO przez osiem lat było teoretyczne – to ulubiony cytat z podsłuchanej rozmowy między Bartłomiejem Sienkiewiczem a Markiem Belką. Powtarzany przez prezydenta Andrzeja Dudę, premier Beatę Szydło, szefa MSW Mariusza Błaszczaka. Częściej cytowany jest Bartłomiej Sienkiewicz niż Henryk Sienkiewicz.

Dzisiaj rzeczywiście państwo polskie staje się praktyczne: pękająca opona w limuzynie prezydenta, pędzący samochód z panią premier zatrzymujący się na drzewie, uciekający z miejsca wypadku kierowca Antoniego Macierewicza.

W państwie praktycznym należy sobie wszystko podporządkować. Trwa zamach na sędziów, na Sąd Najwyższy. Najlepiej wszystkich wymienić i zacząć od początku, bo przecież jak to możliwe, by w sądach pracowali ci sami ludzie co przed 1989 r.?

Co innego w prokuraturze. Najnowsza „Polityka” pisze o wiceprokuratorze generalnym Waldemarze Puławskim, który „czuwa nad śledztwem dotyczącym Donalda Tuska”. Puławski od 1984 r. pracował w warszawskiej prokuraturze, a już w III RP weryfikował śledczych. A przypomnę jeszcze słynnego prokuratora Piotrowicza, który macha nam przed oczami konstytucją.

W państwie praktycznym można przesłuchiwać przez osiem godzin przewodniczącego Rady Europejskiej, żeby sprawdzić, czy przypadkiem służby rosyjskie i polskie ze sobą nie współpracowały. W państwie praktycznym szefem SKW może być człowiek, który znalazł na swoim płocie martwą wiewiórkę i twierdził, że ktoś mu ją przyczepił w odwecie za jego działalność. Po tzw. dobrej zmianie „wykańczać” caracale może dr Berczyński, który pochwalił się Magdalenie Rigamonti, jak uratował Polskę przed francuskimi śmigłowcami.

Ministerstwo Obrony Narodowej zaprzecza, oświadcza, że nie ma z tym nic wspólnego, ale okazuje się, jak donosi „Dziennik Gazeta Prawna”, że dr Berczyński dostawał dokumenty z Inspektoratu Uzbrojenia MON. Na jakiej podstawie? Tego nie wiemy. Dlaczego miał dostęp do materiałów niejawnych, tego też nie wiemy. W państwie teoretycznym byśmy zapewne wiedzieli.

Władza chce zmienić wszystko. Ma zakusy na konwencję antyprzemocową, choć jest wielu skorych do bitki mężczyzn, można takich odnaleźć w PiS.

W państwie praktycznym minister obrony narodowej może lekceważyć prezydenta, nie odpowiadać na jego listy, a armia może tracić 30 generałów i 250 pułkowników. W państwie praktycznym można sobie pozwolić na ujawnienie szpiegów dzięki czemu, jak pisze w „Wyborczej” Wojciech Czuchnowski, „obce służby, nie ruszając się zza biurka, mogą zidentyfikować naszych szpiegów, a potem odtworzyć ich kontakty za granicą”.

Ale co to obchodzi szefa SKW pana Piotra Bączka. On ściga Tuska i to jest najważniejsze przesłanie obecnej władzy.

PIĘKNE PODSUMOWANIE RZĄDÓW PiS. Rachunek sumienia znaleziony w sieci. Autor: Ada112

Waldemar Mystkowski pisze o ambasadorze Przyłębskim i Beacie Szydło.

Ambasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski nie może być pewien swego stołka, bo jego zwierzchnik Witold Waszczykowski też nie jest pewny posady, może wylecieć przy pierwszej lepszej rekonstrukcji. Nie wiem, jakim łukiem Przyłębski obejdzie ustawę dekomunizacyjną, wszak ma solidną teczkę w IPN jako TW Wolfgang. Może liczyć, iż ustawa zostanie zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego, a tam żona Julia z innym agentem Mariuszem Muszyńskim znajdą jakiś haczyk, aby nie podlegał lustracji.

Przyłębski jednak musi punktować u prezesa, u którego splotem słonecznym czy też piętą Achillesa jest „Tusk”. Walniesz Kaczyńskiego Tuskiem to jęczy na cały kraj i wyzywa: ty elemencie animalny, najgorszy sorcie, gestapo. Przyłębski nieprzypadkowo przybrał ksywkę Wolfagang, bo lubi jako Wolf poszczekać, poszarpać za nogawki i wyć do księżyca.

W Berlinie Przyłębskiego nie tolerują, zresztą nie uprawia żadnej dyplomacji, bo dla polityki PiS jest ona zbędną. Ambasador a to załatwi salę kinową dla filmu „Smoleńsk” (kilka miesięcy za tym chodził), a to dla jakiegoś lokalnego dziennika poszczeka na Tuska. Proszę zauważyć, że nie piszę, iż zamienia się w kundelka, ale w Wolfa. Szarpie za nogawkę Tuska i szczerzy zęby na łamach „Neue Osnabrücker Zeitung”, sugerując, że to był niemiecki kandydat: „najwyraźniej z punktu widzenia Berlina istniały nie cierpiące zwłoki powody, by przedłużyć kadencję Donalda Tuska”.

Spowodowało, że – mówi to dyplomata (w istocie wzorzec z Sevres dyplomatołka wg definicji niezapomnianego Władysława Bartoszewskiego): „Wina za pogorszenie się stosunków polsko-niemieckich leży po stronie Niemiec”. Hau, hau – szczeka Wolf Przyłębski, a tak naprawdę boi się o posadę i melduje prezesowi: Heil, heil.

W o wiele ważniejszej niemieckiej gazecie, bo w „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ) – ichniej „Gazecie Wyborczej” – ukazał się artykuł podpisany przez Beatę Szydło. Wszak wiadomo, że pani premier tego nie mogła napisać, lecz podpisała. Nie waham się tak nazywać, choć język jest szydłowski – ble, ble godny magla – pusty znaczeniowo, owijający bawełnę w inną bawełnę, jest to zresztą charakterystyka PiS. Nie potrafią zająć się konkretami, bo najlepsi są w pluciu na przeciwników politycznych.

Artykuł publikuje „FAZ” z powodu tego, iż w niedzielę w Hanowerze Szydło wraz z Angelą Merkel będą otwierały targi przemysłowe. Szydło „pisze” o wszystkim, a tak naprawdę o niczym, przy tym wciskając sporą dawkę kłamstw, pisowskiej trucizny. My, w Polsce już się uodporniliśmy (co cię nie zabije, to wzmocni), a szkoda, gdyż przeciwstawić się złu najlepiej za pierwszym razem, gdy jest determinacja. Szydło kłamie w czytelnicze niemieckie oczy: „Polska nie jest przygotowana na falę uchodźców”, ale „dobrze radzimy sobie z ponad milionem ukraińskich obywateli”.

Takich oszustw i bleblań jest co nie miara, ale pojawia się też inny ton: „Jesteśmy gotowi do zawierania dobrych kompromisów we wszystkich ważnych kwestiach europejskich”. Te „dobre kompromisy” znamy w Polsce jako „dobrą zmianę”. Niemcy ani nikt w Europie na to się nie nabiorą, bo nie ma żadnych „dobrych” konkretów.
Na szczęście o Tusku autor podpisany jako Szydło nic nie pisze. I to jest najlepszy element tego artykułu. Szydło w Niemczech jednak wystąpi i na jakimś konkrecie się wyrżnie, bo tak mają wszyscy pisowcy (Morawiecki, Waszczykowski, itd.), którzy na światowych salonach otwierają buzie.

REALIZUJE PLAN „POLSKA W RUNIE”?

UMARLIŚMY ZE ŚMIECHU :)))))))))

Pod MON pikieta przeciw szkodnikowi Macierewiczowi. ANTONI pod sąd! KTO JEST ZA?

Kleofas Wieniawa pisze o aferach Macierewicza.

Beata Szydło nie dostała pozwolenia od prezesa, aby zdymisjonować Antoniego Macierewicza. Więc wotum nieufności Platformy Obywatelskiej wobec ministra obrony będzie miało formę krytyki, a jest za co go rugać, bo to postać z pogranicza zaprzaństwa i zdrady.

Przegranym też może czuć się Andrzej Duda, dla którego polityka epistolarna jest najwyższą formą sprzeciwu i buntu wobec odebrania mu konstytucyjnych prerogatyw. Macierewicz i tak wykopyrtnie. Oby jak najprędzej, aby straty były względnie najmniejsze.

Afera z Wacławem Berczyńskim ma posmak korupcji i znamiona wielkiej afery. Ten człowiek tak czuł się pewnie pewnie, że chlapał jęzorem bez opamiętania.

Widać, iż wyobraźnię ma kiepską, bo fabuła z ładunkiem termobarycznym to jakość grafomanii. Na wierzch będą wychodzić coraz gorsze rzeczy.

DOBRE 🙂

>>>

NAJPIĘKNIEJSZE PODZIĘKOWANIA JAKIE MOGLIŚMY DOSTAĆ. TO DLA NAS WSZYSTKICH :)))

Paweł Wroński („Wyborcza”) pisze, co wynika z dymisji Wacława Berczyńskiego. Jeśli okazałoby się, że Wacław Berczyński jest mitomanem, nie byłoby to problemem. Znacznie poważniejszą sprawą byłoby, gdyby miał wpływ na zakup śmigłowców dla polskiej armii od poważnego światowego koncernu.

Dr Wacław Berczyński, przewodniczący podkomisji badającej katastrofę smoleńską, podał się do dymisji. Ostatnio dał się poznać jako autor teorii o bombie termobarycznej, która rozerwała kadłub prezydenckiego tupolewa przed lotniskiem w Smoleńsku (choć nikt wybuchu nie widział, nie słyszał, nie zarejestrowały go przyrządy podkładowe, a załoga rozmawiała do samego końca, nie wiedząc, że samolot wybuchł). Jednak nie te dyrdymały były powodem rezygnacji.
W zeszłotygodniowym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” Berczyński powiedział, że Antoni Macierewicz uczynił go pełnomocnikiem ds. zakupu caracali – francuskich śmigłowców, na które polski rząd miał podpisać kontrakt. A on te caracale „wykończył”.MON wydał błyskawicznie ratunkowy komunikat, w którym stwierdził, że Berczyński nie miał żadnego wpływu na decyzje ws. śmigłowców.

Możemy przyjąć, że to prawda. Wtedy przewodniczący komisji badającej wypadek Tu-154 z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie okazałby się mitomanem. Nie byłoby to wielkim problemem. W 2013 r. przewodniczący Komitetu Naukowego Konferencji Smoleńskiej prof. Jacek Rońda stwierdził w TVP, że ma dokument, który stwierdza, że piloci tupolewa nie zeszli poniżej 100 m. Pół roku później z rozbrajającą szczerością przyznał w Telewizji Trwam, że takiego dokumentu nie ma, a w TVP „blefował”. Odszedł z komisji, nie zmniejszając w oczach ludu smoleńskiego jej wiarygodności.

Komisja smoleńska składa się bowiem z „osobliwych” naukowców, a jedynym autorytetem, który orzeka o naukowości jej argumentów, jest prezes PiS Jarosław Kaczyński. Nikt na świecie nie przejmuje się tym, co ustalili smoleńscy naukowcy.

Możemy też przyjąć odwrotną tezę – Wacław Berczyński mitomanem nie jest i faktycznie wpływał na odwołanie zakupu caracali. Wtedy sprawa jest poważniejsza. Wiele wskazuje na to, że Berczyński faktycznie miał dostęp do dokumentacji przetargowej. Co więcej, przez lata pracował dla amerykańskiego koncernu Boeing, którego trzy samoloty dla VIP-ów kupił MON, łamiąc przy tym procedury.

Jeśli prawdą jest, że na decyzje o zakupie śmigłowców dla armii miał wpływ zaprzyjaźniony z szefem MON emerytowany naukowiec snujący teorie o bombie termobarycznej, to Polska staje się państwem, w którym obowiązują standardy nawet nie republiki bananowej. Gorzej. Stajemy się republiką paranoiczną.

POLACY SPOGLĄDAJĄ TERAZ NA PiS. NIECH RZĄD POKAŻE CZY SŁUCHA SUWERENA? BO TAK PRZECIEŻ TWIERDZI SZYDŁO I CAŁA JEJ JEDYNIE SŁUSZNA PARTIA…

Wojciech Czuchnowski pisze o kulisach przesłuchania Donalda Tuska. Przed przesłuchaniem przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska prokurator uprzedził go, że ma prawo odmówić odpowiedzi, jeśli jej udzielenie groziłoby mu odpowiedzialnością karną.

Formuła „przesłuchania z uprzedzeniem” stosowana jest, gdy prowadzący sprawę prokurator nie wyklucza, że świadek może dołączyć do osób, które mają w śledztwie zarzuty.

O prawie do odmowy odpowiedzi na pytanie „jeżeli udzielenie odpowiedzi mogłoby narazić jego lub osobę dla niego najbliższą na odpowiedzialność za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe” świadek informowany jest na standardowym druku przed przesłuchaniem. Jednak w przypadku Tuska prokurator osobno zwrócił mu uwagę na art. 183 kodeksu postępowania karnego, mówiąc właśnie o możliwości uchylenia się od odpowiedzi.

Tusk nie uchylił się od żadnej odpowiedzi

– Przesłuchanie z uprzedzeniem nie przesądza o tym, że rola procesowa świadka ulegnie zmianie na dalszym etapie śledztwa – podkreśla mec. Marek Małecki, pełnomocnik oskarżonych w głośnych procesach karnych.

Tusk przesłuchiwany był w środę jako świadek w śledztwie dotyczącym umowy o współpracy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Umowa (dotycząca m.in. wymiany informacji i zwalczania terroryzmu)  podpisana w 2013 r. nigdy nie weszła w fazę realizacji. Tusk jako premier zgodził się na jej podpisanie w 2011 r. Obecne władze twierdzą, że umowa szkodziła interesom obronnym Polski.

Jak podaje rozmówca „Wyborczej”, Tusk ani razu nie skorzystał z artykułu 183 i nie uchylił się od odpowiedzi . Przesłuchanie było tajne, tak jak całe śledztwo. Z informacji „Wyborczej” wynika, że brał w nim udział b. szef SKW gen. Janusz Nosek, jego prawnik. Wojciech Brochwicz (jeden z założycieli służb specjalnych III RP)., oraz pełnomocnik gen. Piotra Pytla, następcy Noska na stanowisku szefa SKW. Obu generałom postawiono zarzuty za podpisanie umowy z FSB i w przesłuchaniu mogli uczestniczyć jako strony postępowania.

Tuska reprezentował: Roman Giertych (b. wicepremier w rządzie PiS).

Dlaczego przesłuchanie trwało aż 8,5 godziny? Informator „Wyborczej” wymienia dwa powody: prokurator miał „grubo ponad 100 pytań” i całość „mozolnie” protokołował ręcznie.

Tusk dziękuje za wsparcie

Jak już informowaliśmy w „Wyborczej”, prowadzącego śledztwo interesowało to, dlaczego Tusk, wyrażając zgodę na podjęcie współpracy pomiędzy służbami, nie konsultował się z ówczesnym szefem MON Tomaszem Siemoniakiem. Tusk miał odpowiedzieć, że skoro SKW podlegała MON, było dla niego oczywiste, że kierownictwo resortu ma pełną wiedzę o sprawie.

Druga seria pytań dotyczyła samej współpracy, a dokładnie okresu przed poinformowaniem o niej premiera. Chodzi o kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Funkcjonariusze SKW pracowali wtedy na terenie Rosji i zbierając materiały do polskiego śledztwa, musieli korzystać z pomocy służb rosyjskich oraz informować Rosjan o swojej aktywności w ich kraju. Zdaniem obecnego kierownictwa SKW (które złożyło zawiadomienie o przestępstwie w sprawie umowy z FSB) było to „szkodliwe dla interesów obronnych RP”.

Tusk, który w środę wieczorem dziękował ludziom witającym go na dworcu w Warszawie i czekającym potem pod prokuraturą, w czwartek jeszcze raz dziękował na Twitterze: „Drzewo zetną, bażanta zastrzelą, ale Was nie zmogą. Dzięki za Wasze ‚Sto lat’ – najpiękniejsze, jakie w życiu słyszałem”.

„Na zachętę” została dyrektorem, nic dziwnego, że słoma z butów wychodzi ” – Jan Grabiec

Waldemar Mystkowski pisze o zastraszaniu sędziów KRS.

Metody PiS są tak parciane, jak ich politycy.

W zastraszaniu władze PiS są mistrzami, taki ich genotyp. Na rozkładówce znajduje się sądownictwo, więc uderzają w ludzi prawa, którzy bronią niezależności władzy sądzenia. Metody PiS są tak parciane, jak ich politycy.

Rzecznik i członek Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek szczególnie leży PiS na wątrobie, bo nazywa rzeczy po imieniu, czyli bezprawie nazywa bezprawiem. A tego dopuszczają się organa rządzone przez PiS.

Kilka miesięcy temu Żurek dostał się w tryby machiny PiS z powodu oświadczeń majątkowych. Skonstruowane zostały w stosunku do niego jakieś podejrzenia z sufitu, które w istocie nie są warte zainteresowania publiki, ale można odpowiednio je obrobić w mediach kierowanych przez Jacka Kurskiego. Przede wszystkim samego sędziego zastraszyć przez tajne służby, którymi zarządza Mariusz Kamiński. Ten przed objęciem władzy przez PiS miał wyrok 3 lat bez zawiasów, lecz jeszcze nie był nieprawomocny. Ułaskawił go Duda, a Kamiński poszedł w ministry. W ten sposób Polska pisowska nabierała cech republiki bananowej.

Ktoś konduity Kamińskiego stoi na czele służb. Kamiński zresztą działa tak, jak w latach 2005-2007, gdy ścigał Andrzeja Leppera, lecz wywrócił się na skórce banana. Fajtnął, taki z niego Flap. Dzisiaj ma to wymiar „Ucha Prezesa”.

Sędzia Żurek wiedząc, że nim się interesują w ten parciano-bananowy sposób, kilka miesięcy temu napisał list do CBA, aby zapytać się o analizę jego oświadczeń majątkowych. Żadnej odpowiedzi nie otrzymał, bo służby czekały na skoordynowaną akcję.

W ubiegłym tygodniu PiS z całym impetem przystąpił do reformy sądownictwa (deformowania), więc muszą się dobrać do postaci szczególnych, jak do sędziego Żurka. Zadzwoniła do niego agentka CBA, która zaprosiła go do siebie, aby odpowiedzieć na pismo sprzed kilku miesięcy. Taka pisowska jakość proceduralna. Po agentce CBA odezwała się telewizja – dawniej publiczna – która ma jakieś operacyjne informacje (fragment niejawnych oświadczeń majątkowych Żurka). Zwracam uwagę na postępowanie i język PiS: czysty sowietyzm. Żurek wobec tego staje się nad wyraz ostrożny, przy wsparciu swego pełnomocnika prosi CBA o formalne wezwanie, na które wówczas się stawi.

Agentka jednak jest natarczywa, śle SMS-y, chce 5-minutowej rozmowy. Kicz pisowski, aż w szare komórki szczypie. Wczoraj (w środę, 19 kwietnia) troje agentów CBA na siłę weszło do gabinetu płk. Piotra Raczkowskiego, wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, gdzie odbywało się spotkanie sędziów KRS, na którym był sędzia Żurek i na siłę – dosłownie – wcisnęli mu wezwanie. Obeszli wszelkie procedury.

Siedziba Krajowej Rady Sądownictwa jest strefą zamkniętą organu konstytucyjnego, więc naruszone zostało prawo, mir domowy. Sędzia Żurek musiał być wcześniej inwigilowany, bo skąd wiedzieli, gdzie go mogą znaleźć, a do tego znieważono pracowników, którzy bronili sędziowskiego BHP.

Po odebraniu władzy PiS będzie ogromnie wiele roboty, aby oczyścić stajnie Augiasza, które zostawią po sobie. PRL-owskie metody są obecnie reaktywowane przez takie nieudaczne postaci, jak Kamiński i jego – pożal się boże – agenci.

Kleofas Wieniawa pisze o Dudzie, który znowu pisze do Macierewicza.

Polityka epistolarna w wykonaniu Andrzeja Dudy rozkwita w najlepsze. Adresatem listów prezydenta jest minister obrony. Duda domaga się od ministra wypełniania obowiązków konstytucyjnych, a ten nic.

Duda sam naruszył konstytucję i nie wątpię, iż w przyszłości odpowie za to przed Trybunałem Stanu, a Macierewicz już może stanąć przed Trybunałem, gdyby Duda się postarał, lecz woli pisać listy.

Najnowszy list (z adnotacją „bardzo pilne”), który wyciekł – potwierdzona jest jego autentyczność – zawiera pytania Dudy dotyczące Wojsk Obrony Terytorialnej. Prezydent niepokoi się, iż ich utworzenie jest osłabieniem zawodowego Wojska Polskiego. Acz to napisane jest delikatnie.

Duda chce wiedzieć, jakiego rzędu jest to osłabienie? Kolejne osłabienie WP po odejściu 30 generałów. Muszę przyznać, że Macierewicz jest jak porządna wojna, tak przetrzebił szeregi dowódców WP i dalej osłabia.

Biedny Duda. Najnowszy list (wg wiedzy publicznej) to dowód kompletnej bezradności głowy państwa i zwierzchnika sił zbrojnych. Przykro na to patrzeć.

Dlaczego Duda uderza w Macierewicza? Jest okazja, bo i Platforma Obywatelska planuje wotum nieufności wobec szefa MON, a do tego szef podkomisji smoleńskiej Wacław Berczyński podał się do dymisji. A ten miał „osiągnięcia” – bombę termobaryczną, która wybuchła w tupolewie, ale piloci nic o niej nie wiedzieli i dalej sobie lecieli, no i uwalenie caracali, aby mogły być zakupione boeingi, w której to fabryce gościu pracował.

Zastanawiać może mitomaństwo Berczyńskiego (czort z nim), lecz mitomaństwo Macierewicza ma siłę hekatomby. Czyżby Duda się budził, czy odczuwa strach, bo odpowie za wielokrotne złamanie konstytucji?

TAKA POWINNA BYĆ Brawo dla Was

>>>

NOCNE CZUWANIE NA NOWOGRODZKIEJ

Jerzy Stuhr po prostu genialny! Kiedyś teksty z Seksmisji były żartem, a dziś? Panie Jurku, z okazji urodzin, 100 lat!

Wojciech Czuchnowski („Wyborcza”) pisze, jak IPN zdradził polskich szpiegów. Nazwiska prawie tysiąca oficerów i agentów wywiadu PRL i III RP ujawnia publicznie dostępny katalog IPN. Obce służby, nie ruszając się zza biurka, mogą zidentyfikować naszych szpiegów, a potem odtworzyć ich kontakty za granicą.

Wśród danych są nazwiska legalizacyjne, pod którymi oficerowie występowali za granicą. – To nieprawdopodobny skandal. Większość tych ludzi jeszcze żyje, czynne są ich kontakty. Państwo polskie po prostu ich zdradziło – mówi „Wyborczej” były oficer Agencji Wywiadu, do niedawna nadzorujący jeden z wydziałów w tej służbie.Według ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu ujawnione dane powinny stanowić najściślejszą tajemnicę państwową. Dlaczego więc znalazły się w domenie publicznej? Bo funkcjonariusze, których dotyczą, zaczęli służbę przed 1989 r. Ich nazwiska zostały ujawnione w ramach ustawy o IPN, która odtajnia materiały służb specjalnych PRL. Wcześniej szpiedzy, którzy pracowali dla niepodległej Polski, byli chronieni w tzw. zbiorze zastrzeżonym. Ale od końca 2016 r. decyzją szefów służb zbiór ten był odtajniany. Efekt? – Wystarczy ogólna sygnatura akt i mamy cały polski wywiad jak na dłoni – tłumaczy nasz rozmówca.

Dane z inwentarza IPN

Ta sygnatura to dla wywiadu 003175. Po wpisaniu jej w wyszukiwarkę „Inwentarza archiwalnego” pokazują się 973 zapisy. Przy większości z nich informacja o starej sygnaturze oznaczonej literą „Z”, czyli „Zastrzeżone”. To dane personalne szpiegów i oficerów wywiadu, zarówno tych z czasów zimnej wojny, jak i tych, którzy działali w końcówce PRL, a potem w III RP. Są tam oficerowie urodzeni w latach 60. (jest nawet rocznik ’68), co znaczy, że większość ich służby przypada na lata po upadku komunizmu. Ujawnione zostały zarówno ich prawdziwe nazwiska, jak i te, pod którymi występowali jako „oficerowie pod przykryciem” lub „nielegałowie”, najgłębiej utajnieni szpiedzy przez lata mieszkający za granicą.

Przykłady? „Inwentarz” potwierdza, że oficerem wywiadu był Mariusz Kazana, szef protokołu dyplomatycznego MSZ, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Z samego katalogu można się dowiedzieć, że jako oficer nosił nazwisko legalizacyjne Czarski, a do służby wstąpił w 1986 roku. W otwartych zasobach są dostępne trzy teczki Kazany – jedna z MSW i dwie z czasów jego służby wojskowej.

W „Inwentarzu” jako polski szpieg zdemaskowany jest też Jarosław Skonieczka. To jeden z urzędników, którzy wprowadzali Polskę do NATO. W połowie pierwszej dekady XXI w. był szefem wydziału ds. partnerstwa z krajami trzecimi w NATO. Do dziś pracuje w centrali Sojuszu. Spis podaje jego nazwisko legalizacyjne – Kutrzeba. Reszta dostępna w aktach.

W katalogu można też znaleźć operacyjne nazwiska dwóch polskich oficerów, którzy w latach 90. zginęli w Libii i Libanie, pełniąc służbę jako „oficerowie pod przykryciem”. Ich bliscy do dzisiaj dostają renty rodzinne, które w ramach ustawy dezubekizacyjnej mają być obniżone do 1500 zł brutto. Rodziny tych oficerów nie są nawet w stanie wystąpić do MSWiA o zastosowanie wobec nich procedury wyjęcia spod działania ustawy, bo nie znają szczegółów służby. Nie ma do nich dostępu samo ministerstwo.

1,6 mln rekordów z IPN

„Inwentarz archiwalny” to ten sam spis, który w 2004 r. wyciekł z IPN jako tzw. lista Wildsteina (od nazwiska prawicowego publicysty, który twierdzi, że wyniósł listę). Wtedy jednak spis liczył ok. 160 tys. nazwisk. Teraz ma ponad 1,6 mln tzw. rekordów. W większości to nazwiska.

Przez lata „Inwentarz” był dostępny tylko w archiwum Instytutu, jednak od 2012 r. można z niego korzystać poza IPN. Od 2016 r. trafiają do niego materiały ze zbioru zastrzeżonego, dotyczące m.in. pozytywnie zweryfikowanych oficerów i agentury przejętej przez służby III RP. Decyzja w sprawie ostatecznej likwidacji „zbioru zastrzeżonego” zapadła w marcu 2017 r. Naciskało na nią wybrane przez obecny rząd Kolegium IPN. Główną rolę odegrał w tym Sławomir Cenckiewicz, wiceszef Kolegium, były likwidator WSI i zwolennik lustracji. Wtedy w „Inwentarzu” znalazła się większość danych ludzi pracujących dla wywiadu.

W TAMTYCH CZASACH PREMIER NIE BYŁ MALOWANY… CZEŚĆ PAMIĘCI TADEUSZA MAZOWIECKIEGO!

Katarzyna Kolenda-Zalewska pisze o lepszych i gorszych ofiarach smoleńskich. Jakiekolwiek inne życie zamarło. Najważniejsze osoby w państwie słowem i czynem pokazywały prezesowi, że to one najlepiej czczą pamięć 10 kwietnia. I wyborcom PiS, bo także o nich – już poza głową prezesa – zaczęła się poważna walka.

Pani premier zorganizowała akademię ku czci, na której prezes podzielił się pojednawczą refleksją o lepszej części narodu, która cierpiała naprawdę, w przeciwieństwie do tych, którzy cierpieli na niby, a tak naprawdę to chyba się cieszyli, bo jak to inaczej rozumieć. Pani Szydło z panią Kempą już wcześniej wyczuły, że były ofiary lepsze i gorsze, i o tych gorszych w ich mniemaniu postanowiły zapomnieć. Po co na tablicy w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów prezes ma widzieć nazwisko wicepremier Jarugi-Nowackiej obok nazwiska Przemysława Gosiewskiego.Z porannego nastroju, kiedy to łzy kręciły się w oczach, patrząc na twarze tych, którzy zginęli, nie pozostał już prawie ślad.

Żadnego pojednania, żadnej wspólnoty. Prezydent zrozumiał to przesłanie najlepiej, bo w zeszłym roku jeszcze nie zrozumiał i wyskoczył z jakimś wybaczaniem. Prezes szybko ustawił go wtedy w szeregu, więc teraz prezydent błędu już nie popełnił. Z pełnego patosu przemówienia nie zostało nic poza obrazem całkowitej podległości. Było ono nie oddaniem czci, ale hołdu.

Do rywalizacji stanął też minister obrony narodowej. Prezes cały czas mówi o zbliżaniu się do prawdy, więc Macierewicz dał mu tę prawdę na tacy. Może jeszcze nie ma dowodów na zamach, ale są dowody na wybuchy. Jak mówi szef smoleńskiej podkomisji, stuprocentowo pewne. Wyborcy PiS są zachwyceni aktywnością szefa MON w sprawie katastrofy, a on dzięki ich lojalności buduje sobie polityczne zaplecze na tyle poważne, że nawet prezes zaczyna dostrzegać, że coś wymyka mu się spod kontroli.

Ogrodzona przestrzeń wokół Pałacu Prezydenckiego najdobitniej pokazuje, że władza życzy sobie świętować rocznicę w swoim gronie. Zawłaszczone miejsce pamięci staje się symbolem dzielenia społeczeństwa na tych, którzy rzekomo cierpieli, i na tych, którzy tylko cierpienie udawali. Niezapraszanie rodzin ofiar nie swoich na państwowe uroczystości to wyraz większego przemysłu pogardy niż jakakolwiek krytyka, która padła pod adresem Lecha Kaczyńskiego.

Rządzący dali jasno do zrozumienia. To nasza rocznica i wara wam od niej. Nie chcemy was tutaj. Nie będzie wspólnego świętowania, nie będzie też wspólnej pracy, współdziałania, łączących nas spraw. Jesteśmy od was innym, lepszym narodem.

Smutna była ta rocznica, ale wnioski z niej płynące są jeszcze smutniejsze.

ZAPLANUJCIE SOBIE W KALENDARZACH. TO JUŻ NIE SĄ ŻARTY. WYJDŹMY WSZYSCY MANIFESTOWAĆ WOLNOŚĆ, KTÓRĄ JESZCZE MAMY I KTÓREJ TRZEBA BRONIĆ!

Waldemar Mystkowski pisze o Błaszczaku, jako pani Pelagii.

Pani Pelagia bardziej mi pasuje do Mariusza Błaszczaka niż Mariusz z „Ucha Prezesa”, Pelagia ponadto pasuje wybitnie do takiego Bartosza Kownackiego, który wszak jest od bombek, jak rozmówczyni Zenona Laskowika „Z tyłu sklepu”.

PiS stoi Pelagiami nie tylko z powodów intelektualnych, ale też estetycznych, choć ubrani w drogie garnitury, to ze względu na „parcianą retorykę” („Potęga smaku” Zbyszka Herberta) są tymi skołtunionymi paniami Pelagiami.

„Pani Pelagia” Kownacki mianował akwarystę (od rybek na sprzedaż) Krzysztofa Kozłowskiego na szefa fabryki „bombek” Nitro-Chemu, największego w NATO producenta trotylu. Czy z tego wyniknie wielkie „buum!”? Z pewnością, acz może nie z tą fabryką, to prawem statystycznym coś pójdzie z „hukiem, z dymem”. Nieprzypadkowo PiS zdarzyła się katastrofa smoleńska, nieprzypadkowo rozwalają pancerne limuzyny. Niedołęstwo zawsze podobnie skutkuje.

„buum!” może pójść gospodarka, zbliżamy się do Grecji, nie będzie to jednak „taka piękna katastrofa” Zorby, ale Morawieckiego. Ten też jest Pelagią, innych prezes nie toleruje.

„Pelagia” Błaszczak zasłynął już „polskimi obozami kontenerowymi”. Wyobraźnia go jednak nie poniosła, bo zapowiedział, że tak jak w obozach koncentracyjnych, w jego obozach kontenerowych dla uchodźców będą druty kolczaste. Może nie doczytała Pelagia, że trzeba prąd puścić drutami, ale to przed nią, bo po wtorku wszak następuje środa.

„Pelagia” wypowiadał się w Polskim Radiu w programie 1 na temat „problemu wizerunkowego”, a miało PiS ten problem z powodu Bartłomieja Misiewicza. Ale co tam! – od czego jest „nasz lider, pan premier…”. Zrazu sobie pomyślałem, że Pelagia bawi się płciami, jak ja, takie polityczne gender, zresztą uprawiane przez Szekspira (pomyślałem, że Szydło jest „panem premierem”), lecz Błaszczak nie potrafi tego robić, bo mu kołtun zawadza, tym „panem premierem” jest… Kaczyński.

O, żesz. To Pelagii się „cofło” do lat 2006-2007. „Okazało się, że była potrzebna komisja, że była potrzebna interwencja lidera PiS, premiera Jarosława Kaczyńskiego, żeby ten problem zamknąć”. Komisja dla jednego Misiewicza, który ledwo zdał maturę i nie zrobił nawet licencjatu u Rydzyka? Czterech chłopa do wykopania jednego nieuka? No i Pelagia Błaszczak mnie nie zawiodła, bo to nie wina PiS. Tak jest! „Sprawa została rozwiązana. Nasi poprzednicy tylko przyklepywali sprawy”. Znaczy się, sprawa Misiewicza została załatwiona, bo poprzednicy – PO-PSL – przyklepywali… Misiewicza.

Takie Pelagie ma PiS: Błaszczak, Kownacki, Jaki… Budowniczy polskich obozów kontenerowych z drutem kolczastym, na razie bez prądu.

I CIERPLIWOŚĆ PREZYDENTA SIĘ WYCZERPAŁA 🙂 W TYM JEDNYM LIŚCIE WIDAĆ JAK BARDZO MACIEREWICZ LEKCEWAŻY DUDĘ.

Kleofas Wieniawa pisze o walce między Dudą a Macierewiczem.

Andrzej Duda poczuł juchę i postanowił wykorzystać okazję, aby dobić Antoniego Macierewicza. Nie tylko za upokorzenia, które zaznał, ale by zyskać jakąś pozycję w PiS. Wyciekł list Dudy do Macierewicza (z wiadomością dla Beary Szydło), w którym domaga zajęcia stanowiska w sprawie listów Biura Bezpieczeństwa Narodowego dotyczących ”szczególnego znaczenie dla bezpieczeństwa państwa”. Jest to pisowski enigmatyczny język, bo nie wiadomo dokładnie czego list dotyczy.

Czy Duda ma szanse?

Dobić Macierewicza – tak. Bo ministra obrony już nie da się schować w katakumbach, jak w czasie kampanii wyborczej do parlamentu, gdy Jarosława Gowina wyciągnięto za uszy i przedstawiono, jako królika do funkcji szefa MON.

Macierewicz będzie walczył, a drzazgi będą śmigać. Zagrozi Jarosławowi Kaczyńskiemu, ten ostatni może zechcieć postawić na Dudę, lecz prezydent z kolei wie, iż bez radykalnego postawienia się, grozi mu już 2020 roku Trybunał Stanu.

Przy czym Duda nie ma żadnego charakteru i jest marny politycznie. Tak! – władza PiS się sypie. Czy opozycja będzie potrafiła to wykorzystać?

Wcale nie potrzebny jest Donald Tusk, aby wbić kołek osikowy politykom PiS. Duda w cuglach przegra wybory choćby z Rafałem Trzaskowskim.

Erozja PiS szybko może przybrac postać lawiny. Mądrość opozycji wyrazić się winna tym, że potrafi przeciwdziałać by Polska nie spadła w przepaść wraz z PiS.

Czy opozycję stać na to? Czy są takie siły jak w 1989 roku? Mam sporo wątpliwości. Polscy politycy – jak w PRL-u – to niedojrzali ludzie, polska demokracja niemal skapitulowała przed takim satrapą na drabince z Tesco jak prezes Kaczyński.

I JESZCZE JEDEN I JESZCZE RAZ!!! KOCHAMY PANA PANIE JURKU

>>>